Nie każdego stać na luksusowe auto, ale każdy może być współwłaścicielem firmy produkującej luksusowe samochody. W ostatnich latach gigantyczna moda panowała na akcje Ferrari. Kto osiem lat temu – gdy firma wchodziła na giełdę – kupił te akcje po 40 euro, dziś mógłby je sprzedać dziewięć razy drożej. Ale niektórzy mówią, że rynkowa wycena Ferrari doszła już do granic absurdu. I że wkrótce skończą się bogacze na świecie, których stać będzie na Ferrari. Ale są też głosy, że Ferrari jest jak złoto – zawsze będzie go za mało. I akcje warto kupować za każdą cenę. Kto ma rację?
Ferrari jest drogie. To stwierdzenie jest oczywiste jeśli myślimy o pojazdach tej kultowej włoskiej marki samochodów sportowych, ale dotyczy również akcji firmy, które osiągnęły niedawno rekordową cenę 404 euro. Prawie dwanaście razy więcej, niż kosztowały w 2016 r., gdy Ferrari wchodziło na giełdę. Ale w ostatnich dniach papiery motoryzacyjnej firmy zaliczyły największy od miesięcy spadek kursu – do 378 euro.
- Bezpieczna szkoła i bezpieczne dziecko w sieci, czyli czego nie robić, by nie „sprzedawać” swoich dzieci w internecie? [POWERED BY BNP PARIBAS]
- Wybory w USA: branża krypto wstrzymała oddech. W świecie finansów to ona ma najwięcej do ugrania. Po wyborach nowe otwarcie? [POWERED BY QUARK]
- Pieniądze w rodzinie, jak o nich rozmawiać, żeby nie było niemiło? Natalia Tur i Maciej Samcik [POWERED BY BNP PARIBAS / MISJA OSZCZĘDZANIE]
Akcje drogie jak Ferrari
Czy ewentualne sukcesy w Formule 1 Lewisa Hamiltona, który – jak niedawno ogłoszono – dołączy to zespołu Ferrari w 2025 r., zwiększą popyt na samochody tej ekskluzywnej marki, pozwalając na większą sprzedaż lub większe podwyżki cen? Nad tym dylematem zastanawiają się właśnie inwestorzy, którzy lubują się w inwestowaniu w akcje luksusowych marek i wywindowali ceny akcji Ferrari do niesłychanie wysokich poziomów. Ale być może wciąż warto w nie inwestować?
Przy obecnym kursie akcji, współczynnik cena/zysk dla papierów Ferrari wynosi ponad 50 i jest kilkakrotnie powyżej średniej rynkowej, wynoszącej dla włoskiego rynku akcji ok. 10,5. Nie jest to historycznie najwyższy poziom dla samej firmy – w 2020 r. wskaźnik C/Z dochodził do 60.
To bardzo wysoki poziom, niespotykany w spółkach motoryzacyjnych, trudny do przełknięcia nawet dla inwestorów w szybko rosnącej branży technologicznej. Na giełdzie wyceny spółek z C/Z w okolicach 20-25 są uznawane za wysokie. A co powiedzieć o Ferrari? Na poniższym wykresie cena akcji, poniżej wielkość zysku firmy przypadającego na jedną akcję, a na dole – Cena/Zysk.
Należy też zwrócić uwagę, że rekordowe poziomy C/Z Ferrari osiągało wtedy, gdy w wyniku pandemicznych lockdownów jego wyniki finansowe tymczasowo „siadły”, ale inwestorzy uznawali, że mimo pandemii perspektywy firmy pozostają niezłe. I nadal kupowali akcje firmy, wspierając jej wycenę rynkową pomimo spadku zysków. Teraz C/Z zbliża się do historycznych szczytów wyceny firmy, pomimo jej rekordowych zysków.
Pewnym „usprawiedliwieniem” dla wysokich wycen Ferrari jest fakt, że przychody firmy od roku 2016, kiedy debiutowała na giełdzie, do 2023 r. wzrosły niemal dwukrotnie, a zysk na akcję wzrósł niemal trzykrotnie. Niekoniecznie jest to jednak wystarczające uzasadnienie dla pięciokrotnego przebicia C/Z względem średniej dla rynku włoskiego.
Unikalny model biznesowy
Ferrari jest wyjątkiem nawet wśród producentów drogich aut sportowych. Jego pojazdy sprzedają się średnio po cenie czterokrotnie wyższej niż przeciętne Porsche, a jego klientela to elity pod względem zamożności. To sprawia, jak odnotowuje w swojej analizie Hani Abuagla, analityk XTB MENA, że firma jest zasadniczo odporna na turbulencje gospodarcze, z jakimi mamy do czynienia obecnie na świecie. Bogaci – w większości – pozostaną bogaci. A nawet stają się jeszcze bogatsi.
To również sprawia, że Ferrari ma wyjątkową zdolność do kształtowania cen swoich samochodów. Na przykład w pierwszym kwartale 2024 r. przychody firmy wzrosły o przeszło 10% w skali roku do 1,58 miliarda euro pomimo niewielkich zmian w liczbie dostarczanych samochodów. Jak tłumaczy Abuagla, wynika to z siły marki i rosnących cen. Te nie mają znaczenia dla klientów, którzy już od lat czekali na dostawę ich wymarzonych samochodów. Są w stanie zapłacić za swoje wyczekane Ferrari każde pieniądze.
Ferrari nie ma zresztą szczególnych powodów, by zwiększać produkcję. Niewielkie wolumeny sprawiają, że jego pojazdy są uznawane za ekskluzywne, ich wartość na rynku wtórnym często rośnie zamiast spadać, a firma ma najwyższą marżę operacyjną spośród bezpośrednich konkurentów, takich jak Lamborghini, McLaren czy wspomniane Porsche. No, ale właśnie te bardzo wysokie marże rodzą podstawowe pytanie – czy mogą być jeszcze wyższe? Tylko to uzasadniałoby jeszcze większy wzrost wartości akcji firmy na giełdzie.
Biorąc pod uwagę wskaźniki giełdowe to nawet Tesla nie jest tak wysoko wyceniana, jak Ferrari. W przypadku spółki Elona Muska, specjalizującej się w produkcji aut elektrycznych, wskaźnik C/Z wynosi mniej więcej 44. Ale już Ford jest notowany przy wycenie C/Z 12, czyli prawie pięć razy niższej od Ferrari.
Czytaj też o kłopotach Tesli: Tesla mniej zarabia, znów obniżyła ceny w Polsce, a samochody elektryczne coraz częściej nie są droższe od „benzyniaków”. Ale czy to oznacza, że się już opłacają?
Ferrari ostrzega: zysk nie będzie rósł już tak szybko
Mimo solidnych – i nawet nieco przekraczających oczekiwania inwestorów – wyników na pierwszy kwartał bieżącego roku, Ferrari wylało kubeł zimnej wody na inwestorskie głowy. Otóż firma zaprezentowała prognozy na cały rok, które wyraźnie zawiodły inwestorów. Ferrari oczekuje zysku na akcję w wysokości 7,5 euro (analitycy spodziewali się 7,77 euro). Sprzedaż samochodów ma wynieść 6,4 mld euro (też nieco poniżej 6,5 mld euro tzw. konsensusu rynkowego).
Sądząc po reakcji giełdy – to było niemiłe zaskoczenie, akcje tuż po ogłoszeniu komunikatu tąpnęły o prawie 7% i nawet tymczasowo zawieszono notowania akcji spółki, żeby uspokoić panikę. Chociaż oczywiście pomimo tego spadku, cena akcji spółki i tak jest jakieś 40% wyżej, niż była rok wcześniej. Straty ponieśli tylko ci, którzy kupowali je niedawno, po rekordowych cenach (a teraz, na fali krótkiej paniki, sprzedali).
Szybkie spojrzenie na to, o ile mają wzrosnąć przychody i zyski spółki w 2024 r. przynajmniej w części tłumaczy reakcję inwestorów. Przychody mają wzrosnąć o 7,2%, czyli istotnie wolniej niż w 2023 r. (17,2%) i 2022 r. (19,3%). Zysk na akcję ma wzrosnąć o 8.6% i będzie to wzrost czterokrotnie wolniejszy niż w 2023 r., kiedy wzrósł przeszło 35%. Tak niski wzrost zysku przypadającego na akcję sugeruje, że marża zwiększy się tylko w niewielkim stopniu.
I tu wracamy do wyceny Ferrari – czy spółka, której zyski mają urosnąć jednocyfrowo i która zaczyna mieć problem z podwyższaniem marż, powinna być wyceniana pięciokrotnie wyżej, niż przeciętna włoska firma giełdowa? Generalnie rzecz biorąc, odpowiedź powinna brzmieć „nie”. Ale nie musi to dotyczyć Ferrari. W przypadku giełdowych spółek liczy się przyszłość. Nie tylko ta widziana przez najbliższe kwartały, ale i lata.
A ta wycena zależy m.in. od tego czy popyt na produkt może się wyczerpać, czy może na rynku pojawić się konkurent, który przejmie ten popyt, czy świat może przestać potrzebować produktu oferowanego przez daną spółkę? W przypadku Ferrari odpowiedź na każde z tych pytań jest (na razie) negatywna.
Co ma do tego Lewis Hamilton?
Czy 2025 r. może zmienić historię Ferrari? Według Abuagla z XTB MENA, istnieje takie prawdopodobieństwo. Nadzieję niesie Lewis Hamilton. Ferrari, mimo że jego zespół startuje w Formule 1 od lat, od dość dawna nie odnosi sukcesów na tych najbardziej prestiżowych wyścigach samochodowych. Kierowca Ferrari po raz ostatni wygrał cykl Formuły 1 w 2007 r., a bolid Ferrari – w 2008 r. To już niemal 20 lat.
Jednak w lutym Ferrari ogłosił, że zatrudni w swoim zespole, od sezonu 2025, legendę wyścigów Lewisa Hamiltona. Kurs spółki na wieść o umowie skoczył o 10%. Skąd ten entuzjazm? Jeśli Hamilton zacznie zwyciężać w bolidzie firmy, to Ferrari stałoby się jeszcze bardziej rozpoznawalną i jeszcze bardziej pożądaną marką.
„Jeśli [Hamilton] podniesie status Ferrari z goniącego do wygrywającego, to popyt na samochody Ferrari mógłby wzrosnąć jeszcze bardziej. Widać to na przykład po historii Astona Martina, który istotnie poprawił swoją pozycję finansową po dołączeniu jako zespół do Formuły 1”
– tłumaczy Abuagla. A ponieważ firma niechętnie podnosi produkcję dbając o ekskluzywność marki, to wyższy popyt zapewne pozwoliłby jeszcze bardziej podnieść marże. Mamy tutaj oczywiście parę znaków zapytania. Po pierwsze, czy Hamilton zacznie wygrywać w bolidzie Ferrari. Po drugie, na ile potencjalne zwycięstwa Hamiltona wpłynęłyby na marże, które już są na tle sektora rekordowe.
To ważne pytania dla firmy założonej przez Enzo Ferrariego. Odpowiedzi zaczniemy poznawać w marcu 2025 r., kiedy ruszy następny sezon Formuły 1. Grand Prix Australii, pierwszy wyścig sezonu, zaplanowano na 14-16 marca. Na razie w pełni jest sezon bieżący, ale inwestorzy giełdowi już zachodzą w głowę, czy bardziej martwić się zapowiedziami Ferrari o wolniej rosnących zyskach, czy bardziej cieszyć możliwością, że nastąpi kolejny wystrzał mody na auta Ferrari dzięki Luisowi Hamiltonowi? To może być kolejna fascynująca historia. Także na giełdzie.
Europejscy producenci samochodów nie są ostatnio pupilkami inwestorów. Kłopoty z popytem na Starym Kontynencie oraz problemy z chińską konkurencją – to czynniki sprawiające, że np. akcje Volkswagena są dziś notowane przy wskaźniku C/Z na poziomie niecałe 4, a Mercedesa – 6. Ale żadna z tych firm nie ma nawet ułamka siły marki Ferrari. Siły rozumianej jako możliwość podnoszenia cen bez obawy, że skończy się popyt. Tylko czy niskie prognozy Ferrari na ten rok nie zwiastują, że nawet siła takiej marki ma granice?
—————
GDZIE KUPIĆ AKCJE FERRARI? MACIEJ SAMCIK POLECA:
>>> Portfel globalnych inwestycji – złożony z akcji, walut i surowców – buduj razem z XTB. Podobnie jak wielu innych inwestorów – używam i polecam aplikację do inwestowania XTB, gdzie nie płacisz prowizji za inwestowanie w ETF-y z całego świata (aż do wartości 100 000 euro obrotu miesięcznie), a masz możliwość budowania portfela z różnych aktywów – także akcji najbardziej znanych światowych spółek. XTB wprowadził na rynek nowy sposób inwestowania – Plany Inwestycyjne. Pozwalają bezpiecznie i bezpłatnie inwestować w portfele ETF-ów od największych światowych dostawców. Więcej na ich temat przeczytasz tutaj.
>>> Sprawdź specjalną ofertę SAXO BANK dla czytelników „Subiektywnie o Finansach”. Jak zarządzać pieniędzmi w niestabilnych czasach? Jest kilka zasad: po pierwsze płynność (duża część pieniędzy pod ręką), a po drugie dywersyfikacja – także geograficzna. Więcej o niej tutaj. Duński Saxo Bank ma specjalną ofertę – wyłącznie dla czytelników „Subiektywnie o Finansach”. Jej szczegóły znajdziesz tutaj. Każdy, kto otworzy rachunek w Saxo do końca maja br. i wpłaci pieniądze w dowolnej wysokości w ciągu 30 dni od założenia rachunku, otrzyma możliwość inwestowania w akcje, ETF-y, obligacje, kontrakty futures i opcje, bez prowizji przez trzy miesiące (do 250 EUR wartości prowizji). Jeśli ktoś nie jest gotowy na inwestowanie, to Saxo oferuje dobre oprocentowanie pieniędzy leżących na rachunku.
—————
zdjęcie tytułowe: Brandon Atchison/Unsplash