Ubezpieczenia oferowane nam za pomocą smartfonów – najczęściej w ten sposób sprzedawane bywa ubezpieczenie turystyczne – powoli przestają dziwić i zaczynają być po prostu jeszcze jedną opcją do wyboru. Niekoniecznie najbardziej przyjazną i najpopularniejszą, ale za to dostępną z poziomu kieszeni.
Niektóre oferty – tak, jak krótkoterminowe ubezpieczenia „na minuty”, sprzedawane w ramach aplikacji SkyCash – są niemal stworzone do aplikacji mobilnych, jako usługa dodatkowa (w tym przypadku jako dodatek do usługi parkowania lub zakupu biletu) którą się „włącza” i „wyłącza” jednym kliknięciem. Ale generalnie ubezpieczenia wygodniej się wybiera i konfiguruje na większym ekranie, niż ten w smartfonie.
- Pięć lat PPK. Ile zarobili ci, którzy na początku zaryzykowali? Gdzie (dzięki PPK i nie tylko) jesteśmy na drodze do dodatkowej emerytury? Słodko-gorzko [WYCISKANIE EMERYTURY BY UNIQA TFI]
- Ile złota w portfelu w obecnych czasach? Jaki udział powinien mieć żółty kruszec w naszych inwestycjach? Są nowe wyliczenia analityków [STAĆ CIĘ NA ZŁOTO BY GOLDSAVER]
- Zdjęcia w smartfonie: coraz częściej pierwszy krok do… zakupów. Czy pożyczki „na fotkę” będą hitem sezonu zakupowego? Bać się czy cieszyć? [BANKOWOŚĆ PRZYSZŁOŚCI BY VELOBANK]
Czytaj też: Ubezpieczenie rezygnacji z podróży. Czy opłaca się je kupić?
Jest jeden bank, który próbuje zaburzyć ten porządek rzeczy. To Bank Millennium, który jako pierwszy wprowadził do swojej aplikacji mobilnej ubezpieczenie komunikacyjne, a dosłownie kilka dni temu uruchomił bardzo ciekawą polisę turystyczną. W obu przypadkach „smartfonowość” ubezpieczeń dostępnych w aplikacji banku objawia się nie tylko możliwością zawarcia umowy w każdej chwili – bez konieczności oglądania agenta, wyjmowania komputera itp. Tu jest coś więcej.
Czytaj i drżyj: Miała wypadek za granicą wart 7000 euro. Kto zapłaci?
Kontakt z ubezpieczycielem wreszcie jest z „palca”
To „coś” w przypadku polisy komunikacyjnej to możliwość robienia zdjęć dokumentom potrzebnym do zawarcia umowy i „samowypełnianiu się” formularzy w oparciu o technologię, która wysysa z tych zdjęć potrzebne dane. Zamiast więc spisywać pracowicie małe cyferki z dowodu rejestracyjnego robi się temu dowodowi zdjęcie. System nie działa perfekcyjnie, ale z czasem pewnie będzie coraz bardziej ograniczał liczbę kliknięć potrzebnych, by wypełnić dokumenty. W żadnym innym kanale sprzedaży ubezpieczeń nie da się w ten sposób wspomagać klienta w wypełnianiu dokumentów.
Czytaj też: Za 30 zł miesięcznie sprzedają abonament na święty spokój. Warto?
W przypadku wprowadzonej dopiero do aplikacji mobilnej Banku Millennium polisy tusystycznej „efekt wow” jest zaszyty w nowej możliwości skomunikowania się z firmą ubezpieczeniową w razie potrzeby. Mianowicie po zakupie ubezpieczenia mogę zainstalować w aplikacji mobilnej banku widget-przycisk, za pomocą którego zamawiam błyskawiczny kontakt z ubezpieczycielem. Naciskając „przycisk bezpieczeństwa” – po angielsku „panic button” – przekazuję ubezpieczycielowi mój numer telefonu, miejsce pobytu i dane polisy. On oddzwania i już tylko mówię co się stało.
Każdy, kto kiedyś zgłaszał szkodę przez telefon doceni ten istotny drobiazg. Odnaleźć numer, przejść przez automatyczne menu, podać imię, nazwisko, numer polisy, numer buta… To wszystko frustruje i zajmuje czas. Chce się opowiedzieć co się stało, a oni wypytują o dane, adres i nazwisko panieńskie matki. I jeśli – kupując polisę przez smartfona – mogę tego uniknąć. Ubezpieczenie turystyczne via smartfon zaczyna mieć sens. Ma bowiem ułatwienie niedostępne przy innej formie jego zakupu.
Czytaj też: Ile warto zapłacić za ubezpieczenie turystyczne? Porównuję!
Kupuję ubezpieczenie turystyczne przez smartfona
Nie byłbym sobą, gdybym nie prześwietlił nowej millenijnej polisy turystycznej, więc przeszedłem przez cały proces jej zakupu, żeby sprawdzić jakimi cierpieniami jest on okupiony (w tym celu wydałem nawet 21 zł na najtańszą możliwą polisę-jednodniówkę w ramach fikcyjnej podróży). Nie jestem fanem kupowania czegokolwiek przez smartfona, więc był to crash-test w nieprzyjaznych dla Banku Millennium warunkach.
Czytaj też: Są już pierwsze ubezpieczenia rowerów od kradzieży z ulicy!
Trzeba przyznać, że do turystycznej polisy w smartfonie „milenijni” się przyłożyli. Klika się tylko zakres terytorialny (Europa czy świat), liczbę osób (czy dorośli czy dzieci) i już wyświetlają się trzy oferty (przewijane paluchem). Pod opcjami cenowymi wyświetla się pięć dodatków płatnych ekstra (można podświetlić, deklarując ich zakup).
Teraz dokumentacja. Pod linkiem „sprawdź zakres” znalazłem fajnie podane (krótko, bez przewijania) cechy pakietu. Niestety, ogólne warunki to wciąż ten sam pdf, który wyświetliłby się na dużym ekranie – 19 stron drobnym maczkiem, nie do przetworzenia przez moje oczy w smartfonie. Tym samym Bank Millennium i Ergo Hestia (dostawca polisy) zmusiły mnie do zawarcia umowy na ubezpieczenie turystyczne bez zapoznania się z ich warunkami – nie dostarczono mi ich w strawnej postaci.
Później dane ubezpieczonego. Moje już były uzupełnione (nazwisko, PESEL), pozostałych podróżnych musiałbym wpisać „z ręki”. Forma płatności to domyślnie karta, więc nic nie musiałem klikać. Oświadczenie dotyczące zgód na przetwarzanie danych „milenijni” zredukowali do jednego, wspólnego „ptaszka” (to plus). Niestety sam zakup ubezpieczenia musiałem zatwierdzić PIN-em, nie dało się tego zrobić odciskiem palca (a tak loguję się do aplikacji Banku Millennium).
Niestety, przycisk do kontaktu z ubezpieczycielem nie pokazuje się automatycznie, trzeba go „osadzić” na ekranie powitalnym samodzielnie i niestety zajmuje to kolejnych kilka klików. Wchodzimy do „Moje ubezpieczenia”, potem „Kontakt z ubezpieczycielem”. Tam wyjaśnienie w jaki sposób osadza się widget i już tylko potrzebujemy kilka klików, żeby wdrożyć te porady w czyn. Szkoda, że nie da się ogarnąć tego widgetu trochę prościej, ale już nie będę marudził. Zakup polisy ogarnąłem w trzy minuty, co nie jest złym wynikiem. Oczywiście tak szybko tylko dlatego, że nie przeczytałem co kupuję (OWU podane w niestrawnej formie).
Smartfonowa polisa Banku Millennium: zalety i wady
Tyle o kupowaniu. Teraz o polisie, której warunki przeczytałem już na dużym ekranie. Polisa działa tylko przy podróżach zagranicznych i oferuje mniej więcej to samo, co inne polisy tego typu. A więc pokrywa koszty leczenia za granicą w razie nagłego zachorowania lub wypadku, zapewnia pokrycie strat spowodowanych przez klienta w podróży (ubezpieczenie odpowiedzialności cywilnej), oferuje pieniądze w razie nieszczęśliwego wypadku (kasa przysługuje za uszczerbek na zdrowiu) i pakiet usług assistance na wypadek kłopotów w podróży (pomoc tłumacza, pomoc w kontynuacji podróży lub powrocie do kraju, pomoc w przypadku kradzieży dokumentów itp.).
Z rzeczy, które ją wyróżniają wymieniłbym ochronę na wypadek aktów terroryzmu (nieszczęśliwy wypadek spowodowany działalnością terrorystów, z wyłączeniem krajów najbardziej „ryzykownych”, objętych ostrzeżeniem MSZ „nie podróżuj” lub „opuść natychmiast”) oraz pożyczkę do 1200 zł, którą ubezpieczyciel natychmiast dostarczy klientowi w potrzebie na pokrycie wydatków związanych z kłopotami w podróży (pieniądze trzeba oddać w ciągu tygodnia od powrotu).
Czytaj też: Takich ubezpieczeń jeszcze nie widzieliście. Re-wo-lu-cja!
Jest też kilka rzeczy, które mnie wkurzyły. W przypadku kradzieży dokumentów do ambasady lub konsulatu zawiozą mnie tylko wtedy, jeśli jest w innym mieście. A jak w tym samym? Muszę pojechać taksówką albo tramwajem. Bagaż? Nie dość, że ubezpieczają tylko za dopłatą, to jeszcze w sytuacji, gdy bagaż jest przy mnie, to wyłączona z odpowiedzialności ubezpieczyciela jest zwykła kradzież (żeby polisa zadziałała – musi być rabunek, czyli muszę dostać w łeb). Jeśli na lotnisku ograbi mnie kieszonkowiec – polisa nie zadziała.
O ile polisa obejmuje wypadki związane z działaniami terrorystów, to już wyłącza działania wojenne, stan wojenny i wyjątkowy, niepokoje społeczne, strajki, konfiskaty mienia przez służby państwowe itp. I oczywiście „rażące niedbalstwo”, tudzież szkody powstałe w wyniku „regularnego działania hałasu, wibracji, dymu, temperatury, wody lub czynników atmosferycznych”.
Cena? Tak jak wspomniałem, dla celów testowych kupiłem ubezpieczenie turystyczne najtańsze z możliwych, ale – jak sprawdziłem już „na sucho” – tygodniowa wycieczka do europejskiego kraju w czteroosobwej ekipie (z żoną i dwójką dzieci) kosztowałaby mnie 172 zł w wariancie standardowym, 122 zł w w minimalistycznym oraz 292 zł w maksymalnym. Nawet w maksymalnym poziom ochrony w razie nieszczęśliwego wypadku jest żałośnie niski (to niestety cecha wszystkich polis turystycznych). Wystarczający – 500.000 zł na osobę – jest za to poziom ochrony w razie nagłego zachorowania.
Autorzy wykorzystanych zdjęć: chainat/123RF, olgacov/123RF, grigory_bruev/123RF