Przywódcy państw Unii Europejskiej ustalili budżet na następnych siedem lat. Premier Mateusz Morawiecki ogłosił, że Polska dostanie rekordowe 710 mld zł i że szczyt UE to wielki sukces. Ale każda moneta ma dwie strony, więc sprawdzamy czy ten sukces ma jakieś „usterki”. Istota porozumienia budżetowego Unii Europejskiej sprowadza się do zasady: Polska dostanie znacznie mniej pieniędzy z „regularnego” budżetu, ale więcej, gdy uwzględnimy „pandemiczny” Fundusz Odbudowy. Ale jaki ostatecznie będzie bilans? I czy to się da się już teraz policzyć? Sprawdzam i porządkuję chaos płynący dziś z mediów
Po (prawie) rekordowo długich negocjacjach na unijnym szczycie osiągnięto porozumienie. Szefowie rządów 27 państw dogadali się w sprawie budżetu Unii Europejskiej do 2027 r. oraz strategii wyciągania Wspólnoty z pandemicznego kryzysu gospodarczego. Jak to zwykle bywa, zadowoleni są wszyscy: cieszy się Angela Merkel, cieszy się Emanuel Macron, a nawet premier Holandii, która była na czele „skąpych” państw.
- Wymarzony moment, żeby inwestować w fundusze obligacji? Podcast z Pawłem Mizerskim [POWERED BY UNIQA TFI]
- Nowe funkcje terminali płatniczych. Jak biometria zmieni świat naszych zakupów? [POWERED BY FISERV]
- BaseModel.ai od BNP Paribas: najbardziej zaawansowana odsłona sztucznej inteligencji we współczesnej bankowości!? [POWERED BY BNP PARIBAS]
Cieszy się również premier Mateusz Morawiecki. Do polskich domów wysłał wiadomość, że Polska dostanie z Unii Europejskiej w ciągu kilku najbliższych lat przelewy na 750 mld zł. I że to więcej, niż „załatwił” z poprzedniego budżetu unijnego Donald Tusk. W internecie aż zaroiło się od ilustracji obrazujących różnicę między budżetem „za Tuska” i „za Morawieckiego”.
Premier nie wspomina już jednak, że te 750 mld zł (a tak naprawdę trochę mniej), to skromniejsza część całości rozdzielanych przez szczyt UE pieniędzy, niż to, co Polska dostała „za Tuska”.
Piszę to bez złośliwości, tylko gwoli odnotowania faktu, bo oczywiście trzeba się cieszyć, że premier Morawiecki wynegocjował górę grosza z Brukseli (a tak naprawdę głównie ze składek najważniejszych państw: Niemiec, Francji i kilku innych tzw. płatników netto do unijnego budżetu). Poniżej wykres, który pokazuje, kto jest najważniejszym „sponsorem” Unii Europejskiej.
Że „sponsorem”, to niekoniecznie znaczy, że dobroczyńcą, bo płatnicy netto „odzyskują” przekazywane biedniejszym krajom pieniądze poprzez zakupy i inwestycje, których obdarowani dokonują na bogatym Zachodzie.
Inna sprawa, że bilans ustaleń, które zapadły na szczycie przywódców państw Unii Europejskiej jest nieco bardziej złożony, niż prosty komunikat, że „Polska dostanie więcej pieniędzy”. Niestety, w wielu miejscach dostanie ich mniej. Gdzie te pieniądze powędrują? Na co zostaną przeznaczone? I czy Minister Finansów ma powody wyłącznie do radości?
Szczyt UE w liczbach: ile pieniędzy rozdzielono…
Porozumienie wygląda tak, że w najbliższych latach Unia rozdysponuje rekordowe 1,8 bln euro. To oczywiście tylko niewielka część – mniej więcej 1,5% – budżetów państw należących do Unii Europejskiej. Ale i tak przy walce o te pieniądze (kto ma wpłacić więcej, a kto mniej i komu je wypłacać oraz na jakie cele) jest zawsze mnóstwo targów.
Te 1,8 bln zł składa się z dwóch części: „zwykłego” budżetu, budowanego ze składek 27 państw, a także z „pandemicznego” funduszu, który powstanie z emisji obligacji żyrowanych przez Komisję Europejską, które będą spłacane do 2058 r. Takie „europejskie” obligacje będą emitowane po raz pierwszy, wcześniej każde unijne państwo zadłużało się na własną rękę.
„Podstawowy” unijny budżet na lata 2021-2027 został ustalony na 1,074 bln euro. Dla porównania, w latach 2007-2013 budżet wyniósł 976 mld euro, w latach 2013-2020 – 1,025 bln euro. Oznacza to, że choć rozdzielana kwota rośnie w wartościach bezwzględnych, to jednak – jeśli chodzi o procent PKB państw Unii – maleje. Pieniądze w budżecie UE pochodzą z trzech źródeł: w trzech czwartych ze składek państw członkowskich, w 12% z podatków nałożonych na towary importowane do UE i w 11% z podatku VAT, którym kraje członkowskie muszą dzielić się z Brukselą.
Oprócz budżetu jest Fundusz Odbudowy o wartości 750 mld euro, który ma ratować unijną gospodarkę po pandemii. Razem daje to wspomniane wyżej 1,8 bln euro. Pieniądze pozyskane do Funduszu Odbudowy na rynkach kapitałowych Komisja Europejska, a pośrednio my wszyscy – w formie składek do unijnego budżetu – będziemy spłacać do 2058 r.
Jak będzie działał Fundusz Odbudowy? Z kwoty 750 mld euro nieco ponad połowa – 390 mld euro – będą stanowiły bezzwrotne dotacje na różne inwestycje lub przedsięwzięcia stymulujące rozwój państw. Z kolei 360 mld euro to będą niskooprocentowane pożyczki, które państwa będą mogły „zasysać”. Co jest lepsze? Dotacja ma to do siebie, że zwykle trzeba mieć wkład własny. Pożyczką zwykle możemy sfinansować całość inwestycji. Jak będzie w tym przypadku – nie wiadomo.
Pieniądze z grantów – te 390 mld euro – muszą być wydawane szybko: aż 70% tych pieniędzy ma być wydatkowana w latach 2021-2022, a pozostałe 30% – w 2023 r. Ta ostatnia pula ma być rozdysponowana w zależności od tego, jak w poszczególnych krajach „zadziałały” pieniądze przekazane w latach 2021-2022. Kluczem alokacji tych pieniędzy ma być utrata realnego PKB w 2020 r. oraz skumulowana utrata realnego PKB w latach 2020-2021 oraz do połowy 2022 r. Jeśli Polsce wychodzenie z kryzysu pójdzie „za dobrze”, może z tego kryterium stracić 8 mld zł.
… i ile trafi do Polski? I czy to więcej, czy mniej, niż poprzednio?
Polska łącznie – z budżetu Unii Europejskiej oraz z Funduszu Odbudowy – będzie mogła „zassać” łącznie 125 mld euro, czyli 557 mld zł w czystej (bezzwrotnej) postaci. Ile rzeczywiście wyciśniemy, to zależy od tego, na jakie projekty będą zarezerwowane poszczególne pule pieniędzy (o tym dalej) i na ile skutecznie będziemy w stanie spełnić wymagania potrzebne do uzyskania tych pieniędzy.
Krytycy porozumienia uważają, że entuzjazm premiera Morawieckiego jest nieuzasadniony, bo – owszem – dostaniemy łącznie więcej pieniędzy, niż poprzednio (choć w relacji do łącznej puli – proporcjonalnie mniej, niż „za Tuska”), ale duża ich część to będzie ten „ekstra-fundusz”, którego sposób działania nie jest znany i nie jest pewne, czy uda nam się spełnić kryteria przyznawania tych pieniędzy. Z „podstawowego” budżetu unijnego, znanego i lubianego, dostaniemy mniej pieniędzy, niż zawsze.
O ile mniej? Janusz Lewandowski, były wysoki urzędnik Unii Europejskiej, komentując szczyt UE, oszacował, że o 90 mld zł mniej. Nie jestem w stanie zweryfikować dziś tej liczby. Ale sens tej hipotezy jest taki, że „oddajemy” 90 mld zł z mechanizmów wsparcia, które już mamy „ogarnięte” i wiemy, jak wyciskać z nich pieniądze, na rzecz takich, które dopiero się kształtują i nie wiadomo za bardzo, jak będą działały i czy da się je skutecznie zeksplorować.
Do tych (maksymalnie) 557 mld zł, które mają popłynąć do Polski z Unii Europejskiej, dochodzi mniej więcej 150 mld zł w tanich pożyczkach, które mogą być spłacane kilkanaście lat (to ta druga, „pożyczkowa”, część Funduszu Odbudowy). Premier mówi o oprocentowaniu pieniędzy na poziomie bliskim 0%. To jednak nie takie proste – być może że ten tani kapitał dostaną banki, a klienci – żeby się do tej kasy dobrać – będą płacić prowizje za udzielanie finansowania. Tak było w przypadku pieniędzy z planu Junckera, czy „taniego” finansowania z Europejskiego Banku Inwestycyjnego.
Tak czy owak: razem Polska może otrzymać z Unii – w zwrotnych i bezzwrotnych mechanizmach – rekordową nominalnie kwotę 710 mld zł. Oczywiście: nie na raz, ale z tego większość będzie do rozdysponowania do 2023 r. To dużo, ale… roczny budżet polskiego państwa to ok. 430 mld zł. A uwzględniając rekordowe wydatki, może być to w tym roku nawet 600 mld zł!
Rozbijając symetrycznie te 710 mld zł na siedem lat (choć to duże uproszczenie) otrzymamy przeciętne zasilenie z Unii na poziomie 100 mld zł rocznie. Brutto (czyli przed składkami i przed zwrotem rat od kredytów). Poniżej macie wykres, który pokazuje jak wyglądały transfery z Unii do tej pory (uwaga, proszę się nie podniecać, na wykresie kwoty są w euro, warto je pomnożyć razy 4,5 przed porównaniem z tymi przyszłymi):
A pod tym linkiem jest więcej szczegółów o tych transferach.
Szczyt UE: pieniądze na miejsca pracy i zieloną energię. Ale jak trafią do zwykłych ludzi?
Zatem nominalnie możemy liczyć na więcej pieniędzy z Unii, ale w proporcji do rozdzielanych kwot – zgarniemy znacznie mniejszą ich część. Poza tym z „podstawowego” budżetu Unii otrzymamy znacznie mniej pieniędzy, niż zwykle, zaś zasady rozdziału pieniędzy z Funduszu Odbudowy (którym „dopalono” naszą dolę) jeszcze nie są jasne. Poza tym w ustaleniach „szczytowych” pojawiła się kwestia uzależnienia wypłat od wypełniania przez państwa zasad praworządności (będzie oceniana dwustopniowo)
Na co zostaną przeznaczone pieniądze z Funduszu Odbudowy? Dokładnych kryteriów jeszcze nie ma, ale wiadomo, że chodzi o zielone inwestycje, przedsięwzięcia rozwijające cyfrową i innowacyjną gospodarkę, a także takie, które tworzą miejsca pracy. 30% wydatków – zarówno z budżetu, jak i funduszu odbudowy – będzie musiało być przeznaczone na projekty, które ograniczają emisję CO2. To może oznaczać kłopot dla Polski, która wolałaby budować megalotnisko.
Fundusz Odbudowy będzie się składał z takich części, jak poniżej. Jak widzicie, część „dotacyjna”, choć łącznie podsumowana na 390 mld euro, będzie tak naprawdę po części kierowana do konkretnych „subfunduszy tematycznych”. Ogólnie na dotacje do inwestycji, które mają postawić gospodarkę państw Unii na nogi, jest przeznaczonych 312,4 mld euro. Więcej o przesunięciach tych pieniędzy pisze Tomasz Bielecki w Deutsche Welle.
Te nazwy to określenia różnych programów rozwojowych UE, np. „Horyzont Europa” to fundusz finansujący naukę i innowacje, InvestEU to pakiet aż 13 instrumentów finansowych, które pozwalają (głównie dużym firmom) pozyskać finansowanie na potężne inwestycje. Czy i kiedy te pieniądze zobaczą zwykli ludzie? To skomplikowane. Może być tak, jak w przypadku poprzedniego planu inwestycyjnego, tzw. Planu Junkcera, w którym pieniądze przechodziły przez banki – zarówno BGK, jak i banki komercyjne. A te „uruchamiały” projekty finansowania wybranych inwestycji: od fotowoltaiki poprzez budownictwo czynszowe, aż po finansowanie kredytów na ryzykowne przedsięwzięcia, czyli np. na start małych i średnich firm.
Tak pewnie będzie i teraz, ale oprócz tego zostaną uruchomione nowe tzw. programy operacyjne, czyli dystrybuowane przez Ministerstwo Funduszy i Polityki Regionalnej pieniądze na sfinansowanie wybranych przedsięwzięć w określonych kategoriach: Polska Cyfrowa, Polska Wschodnia, Rozwój Obszarów Wiejskich, itp.
Poniżej wklejam tabelkę, w której możecie sprawdzić, jak jest ułożony „zwykły” budżet Unii Europejskiej na najbliższe lata. Tutaj też mamy podział „tematyczny”, nie wydaje mi się, żeby był sens rozwodzić się nad każdym z tych tematów, ale warto przynajmniej wiedzieć co przez najbliższych siedem lat będzie finansowała Unia Europejska.
A może Polska w tych negocjacjach… przegrała? Może cała Unia przegrała?
Fundusz Odbudowy, który od strony finansowej jest „drugą nogą” Unii Europejskiej, został przeforsowany mimo sceptycyzmu niektórych państw, ale niestety po drugiej stronie są poważne straty w podstawowym budżecie Unii, które my też możemy odczuć. O połowę został ścięty fundusz na wspieranie rolnictwa (z 15 do 7 mld euro). Mniej pieniędzy będzie na politykę spójności (spadek z 50 do 47 mld euro).
Polska co prawda wywalczyła złagodzenie warunku zobowiązującego nas do osiągnięcia w 2050 r. tzw. neutralności klimatycznej (czyli żebyśmy w ogóle nie truli planety spalaniem węgla), ale ceną są mniejsze pieniądze na ochronę klimatu. Początkowy pomysł był taki, żeby dostęp do całości pieniędzy z Funduszu Sprawiedliwej Transformacji (dla regionów „węglowych”) była uzależniona od tego, czy dany kraj zadeklarował osiągnięcie neutralności klimatycznej w 2050 r.
Ostatecznie będzie to dotyczyło tylko połowy pieniędzy, ale… pieniędzy będzie znacznie mniej. Tylko 17 mld euro zamiast planowanych 37 mld euro. Polska miała dostać w ramach tego funduszu 8 mld euro, teraz może liczyć najwyżej na 5 mld euro. Krótko pisząc: polski premier musiał pójść na głębokie ustępstwa i kto wie, czy nie zapłacą za to – umierając w smogu – mieszkańcy Śląska i nie tylko.
Generalnie mniej pieniędzy będzie w Unii Europejskiej na takie tematy, jak zarządzanie imigracją, na obronność, na cyfryzację… Wszystkie siły zostały rzucone na walkę z kryzysem gospodarczym, bo tak chciała większość krajów Unii Europejskiej. Kto wie, czy takie myślenie – kategoriami tu i teraz, lekceważąc poważne kwestie, które mogą zagrozić trwaniu Unii Europejskiej w długim terminie – nie okaże się w przyszłości gwoździem do trumny dla całej Europy.
Jest też druga sprawa, z której nie ma się co cieszyć. Otóż nowy Fundusz Odbudowy będzie trzeba z czegoś spłacić. Oczywiście, głównie z przyszłych składek państw Unii, ale… nie tylko. Pojawią się nowe podatki, które na koniec zapłaci kto? No kto? Pan, pani, społeczeństwo zapłaci. Jakie to będą podatki?
Szefowie państw uzgodnili nową opłatę z tytułu wprowadzania na rynek tworzyw sztucznych (0,8 euro za kilogram), która zostanie ustanowiona w 2021 r. Do końca 2022 r. będzie ustalony podatek rozszerzający opłaty za emisję dwutlenku węgla na lotnictwo i żeglugę (co oznacza, że drożej zapłacimy za podróżowanie). W 2022 r. ma być wprowadzona też opłata cyfrowa (zapewne dostawcy usług cyfrowych, tacy jak Facebook, czy Google, albo inny Netflix spróbują sobie ją odbić na użytkownikach). Państwa Unii Europejskiej dały też zielone światło do prac nad podatkiem od transakcji finansowych (nie ucieszą się z niej spekulanci giełdowi i biura maklerskie).
Krótko pisząc: z pieniędzmi, które spłyną do Polski i innych krajów Unii Europejskiej wiążą się nie tylko plusy dodatnie, ale i plusy ujemne. I wcale nie jest takie oczywiste, których – zwłaszcza patrząc w długim terminie, przez pryzmat przyszłości naszych dzieci – jest więcej. Może ten szampan ostatecznie okazać się dość gorzki (zdjęcie: KPRM).
Czy Polski budżet ma powody do radości czy raczej do zmartwienia?
Czy rząd będzie mógł, dzięki pieniądzom z Unii Europejskiej, zmienić 500+ na 1500+, a obok czternastej emerytury wprowadzić jeszcze piętnastą i szesnastą? Nie i jeszcze raz nie. Pieniądze z Unii w żaden bezpośredni sposób nie zasilą budżetu. Deficyt sektora finansów publicznych może wynieść nawet 180 mld zł, a kolejnych kilkadziesiąt miliardów to dług ukryty w wydatkach PFR lub BGK. Problemem są wydatki sztywne, czyli 40 mld zł na 500+, 11 mld zł na trzynastą emeryturę, dotacja do ZUS (40 mld zł), konieczna z powodu niewydolnego i niezreformowanego systemu emerytalnego. Rocznie to 100 mld zł sztywnych wydatków, których pieniądze z Unii nie będą w stanie odciążyć.
Polska będzie mogła natomiast finansować pieniędzmi z Unii Europejskiej inwestycje infrastrukturalne – być może Centralny Port Komunikacyjny, szybką kolej, szerokopasmowy internet. Ale jest też druga strona medalu. Bezzwrotne dotacje mają to do siebie, że nie finansują całej inwestycji, a jedynie jej część. Zarówno rząd, samorządy, firmy, które chciałby z skorzystać z pomocy, będą musiały wyłożyć część wartości inwestycji – tak jak do tej pory.
Gdyby było to symboliczne 10%, to biorąc 557 mld zł mamy 55,7 mld zł dodatkowych wydatków. Ale jeśli np. udział własny wynosiłby połowę, to wydatki rosną do setek miliardów złotych! Ale prawda jest też taka, że gdyby nie COVID-19, to pod względem napływu środków z UE w Polsce byłaby nędza.
„Z punktu widzenia Polski porozumienie zwiększa znacząco skalę napływu środków UE w kolejnej perspektywie budżetowej w stosunku do założeń sprzed pandemii (kiedy to zakładano cięcia w „regularnej” polityce spójności). Pozwoli to na znaczące zwiększenie inwestycji publicznych począwszy od przyszłego roku i powinno być asumptem do podwyższania prognoz wzrostu PKB na lata 2021-2024
– głosi raport Banku Pekao. Istota unijnego porozumienia sprowadza się do jednej prostej zasady – z jednej strony przykręcono kurek z pieniędzmi z budżetu unijnego, a z drugiej strony odkręcono nowy, z Funduszu Odbudowy. Pytanie brzmi: czy za kilka lat bilans tego majstrowania będzie dla Polski dodatni, czy ujemny. Na ten moment jest to nie do oszacowania.
źródło zdjęcia: Kancelaria Premiera