Prawa konsumenta wszyscy mamy, ale nie wszyscy z nich korzystamy. Dobre ustawy i rozporządzenia to dopiero pierwszy krok. Drugim powinno być odpowiednie uświadomienie ludzi o tym, co im się należy i jak można wyegzekwować to, co się należy, a nie jest przestrzegane. Przygotowałem cztery prawdziwe historie udowadniające, że warto znać swoje prawa i o nie walczyć. Można sporo zaoszczędzić!
- Wymarzony moment, żeby inwestować w fundusze obligacji? Podcast z Pawłem Mizerskim [POWERED BY UNIQA TFI]
- Nowe funkcje terminali płatniczych. Jak biometria zmieni świat naszych zakupów? [POWERED BY FISERV]
- BaseModel.ai od BNP Paribas: najbardziej zaawansowana odsłona sztucznej inteligencji we współczesnej bankowości!? [POWERED BY BNP PARIBAS]
Czytelnicy często zgłaszają się do ekipy „Subiektywnie o finansach” z problemami nie tylko stricte finansowymi, ale raczej z takimi na styku klient-sklep. W tle są oczywiście pieniądze, więc staramy się pomóc (więcej o naszych udanych akcjach przeczytasz tutaj). Idą też do miejskich rzeczników konsumentów, do Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumentów, do Rzecznika Finansowego, trafiają też do prawników i do redakcji największych gazet.
Ale większość konsumentów, którzy czują, że coś jest nie tak, nigdzie z tym nie idzie. Albo nie mają czasu, albo wychodzą z założenia, że trzeba się uczyć na własnych błędach, albo że „kiedyś los ich pokara”). Albo nawet nie wiedzą, że ich prawa zostały złamane. Oto cztery prawa konsumenta, które (wbrew pozorom) nie każdy zna, a które mogą nam pomóc w spornej sytuacji. I od razu cztery sytuacje z życia wzięte. Tym razem są to wydarzenia z mojego życia.
Prawa konsumenta, sytuacja pierwsza: korzystniejsza cena obowiązuje. Również w Internecie
Czasami dziwię się, jak mało osób wie o tej możliwości, a to przecież powinna być podstawa. W Polsce – jeżeli cena na metce różni się od ceny przy kasie – mamy prawo skorzystać z korzystniejszej dla nas ceny.
Kontrola tego jest oczywiście bardzo mozolna (trzeba by ręcznie porównywać każdą pozycję na paragonie). Nikt z nas nie da rady tego regularnie sprawdzać, ale zdarza się, że wyłapiemy jakąś różnicę (szczególnie przy droższych produktach). Co wtedy zrobić?
Zgłaszamy problem sprzedawcy – nawet jeżeli już zapłaciliśmy. W sieciowych sklepach obsługa jest uświadamiana, żeby od razu zwracać klientowi różnicę. W mniejszych punktach czasem zdarzają się jeszcze argumenty w stylu: „nie zdążyłem zmienić metki” albo „nie musi Pan przecież kupować”.
Generalnie jednak sprzedawca powinien szybko zrozumieć wagę problemu, bo jak się nie zgodzi, to możecie zgłosić się z problemem do Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumentów lub Inspekcji Handlowej, a wtedy jego straty będą znacznie wyższe. Na przykład w zeszłym roku UOKiK nałożył na właściciela sklepów Biedronka – spółkę Jeronimo Martins Polska – karę w wysokości 115 milionów złotych za ten proceder – tutaj szczegóły. Jak czytamy w uzasadnieniu:
„Cena jest jednym z najważniejszych kryteriów jakimi kierują się konsumenci przy wyborze produktów. Niedopuszczalne jest wprowadzanie konsumentów w błąd co do właściwej ceny towarów. W przypadku Biedronki klienci przez długi czas płacili najczęściej więcej niż wynikało to z ceny na sklepowych półkach. Nie zawsze mieli nawet tego świadomość”
Pamiętajcie, że w takiej sytuacji macie prawo kupić produkt po korzystniejszej cenie. Pisze o tym kolejny raz, bo często spotykam się z sytuacją, że klienci są usatysfakcjonowani samą możliwością zwrotu produktu. A to błąd – macie prawo nie do zwrotu, a do zawarcia umowy po uzgodnionej (korzystniejszej) cenie.
Ta zasada obowiązuje także w Internecie, a nawet w internetowo-naziemnym miksie. Jakiś czas temu polowałem na młotowiertarkę w pewnym dyskoncie. Z drukowanej gazetki reklamowej dowiedziałem się, że „od czwartku” jej cena będzie obniżona o 30 zł. Co ważne – w gazetce znalazł się zapis „także online”.
Był środek pandemii koronawirusa, a więc zdecydowałem się na zakup przez Internet. Niestety cena w sieci ani drgnęła. Skontaktowałem się mailowo ze sklepem (robiąc screena z gazetki reklamowej oraz aktualnej ceny) i poprosiłem o wyjaśnienie sytuacji.
W odpowiedzi otrzymałem kod rabatowy do wykorzystania w sklepie internetowym na 30 zł. Ceny przed końcem promocji nie zdążyli zmienić, ale ja byłem usatysfakcjonowany.
Prawa konsumenta, sytuacja druga: bony obowiązują, nawet jeśli nie działają! Warto walczyć
Powyższa zasada obowiązuje także dla rabatów. Jeżeli sprzedający informuje Was, że kupując dwie sztuki otrzymacie 10% rabatu na drugi egzemplarz, to jest to obowiązujące i możecie się tego domagać przy kasie. Mnie spotkała jednak jeszcze dziwniejsza sytuacja.
Powiem szczerze – sam nie byłem pewny, czy mam tu o co walczyć, ale spróbowałem i się opłaciło. Kupowałem ubrania w sklepie internetowym i byłem w posiadaniu bonu rabatowego w wysokości dodatkowych 20% na wszystkie przecenione produkty. Problem w tym, że ten bon ten znalazłem w aplikacji Goodie, z której przechodziłem na stronę sklepu, aby uzyskać zwrot części zakupów (szczegóły takich zwrotów opisywałem tutaj).
Bon nie zadziałał, a ja i tak kupiłem produkty. W pierwszej chwili musiałem się zastanowić, czy powinienem o zwrot rabatu napisać do sklepu bezpośrednio, czy może jednak do Goodie. Zdecydowałem się na sklep – jako że Goodie to tylko pośrednik – i to była dobra decyzja.
Wysłałem maila prosząc o zwrot dodatkowych 20% zamówienia w kwocie 40 zł. Dołączyłem screen kodu rabatowego (z datą jego ważności) i podałem numer zamówienia. Sklep zachował się bardzo profesjonalnie – otrzymałem fakturę korygującą i zwrot 40 zł.
Co ciekawe pod kodem rabatowym były komentarze innych użytkowników, że kod nie działa. Jestem ciekawy ilu z nich zachowało się podobnie do mnie i wyegzekwowało swoje prawa. Niestety nie mam jak tego sprawdzić, ale mam dziwne przeczucie, że nikt lub niewielu.
Prawa konsumenta, sytuacja trzecia: nie przejmujcie się transportem
W Internecie robimy coraz więcej zakupów, a to rodzi pewne wątpliwości w kwestii kosztów wysyłki. Szczególnie pandemia przyspieszyła ten proces – w tym tekście Irek Sudak zastanawiał się, na ile gigantyczna liczba zwrotów przesyłek szkodzi ekologii. Prawda jest taka, że niezależnie od tego, jak odpowiedzialnie podchodzimy do zakupów internetowych, to czasem coś trzeba będzie zwrócić. Z naszej winy lub z winy sprzedającego. Co wtedy z transportem?
Polscy konsumenci w Internecie są dobrze chronieni. Ustawa daje nam możliwość odstąpienia od umowy zawartej na odległość lub poza lokalem przedsiębiorstwa (czyli obejmuje to wszystkie zakupy internetowe) do 14 dni bez podawania przyczyny i bez ponoszenia kosztów.
Sprawa jest prosta – zamawiamy produkty i jeżeli rozmiar nam nie pasuje, nie spodoba nam się towar na żywo, znaleźliśmy to samo w innej cenie lub po prostu mamy taki kaprys – odsyłamy. Oczywiście od tego prawa są wyjątki – na przykład nie możemy kupić sera żółtego z datą przydatności do spożycia 10 dni, a zwrócić go po 12 dniach. Problemem może być też obniżenie wartości rzeczy – tu opisywaliśmy ciekawy przypadek.
O tej zasadzie wie coraz więcej osób (chociaż ciągle spotykam się z obawami ludzi, czy to prawda), bo przedsiębiorcy są zobowiązani do informowania o niej (jeżeli nie poinformują, to ten okres 14 dni może się wydłużyć nawet do 12 miesięcy). Zdecydowanie mniej osób wie natomiast o tym, że sprzedawca ma obowiązek zwrócić Wam także koszty transportu (i nie może w regulaminie zaznaczyć inaczej).
Sprzedający zwraca Wam koszt najtańszego, oferowanego sposobu przesyłki. Czyli jeżeli zamówicie sobie coś na przykład z dostawą UberCopter, to niestety nadwyżkę nad zwykłą przesyłkę trzeba będzie ponieść. Zwykle jednak wybieramy najtańszy koszt przesyłki, a więc przysługuje nam prawo do pełnego zwrotu.
Koszt odesłania towaru do sprzedawcy ponosimy już niestety my – chyba, że sprzedawca nas nie poinformował o jego wysokości.
Raz kupiłem uchwyty do doniczek w sklepie budowlanym i okazały się niedopasowane. Akurat w tym sklepie można było osobiście oddać towar, a więc – unikając wysyłki – wybrałem się tam przy okazji innych zakupów.
Poinformowałem panią w obsłudze klienta, że chciałbym odstąpić od umowy, Pani przyjęła towar i wypłaciła mi kwotę zwrotu. Brakowało jednak 15 zł kosztów transportu. Poprosiłem o nie i zapanowała mała konsternacja w biurze obsługi klienta, a pani próbowała mi wytłumaczyć, że nie mam prawa do zwrotu takich kosztów.
Na szczęście po kilku chwilach pojawiła się kierowniczka i poinformowała nas, że faktycznie odstępując od umowy zawartej przez Internet mam prawo do pełnego zwrotu łącznie z kosztem transportu.
Prawa konsumenta, sytuacja czwarta: warto podać przyczynę zwrotu
Sytuacja komplikuje się jeszcze bardziej (a w zasadzie zmienia na nasza korzyść) w przypadku, w którym zwracamy towar z powodu jego niezgodności z umową (zły rozmiar, uszkodzony produkt, nie ten kolor, itd.). Wtedy koszt zwrotu także pokrywa sprzedający.
Dlatego pamiętajcie – jeżeli z produktem jest coś nie tak, to nie rezygnujcie bez podania przyczyny. Wyraźnie zaznaczcie co Wam nie pasuje, bo dzięki temu odzyskacie także dodatkowy koszt przesyłki.
Zdarzyło mi się otrzymać sweter w złym rozmiarze. To znaczy rozmiar był wpisany dobrze, ale występowała kompletna niezgodność z tabelą rozmiarów dostępną na stronie internetowej sklepu.
Zrobiłem dwa zdjęcia z miarką, wysłałem maila z reklamacją i z prośbą o zwrot środków oraz pytaniem, jakiej formy transportu mam użyć podczas zwrotu. Wysłałem towar i po jakimś czasie otrzymałem sam koszt swetra.
Przypomniałem się, że oczekuję jeszcze na zwrot za przesyłkę zwrotną z uwagi na błąd po stronie sprzedawcy. W tym celu musiałem jeszcze dostarczyć potwierdzenie płatności za kuriera. Ostatecznie zwrot – 11 zł – otrzymałem.
Tyle zachodu o tak mało? Może lepiej odpuścić?
Ja już wiem co przeczytam w komentarzach: że o takie kwoty nie ma sensu walczyć. Jednak to nie do końca prawda. Łącznie na czterech powyższych sytuacjach zaoszczędziłem (a w zasadzie odebrałem należne mi) 96 zł. To dużo, czy mało?
Kwota może nie powala, ale na jej zdobycie poświęciłem maksymalnie 20 minut (łącznie zrobiłem 4 screeny, 2 zdjęcia, wysłałem 5 maili i chwilę dłużej porozmawiałem przy okienku w sklepie, w którym i tak byłem). To daje godzinową stawkę 288 zł netto, którą mało kto w Polsce może się pochwalić.
Inne spojrzenie? 96 zł to „uzysk” z ponad 140.000 zł ulokowanych na miesięcznej lokacie, oprocentowanej na 1%, a sami wiemy, że o taki procent nie jest już łatwo. No i to jakieś 300 kilometrów przejechane samochodem, miesiąc rachunku za prąd w gospodarstwie domowym; lub kwartał abonamentu telefonicznego. Mało?
Zgadzam się jednak, że nie zawsze gra jest warta świeczki. Osobiście znam osobę, która nie ma problemu z tym, aby zostawić w restauracji 20% napiwku, ale gdy na autostradzie policzono jej 1,90 zł za dużo, to przez dwa miesiące trwała walka o zwrot (skuteczna walka).
Nie uważam, że trzeba być aż tak skrupulatnym. Bardziej polecam – po pierwsze – znać swoje prawa, aby w ogóle wiedzieć, gdzie można walczyć o swoje, a – po drugie – zastanowić się, czy kwota akurat tego zwrotu jest warta naszego czasu.
Nikt Was nie namawia do składania pozwu w sądzie o kilka złotych, ale jeżeli jest to kwestia wysłania jednego emaila – to może warto? Szczególnie, że wyzbywając się naszych praw niejako uczymy sprzedawców, że można nas naciągać. Być może takie 20 zł jest dla nas małą kwotą, ale jeżeli sklep w ten sposób postąpi z tysiącem klientów, to… zarobi 20 000 zł.
Dlatego – jako czytelnicy – pamiętajcie, że macie swoje prawa i nie bójcie się z nich korzystać. Ba – nawet jak nie macie racji, to można spróbować – w końcu nic nas to nie kosztuje. Warto pytać, szczególnie że zwykle ogranicza się to do wysłania jednego emaila (nie potrzeba prawnika – wystarczy opisać sytuację swoimi słowami). A jeśli macie wątpliwości: piszcie na kontakt@subiektywnieofinansach.pl.
Zdjęcie główne: pixabay / kreatikar