Premier Mateusz Morawiecki wreszcie dopiął swego i doprowadził do przyjęcia przez rząd projektu ustawy o Pracowniczych Planach Kapitałowych (PPK). Ale jedno zdanie, które wypowiedział na konferencji prasowej, bardzo mnie zraniło. Jeśli Was też, to niniejszym podaję odtrutkę
To sukces i świadectwo rosnącej siły politycznej premiera Morawieckiego. Nie jest tajemnicą, że projekt prywatnego filara emerytalnego miał dużą opozycję w rządzie i w partii rządzącej i nie było pewne, że wejdzie w życie. Teraz rośnie szansa na to, że jednak wejdzie i od połowy przyszłego roku z pensji pracowników dużych firm (a potem także tych mniejszych) będą pobierane automatycznie składki na przyszłą dodatkową emeryturę.
- Wymarzony moment, żeby inwestować w fundusze obligacji? Podcast z Pawłem Mizerskim [POWERED BY UNIQA TFI]
- Nowe funkcje terminali płatniczych. Jak biometria zmieni świat naszych zakupów? [POWERED BY FISERV]
- BaseModel.ai od BNP Paribas: najbardziej zaawansowana odsłona sztucznej inteligencji we współczesnej bankowości!? [POWERED BY BNP PARIBAS]
Do PPK podchodzę „z pewną taką nieśmiałością” (pomny doświadczeń z OFE), ale i z nadzieją, że wreszcie powstanie mechanizm, który wspomoże marną skłonność Polaków do oszczędzania. W wielu krajach na świecie przetestowali już pomysł, by pieniądze na dodatkową emeryturę były pobierane bezpośrednio z pensji.
Jeśli owe składki będą zarządzane przez prywatne firmy, przy niskich opłatach, z dostosowaną do potrzeb przyszłych emerytów polityką inwestycyjną i z gwarancjami własności tej kasy (czyli że będą miały status taki jak depozyty bankowe czy pieniądze w funduszach inwestycyjnych) oraz jeśli będą dziedziczone (a tak ma być) – będę gotów zaryzykować.
PPK, czyli nowa nóżka emerytalna. Prywatna. Na zawsze (?)
O tym jak dokładnie PPK mają działać pisałem już na „Subiektywnie o finansach”. Każdy będzie automatycznie „zapisywany” do firmy zarządzającej składkami, wybranej przez pracodawcę (tutaj jest zonk, bo pracodawca może dokonać złego wyboru, np. pod wpływem Związków Zawodowych). Kilkadziesiąt złotych miesięcznie będzie odciąganych z pensji, kilkadziesiąt dorzuci pracodawca (drugi zonk – może przez to obniżyć pracownikowi wynagrodzenie), a kilka stówek raz w roku dorzuci budżet państwa.
Powstanie z tego pieniądz – nie tak znowu duży i nie zwalniający nas z obowiązku samodzielnego inwestowania z myślą o przyszłej emeryturze – który będzie „drugą nóżką” obok ZUS-u.
Czytaj też: Jak policzyłem kilka miesięcy temu, przez kilkadziesiąt lat ma się zebrać z tego sumka stanowiąca co najmniej jedną trzecią kasy potrzebnej do dobrego życia na emeryturze.
„Nóżką” działającą inaczej, bo w funduszach w ramach PPK będą realne pieniądze, gdy ZUS jest przecież przepompownią, w której nasze składki są od razu wydawane na emerytury obecnych emerytów, a w zamian dostajemy mglite obietnice, że ZUS coś nam kiedyś wypłaci.
Nie mam więc serca krytykować PPK, bo wiem, że tak czy siak z ZUS emerytury nie dostanę (albo dostanę małą). Jeśli nie będzie PPK, to będzie musiała być podwyżka podatków albo jakiś inny brzydki numer, który będzie musiał wykręcić moim dzieciom rząd, bym nie spędził starości pod mostem.
Czytaj też: Na co idą pieniądze z podatków? Ta jedna liczba pokazuje, że zbliżamy się do przepaści
Czytaj też: A może być jak norweski emeryt? Jak inwestuje największy fundusz inwestycyjny świata?
Gdy „państwo wpłaci” czyli rzecz o naszych (tak, naszych ;-)) kieszeniach
Natomiast to, co przy okazji prezentowania zalet PPK powiedzał miłościwie panujący nam premier Mateusz Morawiecki jest niebezpieczne. W tej samej skali niebezpieczne, jak słynne wypowiedzi Donalda Tuska, który ogłaszał, że nie chce mieć emerytury pochodzącej z rynku kapitałowego, bo to „rosyjska ruletka”. Otóż powiedział premier słowa:
„W ciągu dziesięciu lat państwo polskie wpłaci 35 mld zł – prawdopodobnie będzie to więcej, nawet 40 mld zł – na prywatne, dobrowolne konta ludzi, konta emerytalne przyszłych emerytów”
Słowa kluczowe w tej wypowiedzi to „państwo” i „wpłaci”. Otóż wiemy, że państwo niczego nie może bezwarunkowo wpłacić, bo państwo nie ma swoich pieniędzy. Ma tylko te, które zbiera z podatków, czyli – pisząc brutalnie – wyciąga nam z kieszeni.
Jeśli więc premier mówi, że państwo coś „wpłaci”, to dla elementarnej uczciwości mógłby dodać, że „państwo zbierze z podatków, a potem w imieniu Polaków wpłaci”. To byłoby dokładne i precyzyjne (choć politycznie mniej nośne). Jeśli poprzestanie się na ostatniej części, to zdanie jest boleśnie wybrakowane ;-).
Czytaj też: W konsekwencji konwencji, czyli szukam pieniądzy na realizację nowych obietnic
Kto daje i zabiera, czyli o pływaniu bez kompasu
Dlaczego ta wypowiedź aż tak mną trzepnęła? Bo wszystkie stacje telewizyjne ją przytoczyły jako główny przekaz, a dotyczy istoty relacji państwo-obywatel. Jeśli my, zwykli Polacy, konsumenci, obywatele, będziemy żyli w przekonaniu, że „państwo nam wpłaci 35-40 mld zł”, to staniemy się niewolnikami niepełnej wizji świata. Będziemy szczęśliwi, że rząd nam coraz więcej „daje”, nie mając zielonego pojęcia, że wcześniej nam „zabiera”.
Nie będziemy wtedy potrafili zrozumieć dlaczego jest tak duża różnica między pensją brutto (czyli tym, co widać na pasku płacowym lub w PIT), a tym co dostajemy do ręki. Nie będziemy potrafili ustalić prawdziwej przyczyny tego, że mamy drogi prąd, wodę, konta bankowe, samochody, drogie drogi, czy drogie tanie wino ;-)).
Do tych dóbr i usług politycy dorzucają podatki tak, byśmy nie zorientowali się, że to oni stoją za daninami. Nie będziemy potrafili wybrać takich, którzy będą nam „mniej dawać”, bo nie zrozumiemy, że być może ci nowi będą też mniej zabierać. I będziemy mieli jeszcze więcej publicystów uważających, że „rozdawnictwo jest super”.
Żeby było jasne: sam z rzadka stosuję takie skróty myślowe (kto z nas jest bez winy niech pierwszy odpuka w niemalowane, czy jakoś tak ;-)). Piszę jednak na tyle często o tym skąd biorą się pieniądze w budżecie państwa, że wydaje mi się, iż moi czytelnicy obczajają stan gry (takie małe rozgrzeszenie ;-)). Ale kiedy słyszę jak Premier Rządu Rzeczpospolitej mówi, że „rząd dopłaci 35-40 mld zł do naszych emerytur” w TVP, Polsacie i TVN, to obawiam się, że część widzów może pozostać na tym właśnie poziomie świadomości.
Takie zdania jak to powodują, że tracimy rozeznanie istoty rzeczy. To tak, jakbyśmy nagle zaczęli płynąć przez ocean bez kompasu, nie wiedząc dokąd chcemy dotrzeć. Płyniemy beztrosko, zdając się na „przeznaczenie”, czyli polityków, którzy „dadzą” pieniądze czyli wytyczą kierunek, w którym mamy podróżować.
Przepraszam, że z całej, długiej konferencji prasowej, poświęconej PPK i niezwykle treściwej, przyczepiłem się do tego jednego zdanka. Uważam po prostu, że – przez to, że trafiło do niemal każdego Polaka – ono jedno może popsuć w naszych głowach więcej, niż wszystkie pozostałe, wypowiedziane przez premiera, mogłyby w nich naprawić.
źródło zdjęcia: Kancelaria Premiera