Na ten spór frankowiczów z bankiem – choć przecież jest to jedna z wielu „szeregowych” tego typu spraw – patrzy cała Polska. Dlatego orzeczenie Sądu Okręgowego w sprawie państwa Dziubaków – a przede wszystkim miażdżące dla banku, który udzielił kredytu, uzasadnienie – może mieć większe znaczenie, niż inne „frankowe” wyroki
Coraz wyraźniej wygląda na to, że głośne orzeczenie europejskiego trybunału TSUE w sprawie kredytu państwa Dziubaków rzeczywiście jest kamieniem milowym w wielomiliardowym sporze banków i frankowiczów.
- Wymarzony moment, żeby inwestować w fundusze obligacji? Podcast z Pawłem Mizerskim [POWERED BY UNIQA TFI]
- Nowe funkcje terminali płatniczych. Jak biometria zmieni świat naszych zakupów? [POWERED BY FISERV]
- BaseModel.ai od BNP Paribas: najbardziej zaawansowana odsłona sztucznej inteligencji we współczesnej bankowości!? [POWERED BY BNP PARIBAS]
Wprawdzie nie było ono szczególnie zaskakujące (bardzo podobne wcześniej zapadały w sprawach dotyczących kredytów z innych krajów), ale sam fakt, że dotyczy polskiego kredytobiorcy i polskiego banku może mieć znaczenie psychologiczne dla sędziów.
Jakkolwiek bezpośrednio po orzeczeniu TSUE zapadło w kraju kilka dość dziwnych wyroków, niespecjalnie zbieżnych z tokiem myślenia TSUE – i to nie wyłączając Sądu Najwyższego – wciąż możliwe jest „wywalczenie” przez frankowiczów linii orzeczniczej polegającej na unieważnianiu umów kredytowych.
Ogłoszony właśnie przez Sąd Okręgowy wyrok w sprawie kredytu państwa Dziubaków jest krokiem w tym kierunku. Sędzia – ten sam, który zadał europejskiemu Trybunałowi cztery pytania – w zasadzie nie mógł zdecydować inaczej, niż sugerował TSUE. Skoro umowa zawiera abuzywne klauzule, a po ich wyrzuceniu trudno się ją czyta – to należy unieważnić.
Sędzia unieważnia umowę i miażdży uzasadnieniem
Ważniejsze, niż sam wyrok, jest uzasadnienie. Na razie znamy tylko ustne, ale sędzia nie oszczędzał w nim bankowców z Raiffeisena, który udzielił kredytu indeksowanego do szwajcarskiej waluty. Otóż sędzia uzasadnił wyrok m.in. tym, że:
>>> Bank nie poinformował konsumentów o faktycznym ryzyku wynikającym z tego rodzaju kredytu. Przedstawił tylko ryzyko wzrostu rat kredytowych o 20%. Nie wytłumaczył wpływu kursu walutowego na zadłużenie. Z uwagi na ten fakt, doszło do rażącego naruszenia interesów kredytobiorcy.
>>> Ryzyko wynikające z umowy kredytowej powinno być możliwe do ocenienia w momencie zawarcia umowy. Nie było to możliwe, bo w tym kontrakcie było ono nieograniczone i w nielimitowany sposób przerzucone na konsumenta. To oznacza rażącą nierównowagę kontraktową. Zwłaszcza, że banki w czasie zawierania umowy dysponowały uprzywilejowanymi instrumentami ściągania długów, gdyby klienci stali się niewypłacalni (np. BTE, którego dziś już w prawie nie ma, ale swego czasu był wyjątkowo skuteczną bronią banków)
>>> Kredytobiorcy nie wiedzieli tak naprawdę jakie są ich świadczenia wobec banku, bo klauzula, która przeliczała ich zobowiązania z franków na złote była nieprecyzyjna.
>>> Bank kierował się wyłącznie chęcią maksymalizacji własnego zysku, nie zwracając nawet minimalnej uwagi na interes klienta. Udzielenie kredytu indeksowanego do franka nie dało klientom jakichkolwiek preferencji, jest natomiast udowodnione, że bank dzięki udzieleniu takiego kredytu osiągał wtedy dodatkowe korzyści.
Więcej: Relacja live z sali sądowej jest w blogu „Życie bez kredytu”
W kredycie ryzyko musi być znane. Ale czy to realne?
Ogólna opinia sędziego o kredycie państwa Dziubaków jest taka, że bank wykorzystał niewiedzę klientów, wprowadził ich w błąd konsumentów i zaproponował kredyt, którego – gdyby znali prawdziwą skalę ryzyka – nigdy by nie zaciągnęli.
Zobaczymy w jaki sposób te tezy zostaną zapisane w pisemnym uzasadnieniu. Ustne motywy wydają się dość… hmmm… odważne. Owszem, wysokość spłat rat była określona nieprecyzyjnie, nie ma co do tego wątpliwości. Ale czy państwo Dziubakowie – niezależnie od tego, co powiedział im bank – nie mogli zdawać sobie sprawy, że pakują się w umowę o nieokreślonym ryzyku? Fakt, że kursy walut zmieniają się jak na karuzeli, jest sprawą dość oczywistą.
Drugie pytanie: czy każdy kredyt, w którym ryzyko jest niemożliwe do ocenienia, powinien być unieważniony? Gdyby się głębiej zastanowić, to kredyt złotowy oparty na stawce WIBOR też ma wbudowane nieograniczone ryzyko. Nie jest ono tak łatwe do realizacji, jak w przypadku kredytów frankowych, ale formalnie można sobie wyobrazić, że stawka WIBOR urośnie do 25% i kredyt złotowy podrożeje kilkakrotnie. Czy to oznacza, że należałoby unieważnić wszystkie kredyty złotowe?
Ale oczywiście: można powiedzieć, że w kredycie frankowym ryzyko jest „podwójne” – bo z jednej strony jest zmienna stopa procentowa (LIBOR CHF), a z drugiej – znacznie bardziej zmienny kurs waluty bazowej (franka). Poza tym w kredycie złotowym kapitał do spłaty nie ma prawa wzrosnąć. A w kredycie frankowym jest „ruchomy” i może wzrosnąć powyżej wartości z dnia wypłaty kredytu. W tym kontekście tezę sędziego o ryzyku niemożliwym do oceny można zrozumieć.
Co do tego, czy kredyt frankowy był dla klientów preferencją, czy też nie – również można dyskutować. Frankowy kredyt dawał wówczas możliwość zakupu większego metrażu nieruchomości w zamian za wyższe ryzyko. Jest to pewnego rodzaju preferencja. Z drugiej jednak strony dzięki kredytom powiązanym z frankiem banki mogły – nie ponosząc żadnego dodatkoweo ryzyka (bo to w całości przerzuciły na klientów) – udzielić kredytu tym, którym w normalnych okolicznościach nie mogłyby go udzielić. Banki miały więc interes w udzielaniu tych kredytów. I tu sąd ma trochę racji.
Co bankowcy myślą o tych zarzutach? Czytaj w relacji z bankowego poranka czytelniczego
Bank wciskał kit i musi ponieść konsekwencje…
Sąd uznał jednak – i w tym przypadku trudno odmówić mu racji – że, niezależnie od poziomu świadomości klientów, byli oni wprowadzani w błąd co do istoty nabywanego produktu finansowego. Nie wszystkie ryzyka zostały im wyjaśnione jak należy, a umowa była sporządzona w sposób dający bankowi znaczną elastyczność w wyciskaniu z klientów dodatkowego zysku.
———————-
Nie przegap nowych tekstów z „Subiektywnie o finansach”, zapisz się na mój newsletter i bądźmy w kontakcie!
———————-
Być może rozsądni klienci nie powinni nabrać się na bankową gadkę-szmatkę, ale sąd najwyraźniej tego nie oceniał. Jedno jest pewne: pisemne uzasadnienie tego wyroku, będące jednocześnie „lokalną” wykładnią orzeczenia TSUE w sprawie polskich kredytów frankowych, będzie bardzo uważnie analizowane przez sędziów zajmujących się innymi sporami frankowiczów z bankami.
A ostatnią nadzieją banków są roszczenia zwrotne o wynagrodzenie za bezumowne korzystanie z kapitału. To, że bankowcy pójdą tą drogą, jest pewne jak w… banku. Są już nawet pierwsze pozwy w takich sprawach, o czym informowałem Was na „Subiektywnie…”. Natomiast szanse ich powodzenia nie wyglądają na zbyt duże. W tej sprawie sceptycznie wypowiedział się już Rzecznik Praw Obywatelskich, a w ślad za nim Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów oraz Rzecznik Finansowy.
Z uzasadnienia ustnego wygłoszonego przez sędziego można też wyczytać, że nie jest on zwolennikiem wynagradzania bankowi czegokolwiek. Skoro wciskał kit, to ma ponieść tego konsekwencje w postaci unieważnienia umowy i braku wynagrodzenia za udostępniony kapitał. „Celem dyrektywy jest budowa konkurencyjnej gospodarki i ochrona konsumentów” – powiedział sędzia.
…ale rozliczeniami ma się zająć inny sąd
Mimo miażdżącego uzasadnienia sąd pozostawił bankowi furtkę, Otóż orzekł, iż kwestia rozliczeń między stronami będzie przedmiotem osobnego postępowania, które może potrwać kilka lat. Co prawda wydaje się, że owe wzajemne rozliczenia powinny przebiegać według bardzo prostego mechanizmu: strony mają sobie zwrócić wzajemne świadczenia – klient oddać bankowi tyle, ile pożyczył w złotych, a bank klientowi zapłacone raty i wkład własny klienta.
Tym niemniej wyłączenie kwestii finansowej do osobnego postępowania to szansa dla banku, by podnieść kwestie przedawnienia, wynagrodzenia za kapitał oraz przedłużać sprawę w nieskończoność w nadziei na ugodę. Z punktu widzenia klientów oznacza to dodatkowe koszty i trudną do obliczenia ilość czasu.
Nie da się przewidzieć kiedy faktycznie historia kredytu państwa Dziubaków skończy się od strony finansowej. Na dziś wiadomo tylko tyle, że w pierwszej instancji uzyskali unieważnienie, ale nie uzyskali pieniędzy. Zaś bank – jeśli wczytać się w jego oświadczenie – nie czuje się przegrany:
„Decyzja banku o apelacji zostanie podjęta po zapoznaniu się z pisemnym uzasadnieniem wyroku Sądu. Wyrok nie jest jednoznaczny i jednostronny w tym sensie, że Sąd unieważnił umowę, podając jako powód niewystarczające wywiązanie się z obowiązków informacyjnych w dniu zawarcia umowy z kredytobiorcą. Jednocześnie oddalił powództwo o zapłatę na rzecz kredytobiorców kwoty pieniężnej, wyraźnie wskazując na niezasadność tego roszczenia, oraz, że rozliczenie stron będzie przedmiotem osobnego i – jak podkreślił – skomplikowanego postępowania sądowego. W ustnym uzasadnieniu wyroku Sąd podniósł, że bank ma prawo i należy brać pod uwagę, że będzie dochodzić swoich praw, czyli zwrotu udzielonego kredytu oraz wskazał na możliwość dochodzenia przez bank rekompensaty za udostępniony kredytobiorcy kapitał”
Można się zastanawiać, czy w tym momencie sąd nie przeszarżował. Przecież TSUE wyraźnie rekomenduje, by każdy sędzia – zanim podejmie decyzję o unieważnieniu umowy – zbadał kwestię opłacalności tego rozwiązania dla kredytobiorców-konsumentów. Ten sąd ewidentnie tego obowiązku zaniechał. Piłka – wbrew pozorom – wciąż jest w grze, a zwycięstwo klientów na razie chyba jest w pewnym sensie pyrrusowe. Choć jego wpływu na orzecznictwo w sprawach frankowych – co do tego będę się upierał – nie można lekceważyć.
źródło zdjęcia: blog „Życie bez kredytu”