„Inflacjo, trwaj” – zdaje się mówić rząd, Rada Polityki Pieniężnej i Narodowy Bank Polski. Czy z szybko rosnącymi cenami można nauczyć się żyć? Być może taka – wyrażona „podatkiem inflacyjnym” – jest cena najniższego bezrobocia w Unii Europejskiej. Ale czy powinniśmy obawiać się momentu, w którym naciągnięta do granic wytrzymałości struna pęknie, a inflacja eksploduje? Czy jest możliwe, że Polska skończy jak Turcja – z inflacją 18% i stopami procentowymi na poziomie 20%? A może… wszystko rozejdzie się po kościach?
Coś wisi w powietrzu. O ile jeszcze niedawno o wzroście cen dużo się mówiło, ale niewiele w tej dziedzinie się działo, to teraz jedna po drugiej zaczynają wybuchać inflacyjne bomby. Szybko drożeje prąd, woda, usługi, śmieci, żywność…
- Wymarzony moment, żeby inwestować w fundusze obligacji? Podcast z Pawłem Mizerskim [POWERED BY UNIQA TFI]
- Nowe funkcje terminali płatniczych. Jak biometria zmieni świat naszych zakupów? [POWERED BY FISERV]
- BaseModel.ai od BNP Paribas: najbardziej zaawansowana odsłona sztucznej inteligencji we współczesnej bankowości!? [POWERED BY BNP PARIBAS]
Inflacja w maju wyniosła 4,7%. To najwyższy poziom w Unii Europejskiej, a obserwując ceny produktów i usług, na spadek wskaźnika w czerwcu nie ma co liczyć (choć Polski Instytut Ekonomiczny twierdzi, że większej inflacji w tym roku już nie będzie). Tymczasem jak odnotowali analitycy PKO BP, po raz pierwszy od 118 miesięcy zdrożała nawet odzież i obuwie.
Rada Polityki Pieniężnej (RPP) pozostaje jednak niewzruszona – widać, że gra z rządem do jednej bramki. Bank centralny pośrednio finansuje dług publiczny (a więc i wydatki socjalne takie jak 13. i 14. emeryturę), utrzymując niskie stopy procentowe mimo wysokiej inflacji. Ale RPP nie jest monolitem – są już pierwsze wyraźne głosy (choć w mniejszości), że trzeba zacząć działać (podnosić stopy), zanim będzie za późno.
„Wzrosty cen czy surowców wynikają z ogromnego popytu, a więc mamy inflację popytową. Pada argument, że ona jest przejściowa, ale na to nie ma żadnych dowodów”
– powiedział Eugeniusz Gatnar z RPP. Jest nawet gorzej – wskaźnik Przyszłej Inflacji (WPI), który prognozuje kierunek zmian cen towarów i usług, wzrósł w czerwcu o blisko 2 pkt wobec maja. Oczekiwania inflacyjne są na najwyższym od jesieni 2007 r. poziomie. To był szczególny czas inwestycyjnego boomu – mieszkania drożały w rekordowym tempie, rekordy notowały indeksy giełdowe, a inflacja w dwa miesiące wzrosła z 1,5% do 3%. Ale potem przyszedł krach. Dziś rzeczywistość jest inna, ale też inna jest polityka rządu i RPP. Te instytucje do tej pory dają zielone światło do wzrostu inflacji.
„Lepiej wychodzić z kryzysu z podwyższoną inflacją niż wyższym bezrobociem. W nadchodzących latach PKB może przekroczyć o 5%”
– powiedział Paweł Borys, szef PFR. Ale to ryzykowna gra. Gdzie jest ten moment, w którym inflacja wymyka się spod kontroli i wpadamy w spiralę inflacyjną? Czy RPP właśnie go nie przegapiła? Czy możemy stać się…. drugą Turcją ze stopami procentowymi 19% i inflacją wynoszącą ok. 17%, ale i wzrostem PKB na poziomie 7%? A może… wszystko rozejdzie się po kościach?
Turcja: kiedyś pupilek inwestorów, dziś brzydkie kaczątko
Rząd żyje w przekonaniu, że inflację ma pod kontrolą i że, kiedy ta zacznie spadać na świecie, to Polska nie będzie wyjątkiem. W końcu inflacja rośnie na całym świecie – w USA jest to 5%, a w strefie euro 2%, ale według prognoz Europejskiego Banku Centralnego na koniec roku będzie to 4,6%.
Dlaczego więc sytuacja w Turcji wymknęła się spod kontroli? Turcja była jeszcze niedawno pupilkiem inwestorów, którzy chętnie inwestowali na tamtejszej giełdzie. Moda na tureckie inwestycje nie ominęła Polski – na początku minionej dekady, około roku 2011 r., powstało 5 dedykowanych funduszy akcji tureckich m.in. ze stajni ówczesnej Arki, Quercusa czy Investors TFI. I rzeczywiście, na inwestowaniu w Turcji można było zarobić kilkanaście procent rocznie.
Wtedy wydawało się, że Turcja ma przed sobą świetlaną przyszłość, tym bardziej, że prezydent Recep Erdogan nie był aż tak radykalny jak dziś. Wcześniej to właśnie jego partia (która rządzi od 2002 r.) rozpoczęła prywatyzację na dużą skalę, wpuściła inwestycje zagraniczne szerokim strumieniem, wprowadziła dyscyplinę fiskalną i ujednoliciła wiele przepisów z prawem unijnym (wtedy jeszcze wydawało się, że Turcja może wstąpić do Unii Europejskiej). I co najważniejsze – zdławiono sięgającą nawet 80% w skali roku hiperinflację.
Ale to było za mało, by Turcja wyszła z koszyka krajów rozwijających się i trafiła do grupy przewidywalnych, stabilnych demokracji. Autorytarne reformy Erdogana, a także próba puczu dokonana przez jego przeciwników w 2016 r. nie podobały się inwestorom zagranicznym.
Turecka lira straciła połowę swojej wartości, notowania giełdowe przypominały jazdę kolejką górską, wiec przewidywalne, długoterminowe inwestycje stały się niemożliwe. Między innymi z tego powodu w 2018 r. Quercus i inne TFI zamknęły fundusze akcji tureckich. „To była dobra decyzja. Nic nie straciliśmy z powodu nieobecności na rynku tureckim” – mówi dziś Sebastian Buczek, prezes Quercus TFI.
Mimo to sytuacja gospodarcza Turcji nie wygląda źle. Oprócz wspomnianego rozpędzonego PKB Turcja ma też inne zalety – jest wysoko w rankingu Doing Business (33. miejsce), czyli wyżej niż Polska. Jednak… ma wysokie bezrobocie, kurs liry praktycznie od dekady ciągle się osłabia, a nastrój dodatkowo psuje śmieciowy rating obligacji.
„Jesteśmy narodem homo economicus, zainteresowanym gospodarką, a ta ma się pod rządami AKP bardzo dobrze” – mówił mi 10 lat temu Hüseyinem Bagcim, profesor stosunków międzynarodowych na Bliskowschodnim Uniwersytecie Technicznym w Ankarze podczas wizyty studyjnej w Stambule. To prawie zupełnie jak w (przedsiębiorczej) Polsce…
Czytaj też: Czy nieruchomości będą nadal drożeć? Jakie mogą być najbliższe lata, a jakie dziesięciolecia? Dylematy tych, którzy chcą zainwestować w mieszkanie na wynajem
Czy Polska pójdzie drogą turecką? I czy to coś złego?
Bagatelizowanie wysokiej inflacji w Polsce, zwiększanie wydatków socjalnych i nakręcanie tym samym wzrostu cen i ciche przyzwolenie na nałożenie na społeczeństwo „podatku inflacyjnego”, czyli wzrostu cen, które skutkują wyższymi wpływami z VAT, to główne grzechy, które można zarzucić tandemowi KPRM-NBP. Dziś efekty uboczne są takie, że jeszcze bardziej rosną ceny nieruchomości (choć rosły i przed pandemią), a w portfelach z powodu inflacji zostanie nam „trochę” mniej pieniędzy.
W czym problem, skoro mamy niskie bezrobocie, a wkrótce zawita do nas wzrost gospodarczy? Obawiam się, że jeśli RPP przegapi moment, w którym należy zacząć schładzać gospodarkę i inflację, wpadniemy w korkociąg, z którego trudno będzie wyjść, a wtedy już niedaleko od pójścia śladem Turcji (przynajmniej jeśli chodzi o gospodarkę, nie politykę).
Oczywiście, Turcja od zawsze, a przynajmniej od ostatnich 20 lat, była krajem wysokich stóp i inflacji. Pod tym względem nie ma z Polską podobieństw. Ale czy nie ma ryzyka, że nowa ekonomia, która pozwala na nieograniczone zadłużanie się, złudną wizję taniego pieniądza i transfery socjalne, nie sprawi, że będziemy mieli w Polsce nie Budapeszt, ale Istambuł?
„Scenariusz turecki jest nam odległy z prostego powodu. Tam wysoka inflacja utrzymuje się z powodu słabej waluty, która podnosi ceny artykułów importowanych. A kontrowersyjne prowadzenie polityki gospodarczej i monetarnej tylko to osłabienie napędza. W Polsce inflacja może jeszcze wzrosnąć. Moim zdaniem w czwartym kwartale zobaczymy „piątkę” z przodu, ale to będzie maksimum. Nie przewiduję kolejnych tak dużych podwyżek cen regulowanych lub cen ropy naftowej, która to w ciągu roku wzrosła prawie dwukrotnie”
– mówi nam Mariusz Zaród, dyrektor ds. instrumentów dłużnych w firmie Quercus TFI. O scenariusz turecki zapytałem też Piotra Kuczyńskiego, doświadczonego analityka finansowego.
„Ceny rosną na całym świecie i powiedzmy otwarcie – ten stan preferują wszystkie banki centralne: EBC, Bank of Japan, Fed… Szefowie banków wychodzą z założenia, że inflacja będzie wysoka w tym roku i że to okres przejściowy – wychodzenie z pandemii. W 2022 r. czynniki ożywienia inflacji, głównie wzrost cen ropy o 100%, znikną. Turcja na tym tle jest oczywiście pewną anomalią, ale wynika to z polityki tego państwa, do której Polsce na szczęście daleko”
– mówi Piotr Kuczyński. A dlaczego banki nie ostrzegają przed inflacją? Czy rzeczywiście ją bagatelizują?
„Z oczywistych powodów gdyby to robiły, dałyby do zrozumienia, że jest to problem, co nakręciłoby wzrost cen. Nie dziwimy się więc, że NBP i inne banki mówią, że wzrost cen jest chwilowy i że wszystko jest pod kontrolą – to tylko teatr dla inwestorów. W rzeczywistości inflacja wybuchnie prawdopodobnie w czwartym kwartale, być może we wrześniu. Ale w przyszłym roku powinna zacząć spadać. Czy tak się stanie – powstrzymam się od prognoz”
– mówi Kuczyński. Widzi on ryzyko, że inflacja wzrośnie w momencie, w którym pracownicy ruszą do swoich pracodawców po podwyżki. Obecne dane o wzroście wynagrodzeń są jeszcze zaburzone efektem pandemii (tarcz kryzysowych, zmianą struktury zatrudnienia). Ale jeśli w kolejnych kwartałach w danych GUS zobaczymy wyraźny wzrost płac, to powinien być to sygnał ostrzegawczy, że wysoką inflację trudno będzie poskromić.
Poza tym, szczególnie w Polsce, na gospodarce będą ciążyć ceny energii (wysokie koszty CO2). Nie wiadomo też, czy nie wzrosną ceny ropy. „Rośnie presja na producentów, żeby z powodów klimatycznych ograniczyli wydobycie, a to się może odbić na cenach” – mówi Kuczyński. Dokładnie o tym pisaliśmy w tym tekście – Międzynarodowa Agencja Energii apeluje o wstrzymanie poszukiwań nowych złóż ropy.
„Jest oczywiście ryzyko podtrzymania inflacji z powodu presji płacowej. Ale efektem tego nie będzie kolejny wyskok inflacji, a utrzymywanie jej na podwyższonym poziomie, choć niższym niż obecnie. Ponownie mamy do czynienia z rynkiem pracownika i podwyżki płac są nieuniknione. Wydaje się jednak, że pracodawcy mogą je łatwo przełożyć na wzrost cen produktów i usług, w związku z bardzo dużymi oszczędnościami i niezaspokojonym popytem z czasów pandemii. To by oczywiście podwyższało inflację, ale nie w radykalny sposób”
– dodaje Mariusz Zaród. Z moich rozmów z analitykami wymienionymi z nazwiska i innymi, którzy nie chcieli występować w materiale, wyłania się obiecujący obraz sytuacji: być może Polsce znowu uda się prześlizgnąć przez kryzys i rzeczywiście będzie tak, że NBP zbije inflację bez podwyżek stóp procentowych (a właściwie inflacja zmniejszy się sama).
Odbędzie się to nie „z powodu”, nie „pomimo”, ale przy okazji polityki obecnego rządu. Gdy odejmie się przekonania polityczne, to trzeba uczciwie powiedzieć, że gospodarka ma się dobrze. A problem inflacji prawdopodobnie rozwiąże się sam – słychać w nieoficjalnych rozmowach. No chyba, że jednak zostaniemy drugą Turcją.
źródło zdjęcia: YouTube/NBP/Global News/PixaBay