Kto by pomyślał, że polskie banki posuną się do rozdawania pieniędzy? Pierwsza pożyczka gratis to już przeżytek. Teraz Credit Agricole reklamuje pożyczkę, w której oprocentowanie jest… ujemne. A gdzie haczyk?
Kredyty o ujemnym oprocentowaniu to już nie jest herezja. W świecie ujemnych stóp procentowych, gdy banki centralne są skłonne pożyczać pieniądze bankom komercyjnym na ujemny procent, kredyty udzielane na zasadzie „oddajesz mniej, niż pożyczyłeś” są testowanym na poważnie modelem biznesowym (działa to też w depozytach – już dwa banki w Szwajcarii i kilka w Skandynawii każe dużym klientom płacić za utrzymywanie ich depozytów).
- Wymarzony moment, żeby inwestować w fundusze obligacji? Podcast z Pawłem Mizerskim [POWERED BY UNIQA TFI]
- Nowe funkcje terminali płatniczych. Jak biometria zmieni świat naszych zakupów? [POWERED BY FISERV]
- BaseModel.ai od BNP Paribas: najbardziej zaawansowana odsłona sztucznej inteligencji we współczesnej bankowości!? [POWERED BY BNP PARIBAS]
W Polsce pierwszymi kredytobiorcami, którzy to testują, są posiadacze najtańszych kredytów frankowych. LIBOR CHF, od którego uzależnione jest oprocentowanie, jest dziś na poziomie -0,8%, co oznacza, że jeśli ktoś ma w umowie marżę mniejszą, niż 0,8% (a w szczycie frankowej hossy takie promocyjne marże się zdarzały), to powinien mieć kredyt o ujemnym oprocentowaniu.
Inna sprawa, że banki nie chcą honorować sytuacji, w której mieliby dopłacać klientowi, który pożyczył od nich pieniądze. Mówią, że Prawo bankowe im nie pozwala, bo jest tam zapisane, że umowa kredytu jest umową odpłatną.
Czytaj też: Spłaciłeś kredyt przed terminem? Możesz odzyskać część zapłaconej prowizji!
Przeczytaj też: Klientka „dobrała” 7.000 zł kredytu. Bank wziął za to… 27.000 zł prowizji! Kredyt konsolidacyjny to często prowizyjna patologia
Przeczytaj też: Wcisnęli klientce inny produkt, niż chciała, wzięli prawie 60.000 zł prowizji, a na osłodę zaproponowali… dwa bilety do kina. Walczymy!
A tymczasem kredyt z faktycznie ujemnym oprocentowaniem zaproponował klientom bank Credit Agricole. Formalnie jest to kredyt z zerową stopą procentową i z pokryciem ostatniej raty przez bank. Promocja nazywa się „Oddajesz mniej niż pożyczasz”, a jej spoty reklamowe od weekendu są intensywnie emitowane w największych stacjach telewizyjnych.
W reklamach występuje twarz banku Credit Agricole, piosenkarz Dawid Podsiadło. On też nie rozumie jak to chodzi i nie bardzo przemawia do niego przykład dmuchanego suma.
Konstrukcja oferty jest jednak bardzo prosta. Można w ten sposób pożyczyć tylko jedną kwotę – 3000 zł na rok. Spłacamy po 250 zł miesięcznie, ale ostatnią ratę bierze na siebie bank. Krótko pisząc – łączny koszt tego kredytu jest ujemny – oddajemy z własnej kieszeni tylko 2750 zł
Czy to się bankowi opłaca? Cóż, jest to typowa sprzedaż wiązana. Za pomocą triku z ujemną ceną kredytu Credit Agricole próbuje przyciągnąć nowych klientów. Te 250 zł to de facto cukierek, za pomocą którego bank „rekrutuje” przede wszystkim posiadaczy rachunków w innych bankach (a także własnych klientów, którzy do tej pory nie odkryli jeszcze zalet posiadania długu konsumpcyjnego ;-)).
Podstawowym warunkiem uczestniczenia w promocji – oprócz oczywiście posiadania zdolności kredytowej na 3000 zł i bycia nowym klientem, przynajmniej w sensie kredytowym (promocja jest otwarta dla tych, którzy już są klientami Credit Agricole, ale bez zadłużenia) – jest założenie – lub posiadanie – konta bankowego. Trzeba je otworzyć/mieć w Credit Agricole najpóźniej w dniu zawarcia umowy pożyczki i utrzymywać przez cały rok.
ROR w Credit Agricole jest co prawda darmowy, ale tylko pod warunkiem, że miesięcznie zasilimy go kwotą 1000 zł oraz raz w miesiącu zapłacimy kartą wydaną do konta lub BLIK-iem w ramach aplikacji mobilnej banku. Niespełnienie tych warunków oznacza konieczność zapłacenia 7 zł za konto i 9 zł za kartę miesięcznie. W skali miesiąca mówimy więc o 16 zł potencjalnych kosztów (nie licząc prowizji za wypłaty bankomatowe z obcych urządzeń).
Nawet uwzględniając te prowizje kredyt w skali roku jest „ujemny”, ale bank liczy na to, że jak już ktoś założy ROR i będzie przelewał nań pieniądze, to zaprzyjaźni się z Credit Agricole. I że ten preferencyjny kredyt stanie się de facto kotwicą, która pozwoli zatrzymać klienta.
Nie ulega wątpliwości, że to nie jest złe konto i zły bank – mają wszystkie nowoczesne płatności (Google Pay, Apple Pay, BLIK), porządną aplikację mobilną, program oszczędzania na resztówkach transakcji (CA Saver), jeden z największych w bankach program rabatowy przy płatnościach kartowych i kartę wielowalutową do tanich płatności zagranicznych.
Krótko pisząc: skoro banki płacą 300-500 zł nowym klientom za przeniesienie konta od konkurencji, to w Credit Agricole wpadli na pomysł jak zrobić to w nieco innym opakowaniu.