Historie z długami sprzed lat w tle bywają kolorowe, choć i wyjątkowo trudne do rozplątania – głównie ze względu na trudność w odtworzeniu dokumentów i dowodów. Zgłosił się do mnie czytelnik, który opowiedział taką właśnie historię. Tak kolorową, że aż oczy bolą.
Kilka tygodni temu – jak to zwykle bywa, przy próbie zawarcia jakiejś-tam umowy kredytowej ze swoim bankiem – mój czytelnik dowiedział się, że nie dostanie ani grosza ponieważ ma negatywny wpis w BIK. Zaskoczenie czytelnika ogromne, ponieważ – jak mu się wydawało – był idealnym klientem banku. Po zaciągnięciu każdego kredytu ustawiał stałe zlecenie przelewu rat – siłą rzeczy nie miał nigdy żadnego poślizgu w spłacie zadłużenia.
- Wymarzony moment, żeby inwestować w fundusze obligacji? Podcast z Pawłem Mizerskim [POWERED BY UNIQA TFI]
- Nowe funkcje terminali płatniczych. Jak biometria zmieni świat naszych zakupów? [POWERED BY FISERV]
- BaseModel.ai od BNP Paribas: najbardziej zaawansowana odsłona sztucznej inteligencji we współczesnej bankowości!? [POWERED BY BNP PARIBAS]
Po otrzymaniu z banku przykrej informacji mój czytelnik szybko założył konto w BIK, zapłacił 39 zł za jednorazowy raport o wiarygodności płatniczej i już po kilku minutach byłem w posiadaniu historii spłat swojego zadłużenia.
„Okazało się, że podobno mam zadłużenie wobec Santander Consumer Bank Polska na kwotę 5.413 zł. Pierwotna kwota zadłużenia to 1.162 zł, a zadłużenie powstało ponoć w wyniku zaciągniętego kredytu na zakup towarów lub usług w… marcu 2003 r.”
Mój czytelnik zaczął łączyć fakty. Pod koniec 2001 r. został napadnięty, pobity i okradziony m.in. z portfela i dowodu osobistego oraz prawa jazdy. To dwa dokumenty ze zdjęciem wystarczające do zaciągnięcia kredytu na czyjeś dane.
Czytaj dlaczego warto pobrać raport z BIK: „Złodzieje naszych danych grasują. Oto siedem sposobów jak się przed nimi chronić. I dwa pomysły na skuteczny „kontrwywiad”
Złodzieje oczywiście skorzystali z tej możliwości, zwłaszcza, że w tamtych czasach nie było BIK-u, nie można też było zastrzec dokumentów w jednym banku tak, żeby nie można było zaciągnąć kredytu na te dane we wszystkich.
„Przez jakieś trzy lata byłem stałym gościem na komisariacie, gdzie składałem zeznania i zostawiałem próbki swojego podpisu. Z tego, co dowiedziałem się w Santanderze wynika, że to właśnie z tą sprawą związany jest wpis w BIK. Z niemałym trudem dogrzebałem się do dokumentów sprzed prawie 20 lat i co się okazało? Z dokumentów z Policji i z Prokuratury wynikało, że sprawa wyłudzenia została umorzona wobec niewykrycia sprawców! Jakim cudem, po tylu latach od umorzenia i jednoznacznym orzeczeniu Prokuratury, że nie miałem nic wspólnego z tym wyłudzeniem, Santander Consumer Bank zgłosił to zadłużenie do BIK wskazując mnie jako dłużnika??”
Mój czytelnik postanowił spróbować sprawę szybko i bezboleśnie załatwić. A jak się zachował Santander Consumer? Trudno powiedzieć, by wystąpił do klienta z sercem na dłoni…
„Zaczęło się od próby uwierzytelnienia mnie przez telefon. Podałem swój PESEL, przedstawiłem sprawę z jaką dzwonię, podałem kwotę zadłużenia z BIK, po czym usłyszałem prośbę o podanie numeru umowy kredytowej. Wytłumaczyłem pani, że nie zawierałem z nimi żadnej umowy, więc nie mogę znać jej numeru. Potem zostałem poproszony o podanie numeru telefonu, który został podany na tej umowie (serio!). Więc znowu poinformowałem panią, że nie wiem co sprawcy wyłudzenia podali na umowie. Pani pomruczała i poprosiła, żebym w takim razie podał numer dowodu osobistego, na podstawie którego była ta umowa zawierana! Czyli miałem podać numer mojego dowodu osobistego sprzed prawie 20 lat!”
Co gorsza, pani z banku nic nie mogła zrobić, ani powiedzieć, ani przekazać, ani przełączyć do osób mających większe kompetencje w takich przypadkach. Na pytanie jak długo może potrwać wyjaśnianie sprawy czytelnik usłyszał, że czas odpowiedzi wynosi do 30 dni, ale „jakby jej nie było, to proszę zadzwonić”. Fajnie, że od razu dali do zrozumienia, że czytelnik nie ma co liczyć na szybką odpowiedź.
„Udałem się więc do placówki, gdzie miła pani przyjęła skany dokumentów, odpowiednio podpięła je pod umowę i to zadłużenie, i poinformowała mnie, że odpowiedź banku w tej sprawie będzie do 30 dni, ale jakby nie było, to mam zadzwonić”
He, he… Prawie zabawne. Czytelnik słusznie zapytuje: czy ta cała sprawa wynika z okrutnego bałaganu w dokumentacji banku (musiał zostać poinformowany przez organa ścigania o umorzeniu sprawy), czy też jest to celowe działanie Santander Consumer Banku mające na celu „odzyskanie” zobowiązań od osób, które po 15 latach już nie mają dokumentów na swoją obronę? W banku podobno nawet usiłowano mieć do mojego czytelnika pretensję, że jak dostał od prokuratury zawiadomienie o umorzeniu sprawy, to nie zawiadomił o tym banku.
„Najgorsze w tym wszystkim jest to, że mimo zaniedbania banku Santander Consumer nie spotkałem się na żadnym etapie ze szczerą chęcią pomocy i szybkiego załatwienia sprawy, a wręcz przeciwnie. Trzy razy usłyszałem od pracownika banku, że odpowiedź zajmie do 30 dni, ale jakby odpowiedzi nie było, to mam zadzwonić”
Moim zdaniem najgorsze jest co innego – że tu po prostu nie ma co wyjaśniać. Mniej więcej pięć minut po rozmowie z klientem pracownik banku powinien wysłać do BIK zlecenie zmiany danych klienta, by przestać blokować mu wiarygodność kredytową. Co oni chcą przez 30 dni sprawdzać, do jasnej cholery? Ktoś mi to umie wyjaśnić?
Czytaj też: Dane z dowodów, smartfonów, nasza tożsamość. Jak bronić „cyfrowych aktywów” przed złodziejami?
Nie przegap nowych tekstów z „Subiektywnie o finansach”, zapisz się na mój newsletter i bądźmy w kontakcie!
źródło obrazka tytułowego: Geralt/Pixabay