Nie milkną echa wprowadzenia przez polski oddział Citibanku „Revolut Lex”, czyli specjalnej prowizji za zasilenie kont Revolut – i podobnych portmonetek – kartami kredytowymi. Są wątpliwości czy bank właściwie poinformował klientów o zmianie podejścia. Citi jest w awangardzie, ale bankowcy z różnych banków też nie są szczęśliwi z tego jak Revolut ułatwia klientom różne operacje „niezgodne z naturą rzeczy”. I dyskutują jak zbliżyć Revoluta do tej „natury” z udziałem np. organizacji płatniczych. Tyle, że nie jest jasne czy to jest problem Revoluta, organizacji płatniczych, czy też po przestarzałych produktów i systemów informatycznych banków
Od kilku dni klienci Citibanku – a konkretnie posiadacze karty Citi Simplicity, jednej z najpopularniejszych „kredytówek” na polskim rynku – bombardują mnie prośbami i żądaniami, bym coś zrobił z wprowadzonymi nagle prowizjami za doładowanie kont Revoluta. Afera zaczęła się, gdy w zeszłym tygodniu Citi zaczął z całą surowością egzekwować zapis swojego regulaminu mówiący o tym, że zasilenie konta w Revolucie to tzw. „transakcja szczególna”.
- Wymarzony moment, żeby inwestować w fundusze obligacji? Podcast z Pawłem Mizerskim [POWERED BY UNIQA TFI]
- Nowe funkcje terminali płatniczych. Jak biometria zmieni świat naszych zakupów? [POWERED BY FISERV]
- BaseModel.ai od BNP Paribas: najbardziej zaawansowana odsłona sztucznej inteligencji we współczesnej bankowości!? [POWERED BY BNP PARIBAS]
Nagle wprowadzona prowizja zbiera krwawe żniwo. „Bank pobrał 6.400 zł prowizji!”
Tego typu transakcje, zgodnie z taryfą zmienioną jeszcze w 2018 r., podlegają prowizji w wysokości 8% wartości transakcji (minimum 10 zł). Co prawda klienci doładowujący portmonetki Revoluta zostali poinformowani SMS-em o tym, że bank zaczyna egzekwować prowizję, ale komunikat był dość ogólny i nie było w nim mowy o Revolucie, tylko o „transakcjach gotówkowych i szczególnych”. Mało kto powiązał tego SMS-a z horrendalnymi prowizjami, które zaczęły obowiązywać właśnie za zasilanie Revoluta.
Co prawda Citibank jest prawdopodobnie jedynym bankiem, który wprowadził prowizje za zasilanie „kredytówkami” kont w Revolucie, ale – jak się okazuje – klienci tego banku dość chętnie wykorzystywali karty Citi Simplicity do przekazywania pieniędzy do Revoluta i innych tego typu wynalazków, np. Curve. Mam sygnały, że niektórzy klienci już zdążyli zapłacić setki złotych nowej prowizji.
„Proszę o radę. Revoluta doładowuję od kilku miesięcy z karty kredytowej w Citi. Nigdy nie pobierano ode mnie żadnych opłat. Do zeszłego tygodnia, gdy za doładowanie na 80.000 zł zapłaciłem prowizję w wysokości 6400 zł. Złożyłem reklamację, ale Citi ją odrzucił. Co według Pana powinienem zrobić, aby walczyć o zwrot prowizji? Nie czuję się skutecznie poinformowany o wprowadzonej nagle opłacie. Czy widzi Pan jakieś szanse w takiej walce z bankiem?”
– napisał do mnie pan Piotr. Ostry zawodnik. Nie przypominam sobie, bym jednorazowo miał w (nie)banku – firmie z europejską licencją bankową, lecz bez notyfikacji KNF w Polsce – jakim jest Revolut, więcej, niż kilkaset złotych. Tam przecież nie ma ani grosza polskich gwarancji państwowych, a reklamacje rozpatrują boty ;-). No dobra, może trochę przesadzam, gdyż…
Wróćmy przeto do naszych baranów (bez urazy :-)). Napisał też do mnie np. pan Michał, który zapłacił 8% za dwie transakcje w sumie opiewające na 7.000 zł (jak łatwo obliczyć kosztowało go to 560 zł prowizji).
„Zrobiłem jedno duże doładowanie, a potem kolejne – nie wiedząc jeszcze o tej prowizji. Jestem jakieś 250 zł w plecy… Nie robiłem żadnych „wałków”, ani nie nabijałem sztucznych obrotów. Po prostu kupowałem walutę i płaciłem w dolarach”
– to z kolei pan Tomasz. Mam cytować dalej? Nie wiem ilu klientów Citi ma konta w Revolucie, ale sądząc po liczbie e-maili, które do mnie przyszły, to chyba wszyscy mają. Nic dziwnego, Citi to bank dla ludzi aktywnych, dość zamożnych, umiejących liczyć pieniądze, nie lubiących spreadów, światowych, podróżujących…
Czytaj też: Revolut przygotowuje się do wakacji. Napisz po ile chcesz kupić walutę, a oni zajmą się resztą
Czytaj: Revolut ma problem z RODO? „Nie mogłem wyłączyć zgód marketingowych!”
Czytaj też: Revolut na poważnie zaatakuje banki? W aplikacji pojawią się… depozyty i kredyty
Walka z Revolutem? A może walka… o naturę karty kredytowej?
Problemy są dwa. Po pierwsze: dlaczego Citibank taką prowizję wprowadził i czy tu chodzi o wojnę z Revolutem czy o coś zupełnie innego. Po drugie: czy Citibank w sposób właściwy, jasny i precyzyjny poinformował klientów o zmianie swojego podejścia do zasileń portmonetek niebankowych swoimi kartami kredytowymi. Ewentualnie można też zająć się sprawą trzecią: czy Revolut zrobił coś źle, skoro Citibank tak się na niego – i jego klientów – zdenerwował. Rozkminię po kolei wszystkie trzy sprawy.
Rzecz pierwsza: o co chodzi Citibankowi? Zapewne po części o pieniądze, ale też o zasady. Rozumowanie banku jest następujące: karta kredytowa to instrument udostępniany klientowi w określonym celu i na określonych zasadach. Ma służyć do bezgotówkowych zakupów na koszt banku. Używanie karty kredytowej jako „bankomatu” i zamiana limitu karty na żywą gotówkę to czynności generalnie przez banki obciążane wysokimi prowizjami. Kredytówka nie do tego ma służyć.
Citibank doszedł do wniosku, że przelew pieniędzy z karty kredytowej do Revoluta, np. po to, by bez opłat wyciągnąć potem gotówkę z bankomatu, to nadużycie. Gdyby bank chciał, by jego pieniądze były zamieniane na cash, to udzieliłby klientowi kredytu gotówkowego na wysoki procent.
Karta kredytowa to bezpłatny kredyt udzielany przez bank klientowi na 54 dni pod warunkiem, że klient będzie używał tych pieniędzy do zakupów bezgotówkowych (wtedy bank ma prowizję od sklepu) pod kontrolą banku (czyli bank ma informacje na co pieniądze są wydawane i może z tych informacji korzystać dopasowując klientowi produkty)..
Citibank nie wprowadził analogicznej prowizji dla kart debetowych, bo wychodzi z założenia, że ze swoimi pieniędzmi klient może robić co chce, nawet wysłać je w kosmos jeśli ma taki kaprys. Rzecz dotyczy tylko kart kredytowych, które są przedmiotem specyficznego kontraktu pt. „kredyt za darmo w zamian za zakupy w sklepach”. Jeśli klienci zasady tego kontraktu – zapewne bez złej woli, tylko wykorzystując na swoją korzyść pojawiające się możliwości – naciągają, to bank zareagował i wprowadził prowizje.
Dotyczą one ponoć nie tylko Revoluta, ale i wszystkich przedsięwzięć, do których klienci mogą podpinać kartę w celu innym, niż przeprowadzenie transakcji bezgotówkowej (np. bramki płatnicze takie jak t.pay nie zostały objęte opłatą, bo służą wyłącznie do płatności bezgotówkowych za zakupy).
Czytaj też: Revolut wreszcie będzie miał konkurenta z prawdziwego zdarzenia? Niemiecki mobilny bank już w Polsce
Czy Citi właściwie poinformował klientów o prowizji?
Rzecz druga: czy Citibank właściwie poinformował klientów o tym, że zaczyna egzekwować opłatę wprowadzoną formalnie jeszcze latem 2018 r., ale do tej pory „uśpioną”? Klienci zeznają, że dostali SMS-a, ale był to jakiś niezrozumiały bełkot. Inni twierdzą, że nic nie dostali. Zapytałem o to Citibank.
„Transakcje u podmiotów świadczących usługi w zakresie wymiany walut, walut wirtualnych i środków platniczych oraz pośredniczących w wymianie zostały dodane do listy transkacji szczególnych – a więc podlegających spłacie, oprocentowaniu, naliczaniu opłat lub prowizji na zasadach dla transakcji gotówkowych – w sierpniu 2018 r. O tej zmianie w Tabeli Opłat i Prowizji zostali poinformowani wszyscy posiadacze Kart Kredytowych Citi. Od tego momentu bank miał prawo naliczać prowizję. 14. marca bank wysłał do klientów, którzy wykonywali tego typu transakcje, przypomnienie w formie SMS, że te transakcje podlegają opłacie„
Czyli na pierwszy rzut oka wszystko cacy. Ale treść tego komunikatu moim zdaniem pozostawia wiele do życzenia. Przeczytałem go kilka razy i też nie załapałem, że może chodzić o Revoluta. Komunikat SMS-owy do klientów brzmiał tak:
„Citi Handlowy: przypominamy – Transakcje gotówkowe oraz szczególne (np. wymiana walut i przelewy) dokonane kartami kredytowymi podlegają opłacie zgodnie z TOiP”
Muszę zgodzić się z czytelnikami – to jest bełkot. Można to było napisać bardziej klarownie i zrozumiale. Np. „Przypominamy, że od teraz będziemy pobierali opłaty za każdą transakcję kartą kredytową, która nie jest płatnością za zakupy, np. za zasilenie portmonetek elektronicznych typu Revolut”. Rozumiem, że bank nie chciał wskazywać na konkretną firmę, ale biorąc pod uwagę, że chodziło o klientów przede wszystkim korzystających z Revoluta mimo wszystko bym to rozważył.
Rekomenduję czytelnikom, żeby w odwołaniach kierowanych do banku powoływali się na niepełną i niezrozumiałą informację przekazaną przez bank. Nie wiem na ile to będzie skuteczne, ale wydaje mi się, że w ewentualnym starciu z UOKiK-iem bank nie byłby na wygranej pozycji.
Czytaj też: Coś się zmienia? W te wakacje po raz pierwszy w ogóle nie potrzebowałem Revoluta!
Nie przegap nowych tekstów z „Subiektywnie o finansach”, zapisz się na mój newsletter i bądźmy w kontakcie!
Kto przelewał, a kto kantował?
Zapytałem bank: czy planujecie zróżnicować sytuację klientów, którzy w ostatnich dniach dokonali jednorazowego doładowania kart Revolut i tych, którzy robili to seryjnie? Może ci pierwsi mogliby dostać „amnestię”? Odpowiedź była krótka, węzłowata i nic-nie-mówiąca. Ale nie brzmiała przynajmniej: „spadaj, Samciku, na drzewo”, a to już dużo. Cytuję w całości (nie żadne tam obszerne fragmenty ;-)):
„Będziemy indywidualnie podchodzić do konkretnych zgłoszeń klientów”
To „indywidualne podejście” zapewne będzie zależało od tego jak bank zinterpretuje zachowanie klienta. Nie ma wątpliwości, że w wielu przypadkach klienci Citi zrobili sobie z Revoluta narzędzie do organizowania darmowego kredytu gotówkowego. Przelew z karty kredytowej do Revoluta i wypłata gotówki z bankomatu za free. I mam szybką gotówkę gratis. Nie tylko pierwszą, jak w Vivusie, tylko każdą ;-)).
Karty Revoluta były też wygodnym instrumentem do sztucznego nabijania obrotów na kartach Citi. A ten bank bardzo często płacił kilka stówek za to, że ktoś wziął i użył karty kredytowej na zakupach. Skoro można było za darmo przelać pieniądze do Revoluta i transakcja była identyfikowana w systemie jako bezgotówkowa, to można było nabić sobie obroty na karcie i nie tracić gotówki (nie wydać jej na zakupy).
Banki szykują bat na Revoluta?
Sprawa trzecia: czy Revolut dał ciała umożliwiając klientom doładowanie portmonetki kartami kredytowymi? Zapytałem o to Stefana Boguckiego z biura prasowego Revoluta w Polsce, ale nie podzielił tej tezy,
„Zawsze rekomendowaliśmy doładowania naszego konta z kart debetowych, a nie kredytowych. Nie akceptujemy „hackowania” mniej zaawansowanych technologicznie produktów lub promocji tradycyjnych usługodawców na rynku za pomocą aplikacji Revolut. W przypadku zidentyfikowania tego rodzaju praktyki ostrzegamy klientów, a jeśli ktoś to ignoruje, zamykamy konto i zwracamy środki, kończąc świadczenie usług. Przykładem takich praktyk były 30-dniowe próbne, bezpłatne konta Netflixa, które niektórzy zakładali z pomocą kart ze zmiennym numerem, by następnie próbować je odsprzedać. Za to również zamykaliśmy użytkownikom konta w naszej aplikacji”
Prawda jest jednak taka, że na stronie Revoluta jeszcze przed chwilą widniała rozczulająca informacja, że doładowanie z karty kredytowej jest traktowane tak, jak zwykła transakcja bezgotówkowa. Jeśli tak wygląda „rekomendowanie doładowania z kart debetowych, a nie kredytowych”, to wydaje mi się, że można było zrobić więcej. Pytanie tylko: czy to w ogóle jest problem Revoluta?
Od jednego z bankowców – akurat nie z Citi, ale temat jest głośny w branży – usłyszałem, że gdyby Revolut chciał grać fair, to by po prostu wyłączył doładowania z „kredytówek”. A ponieważ nie wyłączył, to może mieć problemy. W branży bankowej słychać bowiem grzmoty i podobno – nie udało mi się tego potwierdzić, zaś kilka banków odmówiło mi oficjalnie komentarza w tej sprawie – są już wykonywane podchody, by Visa i MasterCard ułatwiły zadanie bankowym systemom informatycznym.
W grę mogłoby wchodzić zmienienie klasyfikacji transakcji zasilenia konta w elektronicznych portmonetkach (żeby takie transakcje były traktowane tak, jak wypłata gotówki, a nie jak płatność bezgotówkowa). Ale one i dziś nie są klasyfikowane jako „zwykły” zakup kartą, więc niewykluczone, że problem nie tkwi na poziomie organizacji płatniczych, lecz raczej bankowych systemów, budowanych 20 lat temu, gdy Revolut nie istniał jeszcze nawet w głowach jego twórców ;-).
Czytaj też: Karta do płacenia, ale… nie od banku. Czy potrafi to samo lub więcej, niż bankowa?
ilustracja tytułowa: karta Revolut i kadr z filmu „Sens życia wg Monty Pythona”. I ponury kosiarz w roli głównej