Trwa bój o to, czy Tarcza Antykryzysowa – która ma uratować przynajmniej część miejsc pracy w dobie kryzysu koronawirusowego – przestanie aż tak bardzo przypominać durszlak. Premier ogłosił w Senacie, że do tej pory rząd „zorganizował” 50 mld zł na refinansowanie „normalnych” wydatków budżetu, co wystarczy na 6-7 tygodni. Na „szybkie” wydatki na Tarczę Antykryzysową rząd chce przeznaczyć ok. 30 mld zł. Senat uważa, że trzeba… dwa razy więcej. Z użyciem jakich pieniędzy ostatecznie będą chronione miejsca pracy? I czy gdyby przyjąć pomysł Senatu to byłaby szansa na uratowanie wielu miejsc pracy?
Parlament uchwalił pakiet ustaw tarczy antykryzysowej. „Pomoże może 400 pracownikom. My zatrudniamy 10.000” – mówiła o pierwotnym projekcie firma CCC. Wielu przedsiębiorców nawet nie czeka, co będzie dalej, tylko już przystąpiła do zwalniania pracowników. Oto trzy grzechy główne jakie nosi w sobie Tarcza Antykryzysowa w rządowej wersji.
- Wymarzony moment, żeby inwestować w fundusze obligacji? Podcast z Pawłem Mizerskim [POWERED BY UNIQA TFI]
- Nowe funkcje terminali płatniczych. Jak biometria zmieni świat naszych zakupów? [POWERED BY FISERV]
- BaseModel.ai od BNP Paribas: najbardziej zaawansowana odsłona sztucznej inteligencji we współczesnej bankowości!? [POWERED BY BNP PARIBAS]
Dlaczego tak jest? Nie sądzę, żeby rząd – w tej nadzwyczajnej sytuacji – nie chciał zwiększyć skali pomocy. Tym bardziej, że opozycja naciska i ma pomysły na bardziej szczodrą pomoc. „Jestem wstrząśnięta poziomem pomocy publicznej, którą postuluje opozycja” – powiedziała minister Rozwoju Jadwiga Emilewicz. Brzmi to trochę dziwnie po czasach, gdy rządzący mówili, że „wystarczy nie kraść”, żeby starczyło na wszystkie wydatki. Co się zmieniło od tamtej pory?
Wydaje się, że odpowiedzi częściowo udzielił premier Mateusz Morawiecki. W Senacie powiedział, że Ministerstwo Finansów „zabezpieczyło” 50 mld zł na wydatki i że ta kwota wystarczy na półtora miesiąca. Premier nie powiedział, o co dokładnie chodzi, ale prawdopodobnie pieniądze, które płyną na bieżąco z podatków plus dotychczas przeprowadzone emisje obligacji dają właśnie taki bufor płynnościowy budżetowi państwa.
A jeśli państwo chciałoby wydać więcej, to musiałoby prawdopodobnie przyspieszyć tempo zapożyczania się. To z kolei mogłoby nie pozostać niezauważone przez inwestorów, którzy mogliby zażądać wyższych odsetek, a także mógłby jeszcze bardziej spaść kurs złotego wobec euro i dolara. To z kolei zwiększyłoby koszt obsługi tej części długu Polski, która jest denominowana w obcych walutach. I jeszcze bardziej ścisnęłoby budżet państwa. To prawdopodobnie miał na myśli premier, ostrzegając opozycję przed „poprawianiem” Tarczy Antykryzysowej.
„Takie są potrzeby wypłaty emerytur, chorobowego, wynagrodzeń dla nauczycieli, dla służby zdrowia. Wszystkie potrzeby bieżące i operacyjne budżetu państwa”
– mówił premier. A redaktorom „Subiektywnie o finansach”cierpła skóra na plecach. Bo to oznacza, że akurat w momencie, gdy najbardziej potrzebujemy rezerw finansowych – w kasie państwa widać… no, może nie dno, ale kłopoty na horyzoncie.
Rząd już wie, że nie stać nas na tak wybujały plan ratunkowy, jakie mają kraje ościenne. W ostatnich czterech latach prosperity przejedliśmy pieniądze zamiast budować poduszkę finansową na gorsze czasy. Jak policzyliśmy, rząd wydał przez te lata jakieś 90 mld zł na wydatki socjalne skierowane do ludzi, którzy tego nie potrzebowali. Tej gotówki już nie ma, została wydana na limuzyny, wakacje na Hawajach i inne wydatki.
A tymczasem firmy już przystąpiły energicznie do redukcji etatów, a ludzie na umowach cywilnoprawnych być może nie będą mieli po co wracać w maju do pracy, bo ich firmy upadną. Grozi nam ogromny wzrost bezrobocia (według firmy pośredniczących w znajdywaniu pracy przybędzie 2 mln bezrobotnych, którzy dołączą do obecnie zarejestrowanych 900.000).
Czytaj też: Koronawirus i spekulanci. Będą kary za wzrost cen i urzędowe marże? Ten pomysł ma aż pięć pułapek
Ile tak naprawdę warta jest Tarcza vel Tama Antykryzysowa?
Jak wyliczyła organizacja pracodawców „Lewiatan” tylko 22,5 mld z zapowiadanych przez rząd 212 mld zł ma szansę niezwłocznie trafić do firm – to ledwie 1% PKB, gdy rząd mówił, że cały pakiet wart jest 9% PKB (wartego w Polsce 2,2 bln zł). Skala pomocy jest więc niewielka na tle innych krajów, np. Niemiec (4,4% PKB) i porównywalna z Francją (1,1% PKB), chociaż – na co zwraca uwagę ekonomistka Lewiatana – należy wspomnieć, że strefa euro dostanie dodatkowy 2%-owy bonus, który Polskę ominie.
Teraz jednak do pracy przystąpił Senat, w którym większość ma opozycja. Wprowadził do Tarczy Antykryzysowej kilka sporych poprawek, przy okazji zmieniając jej „nazwę marketingową” na Tamę Antykryzysową. Jakich dodatkowych elementów pomocy dla przedsiębiorców i pracowników chce Senat? Najważniejsze poprawki to:
>>> zwiększenie udziału budżetu państwa w ochronie etatów dla pracowników do 75% (ale nie więcej, niż średnie wynagrodzenie), udział pracodawcy spadłby do 25%
>>> zwolnienie z płacenia składek na ZUS przez trzy miesiące nie tylko dla małych firm (zatrudniających do dziewięciu osób), ale też dla tych średnich
>>> zwiększenie z 5000 zł do 40.000 zł kwoty pożyczki, którą mogłaby zaciągnąć mała firma (do dziewięciu osób) na pół roku, pożyczka byłaby bezzwrotna, o ile firma utrzymałaby wszystkie etaty
>>> odroczenie płatności podatkowych (ale bez ich umorzenia) aż do czasu zakończenia stanu epidemii z trzymiesięczną karencją w rozpoczęciu spłat
>>> utworzenie Funduszu Płynności, który byłby zarządzany przez Bank Gospodarstwa Krajowego, finansowany emisjami specjalnych obligacji i udzielałby tanich lub bezprocentowych pożyczek dla firm mających kłopoty z płynnością
Nie jest to rewolucja, ale na pewno te poprawki zwiększają atrakcyjność Tarczy vel Tamy. Większej firmie łatwiej byłoby utrzymać etat, gdyby koszty nie przekroczyły 25% dotychczasowej wartości tych płac, średnia firma mogłaby nie płacić przez trzy miesiące składek na ZUS, a mała dostałaby 40.000 zł na utrzymanie pracowników. Zaś wszyscy nie płaciliby przez kilka miesięcy podatków.
Ile mogą wynieść koszty i czy premier Morawiecki znalazłby pieniądze w pustoszejącej kasie państwa (gdy od 1 kwietnia rząd lekką ręką będzie wypłacał emerytom „trzynastki”). Firm zatrudniających do dziewięciu osób jest w Polsce 2,1 mln. Gdyby tylko co druga wystąpiła o wsparcie rzędu 40.000 zł, zamiast dotychczasowych 5000 zł – kosztowałoby to 40 mld zł.
Z kolei w dużych firmach pracuje 3,1 mln osób, więc przyjmując, że wsparcie w postaci większego „postojowego” przysługiwałoby co drugiemu pracownikowi – wychodzi ponad 4 mld zł miesięcznie i 12 mld zł w całym okresie dystrybucji pieniędzy.
Brak składek na ZUS za przedsiębiorców i ich pracowników w małych i średnich firmach (2,7 mln ludzi) oraz mikroprzedsiębiorstwach (4 mln osób) oznacza, że do ZUS nie wpływałaby jedna trzecia wszystkich składek. A przyjmując, że wsparcie przyjęłaby co druga firma – uszczerbek wyniósłby jedną szóstą „normalnej” zbiórki. Miesięcznie do ZUS spływa 25 mld zł składek, więc najmarniej 15 mld zł w czasie trzech miesięcy.
Tylko te trzy elementy oznaczają prawie 70 mld zł, czyli – ostrożnie licząc – podwojenie wydatków zapowiedzianych w pierwotnej Tarczy. A jest jeszcze zwiększenie wsparcia dla rodziców (dostawali pieniądze także ci, którzy mają dzieci do 12 roku życia). Z drugiej jednak strony gdyby przyniosło to ochronę np. miliona miejsc pracy (a nie jest to niemożliwe), to już z samego tylko podatku dochodowego od wypłacanych wynagrodzeń wpadłoby budżetowi z powrotem 5-8 mld zł. A do tego VAT od zakupów czynionych za te pieniądze, efekty mnożnikowe dla całej gospodarki.
Czytaj też: Czy koronawirus zainfekuje ceny mieszkań? Co robić jeśli masz w planach zakup lub wynajem mieszkania?
Komu pomóc, a komu nie? Długa i dziwna kolejka chętnych
Tymczasem – i to jest prawdziwy problem – wydłuża się kolejka firm, grup zawodowych, czy całych branż występujących po rządową pomoc. Wybrałem kilka co ciekawszych apeli o pomoc:
- Trenerzy i instruktorzy fitness: bez żadnych działań wspierających ze strony rządu, całą branżę może czekać fala upadłości.
- Kina – „prosimy rząd o pomoc. Ponosimy ogromne koszty” – zaapelowali właściciele sieci trzech multipleksów.
- Dealerzy samochodowi – organizacja ich zrzeszająca wysłała apel do rządu o wsparcie.
- Kierowcy – w ich imieniu ujął się Rzecznik Finansowy, który chce by zawiesić kary za jazdę bez OC
- Górnicy – Krajowy Sekretariat Górnictwa i Energetyki NSZZ „Solidarność” zaapelował do rządu, aby firmy z sektora zostały objęte specjalnymi regulacjami.
- Meblarze – prezesi pięciu największych polskich firm z branży meblarskiej Agata, Black Red White, Forte, Meble Wójcik i Grupa Meblowa Szynaka, apelują o pomoc i radykalne działania.
- Związek Polskich Pracodawców Handlu i Usług napisał do rządu list otwarty, w którym ostrzega, że „w ciągu miesiąca firmy stracą zdolność do regulowania zobowiązań”
- Właściciele biur i magazynów – Izba Nieruchomości Komercyjnych poprosiła niedawno rząd o dopłaty do czynszów dla najemców.
Jakie kryterium pomocy wybrać?
A może rząd – zamiast stosować plan ratunkowy w formie „nalotu dywanowego” i dawać każdemu po trochu (za mało) – powinien precyzyjnie skierować pomoc do tych, którzy jej najbardziej potrzebują. Może ratować te firmy, które wnoszą wartość dodaną do polskiej i światowej gospodarki, innowacyjne, działające w przemyśle 4.0, stawiające na robotyzację, nowoczesne technologii? Albo te, z których jesteśmy znani w Europie i na świecie?
Pomoc należałaby się w pierwszej kolejności branżom, które zatrudniają najwięcej osób. Idąc tym tropem najwięcej osób wg GUS na koniec 2018 r. (nowszych danych nie ma) pracowało w przemyśle – 2,8 mln, handlu – 2,3 mln. Potem budownictwo i transport – po ponad 900.000 osób. Po drodze było też 2 mln rolników 1 mln pracowników edukacji, ale ich nie liczę. Podobnie jak 900.000 pracowników służby zdrowia. Usługi? Ponad 300.000.
Najmniej osób pracuje w górnictwie – 138.000 i w kulturze – 157.000. Który etat będzie ważniejszy? Górnika, czy biletera? Odpowiedź nie jest oczywista. Winston Churchill w czasie drugiej wojny światowej zapytany, czy w poszukiwaniu wydatków nie obciąć kasy na kulturę odparł: „Panowie, to o co my wobec tego walczymy?”
Kryterium wpłacanych podatków?
A może ratować tych, co płacą najwięcej podatków? Jeśli tak, to okazałoby się, że to na czele jest sektor finansowy i polskie „czempiony”, a z firm prywatnych – właściciel Biedronki. To może być jednak zapędzenie się w kozi róg, bo jednak wpływy z CIT rzędu 1-1,5 mld zł nie stanowią z punktu widzenia całego budżetu jakiejś znaczącej kwoty, poza tym jeśli ludzie nie będą mieć pieniędzy do wydawania, to i wpływy z podatków spadną.
Kryterium udziału w tworzeniu PKB?
W tej kategorii wygrywają mikrofirmy, które tworzą 30% PKB (choć ich udział w ostatnich latach nieco zmalał). Przyjmując jednak wartość PKB generowaną tylko przez sektor przedsiębiorstw jako 100% odsetek ten rośnie do 41%
Największa liczba mikroprzedsiębiorstw działa w usługach (co druga) i handlu – co czwarta, a także w budownictwie (13,6%) i w przemyśle (9,4%). Ponadto, to właśnie w tym sektorze pracuje najwięcej osób – to aż 40% miejsc pracy, a liczba pracujących w takich firmach wynosi ok. 4 mln osób.
A może przyjąć jeszcze inne kryterium – dotować te sektory, od których uzależnione są miejsca pracy w innych branżach, np. budowlankę, przemysł samochodowy i… turystykę.
Na pocieszenie warto przytoczyć słowa nieco kontrowersyjnego prezesa spółki J.W. Constraction, Józefa Wojciechowskiego, który – pytany o to, co nas czeka – powiedział: „Spokojnie. Damy radę, ten kraj jest nie do zajechania”. I oby się nie mylił.
źródło zdjęcia: PixaBay