Kot pana Tomasza zalał sokiem wartego kilka tysięcy złotych laptopa. Ubezpieczyciel nie kwestionuje, że sprzęt jest uszkodzony. Problem w tym, że ekspertyza wykazała, że to nie był sok, ale rosół, a w dodatku nie pierwszej świeżości. Czytelnik zrobił własną analizę w Katedrze Elektrochemii, Korozji i Inżynierii Materiałowej Politechniki Gdańskiej. I wyszło, że ten rosół był świeży. Czy należy się zwrot kosztów naprawy komputera?
Ubezpieczenia sprzętu elektronicznego to jeden z najczęściej proponowanych nam dodatków do smartfonów, tabletów i telewizorów. Każdy, kto chociaż raz zalał swój komputer kawą czy herbatą, albo utopił telefon w muszli klozetowej, zapewne rozważy dokupienie finansowej ochrony sprzętu. Nic dziwnego, że sprzedawcy w sieciach handlowych uwielbiają epatować takimi przypadkami i namawiają do dodatkowego wydatku.
- Pięć lat PPK. Ile zarobili ci, którzy na początku zaryzykowali? Gdzie (dzięki PPK i nie tylko) jesteśmy na drodze do dodatkowej emerytury? Słodko-gorzko [WYCISKANIE EMERYTURY BY UNIQA TFI]
- Ile złota w portfelu w obecnych czasach? Jaki udział powinien mieć żółty kruszec w naszych inwestycjach? Są nowe wyliczenia analityków [STAĆ CIĘ NA ZŁOTO BY GOLDSAVER]
- Zdjęcia w smartfonie: coraz częściej pierwszy krok do… zakupów. Czy pożyczki „na fotkę” będą hitem sezonu zakupowego? Bać się czy cieszyć? [BANKOWOŚĆ PRZYSZŁOŚCI BY VELOBANK]
Koszt takiej elektropolisy np. na wypadek zbitej szybki w smartfonie to minimum 10% wartości sprzętu, a w niektórych przypadkach cena dochodzi do 20% ceny, którą płacimy kupując elektronikę. Czyli ubezpieczenie wartego 4.979 zł iPhone’a Xs to wydatek ok. 500 zł. Część składki idzie do sprzedawcy sprzętu w formie prowizji.
Od czego może chronić polisa? Uszkodzenie, awaria, kradzież, nieuprawnione użycia… Wbrew pozorom takie polisy to skomplikowane produkty, zawierające nieraz wiele wyłączeń. Wypadł nam z ręki telefon? Ochrona może zadziałać tylko w razie „siły zewnętrznej”, czyli w sytuacji, gdy ktoś nas popchnie i jesteśmy w stanie takie zdarzenie udowodnić.
Gdy kot rozlewa sok, czyli laptop w tarapatach
Pan Tomasz zainwestował w laptopa i dał się namówić na polisę. I rzeczywiście, miał nosa, bo w jego mieszkaniu wiele się dzieje. Pewnego dnia przebiegający kot potrącił szklankę z sokiem, a płyn zalał komputer. A że nie był to model stworzony do pracy w ekstremalnych warunkach, efekt był do przewidzenia – sprzęt przestał działać.
Pan Tomasz pamiętał, że sprzęt był ubezpieczony – trudno było zapomnieć dodatkowy wydatek 600 zł na taką polisę. Sprawę zgłosił więc do ubezpieczyciela – firmy Ergo Hestia. Niestety, odbił się od ściany.
„Firma ubezpieczeniowa nie chce mi wypłacić odszkodowania za zalanie laptopa, mimo, że w moim ubezpieczeniu, które zapłaciłem przy zakupie tego produktu, jest napisane, że uwzględnia tego typu okoliczności. Próbują podważyć moje prawo do wypłaty powołując się na to, że w kilka tygodni od momentu wydarzenia do momentu espertyzy z powodu zalania sokiem nie mogłaby powstać tak zaawansowana korozja. Strasznie mnie to boli, że najpierw sprzedali mi takie ubezpieczenie za 600 zł, a teraz próbują się wymiksować z odpowiedzialności”
Do maila czytelnik załączył cały wianuszek korespondencji zarówno z ubezpieczycielem jak i z Rzecznikiem Finansowym. Można z tego odtworzyć jak wyglądało boksowanie się między stronami. Mamy też bogatą dokumentację zdjęciową,
Czytaj też: Pierwsza w Polsce cyberpolisa. Ochroni dane, tożsamość i… dysk
Czytaj też: W komputerze coś nie działa? Zdalnie pomogą jeśli masz tę polisę
„Zalegnie bardzo rozległe i bardzo stare”
Wypadek zdarzył się 3 września 2016 r., szkoda została zgłoszona dwa dni później. Zgłoszenie zostało przyjęte jako „przypadkowe uszkodzenie”, a 20 września sprzęt trafił do serwisu Zyga Komp. 22 września jego pracownik stwierdził, że owszem, komputer został zalany, ale nie w takich okolicznościach, o jakich mówił klient. Oględziny odbyły się 19. dnia od zdarzenia.
„Zalanie jest bardzo rozległe i bardzo stare. Świadczą o tym ślady korozji które doprowadziły do nieodwracalnych uszkodzeń sprzętu. Zaraz po takim zalaniu sprzęt nie mógł działać poprawnie i powinien być zgłoszony do naprawy. Sprzęt nie wygląda tak jakby był zalany sokiem, tylko wodą z jakimś roztworem. Zapach wydobywający się z zalania przypomina sól. Zalanie jest od góry i od dołu więc laptop musiał być polany z dwóch stron”
A zatem, zdaniem ubezpieczyciela, zalanie powstało w innych okolicznościach niż „zeznał” klient w zgłoszeniu. Po pierwsze – miało się to zdarzyć dużo wcześniej niż 3 września, po drugie – to nie był sok, ale „coś słonego”. Podanie niezgodnych ze stanem faktycznym okoliczności zdarzenia jest przesłanką do odmowy wypłaty ubezpieczenia.
Nasz czytelnik twierdzi zaś, że zalanie to zalanie i tak naprawdę nie ma znaczenia czy to był rosół, woda, sok pomarańczowy, czy też może porzeczkowy. Nie spierając się o to czym został zalany komputer czytelnik postanowił obalić tezę, że zalanie miało miejsce znacznie wcześniej, niż to zostało zgłoszone. A chyba na tym stwierdzeniu opierała się odmowa wypłaty pieniędzy z ubezpieczenia.
Czytaj też: To ubezpieczenie opłaca się kupić w smartfonie. Przez ten guzik
Czytaj też: Czekam na taką polisę. Sprawdzasz cholesterol, ćwiczysz dwa razy w tygodniu a oni ci za to… płacą
Politechnika Gdańska i Katedra Korozji bierze pod lupę płytę główną
Pan Tomasz postanowił przeprowadzić własny eksperyment, a o pomoc poprosił eksperta z Katedry Elektrochemii, Korozji i Inżynierii Materiałowej Politechniki Gdańskiej. Doświadczenie polegało na tym, że płytę główną komputera zalano roztworem z kostki rosołowej. Eksperyment wykazał, że pierwsze ślady korozji pojawiły się już w 7 dni od zalania. A przypomnijmy – komputer został poddany oględzinom w 19 dobie od zdarzenia. A więc korozja miała prawo się pojawić nie tylko z powodu wcześniejszej, niż zadeklarowana, daty zalania.
Czytaj też: Screenity, czyli aplikacja, która zdalnie ubezpieczy twój telefon
Wyposażony w tę pisemną opinię pracownika politechniki w marcu 2017 r. napisał odwołanie od decyzji ubezpieczyciela. Ergo Hestia jednak też na swoich szalonych naukowców, więc wykonała kontresperyment.
„Test polegał na odtworzeniu przebiegu zgłoszonego zdarzenia – zalanie takiego samego laptopa (pozyskanego z zasobów punktów naprawczych) roztworem z kostki rosołowej rozpuszczonej w około 330 ml wrzącej wody. Następnie zalane urządzenie zostało poddane oględzinom w celu weryfikacji zakresu powstałych w wyniku testu uszkodzeń i stopnia korozji. Stan testowanego urządzenia po 22 dniach od ingerencji cieczy znacząco odbiegał od stanu przedmiotu ubezpieczenia po 19 dniach od zgłoszonego przez klienta zalania. Test potwierdził, że zakres i charakter uszkodzeń przedmiotu ubezpieczenia (rozległość zalania oraz stopień korozji) jest niewspółmierny do wskazanych przez klienta okoliczności powstania szkody”
Ubezpieczyciel dodaje, że opinia ta nie podważa w żaden sposób stanowiska punktu naprawczego Zyga Komp, którego trafność została dodatkowo potwierdzona testami wykonanymi przez Centrum Autoryzacji Szkód (CAS). W styczniu 2018 r. Ergo Hestia korespondowała jeszcze z Rzecznikiem Finansowym, ale jej zdaniem w pismach Rzecznika „nie wskazano dodatkowych informacji mogących wpłynąć na zmianę stanowiska”.
Rzecznik Finansowy przyznaje, że skoro eksperyment CAS wykazał, że zdarzenie miało inną genezę, niż tą, o której mówił klient, to niewiele może zrobić i że zostaje już tylko droga sądowa.
Jak się wybronić gdy ubezpieczyciel nie chce wypłacić odszkodowania?
Czy klient słusznie ma za złe? Czy miał pecha, że szkody powstałe w wyniku zalania laptopa były większe, niż w typowych zalaniach, a firma ubezpieczeniowa wykorzystała ten fakt, by odrzucić roszczenie ze względu na niezgłoszenie szkody niezwłocznie po tym, jak ona zaszła? A może klient jednak ściemnia? Zalał czymś komputer, ten jeszcze trochę podziałał, a potem przestał. I trzeba było wymyśleć historyjkę o soku.
Jeśli komputer mimo zalania działał jeszcze parę dni, a my zgłosimy szkodę dopiero po tygodniu, to serwis dość łatwo dojdzie, że to nieprawda, a my nie dostaniemy ani grosza. Nawet jeśli mamy ważniejsze sprawy na głowie, bo sprzęt jeszcze działa, to zwłoka w tym przypadku jest grzechem ciężkim.
Jest też inna opcja: ubezpieczyciel może odmówić nam wypłaty ubezpieczenia jeśli uzna, że do zdarzenia doszło w wyniku „rażącego niedbalstwa”. Czyli teoretycznie jeśli powiemy, że komputer został zalany, bo kot potrącił szklankę, to polisa działa, ale jeśli wylejemy sami talerz zupy, to już nie.