To paradoks, że klub sportowy Wisła Kraków, typowy kandydat na bankruta, może być najlepszą tablicą reklamową crowdfundingu udziałowego, czyli nowej formy inwestowania oszczędności, która zdobywa powoli serca Polaków. Nie byłbym sobą, gdybym nie zainwestował w akcje za pomocą jednej z platform crowdfundingowych. Tylko czy to już inwestycja czy jeszcze ruletka?
Inwestowanie w akcje do tej pory kojarzyło się większości Polaków z giełdą. Trzeba założyć rachunek maklerski, przelać nań pieniądze i złożyć zlecenie zakupu akcji. A po jego realizacji obserwować rynkowe zmiany cen posiadanych papierów, które są zdematerializowane i ewidencjonowane w Krajowym Depozycie Papierów Wartościowych. Wszystko pod czujnym okiem Giełdy Papierów Wartościowych i Komisji Nadzoru Finansowego.
- Wymarzony moment, żeby inwestować w fundusze obligacji? Podcast z Pawłem Mizerskim [POWERED BY UNIQA TFI]
- Nowe funkcje terminali płatniczych. Jak biometria zmieni świat naszych zakupów? [POWERED BY FISERV]
- BaseModel.ai od BNP Paribas: najbardziej zaawansowana odsłona sztucznej inteligencji we współczesnej bankowości!? [POWERED BY BNP PARIBAS]
Kup akcje, ale nie na giełdzie, czyli crowdfunding wchodzi na salony?
Ale można inaczej. Coraz więcej małych firm zbiera pieniądze za pomocą crowdfundingu. Tu nie jest tak ekskluzywnie, jak na giełdzie. Po prostu wpłaca się firmie pieniądze i dostaje w zamian jej akcje (to crowdfunding udziałowy, są też inne jego odmiany). Prawo własności do udziałów i dywidendy jest potwierdzona papierowym certyfikatem, który spółka przesyła nam pocztą. Na rynku działa kilka platform, które pośredniczą w takich inwestycjach. Bodaj największą jest Beesfund, ale jest też Crowdway i parę innych.
Od czasu do czasu o crowdfundingu robi się głośno, gdy pieniądze na rozwój zbiera, rozdając swoje akcje, jakaś medialna marka. Pewnie wielu z Was obiła się o uszy emisja Etno Cafe, czyli wytwórni i sprzedawcy kawy oraz sieci kawiarni. Kawę piją miliony, więc nic dziwnego, że sporo o tej spółce się mówiło (choć akurat nie była to udana oferta). Teraz jednak dopiero będzie szał, bo swoje akcje na platformie Beesfund sprzedaje piłkarski klub Wisła Kraków. [EDIT: sprzedaż została już zakończona, po jednej dobie sprzedały się wszystkie akcje, 9.000 ludzi przekazało Wiśle 4 mln zł w zamian za akcje]
Piłka nożna wzbudza emocje, połowa Krakusów kocha Wisłę (druga wielbi Cracovię), jedna czwarta Polski pamięta Wisłę z czasów Franciszka „Franza” Smudy, Macieja Żurawskiego, Tomka Frankowskiego i kolegów, która podbijała Europę. Na całym świecie kluby sportowe są notowane na giełdach, a fani bywają ich akcjonariuszami, dostając np. zniżkowe karnety. W Polsce na posiadaniu klubu piłkarskiego nikt chyba jeszcze nie zarobił, ale przecież kiedyś musi być ten pierwszy raz ;-).
Czytaj też: Tak przez rok zarobiłem 10% (podobno) bez ryzyka. Mam iść do kasy czy… do spowiedzi?
Czytaj też: Część mojego funduszu spełniania marzeń powstaje za granicą. Mam powody
Kup akcje, zjedz śniadanie z Błaszczykowskim i dostań karnet do loży VIP. Tylko czy to ich uratuje?
Kto chce być udziałowcem Wisły musi wyłożyć co najmniej 100 zł, bo tyle kosztuje jedna z 40.000 oferowanych akcji serii E. Oczywiście można kupić więcej akcji. W sumie – jak łatwo obliczyć – Wisła chce uzyskać od swoich sympatyków-przyszłych akcjonariuszy 4 mln zł. To będzie mniej więcej 5% jej całego kapitału akcyjnego, czyli nawet gdyby ktoś kupił wszystkie akcje oferowane na Beesfund to miałby tylko 5% „decyzyjności”.
Akcje uprawniają oczywiście do dywidendy, ale – powiedzmy sobie szczerze – Wisła Kraków jeszcze długo jej nie wypłaci. Na razie ma 80 mln zł długów i jej los w dużej mierze zależy od tego czy team ratunkowy pod kierownictwem Kuby Błaszczykowskiego (udzielił też Wiśle pożyczki) zdoła zwiększyć przychody, zmniejszyć wydatki, zaś klub utrzyma się w Ekstraklasie.
Główną korzyścią z zakupu akcji Wisły będą bonusy natury „snobistycznej”. Kto wpłaci 2000 zł, dostanie szalik okolicznościowy (swoją drogą – to będzie najdroższy szalik świata ;-). Kto zainwestuje 1000 zł, zobaczy swoje nazwisko na tablicy pamiątkowej akcjonariuszy na stadionie. Za 20.000 zł w akcjach jest prawo do udziału w treningu i śniadaniu z piłkarzami. Za 50.000 zł w pakiecie z akcjami jest karnet VIP Gold, a za 100.000 zł – miejsce w loży prezydenckiej do końca sezonu.
Tutaj: Lista bonusów dla tych, którzy kupią akcje Wisły w crowdfundingu
Na „dużej” giełdzie takich bonusów za bycie akcjonariuszem nie dają. Choć np. Orlen ostatnio uruchomił projekt „Orlen w portfelu”, w ramach którego posiadacze akcji mogą dostać zniżki na paliwo. Ale to, co na giełdzie akcji jest wyjątkiem, w crowdfundingu jest normą. Tu każdy dostaje jakieś bonusy od spółek, które sprzedają akcje.
Miastem zainspirowany, czyli moja przygoda z crowdfundingiem. Będzie bolało?
W Wisłę akurat nie zainwestuję (bo jestem z Poznania, a poza tym nie lubię złych długów ;-)), ale crowdfunding udziałowy na Beesfund już dla Was przetestowałem. W listopadzie 2017 r. zapisałem się na akcje firmy City Inspire (25 sztuk za łączną kwotę 70 zł, więc chyba byłem w transzy małych inwestorów ;-)) jako jeden ze 147 inwestorów – łącznie spółka zebrała w ten sposób 86.000 zł. Zakup był nieskomplikowany – wypełniłem formularz, zapłaciłem online (można kartą, przelewem, PayPalem) i „już” za pół roku dostałem papierowy certyfikat własności.
Niestety, z chwilą przysłania mi aktu własności akcji spółka przestała się ze mną komunikować, a jej strona internetowa nie działa, więc nie wiem czy przypadkiem już nie zbankrutowała (miała się zająć na poważniej e-turystyką i internetowymi przewodnikami turystycznymi). Ale większość emisji kończy się większym „urobkiem”.
Nie przegap nowych tekstów z „Subiektywnie o finansach”, zapisz się na mój newsletter i bądźmy w kontakcie!
Browar Jastrzębie zebrał niedawno na Beesfund 3,9 mln zł, firma Anny Streżyńskiej Mc2 Innovations – 700.000 zł, a sprzedawca wołowiny Ed Red – 500.000 zł. Na Crowdway hitem była emisja producenta piwa Doctor Brew (pozyskano 3,2 mln zł), działającej w branży VR firmy Bivrost (1,6 mln zł) oraz Lovely (gadżety erotyczne, nareszcie coś dla ludzi – 1,6 mln zł).
Browar Jastrzębie to był ewenement, bo w emisji wzięło udział aż 4.400 inwestorów. W typowej emisji crowdfundingowej bierze udział 100-200 inwestorów i z reguły trudno jest zebrać więcej, niż 400.000 zł. No i emitentami zwykle nie są spółki z pierwszych stron gazet. Mało ludzi kojarzy takie marki jak Towarzystwo Biznesowe, Faktorama, Cydrownia, Stara Mleczarnia, czy KunaGone, które finansują się przez Beesfund… Nie jest to więc jeszcze rzecz popularna i dlatego właśnie emisja Wisły Kraków może być tak przełomowym wydarzeniem.
A tymczasem w banku: Te liczby dają po oczach. Policzył ile na jego depozycie zarabia bank, a ile on sam
Blaski i cienie crowdfundingu. Czy leci z nimi pilot?
Czas na kilka trudnych pytań. Czy to w ogóle legalne? Czy można ot tak, wyemitować sobie akcje dostępne dla każdego, nie przechodząc przez cały proces giełdowy, czyli napisanie prospektu emisyjnego, zgodę KNF, sprzedaż akcji przez biura maklerskie? Otóż można. Od kwietnia zeszłego roku można bez prospektu emisyjnego wypuścić akcje o wartości do 4 mln zł. Wcześniej limit wynosił tylko 100.000 euro. Akcje są normalnie zarejestrowane, podlegają polskiemu prawu.
Czym udział w crowdfundingu udziałowym różni się od zakupu akcji na giełdzie? Wszystkim. Fajne jest to, że akcje są materialne. Można sobie je oprawić w ramkę i powiesić sobie na ścianie. Mniej fajne jest to, że są imienne i nie dopuszczone do publicznego obrotu na giełdzie. A więc trudno je sprzedać, bo nie ma żadnego miejsca gdzie się nimi handluje, trudno też ustalić ich wartość. Zmiana właściciela wymaga akcji poinformowania spółki, samodzielnie też trzeba rozliczyć się z podatków po sprzedaży akcji.
Fajne jest to, że akcje często dają dodatkowe bonusy, jak np. rabat na usługi firmy, kartę stałego klienta, czy – jak w przypadku Wisły – karnet na mecze. Niefajne jest to, że jest dość duża swoboda w przedstawianiu informacji o spółce (żaden KNF, ani audytor nic tu nie zatwierdzają) oraz w kształtowaniu praw związanych z akcjami. Np. wspomniana wyżej sieć kawiarni Etno Cafe, sprzedająca akcje na platformie Crowdway, ograniczyła nabywcom prawa do udziału w głosowaniach na walnym zgromadzeniu udziałowców. Efekt? Niecałe 1,2 mln zł zebrane w akcjach (z tego koszty emisji „zjadły” jedną trzecią).
Czy to już inwestycja czy jeszcze loteria?
Arkadiusz Regiec, który rozpędził platformę Beesfund, mówił mi w zeszłym roku, że wśród kilkunastu spółek, których emisje przeprowadził na platformie zbankrutowały tylko dwie. Ale oczywiście nie ulega wątpliwości, że ryzyko jest znacznie większe, niż w kupowaniu akcji na giełdzie. Tam też są przekręty i bankructwa, lecz z zasady na GPW pojawiają się spółki w późniejszym stadium rozwoju, już dojrzalsze. Z kolei w funduszach inwestycyjnych jest profesjonalnie i z dywersyfikacją. Zaraz, zaraz, ale czy na pewno?
Czytaj też: Nieloty straciły ich pieniądze. „Mamy przez sześć lat czekać na odzyskanie tego co zostało? To jakiś żart?”
Na Beesfund, Crowdway i innych tego typu platformach szukają pieniędzy często ci, którzy zostali wyrzuceni przez okno z banków i nie mają szans na inne finansowanie dla swoich pomysłów. Pomysły są lepsze lub gorsze, ale zwykle dotyczą malutkich biznesów na dorobku, prowadzonych nieraz przez ludzi o nieustalonej reputacji.
Nie oznacza to, że pomysł na inwestowanie w ten sposób oszczędności jest z definicji zły. Nie ma innej opcji, by stać się udziałowcem spółki na wczesnym etapie rozwoju, czyli jeszcze zanim zainwestuje w nią jakiś fundusz private equity i zanim wprowadzi ją na giełdę. To możliwość bycia współwłaścicielem spółki dwa piętra wyżej.
Udana inwestycja tego typu po wejściu spółki na „dużą” giełdę oznacza wizję pomnożenia kapitału nie kilku, lecz nawet kilkudziesięciokrotnie. Trzeba tylko wśród kilkudziesięciu spółek „sprzedających się” w crowdfundingu umieć znaleźć tę jedną perełkę. Bo duża część tego typu inwestycji – tak sądzę – skończy jako powieszony na ścianie pamiątkowy certyfikat bez żadnej wartości. Można też inwestować we wszystko co się rusza licząc na to, że jeden „złoty strzał” pokryje wszystkie straty.
Czytaj też: DasCoin, czyli eldorado, które kończy się smutno