Od kilku dni obowiązuje Uber Lex, ale jeśli myślicie, że Uber i Bolt stanęły z braku kierowców posiadających wymagane od 1 stycznia licencje – jesteście w błędzie. Sprawdziłem na własnej skórze jak (nie) działa nowe „prawo taksówkowe”. Policja i Inspektoraty Transportu Drogowego podobno mają łapać kierowców bez licencji, ale wynik tej bitwy nie jest przesądzony
Ten rok ma przynieść nowe zasady gry ma rynku przewozów osób. Działające do tej pory w „szarej strefie” firmy technologiczne, takie jak Uber, czy Bolt, zostały objęte przepisami prawa – specjalnie dla nich wymyślono definicję pośrednika i określono wymogi, jakie musi spełniać.
- Wymarzony moment, żeby inwestować w fundusze obligacji? Podcast z Pawłem Mizerskim [POWERED BY UNIQA TFI]
- Nowe funkcje terminali płatniczych. Jak biometria zmieni świat naszych zakupów? [POWERED BY FISERV]
- BaseModel.ai od BNP Paribas: najbardziej zaawansowana odsłona sztucznej inteligencji we współczesnej bankowości!? [POWERED BY BNP PARIBAS]
Dookreślono też, że wszyscy, którzy wożą ludzi (nieważne, czy przyjmują zlecenia jako pracownicy korporacji taxi, czy jako wolni strzelcy – od Ubera) muszą mieć licencję. Warunki jej uzyskania co prawda znacząco zliberalizowano, ale mimo wszystko kilka papierków trzeba wypełnić. A to może zająć kilka tygodni.
Czytaj więcej: Oto pięć rzeczy, na które musisz uważać po 1 stycznia, gdy wejdzie w życie Uber Lex
Kierowcy Ubera: „centrala powiedziała, że możemy nadal jeździć”
Teoretycznie więc kierowcy Ubera, czy Bolta powinni na te kilka tygodni zawiesić kluczyki do samochodu na kołku i oddać pole taksówkarzom, którzy licencje już mają, bo zdobyli je wcześniej, na „starych”, bardziej restrykcyjnych zasadach.
Sprawdziłem, czy rzeczywiście tak jest. I czy nie da się już zamówić samochodu Ubera, zaś korporacje zatrudniające taksówkarzy posiadających „od zawsze” licencje, nie mogą opędzić się od klientów. Okazuje się, że… nic się nie wydarzyło. Zarówno Uber, jak i Bolt nadal jeżdżą po ulicach, choć ich kierowcy nie mają licencji (przed 1 stycznia uważali, że mieć ich nie muszą, a teraz – jeszcze nie zdążyli wyrobić ich na nowych zasadach).
Moi wysłannicy pojeździli 2 stycznia po Warszawie samochodami Ubera i Bolta, „przesłuchując” kierowców na okoliczność licencji. Od kierowcy Ubera dowiedzieliśmy się, że firma poinformowała go e-mailem o trzymiesięcznym okresie przejściowym, w którym może jeździć bez licencji. Dopiero po tych trzech miesiącach – jeśli jej nie „zorganizuje” – firma wyłączy mu aplikację, a więc i możliwość przyjmowania zleceń.
Kierowcy Bolta mówią dokładnie to samo: że jest okres przejściowy, a jak się skończy, to i tak wystarczy, że licencję będzie miał człowiek, który ich zatrudnia i bierze za nich odpowiedzialność. A oni – jako zwykli kierowcy – już nie.
Okres przejściowy, owszem, jest, ale dotyczy tylko pośredników, czyli właścicieli aplikacji, a nie samych kierowców. Wiedza ta nie jest powszechna (ustawa jest skomplikowana i czytając ją można wpuścić się w maliny), ale osobiście słyszałem od jednego z taksówkarzy, że policjanci zatrzymali już 1 stycznia kilku „uberowców” i „boltowców” za brak licencji.
Inspekcje Transportu Drogowego ruszą na „polowanie”?
Nasi rozmówcy twierdzą, że problem z kierowcami prędzej czy później się pojawi, bo duża część ludzi pracujących dla Ubera czy Bolta dorywczo nie zamierza wyrabiać licencji. Choć nie jest to przesadnie droga impreza – może pochłonąć 400-500 zł plus wyższa składka ubezpieczeniowa – to jednak rentowność pracy taksówkarza jest na tyle niska, że nie wszyscy się na to zdecydują.
Na razie jednak jeżdżą, powołując się na rzekomy okres przejściowy. Kierowca Ubera powiedział nam, że firma zachęca kierowców do wyrabiania licencji, obiecując pokrycie kosztów całej procedury z tym związanej.
Czytaj też: Co uwiera Ubera, a co taksówkarza? Byłem w Wiedniu i chyba już wiem
Taksówkarzy, dla których najbliższe tygodnie powinny być okresem odzyskiwania inicjatywy w grze o uczciwe warunki pracy, szlag trafia. Teoretycznie przez kilka najbliższych tygodni uberowo-boltowa konkurencja powinna im całkiem zniknąć, a potem ewentualnie dopiero odrodzić się w ograniczonym stopniu (bo tylko część dotychczasowych kierowców dostanie licencję). A tymczasem – jak to w kraju z papieru i kartonu – obowiązek posiadania licencji nie jest egzekwowany.
„Uberowcy, którzy są zatrzymywani przez policję, święcie wierzą w to, co napisał im Uber o okresach przejściowych. I w ogóle nie dociera do nich to, że policjant mówi co innego”
– mówi mi Jarosław Iglikowski ze Związku Zawodowego „Warszawski Taksówkarz”. Wśród taksówkarzy krąży też informacja, że wojewódzkie Inspekcje Transportu Drogowego w województwach Mazowieckim, Lubelskim, Warmińsko-Mazurskim już zaplanowały akcje kontrolowania przewoźników i karania ich za brak licencji. W grę wchodzi 2000 zł mandatu lub nawet areszt.
Tyle, że wcześniej – gdy Uber i Bolt działały w „szarej strefie” też zdarzały się kontrole i kary, lecz ich skala była na tyle mała, że nikt się nie przejmował, bo prawdopodobieństwo wpadki było mniej więcej takie, jak wygranej w Lotto. Niewykluczone, że teraz będzie tak samo. No, chyba, że kontrole byłyby zmasowane, a kierowcy nie posiadający pieniędzy na zapłatę mandatu – rzeczywiście byli wtrącani „do
lochu”, niezależnie od zaświadczeń wydanych przez „centralę”, że mogą jeździć. Takie mrożące wieści mogłyby zmienić stan gry w taksówkowej batalii. Ale czy to realne?
Cena z aplikacji pełna kombinacji. Uważajcie na cyferki, nawet my daliśmy się nabrać!
Kwestia istnienia lub nieistnienia okresu przejściowego to jedno, ale jest i drugi problem – wciąż nie wiadomo jakie wymogi mają spełniać aplikacje smartfonowe, którymi kierowcy mogą zastępować taksometry. Aplikacje służą głównie do przejazdów „wycenianych” na zasadzie ceny umownej. Czyli – poza rzadkimi wyjątkami – niezależnej od przejechanych kilometrów. Sposób ich działania to może niestety wprowadzać w błąd. Warto bardzo uważać, zamawiając przejazd.
Jeden z naszych testowych przejazdów na 4-kilometrowej trasie kosztował 18 zł, choć tuż przed zamówieniem aplikacja szacowała cenę kursu na 12 zł. Zapewne cena zmieniła się w ostatniej chwili, czego można było nie zauważyć. W przypadku cen umownych z aplikacji pieniądze są ściągane z konta natychmiast, a możliwość rezygnacji z kursu jest mocno ograniczona czasowo.
W naszym przypadku kurs na identycznej trasie w Uberze kosztował 11 zł, we FreeNow (wersja Lite) – 10 zł, zaś w Bolcie – 18 zł. Oczywiście, zawsze można składać reklamację, ale nawet nasz „tester” nie jest pewien, w którym momencie 12 zł zamieniło się w 18 zł. Co więc napisać w reklamacji? Że miało być tanio? Cena 18 zł za czterokilometrową przejażdżkę to typowa cena „taksówkowa” – 8 zł za wejście do auta o 2,40 zł za kilometr.
To niestety przedsmak tego, co będziemy obserwowali w przewozach pasażerskich. Kierowcy chcą więcej zarabiać, będzie ich coraz mniej, a jedną z możliwości, by zapewnić im godziwy zarobek są manipulacje marketingowe przy aplikacjach. No, ale z drugiej strony ancymonów oszukujących na wskazaniach taksometru też swego czasu nie brakowało.
Czytaj też: Czy Uber zaczął używać swojej „magii” przeciwko klientom? Masz mało czasu, więc zapłacisz wyższy rachunek?
Czytaj też: Uber i bilokacja, czyli jak jednocześnie płacić za kurs w Rumunii i Kolumbii?
zdjęcia tytułowe: Uber.com/RMF24/księgarnia.beck.pl