Janusz P., były polityk i szef alkoholowego holdingu Manufaktura Piwa Wódki i Wina, został zatrzymany przez Centralne Biuro Antykorupcyjne pod zarzutem popełnienia oszustwa o wielkich rozmiarach. Prokurator zarzucił mu oszukanie ponad 5000 osób na 70 mln zł. To już kolejny przykład spektakularnego bankructwa spowodowanego przez chciwość połączoną z nietypowym sposobem finansowania inwestycji – crowdfundingiem. Dlaczego to jest w Polsce takie łatwe? Czy to z państwem jest coś nie tak czy z Państwem?
Jak można w Polsce zbankrutować na sprzedaży alkoholu? – to pytanie zadaje sobie pewnie niejeden czytelnik „Subiektywnie o Finansach”, gdy słyszy o zatrzymaniu przez CBA znanego biznesmena Janusza P. Ale przecież kilka miesięcy temu zastanawialiśmy się, jak można stanąć u progu niewypłacalności, sprzedając w Polsce… mieszkania. Zarówno alkoholowy ekspert Janusz P. i jego Manufaktura Piwa Wódki i Wina, jak i renomowany specjalista od nieruchomości, który jest mózgiem deweloperskiej grupy HRE, dokonali niemal niemożliwego – wpadli w tarapaty, sprzedając jedne z najbardziej pożądanych towarów w Polsce.
- Wymarzony moment, żeby inwestować w fundusze obligacji? Podcast z Pawłem Mizerskim [POWERED BY UNIQA TFI]
- Nowe funkcje terminali płatniczych. Jak biometria zmieni świat naszych zakupów? [POWERED BY FISERV]
- BaseModel.ai od BNP Paribas: najbardziej zaawansowana odsłona sztucznej inteligencji we współczesnej bankowości!? [POWERED BY BNP PARIBAS]
Dla jasności od razu zaznaczę, że sytuacja HRE jest dalece inna niż alkoholowego biznesu Janusza P. Na razie nieruchomościowa firma (a właściwie jej finansowe ramię) jedynie poprosiła o ochronę przed wierzycielami i przygotowuje plan restrukturyzacji. A HRE zapewnia zapewnia, że – choć później, niż obiecywała – wywiąże się ze zobowiązań. Aczkolwiek, patrząc na to, jak bardzo zlewarowana jest obcym kapitałem i jaki jest koszt tego kapitału, można mieć wątpliwości. W przypadku Janusza P. już wiadomo, że zadłużenie jest zbyt olbrzymie w porównaniu z potencjałem generowania przychodów, by można było uniknąć bankructwa.
Wśród firm, które pozyskiwały pieniądze na rozwój od ludzi w ramach crowdfundingu, jest też Assay Group, czyli fundusz inwestycyjny, który kupował udziały w obiecujących spółkach, finansował ich rozwój i miał je odsprzedawać większym nabywcom albo wprowadzać na giełdę. W tym przypadku Assay oferował weksle inwestycyjne oraz pożyczki z oprocentowaniem do kilkunastu procent rocznie. Okazało się, że firmy nie rozwijają się wystarczająco szybko, a podwyżki stóp procentowych tak wywindowały oczekiwania pożyczkodawców, że Assay nie był w stanie generować wystarczająco dużo gotówki, by spłacać długi. I też poprosił o ochronę przed wierzycielami. W tym przypadku skończyło się tragicznie, bo w młodym wieku zmarł jeden z twórców holdingu.
Janusza P. przepis na katastrofę
Kto nie pamięta, jak to się stało, że Janusz P. i jego Manufaktura Piwa Wódki i Wina wpadły w tarapaty, niech przeczyta ten tekst, w którym opisujemy anatomię tej klęski. Spółki z grupy Janusza P. wzięły (rozdając udziały) lub pożyczyły od inwestorów grubo ponad 200 mln zł, dużą część tej kwoty „przepaliły” na przeskalowane (względem potrzeb) inwestycje, drogie kampanie marketingowe i uruchamianie kolejnych nierentownych linii biznesowych, a na koniec pokazały zaledwie 20 mln zł przychodów ze sprzedaży przy 40 mln zł kosztów tej sprzedaży (wyniki za 2022 r.).
Budowanie nierentownej sieci sklepów stacjonarnych, wprowadzanie na rynek zbyt wielu produktów (piwo BUH, Tenczyńskie, Doctor Brew, wódki Wyjebongo, WyBUHowa, Tenczyńska Okowita, whisky Palikot Selection), niewystarczająco dobry marketing dla tych wszystkich brandów i kulejąca dystrybucja – to zniszczyło alkoholowy holding. Ale nie tylko to. Była też inna ważna przyczyna: ryzykowny sposób finansowania stawiający biznes pod ścianą konieczności błyskawicznego budowania rentowności. Łączne zadłużenie spółek alkoholowej grupy wynosiło na koniec 2023 r. blisko 339 mln zł.
Janusz P. usłyszał osiem zarzutów we wrocławskiej prokuraturze. Prokuratura przekazała, że sprawa dotyczy oszukania ponad 5000 osób na ponad 70 mln zł. Oszustwa, których miał dopuścić się Janusz P., dotyczą spółek crowdfundingowych. A więc niewypłaconych ludziom odsetek od pożyczonych od nich na rynku prywatnym pieniędzy. A także wprowadzania ich w błąd, czyli przekazywania nieprawdziwych informacji na temat ich inwestycji. Być może także oferowania ludziom obligacji bez spełnienia warunków do tego koniecznych.
Prawdopodobnie przyczyną zatrzymania Janusza P. była akcja crowdfundingowa „Bunt finansowy”, po której KNF zawiadomił prokuraturę o podejrzeniu popełnienia przestępstwa „doprowadzenia do niekorzystnego rozporządzenia mieniem za pomocą wprowadzenia w błąd”. W ramach tej akcji można było pożyczyć jednej ze spółek Janusza P. od 1000 zł do 35 000 zł na rok przy oprocentowaniu od 14,5% do 15,5%. Już wcześniej Janusz P. pozyskał w ten sposób 37 mln zł od ponad 3000 osób (przez jakiś czas wypłacał nawet odsetki od tych pożyczek).
Do Janusza P. pretensje miał też Urząd Ochrony Konkurencji i Konkurentów, kwestionując z kolei praktyki, jakie miały miejsce w ramach kampanii pożyczkowej „Skarbiec Palikota”. W ramach akcji oferowano pożyczki na procent i jednocześnie z możliwością partycypowania w przyszłych zyskach ze sprzedaży alkoholu. Prezes UOKiK doszedł do wniosku, że oferta wprowadzała w błąd (przedstawiała wyniki finansowe innych spółek, by uwiarygadniać pozyskiwanie pieniędzy), a pieniądze – zamiast na inwestycje – zostały przeznaczone na spłatę bieżącego zadłużenia. Miały być też przyznane nagrody dla najbardziej kreatywnych pożyczkodawców (np. auto Rolls Royce), ale ta obietnica nie została zrealizowana.
Dwa problemy z finansowaniem społecznościowym
Zarówno deweloperski holding HRE (pierwsza firma z tej branży, która wpadła w tarapaty), fundusz inwestycyjny Assay, jak i Manufaktura Piwa Wódki i Wina rozwijały się niemal wyłącznie w oparciu o pożyczone pieniądze. I to pożyczone nie od banków czy funduszy inwestycyjnych (czyli profesjonalistów od organizowania finansowania), tylko od zwykłych ludzi, którym oferowały udziały, weksle, obligacje i pożyczki. Janusza P. w zbieraniu pieniędzy uwiarygodnił nie byle kto, bo sam Kuba Wojewódzki, gwiazdor TVN (gdy interes zaczął podupadać, to się od niego odciął).
Finansowanie się pieniędzmi prywatnych osób wyróżnia się dwiema rzeczami. Po pierwsze przeciętny Kowalski, posiadacz kilkudziesięciu tysięcy złotych oszczędności, nie prześwietli firmy, którą finansuje tak dokładnie jak bank. I nie wytarguje tak silnego zabezpieczenia pożyczki, obligacji czy weksla inwestycyjnego jak bank czy fundusz private equity. Właśnie dlatego często (choć nie zawsze) po finansowanie crowdfundingowe idą firmy, które zostały wyrzucone przez okno jako niewystarczająco wiarygodne przez banki i fundusze.
Oczywiście crowdfunding ma też dobre strony: zalepia lukę finansowania potrzeb średniej wielkości firm, które jeszcze nie mają tak solidnego track recordu, by chciały je finansować banki, a rosną na tyle szybko, że są w stanie dobrze zapłacić za finansowanie obarczone podwyższonym ryzykiem. Mnie też zdarzyło się finansować niedużymi kwotami takie firmy – ze zmiennym szczęściem, ale z pełną świadomością, w co się „bawię”.
Crowdfunding – i tu dochodzimy do jego drugiej cechy – może mieć sens tylko w przypadku firmy, która rośnie wystarczająco szybko, by pokryć wysoki koszt finansowania. Jeśli trzeba płacić za kapitał po kilkanaście procent w skali roku, to biznes finansowany tym kapitałem musi się rozwijać w tempie 40-50% rocznie, by zwrócić pieniądze z odsetkami, pokryć pozostałe koszty i jeszcze żeby coś zostało. I to musi się w tym tempie rozwijać przez co najmniej kilka lat bez przerwy – każde potknięcie oznacza tarapaty.
Takim potknięciem może być opóźnienie jednej czy drugiej budowy, niższa sprzedaż mieszkań w którymś projekcie albo zbyt wysokie koszty wprowadzenia na rynek nowej wódki i brak stopy zwrotu ze sprzedaży lub kłopot z siecią dystrybucji. Albo nieudany debiut produktu spółki, którą finansują pożyczone na prywatnym rynku pieniądze. Jeśli pożyczę 10 mln zł i przez rok jestem w stanie wygenerować z tych pieniędzy „tylko” 1-2 mln zł zysku, to sam koszt odsetek mnie „zabije”. Muszę wygenerować 4 mln zł. Przez rok! A jeśli mam kłopoty, to zaczynam pożyczać pieniądze coraz drożej. I wpadam w regularną pętlę długów. A potem w desperacji zaczynam oszukiwać ludzi, żeby ktoś chciał mi pożyczyć.
Nic się nie stało, Polacy, nic się nie stało?
Finansowanie społecznościowe wymaga ogromnej odpowiedzialności zarówno od tych, którzy udostępniają kapitał (nie powinni nabierać się na okrągłe słówka i marketingowe gadki), jak i od tych, którzy go chcą pozyskać (muszą dokładnie wiedzieć, co chcą zrobić, i szanować każdy pozyskany grosz, bo on bardzo dużo kosztuje). Jeśli jednej z tych rzeczy zabraknie, to mamy przepis na katastrofę. Łatwiej jest wziąć pieniądze od ludzi niż od banku lub funduszu – tam siedzą profesjonaliści, którzy z dużym prawdopodobieństwem „przetrzepią” biznes i znajdą w nim słabe strony. W crowdfundingu nikt nie powie: „stop, to zbyt ryzykowne”. Tu czerwone światło się nie zapali.
Można powiedzieć, że nic się nie stało. Ludzie byli chciwi i połasili się na kilkanaście procent rocznych odsetek zamiast kilku procent rocznie w banku. Być może wiedzieli, w co się pakują, a być może ktoś im nawinął makaron na uszy (wtedy nieuczciwy sprzedawca też powinien za to zapłacić, co właśnie grozi Januszowi P.). Jeśli byli na tyle nieostrożni, że zaryzykowali wszystkimi swoimi oszczędnościami, to mają nauczkę do końca życia.
Zdarzało mi się brać udział w różnych inwestycjach, także w takich, które dobrze płaciły, ale przypominały rosyjską ruletkę. Ale nie „grałem” całością posiadanych pieniędzy, lecz kwotami rzędu 5% kapitału. Kto nie zna słowa „dywersyfikacja” oraz nie pamięta o zasadzie, że na rynku kapitałowym nie ma „darmowych obiadów” (czyli nie ma zysku bez ryzyka), musi cierpieć.
Po drugiej stronie są biznesmeni, którzy byli zbyt chciwi i połasili się na łatwy (ale drogi) pieniądz. Zachowali się jak ktoś, kto bierze pożyczkę-chwilówkę, by kupić samochód i znaleźć pracę, żeby go spłacić. A potem się zobaczy. Skoro można wziąć więcej pieniędzy, to dlaczego ich nie wziąć? Spróbować urosnąć szybciej, lewarować się agresywniej. Przecież to nie moje pieniądze. Jak się nie uda, to nie ja stracę oszczędności, tylko ten frajer, który zaryzykował.
Przykłady firm, które chwieją się – lub już się przewróciły – bo nie uniosły wysokich kosztów finansowania społecznościowego, będzie pewnie więcej. Jacek Jastrzębski, przewodniczący Komisji Nadzoru Finansowego, nie raz i nie dwa wyrażał pogląd, że dostęp drobnych ciułaczy do rynku ryzykownych sposobów finansowania powinien być ograniczony lub zamknięty. Bo nieprofesjonalny inwestor zawsze przegra z nieuczciwym lub nieszanującym cudzych pieniędzy biznesmenem.
Co nam pokazał przypadek Janusza P.? Dwie drogi, byśmy przestali tracić pieniądze
Coś w tym jest. Januszowi P. uwierzyło prawdopodobnie ok. 9000 osób, które stracą większość zainwestowanych pieniędzy. Ci ludzie je stracą (w wielu przypadkach są to oszczędności ich życia), bo nie zadawali wystarczająco dociekliwych pytań, nie myśleli wystarczająco krytycznie (dlaczego ktoś płaci 15% rocznie, choć banki pożyczają pieniądze firmom znacznie taniej?), nie wzięli pod uwagę zasady, że nie ma zysku bez ryzyka oraz nie szanowali zasady dywersyfikacji.
Są dwie drogi: albo spróbujemy się tych rzeczy nauczyć (wtedy Janusz P. i jego następny nie będą mieli tak łatwo), albo zabronimy zwykłym ciułaczom finansowania czegoś, czego nie są w stanie samodzielnie prześwietlić. Jak chcą inwestować, to niech kupują rządowe obligacje albo akcje największych giełdowych firm (bezpośrednio albo przez licencjonowane fundusze inwestycyjne i ETF-y), ewentualnie obligacje korporacyjne dopuszczone na giełdę. A jak to za trudne, to niech siedzą w banku.
Mnie bardziej kusi pierwsze rozwiązanie (bo nawet na najlepiej nadzorowanym rynku giełdowym znajdą się firmy, które okażą się piramidą finansową, obligacje Getback są najlepszym przykładem), ale to bolesna i ciernista droga, na której będzie jeszcze sporo „awarii” takich jak kłopoty HRE, Assay czy upadek Janusza P. Dobrze by było, żeby przynajmniej wymiar sprawiedliwości działał sprawnie. A może nie ma się co łudzić, że świat będzie lepszy, a my bardziej ostrożni i trzeba po prostu ograniczyć nam możliwości inwestowania? Jak uważacie?
—————————
ZOBACZ TEŻ KANAŁ „SUBIEKTYWNIE O FINANSACH” W YOUTUBE:
—————————————
POSŁUCHAJ NASZYCH PODCASTÓW
>>> W 231. odcinku „Finansowych Sensacji Tygodnia” gościem Macieja Samcika jest prof. Adam Mariański, szef i twórca Mariański Group. To kancelaria zajmująca się doradztwem podatkowym i strategicznym, pomocą w zarządzaniu majątkiem zamożnych Polaków oraz doradztwem w tworzeniu fundacji rodzinnych. I właśnie od fundacji rodzinnych zaczęliśmy naszą rozmowę. Ministerstwo Finansów uważa, że duża część z nich powstała tylko po to, żeby optymalizować podatki. I chce ograniczyć ich przywileje. Czy to dobry pomysł? Drugim tematem naszej rozmowy są podatki. Jak należałoby zmienić system podatkowy w Polsce, żeby było sprawiedliwie? I jak zreformować PIT – najbardziej „nierówny” podatek?
>>> 230. odcinek podcastu „Finansowe Sensacje Tygodnia” zaczęliśmy od pytania z grubej rury: czy Polska może zbankrutować? Czy my już jesteśmy w jakimś ciemnym zaułku? W ciągu kilku tygodni się okaże, którą ścieżką redukcji dziury budżetowej będziemy szli. Ale na pewno będziemy musieli więcej pożyczać. Po jakiej cenie? Co się będzie działo na świecie z ceną pieniądza, jak się będą zmieniały stopy procentowe? Kiedy spadną stopy procentowe w Polsce i jak bardzo? Czy budżet daje już znać, czym się będą różniły rządy nowej koalicji od poprzedników? O tym wszystkim Maciej Samcik rozmawia z Michałem Dybułą, głównym ekonomistą BNP Paribas Bank Polska. Podcastu można odsłuchać w Spotify, Google Podcast, Apple Podcast i na pięciu innych platformach podcastowych oraz pod tym linkiem.
>>> W 229. odcinku „Finansowych Sensacji Tygodnia” wszystko stanęło na głowie. Zamiast Samcik rozmawiać, z Samcikiem rozmawiają. A konkretnie Natalia Tur, edukatorka i mediatorka rodzinna rozmawia z Maciejem Samcikiem o… pieniądzach. Bo nie tylko pieniądze w rodzinie są ważne, ale też rozmawianie o pieniądzach. Bez tego nie nauczymy naszych dzieci oszczędności i oszczędzania. A jak nasze dzieci nie nauczą się oszczędzania za młodu, to będą musiały się uczyć za dorosłości. Czyli wtedy, kiedy my się uczyliśmy, co – jak wiemy – jest bolesne. Jak ograniczyć ból? Zapraszamy do posłuchania!
Wszystkie podcasty znajdziesz w Spotify oraz na siedmiu innych platformach podcastowych, szukaj pod hasłem „Finansowe Sensacje Tygodnia”. W każdą środę nowy podcast!
——————————-
zdjęcie tytułowe MPWiW