Lekarze ostrzegają, że możemy być drugą Lombardią. Wakacyjne rozluźnienie oraz chaotyczne ruchy rządzących sprawiły, że Covid-19 wymknął się spod kontroli. Już teraz zajęty jest co trzeci respirator. „Jesteśmy o kilka kroków przed brakiem respiratorów i łóżek w szpitalach” – potwierdza premier. Skoro rządzący nie zdali egzaminu i nie utrzymali kontroli nad epidemią, to może kupić sobie własny respirator? Czy to możliwe? Ile trzeba mieć pieniędzy? Zapytaliśmy specjalistów o to jakie są respiratory i już wiemy, że są trzy opcje. I że nie jest tanio
„Wirus jest w odwrocie, nie trzeba się go bać” – mówił jeszcze niedawno premier rządu Mateusz Morawiecki. Teraz wprowadza w całym kraju obostrzenia i apeluje, by seniorzy zostali w domach. „Jesteśmy o kilka kroków przed brakiem łóżek i respiratorów” – dodaje. Liczba wykrywanych przypadków skoczyła do ponad 4.000 dziennie. Nie wiadomo, ile osób nosi wirusa nie wiedząc o tym. Coraz więcej osób zgłasza się do szpitali z objawami Covid-19. W szpitalach zakaźnych zaczyna brakować miejsc, a wolnych respiratorów dla najciężej chorych jest coraz mniej.
- Wymarzony moment, żeby inwestować w fundusze obligacji? Podcast z Pawłem Mizerskim [POWERED BY UNIQA TFI]
- Nowe funkcje terminali płatniczych. Jak biometria zmieni świat naszych zakupów? [POWERED BY FISERV]
- BaseModel.ai od BNP Paribas: najbardziej zaawansowana odsłona sztucznej inteligencji we współczesnej bankowości!? [POWERED BY BNP PARIBAS]
Dramatem tej zarazy jest też to, że osoby cierpiące na inne schorzenia, nie mają dostępu do badań diagnostycznych, terapii, operacji. BBC cytowała ostatnio lekarzy, którzy policzyli, że tylko w Walii 30.000 kobiet, które miało wyznaczoną datę mammografii w czasie pandemii nie mogło się zbadać. Statystycznie 300 z nich ma raka i to tym nie wie. Podobnie może być też w Polsce, ale o tym dowiemy się z czasem.
Tak epidemia wyrwała się spod kontroli
Do niedawna rząd przekonywał nas, że wszystko jest pod kontrolą, bo choć liczba nowych przypadków Covid-19 rosła, to w podobnym tempie chorzy dochodzili do zdrowia. Liczba tzw. aktywnych przypadków utrzymywała się na prawie takim samym poziomie (w wakacje było 10.000-14.000). a szpitale przeznaczone dla chorych świeciły pustkami. W kwietniu w szpitalach leżało 3.500 pacjentów, potem ta liczba spadła do 2.000-2.500.
Aż przyszła jesień i pandemia uderzyła. W ostatnich dniach na Covid-19 umiera dziennie po kilkadziesiąt osób. A od początku pandemii wirus zabił w Polsce już więcej osób, niż ginie rocznie w wypadkach na polskich drogach (w ostatnich dwóch latach było to po ponad 2.800 osób). Choć nie zmienia to faktu, że większość z nas ze spotkania z koronawirusem wyszłaby zwycięsko.
Niemniej jednak chorych szybko przybywa i lekarze z różnych szpitali w kraju raportują, że zaraz zabraknie im łóżek, a co gorsza w zastraszającym tempie rośnie też liczba zajętych respiratorów – zajętych jest 300 na dostępnych 840 respiratorów. Dlaczego respiratory są takie ważne? Mówi o tym nazwa wywołującego chorobę COVID-19, wirusa SARS-CoV-2. SARS, czyli „severe acute respiratory syndrome” – ciężki ostry zespół oddechowy.
A pomagać w oddychaniu pomagają właśnie respiratory. Ale czy nie mamy ich za mało? Oto jak rosła liczba zajętych respiratorów i hospitalizowanych. Dopiero we wrześniu liczba zajętych respiratorów przekroczyła 100. A potem poooooszło. Lada dzień zajętych będzie połowa dostępnych respiratorów.
Ostatnie dni z wolnymi respiratorami. Co będzie, gdy ich zabraknie?
W Polsce mamy 11.000 respiratorów (ponad 28 na 100.000 mieszkańców). I trzeba powiedzieć, że jest to duża liczba. W porównaniu do innych krajów i w przeliczeniu na 100.000 mieszkańców nie mamy się czego wstydzić. Np. w USA jest to ok. 20, w Kanadzie – 9, Australii i Nowej Zelandii – 6, w Wielkiej Brytanii – 10, w Rosji – 27, w Japonii – 36, w Korei Południowej – 19, w Brazylii – 25 (dane pochodzą z artykułów prasowych, Wikipedii i z obliczeń własnych).
Pod tym względem jesteśmy dużo wyżej, niż pod względem liczby łóżek na oddziałach intensywnej terapii. Problem w tym, że respirator respiratorowi nierówny. W statystykach są respiratory dla niemowląt (zupełnie nieprzydatne w pandemii), respiratory mobilne stosowane w karetkach pogotowia, czy wreszcie pełne zestawy zastępujące funkcje oddychania. Respiratorów przydatnych w pandemii mamy niecały 1.000. Prawdopodobnie zaś nie ma wystarczającej liczby lekarzy i pielęgniarek, by je wszystkie obsłużyć.
Jeszcze dwa tygodnie temu liczba zajętych respiratorów oscylowała wokół 80-90. W tym czasie niemal się potroiła. Oto jak się zmieniała liczba wykorzystywanych respiratorów „covidowych”.
- na koniec czerwca – 85
- na koniec lipca – 72
- na koniec sierpnia – 83
- na koniec września – 159
- 6 października – 263
- 8 października – 296
Nawet jeśli optymistycznie założyć, że pandemia nie będzie się rozwijać w sposób wykładniczy i że w ciągu każdego kolejnego tygodnia zajętych respiratorów będzie o 100 więcej, to nasze zapasy wyczerpią się za pięć tygodni.
Co w tej sytuacji robić? Najprościej – dokupić. Niestety, jest tak jak ze szczepionką na grypę. Rząd nie zrobił zapasów ani szczepionek, ani respiratorów. Ministerstwo Zdrowia podpisało co prawda w kwietniu umowę z jakimś szemranym biznesmenem na dostawę ponad 1.200 respiratorów za około 250 mln zł, ale nie dość, że przepłaciło, to umowa nie została zrealizowana.
Dziś każdy kraj zbroi się w respiratory. Według firmy Grand View Research rynek, który był do tej pory wart ok. 1-2 mld dol. rocznie, z powodu pandemii urośnie do 5-7 mld dol. w tym roku. Zresztą respiratory przydatne dla osób leżących na oddziałach z chorobą Covid-19 stanowią tylko część rynku. Jak wspomnieliśmy, cały czas trzeba produkować i dostarczać respiratory dla dzieci, przenośne i specjalistyczne.
Np. Wielka Brytania w kwietniu złożyła zamówienie u niemieckiego producenta Dragerwerk na 10.000 respiratorów. Problem w tym, że tyle wynosi roczna produkcja tej firmy, która miała wcześniejsze zobowiązania. Realizacja zamówienie może trwać lata. Zwiększenie mocy produkcyjnych nie wchodzi w grę.
Inny producent, szwajcarski Hamilton Medical, zwiększył moce produkcyjne o 30-40% czyli do 21.000 sztuk rocznie. Inni duzi producenci to Philips Healthcare (Holandia) ResMed (USA), Medtronic (Irlandia), Getinge (Szwecja), czy Air Liquide (Francja). Jak widać, nie ma wśród tych krajów polskiej firmy – zamiast stworzyć solidny (i przyszłościowy w kontekście starzejącego się społeczeństwa) sektor medyczny, rząd wolał nas mamić wizją 1 mln aut elektrycznych i wielkiego lotniska.
„Respirator” nie jedno ma imię. Czy można sobie takie cudo kupić?
Skoro rząd nie potrafił zadbać o swoich obywateli, czas samemu się o siebie zatroszczyć. Moją uwagę zwróciły oferty sprzedaży respiratorów dla zwykłego Kowalskiego na Allegro i Olx – sprzętu nie brakuje, choć jest z różnych półek cenowych (o czym za chwilę). Czy takich ofert przybyło w ostatnim czasie? To temat drażliwy i portale nie chcą tego komentować.
Ale czy takie maszyny są coś warte? Jeśli szpitale zakaźne i jednoimienne (tfu, teraz mówi się: koordynacyjne) będą zaraz pełne, może warto zainwestować w polisę bezpieczeństwa i kupić sobie respirator? Ale czy to w ogóle możliwe? Porozmawiałem na ten temat z pracującym w jednym z warszawskich szpitali pulmonologiem. I okazało się, że nie byłem pierwszym, który na to wpadł.
„Zamożni znajomi uznali, że w pandemii kupią sobie respirator i będą dzięki temu bezpieczni. Szybko wybiłem im ten pomysł z głowy. Przynajmniej w takiej wersji, w jakiej sobie to wyobrażali. Dlaczego?
Lekarz tłumaczy, że pod nazwą „respirator” funkcjonują trzy różne urządzenia. A stoją za nimi trzy różne sposoby wentylacji chorych. Te najbardziej profesjonalne, które stoją w szpitalach, wymagają obsługi co najmniej przez lekarza, a najlepiej przez lekarza i pielęgniarkę. Kupić sobie taki respirator, to jak kupić sobie samolot – bez pilota nie poleci.
„Samo zainstalowanie „rurek” wymaga, by pacjent był w śpiączce i miał zwiotczone mięśnie. To nie jest prosta sprawa. Nie da się wepchnąć mu przewodów do tchawicy, bo organizm stawia silny opór. Poza tym trzeba ustawić wiele parametrów: objętość wdechu, nasycenie tlenem, rytm oddychania, wilgotność powietrza i inne takie. Do tego niezbędny jest osprzęt – urządzenie do robienia EKG, ssak, żeby odsysać z płuc to co się tam wydziela i butla z tlenem. Takie coś waży 200 kg. Ale po pokonaniu tych wszystkich przeszkód można pokój w swojej rezydencji zamienić w sale z respiratorem.”
Ceny takich respiratorów z drugiej ręki na Allegro zaczynają się od 50.000 zł, a takie z bogatym wyposażeniem dodatkowym są za ponad 150.000 zł.
Drugi sposób wentylacji jest prostszy i tańszy. To urządzenie BiPAP, które kosztuje od kilku tysięcy złotych (zwane też po prostu aparatem do nieinwazyjnej inhalacji). Jest prostsze niż respirator, ale ma niektóre jego funkcje: rozpoznaje wdech i wydech (pomaga wdmuchiwać powietrze do płuc), ale przy pomocy samej maseczki. Pacjent jest świadomy i może je obsługiwać sam, bez pomocy pielęgniarki. BiPAP nie potrzebuje też źródła tlenu w postaci 200-kilogramowej butli, można go wyłączać na czas posiłków.
Zwykle jest wielkości odkurzacza, niemiłosiernie hałasuje i zużywa ogromne ilości energii (ma moc ok. 2.000 W, tyle co solidne żelazko). Jest w stanie podawać tlen z wydajnością do 5/l na minutę, co powinno wystarczyć. „Jeśli chciałbym zabezpieczyć rodzinę na czas pandemii, to zainteresowałbym się właśnie BiPAP-em” – mówi lekarz. Ceny? Od 3.000 zł za urządzenie używane po ok. 20.000 zł za nówkę-sztukę.
Trzecia opcja to aparat do podawania tlenu, tzw. koncentrator tlenu – ceny takich nowych urządzeń zaczynają się od ok. 3.000 zł. Jego działanie polega na tym, że oddychamy przez maseczkę mieszanką „zwykłego” powietrza, ale skoncentrowanego. Jest w niej nie 21%, ale np. 50% tlenu, co ułatwia oddychanie. Może się przydać, ale koncentrator nie pomoże nam w oddychaniu, jeśli będziemy mieli naprawdę poważne problemy z działaniem płuc. Tutaj pierwsza z brzegu oferta zakupu takiego urządzenia w wersji „używane”, a niżej nówka-sztuka:
Gdyby przyszedł „zdrokrach” – oby nie – to każdy respirator będzie się liczył i pewnie trzeba będzie posiłkować się urządzeniami spoza puli niecałego 1.000 urządzeń dostępnych przy łóżkach „covidowych”. Premier twierdzi, że poza tymi respiratorami, które już działają przy łóżkach pacjentów (lub są do tego przygotowane) jest też rezerwa 500 urządzeń z Agencji Rezerw Materiałowych oraz kolejnych 500 w magazynach.
Nie wiemy, czy to prawda (premierowi zdarza się mijać z prawdą), nie wiemy też, czy do tych urządzeń będzie dostępna obsługa. Ale na szczęście nie każdy pacjent potrzebuje respiratora. Najczęściej chorym wystarczy podać tlen (tak jak prezydentowi Donaldowi Trumpowi), albo po prostu wspomóc oddychanie – nie zawsze niezbędny będzie respirator.
Czytaj też: Czy sztuczna inteligencja zastąpi lekarzy? Roboty rozpoznają już choroby płuc i mózgu!
Wygląda na to, że większym problemem, niż liczba dostępnych urządzeń, jest brak systemu, który pozwalałby szybko ustalić, w którym szpitalu są wolne miejsca, żeby karetki nie krążyły między szpitalami. Ale czy to jest powód, by wydać kilka tysięcy złotych na wspomagacze wentylacji?
Źródło zdjęcia: PixaBay