W Glasgow zaczyna się szczyt klimatyczny COP26. Naukowcy spierają się nad tym, czy mamy jeszcze prawie dekadę na wymyślenie czegoś, by Ziemia się nie „ugotowała”, czy też jest już „pozamiatane”. A przywódcy państw bogatego Zachodu liczą, ile są w stanie zapłacić krajom rozwijającym się za transformację energetyczną. Chodzi o biliony euro i dolarów w skali świata
Obserwatorium Mauna Loa na Hawajach od kilkudziesięciu lat nieustannie mierzy stężenie CO2 w atmosferze. Leży u stóp wulkanu, od zawietrznej strony tak, że „opływa” go czyste powietrze znad Pacyfiku. Wskazania nie są więc niczym zaburzone. Naukowcy w Mauna Loa nie mają dla nas dobrych wiadomości – od lat regularnie notują nowe rekordy poziomu CO2 w atmosferze. Ostatnio odczyt wyniósł 413 pmm (cząsteczek CO2 na milion cząsteczek powietrza). To odpowiada 150% poziomu sprzed rewolucji przemysłowej.
- Wymarzony moment, żeby inwestować w fundusze obligacji? Podcast z Pawłem Mizerskim [POWERED BY UNIQA TFI]
- Nowe funkcje terminali płatniczych. Jak biometria zmieni świat naszych zakupów? [POWERED BY FISERV]
- BaseModel.ai od BNP Paribas: najbardziej zaawansowana odsłona sztucznej inteligencji we współczesnej bankowości!? [POWERED BY BNP PARIBAS]
Czy da się jeszcze uratować Ziemię i jej mieszkańców przed „ugotowaniem”? A więc przed sytuacją, w której za kilkadziesiąt lat część globu nie będzie się nadawała do zamieszkiwania, a na pozostałej części trzeba będzie racjonować wodę? Naukowcy nie są zgodni co do tego. Niektórzy liczą, że zostało nam 9 lat do momentu, gdy podpiszemy wyrok dla życia na Ziemi. Tak uważa Międzyrządowy Panel ds. Zmian Klimatu (IPCC). To najważniejsza na świecie instytucja, która zbiera i opracowuje raporty pogodowo-klimatyczne.
Naukowcy się kłócą o to, czy świat da się jeszcze uratować
Inni mówią, że mamy już tylko 7 lat. Są i analizy, z których wynika, że nie istnieje już sposób na zatrzymanie zmian klimatu, które uczynią życie na Ziemi koszmarem. W wakacje wyciekł raport, z którego miało wynikać, że już za późno i czeka nas klimatyczna katastrofa z prawdopodobieństwem 100%,
Dziś szacunki mówią, że jeśli ludzkość będzie „działać” tak jak dotychczas, to średnia temperatura na Ziemi podniesie się o 2,7 stopnia Celsjusza w ciągu najbliższych kilkudziesięciu lat. Niby niewiele, ale to zaburzenie oznacza roztapianie lodowców (zatopienie części lądów), wzrost temperatury wód (czyli wyginięcie części zwierząt) oraz oczywiście spadek plonów rolniczych i większe deficyty wody. Oraz gigantyczne migracje ludzi.
Mamy tego preludium, czyli 30-stopniowy skwar na Syberii i w Kanadzie, topnienie lodowców i zazielenienie się Grenlandii. „Ziemia przetrwa. Może stać się jednak jednym wielkim oceanem z zaledwie kilkoma wyspami – mówią klimatolodzy IMiGW. Na tych wyspach nie zmieści się na pewno 7 mld ludzi. A już na pewno się na nich nie wyżywi.
Żeby tego uniknąć, powinniśmy zatrzymać zmiany temperatury na poziomie najwyżej 1,5 stopnia Celsjusza. Spór – toczący się także na COP26 – dotyczy tego, czy jeszcze jest to wykonalne. Klimat jest trochę jak Titanic albo wielki samolot – możemy zmienić kurs, ale zanim wielka machina zareaguje, minie 10-15 lat. Co oznacza ta „zmiana kursu”? Nawet jeśli jakieś CO2 trafi z naszego powodu do atmosfery, to ma być go na tyle mało, żeby mogło być pochłonięte np. przez lasy, ewentualnie w ramach podziemnego składowania.
A w skali mikro? Jeśli jeździsz codziennie do pracy samochodem na benzynę, to emitujesz tyle CO2, że musiałbyś posadzić 365 drzew, żeby to zrekompensować. Ręka do góry, kto od jutra rezygnuje z posiadania własnego samochodu, latania na wakacje samolotem i jedzenia mięsa. Bo produkowanie schabowego też bardzo szkodzi planecie.
Jest też oczywiście nadzieja na to, że zanim się ugotujemy, wymyślimy technologię zdolną zasysać na dużą skalę CO2. Niedawno największa tego typu instalacja ruszyła na Islandii. Jest drogo i jeszcze za mało, ale…
Czytaj więcej o tym: Będzie podatek od mięsa? W Europie zaczynają o nim dyskutować! Czy mięsożerność ludzi rzeczywiście pogłębia katastrofę klimatyczną? – Subiektywnie o Finansach – Maciej Samcik
Bogaci już zmniejszają emisję CO2. Biedni mówią: „nas na to nie stać”
Minęło sześć lat od momentu, gdy w Paryżu strzeliły korki od szampana po zakończeniu szczytu klimatycznego, na którym ustalono, że świat ograniczy ocieplenie temperatury na Ziemi do 1,5 stopnia Celsjusza w stosunku do poziomu sprzed epoki przemysłowej. Od tamtej pory (z przerwą na pandemię) światowi przywódcy spotykają się co roku, by uzgadniać jak ten cel zrealizować. A emisja CO2 rośnie, co pokazuje laboratorium na Hawajach i kilkadziesiąt innych rozsianych po całym świecie.
COP26 to kolejna taka „nasiadówka” przywódców państw. Spór idzie o to, jak kraje rozwinięte mają zrefinansować koszty walki z ociepleniem klimatu tym uboższym, których na to nie stać. W Indiach, Brazylii, Pakistanie, Ameryce Południowej i Afryce mieszka kilka miliardów ludzi, którzy chcą poprawić swój byt, a najkrótsza i najtańsza obecnie droga prowadzi przez zwiększenie emisji CO2 (spalanie paliwa, transport, ogrzewanie lub chłodzenie domów).
Kraje bogate stworzyły „Zielony Fundusz Klimatyczny” o budżecie 100 mld dolarów rocznie. Ale pieniądze zostały głównie na papierze. I właśnie na temat ich uruchomienia będą dyskutować w Glasgow obecni na COP26 światowi przywódcy.
Gospodarki krajów rozwijających się odpowiadają za ponad dwie trzecie światowej emisji CO2, podczas gdy udział krajów rozwiniętych – mogących sobie pozwolić na drogie inwestycje w zieloną energię – spada. I to jest godne pochwały. Na każdego mieszkańca ziemi w 2017 r. przypadało średnio 4,73 emitowanych ton CO2. Polska (średnio 8,5 tony na obywatela) jest jednym z większych emitentów CO2 na głowę. Chińczyk emituje 7,1 ton, Amerykanin – 16 ton, Rosjanin – 11,5 tony, Japończyk – 8,7 tony.
COP26 i „zielony kolonializm”, czyli ile Zachód musi zapłacić za przetrwanie świata?
Pojawienie się koronawirusa i lockdown ograniczyły emisję CO2. Ale gospodarcze odbicie ma swoją cenę – światowa gospodarka pędzi i zasysa każdy rodzaj paliwa: ropę, gaz, węgiel. Ta zależność jest naszym przekleństwem – nie można się rozwijać, czyli poprawiać komfortu życia obywateli, nie emitując CO2. Jak widać na wykresie, udało się to np. USA, ale tylko dlatego, że znaleziono tam gaz łupkowy, który ograniczył zużycie węgla.
Z powodu pandemii Covid-19 globalna emisja spadła o 5,8% w stosunku do 2019 r., ale w 2021 r. znów zaczyna rosnąć. Według Międzynarodowej Agencji Energii, w tym roku globalna emisja CO2 – wynikająca ze spalaniu paliw kopalnych – wzrośnie o 4,8% i zbliży się do poziomu sprzed pandemii.
Nie ma co się czarować – żaden przywódca polityczny nie zaryzykuje swojej głowy i nie będzie powstrzymał produkcji energii z węgla, gazu czy ropy, jeśli zagrozi to dobrobytowi mieszkańców i wynikowi wyborczemu. No, chyba że wyborcy – w swojej większości – opowiedzą się za ograniczeniami w konsumpcji. Albo że wszyscy inni zrobią to samo (stąd „sabaty czarownic” takie jak COP26).
Tyle, że na razie wyborcy nie palą się do wyrzeczeń. Nawet Norwegia, która uchodzi za klimatyczną prymuskę (chociażby pod względem rejestracji aut elektrycznych) wbrew apelowi MAE, by powstrzymać się od inwestycji w nowe złoża kopalin, wydała niedawno zgodę na poszukiwania nowych złóż ropy i gazu.
Z czasem znajdziemy sposób na to, by zastąpić na masową skalę węgiel czy gaz. Banki ostatecznie przestaną finansować budowę kopalń i elektrowni. Do tego czasu kraje rozwijające się muszą być na finansowym „respiratorze” bogatego Zachodu. Bez wielkiej kasy nie będą w stanie stawiać farm wiatrowych, fotowoltaiki, elektrowni atomowych oraz korzystać z nowych technologii ułatwiających oszczędzanie energii. Niektórzy mówią, że to nowy, „zielony” kolonializm. Ale może nie być innego wyjścia.
Pytanie (na które muszą odpowiedzieć politycy obecni na COP26) brzmi, jak wielka to musi być kasa? Biorąc pod uwagę, że transformacja energetyczna tylko polskiej gospodarki, stanowiącej mniej, niż 1% światowego PKB, ma pochłonąć do 200 mld euro (rozłożone na 20 lat), w grę wchodzą w skali świata kosmiczne, niewyobrażalne pieniądze. Podatnicy na Zachodzie płacić nie chcą, ale jeśli nie zapłacą – za kilkanaście lat do ich domów zapukają setki milionów imigrantów z biedniejszych części świata (już zresztą pukają).
źródło zdjęcia: PixaBay