Co drugi dzień słyszę w mediach stękanie, że Polacy powinni więcej oszczędzać, a także inwestować długoterminowo. Że jesteśmy jednym z narodów mających najniższą skłonność do oszczędzania oraz najbardziej konserwatywny styl. Większość pieniędzy – jeśli już je mamy – trzymamy w bankach. Co z tym zrobić? Mam receptę. Składa się z trzech składników: ETF-y, robodoradcy, inwestowanie społecznościowe. Przetestowałem na sobie i na swoich, prywatnych pieniądzach
Podstawowym powodem, dla którego Polacy nie inwestują oszczędności, a jeśli nawet już je mają, to kiszą w bankach, jest fakt, iż są to nasze pierwsze pieniądze. Żeby zainwestować w akcje, obligacje, surowce, nieruchomości – muszę mieć zapewnione podstawowe potrzeby i poduszkę finansową. Większość oszczędności, które mamy, to dopiero owa poduszka finansowa. Nadwyżka, która może podlegać ryzyku i być zablokowana na długo, to tylko margines naszych oszczędności.
- Jak kupować dolary i euro, żeby nie wpaść w pułapkę cenową? Oto system, który chroni przed wahaniami
- Dlaczego tak trudno wykonać pierwszy krok w inwestowaniu? Tracimy lata (czasem dekady!), bo hamują nas te trzy mentalne przeszkody. Jak je pokonać?
- Autozapis do PPK już tu jest! Co robić? Oto trzy powody, dla których nie warto uciekać z PPK. Nawet jeśli nie wierzysz, że ten system dotrwa do Twojej emerytury
Europejczyk inwestuje, a Polak kisi
Druga przyczyna naszej inwestycyjnej indolencji to brak edukacji. Na pieniądzach znamy się wyjątkowo słabo, bo przez ostatnich 300 lat głównie nas z nich okradano. Wojny, hiperinflacje i denominacje to nie jest dobre podglebie do uczenia się o rynku kapitałowym, dochodzie pasywnym i dywidendach. Ci, którzy pieniądze do zainwestowania mają, kupują za nie mieszkania na wynajem (co długoterminowo wcale nie musi być dobrym pomysłem), bo to jedyna inwestycja, którą rozumieją.
Jak powinno wyglądać nasze inwestowanie? Ostatnio wpadł mi w ręce bardzo ciekawy raport wydany pod auspicjami Komisji Europejskiej: „Distribution systems of retail investment products across the European Union”. A w tłumaczeniu na nasze: „Systemy sprzedaży produktów inwestycyjnych klientom indywidualnym w krajach Unii Europejskiej”. Znalazłem tam świetny wykres pokazujący jak – uśredniając preferencje Europejczyków – powinien wyglądać portfel inwestycji przeciętnego Polaka-szaraka.
Czytaj też: Mieszkanie na wynajem, condohotel z gwarancją 7% zysku? A jaka jest prawda?
Tymczasem nasze inwestowanie wygląda tak, że – opieram się na danych z początku roku, dla porządku – 730 mld zł mamy w bankach (z tego większość na ROR-ach, kontach oszczędnościowych i depozytach a vista), 120 mld zł w funduszach inwestycyjnych, pewnie 50 mld zł w polisach inwestycyjnych i 40 mld zł w akcjach oraz 15 mld zł w obligacjach. Słowem: jakieś 80% naszych oszczędności kisimy w bankach.
Czytaj też: O ile wzrosły nasze oszczędności w ostatnim roku? Jedna liczba niepokoi
Czytaj też: Jaką część pensji musisz oszczędzać, by w przewidywalnym terminie zapewnić sobie poduszkę bezpieczeństwa?
A poniżej dwa słowa o tym jak w Europie podejmują decyzje w sprawie inwestowania pieniędzy. Na czyich rekomendacjach się opierają? Kogo słuchają?
Inwestowanie tanie i proste? Nie w Polsce
Inwestowanie – zwłaszcza w takim kraju, jak Polska – powinno być tanie i proste. Tymczasem u nas nie jest ani tanie (mamy jedne z najdroższych funduszy inwestycyjnych na świecie), ani proste (praktycznie nie ma na naszym rynku funduszy lub jednostek indeksowych typu ETF, które doskonale rozpraszają ryzyko i pozwalają uczestniczyć w jakimś rynku bez konieczności posiadania zaawansowanej wiedzy na jego temat).
Jeśli chodzi o wysokość prowizji, które płacimy za pośrednictwo w inwestowaniu pieniędzy, to wspomniany wyżej raport Komisji Europejskiej podaje świeże i bardzo sugestywne dane. Poniżej kilka tabelek, w których swobodnie porównacie prowizje pobierane przez różne kategorie funduszy w Polsce i innych krajach oraz średnią europejską.
Prowizje „na wejściu” i „na wyjściu” (pierwsze dwie kolumny) to jednorazowe opłaty dystrybucyjne, mające mniejsze przełożenie na ostateczną stopę zwrotu. Jak zobaczycie poniżej opłaty za zarządzanie funduszami są u nas dwukrotnie wyższe, niż średnia europejska.
Opłaty dystrybucyjne mamy takie, jak na Zachodzie, albo ciut niższe, ale z punktu widzenia efektywności pieniędzy pracujących dla Polaka-szaraka większe znaczenie mają opłaty za zarządzanie. A pod tym względem polscy funduszowi zdziercy idą na całość. Dlaczego tak się dzieje?
Nierówna wojna na literki. ETF vs KNF i TFI
Lekarstwem na drożyznę są ETF-y, czyli automatycznie zarządzane „fundusze” indeksowe. Kupując ETF kupujesz jakiś indeks, w którym jest mnóstwo spółek. Uśredniasz ryzyko i nie musisz się zagłębiać w meandry wyboru – czy wziąć ten czy inny fundusz? Któremu z dziesiątek podobnych funduszy zaufać? To codzienne problemy tych Polaków, którzy próbują zagłębić się w inwestowanie.
Poniżej dwie tabelki. W pierwszej – to wciąż ten sam raport Komisji Europejskiej o dystrybucji produktów inwestycyjnych – macie informację o tym ile dostępnych jest w Europie ETF-ów i kto najwięcej ich „produkuje”. Dla porównania: w Polsce notowane na giełdzie są trzy ETF-y: na indeksy giełd w Nowym Jorku, Frankfurcie i Warszawie (dostawcą jest Lyxor).
W drugiej tabelce macie opłaty za zarządzanie, które placi się ETF-om. To są, proszę Państwa, ułamki jednego procenta. Absolutny drobiazg, kilka razy mniej, niż płacimy naszym asom od zarządzania pieniędzmi, z których tylko co czwarty bije indeks giełdowy.
Dlaczego ETF-ów w Polsce nie ma? Po pierwsze dlatego, że większość towarzystw funduszy inwestycyjnych uważa je za swoich konkurentów, a dla nowych graczy jesteśmy zbyt małym rynkiem, żeby opłacało się tutaj wchodzić ze swoimi produktami typu ETF. Po drugie dlatego, że aby sprzedawać w Polsce ETF-y trzeba mieć dokumentację w języku polskim. A zagranicznym dostawcom nie opłaca się spełniać tego wymogu.
Czytaj też: Angielska robota, czyli kto zabiera nam możliwość inwestowania w najlepsze i najtańsze fundusze na świecie?
ETFmatic.com, czyli robot zainwestuje twoje pieniądze
Poza tanimi produktami inwestycyjnymi najbardziej brakuje… zwykłej prostoty. W ciągu ostatniego roku miałem okazję testować dwa nowe sposoby inwestowania oszczędności, które – moim zdaniem – w przyszłości staną się standardem. Gdyby były promowane w Polsce, to nasza skłonność do inwestowania oszczędności mogłaby być znacznie większa.
Pierwsze rozwiązanie to platforma do inwestowania w ETF-y o nazwie EFTmatic.com. To połączenie inwestowania w ETF-y z robo-doradztwem. Wpłacam do ETFmatic pieniądze, zostawiam trochę danych osobowych (muszę być zidentyfikowany jako konkretna osoba z krwi i kości), odpowiadam na kilka pytań określających mój profil ryzyka (np. „czy gdybyś miał wybrać dla siebie darmowy prezent, to wybrałbyś skok na spadochronie, przejażdżkę sportowym samochodem czy weekend w spa”), a robo-doradcy automatycznie wybierają mi sposób lokowania oszczędności.
Dla początkujących inwestorów jest przeznaczony „portfel starter”, charakteryzujący się niższym ryzykiem (są w nim dostępne tylko standardowe ETF-y, bez jakichś nietypowych i dziwnych). W każdej chwili mogę zmienić swój profil ryzyka przesuwając wskaźnik na prostym suwaku. Poniżej wykres o tym jaka część inwestorów-użytkowników ETFmatic w poszczególnych krajach to „starterzy”, a jaka – inwestorzy bardziej zaawansowani.
Co ciekawe, ETFmatic przez cały czas pokazuje mi czy wybrany przeze mnie na suwaku profil jest zgodny z tym, który wyszedł im z ankiety. W moim przypadku z ankiety wyszedł profil zrównoważony, ja zaś poprosiłem o „ręczną” zmianę najpierw na portfe defensywny, który wyglądał tak…
… a po kilku miesiącach dla odmiany na umiarkowanie agresywny, który wyglądał tak, jak poniżej (po drodze testowałem jeszcze portfel zrównoważony, ale nie będę Was zamęczał jego składem – zresztą to wszystko dość szybko się zmienia, bo roboty mają mnóstwo pomysłów na zmiany w portfelu ;-)):
ETFmatic pozwala w całości zarządzać pieniędzmi przez aplikację mobilną. Na bieżąco mam wgląd w to jak zainwestowane są moje pieniądze, jakie wyniki osiąga mój portfel i jaki wpływ nań mają prowizje pobrane za zarządzanie pieniędzmi, wypłacone przez ETF-y dywidendy (tak, tak, ETF-y też płacą dywidendy!) oraz wzrost wartości rynkowej indeksów giełdowych, odzwierciedlanych przez ETF-y.
Na próbę przelałem do ETFmatic symboliczne 1000 euro i zacząłem patrzeć co się stanie. Dość długo portfel, który skonstruował robo-doradca, nie radził sobie dobrze – stał w miejscu. Stan na dziś jest jednak niezły. Po półtora roku inwestowania z zainwestowanych 1000 euro mam 1082 euro, z czego 30 euro to otrzymane od ETF-ów dywidendy, 59 euro to zysk ze wzrostu wartości samych ETF-ów, zaś niecałe 7 euro to prowizje pobrane przez ETFmatic i firmy inwestycyjne oferujące ETFy.
Czytaj też: Część mojego funduszu spełniania marzeń powstaje za granicą. Mam powody
Czytaj też: Śpię spokojnie wykręcam trzy razy więcej, niż na depozycie. Jak to robię?
Czy robot wymiata w pomnażaniu pieniędzy? Niekoniecznie, ale…
Zarobić dzięki robotom zarządzającym pieniędzmi 8,2% w skali półtora roku to nie jest szaleństwo. Indeks MSCI World, odzwierciedlający zachowanie rynków akcji w tym czasie zyskał ok. 20%. Jednak przez mniej więcej połowę tego okresu mój portfel był „zrównoważony”, poza tym korzystam z portfela „starter”, który zapewne ma wbudowane bezpieczniki w postaci strategii absolute return (absolutnej stopy zwrotu – po pierwsze nie stracić, zabezpieczać zyski).
Z tego co widzę dziś mój portfel ETF-ów, skonstruowany przez robo-advisora, przedstawia się następująco: 13% pieniędzy mam w dwóch ETF-a inwestujących w akcje europejskie, 5% w dwóch ETF-ach inwestujących w akcje japońskie, 47% – w akcjach amerykańskich (też dwa ETF-y), 10% na rynkach emerging markets, 2% w Azji (poza Japonią), 6% w Wielkiej Brytanii. , 17% w dwóch ETF-ach inwestujących w obligacje rządowe państw ze strefy euro. Alokacja w akcje wynosi 83%, zaś w obligacje – 17%
Aplikacja podaje też jakie zmiany w konstrukcji portfela zamierza zastosować w najbliższym czasie. I tak: zamierza zwiększyć udział obligacji państw strefy euro, których oprocentowanie jest uzależnione od inflacji, zwiększyć zaangażowanie w Azji, zmniejszyć w USA, trochę doważyć Japonię i dokupić akcji zachodnioeuropejskich kosztem brytyjskich.
Platforma informuje ile moich pieniędzy jest zainwestowanych u różnych dostawców ETF-ów oraz jakie prowizje pobierają i stopy zwrotu osiągają poszczególni dostawcy. I tak w moim portfelu największy udział mają ETFy „wyprodukowane” przez Deutsche Bank, Vanguard, Powershares, iShares (to ETF-y ze „stajni” BlackRock), StateStreet Global Advisors.
To co jest absolutnie fantastyczne w ETFmatic to prostota inwestowania. Jedyne co muszę zrobić to przelać pieniądze i odpowiedzieć na kilka pytań. Później zaś wszystko dzieje się samo. Zarabiam pieniądze, roboty same decydują w co inwestować moje pieniądze, priorytetem jest dla nich bym nie poniósł straty i inwestują w najtańsze istniejące odmiany zbiorowego inwestowania – ETFy. I – jak to roboty – pobierają wielokrotnie mniejsze prowizje niż ludzie.
Trzy wady inwestowania z ETFmatic
Myślę, że to dobry pomysł dla wielu osób, które pocą się na samą myśl, iż musiałyby wybrać dla siebie jakiś fundusz do systematycznego oszczędzania. Tu naprawdę jest lekko, łatwo i przyjemnie. Takich firm, jak ETFmatic, jest w Europie w multum. I może do Polski też zaczną wchodzić, jak dowiedzą się, że my tu też mamy pieniądze.
Jeśli chodzi o wady ETFmatic, to są trzy. Po pierwsze, nie jest to bank, ani żadna instytucja, która miałaby wysoką wiarygodność w moich oczach. Z tego powodu powierzyłem tej aplikacji 1000 euro, a nie 100.000. Po drugie, nie ma polskiej wersji językowej. Po trzecie, nie ma łatwego sposobu zasilania portfela. Nie działa Paypal, ani przelewy ekspresowe. W czasie kiedy się zapisywałem, musiałem wysłać przelew SEPA. Teraz na szczęście można podpiąć kartę. Nie ma też inwestowania w złotych (można mieć portfel w euro, dolarze albo funcie brytyjskim).
Mimo tych słabości uważam, że jeśli taka aplikacja do inwestowania powstanie w polskiej wersji językowej, z możliwością doładowania konta w łatwy sposób, z planami systematycznego oszczędzania (jest możliwość ustawienia zlecenia stałego, ale wydaje mi się, że nie działa dla polskich banków), to wiele TFI będzie miało problem.
eToro i CopyFunds, czyli wyciągnij średnią z… mądrości ludowej
Zamiast robota, inwestowanie może ogarniać… społeczność. Jest taka europejska platforma eToro. To taki globalny pośrednik w inwestowaniu na foreksie i nie tylko. Inwestuje się tutaj głównie w kontrakty terminowe i opcje albo w waluty. Przeważnie z dźwignią. Ja swoją przygodę z eToro zacząłem od obstawiania walutowej pary EUR/USD.
Muszę powiedzieć, że zostałem bardzo wyraźnie poinformowany z jakimi ryzykami i korzyściami wiąże się inwestowanie w eToro. Przetestowano też dość dokładnie moją skłonność do ryzyka. Znacznie dokładniej, niż robi to większość sprzedawców produktów inwestycyjnych w Polsce.
Najlepszą rzeczą w eToro jest CopyFunds, czyli możliwość automatycznego kopiowania zachowań pewnej grupy aktywnych użytkowników (w domyśle – tych osiągających relatywnie najlepsze wyniki). A więc nie musisz znać się na inwestowaniu, możesz zdać się na „mądrość tłumu”, czyli na decyzje tych, którzy się znają. A ściślej: na średnią wyciągniętą z ich decyzji.
Zła wiadomość jest taka, że ta forma inwestowania – social trading – wymaga nieco większych pieniędzy niż ma większość z nas. CopyFunds są dostępne dla inwestycji od 5000 funtów szterlingów. Mnie skusił portfel GainersQtr, oparty na „wyciągu” z portfeli inwestycyjnych użytkowników osiągających ponadprzeciętne wyniki w skali ostatniego kwartału. W ciągu ostatniego roku stosowanie tej strategii przyniosło 26% zysku. Choć w tym czasie były trzy miesiące strat i jeden w zasadzie „zerowy”.
W każdej chwili mogę sprawdzić jaki jest udział poszczególnych użytkowników w składzie portfela. Według stanu na dziś, największy udział ma użytkownik Giannis Dontas (portfel kopiuje jego zachowanie w 13%). Alokacja aktywów portfela GainersQtr jest teraz mniej więcej taka: 56% w akcjach (największy udział mają Nintendo, Facebook, Google, Apple, Electronic Arts, Activision, Inter, Nvidia, Autodes, AMD, PayPal, Alibaba i Netflix), 34% to inwestycje na rynku walutowym (teraz głównie para EUR/JPY), 6% to ETFy, 3% – surowce, a niecały 1% – kryptowaluty.
eToro i prowizje przy wypłacie pieniędzy. Możesz się zdziwić
Pewną pułapką inwestowania na tej platformie – zwłaszcza przy niskokwotowych, testowych inwestycjach – mogą być prowizje „na wyjściu”. eToro pobiera opłatę w wysokości 25 dolarów przy każdej wypłacie pieniędzy, a do tego nalicza spread do 2,5% jeśli pieniądze mają być przekierowane na konto bankowe prowadzone w innej walucie, niż waluta inwestycji.
To oznacza, że klient może mieć problemy z określeniem ostatecznej wielkości zysku, bo przy wypłacie zostanie szturchnięty opłatami. W eToro mają też prowizję za… nieaktywność. Jeśli ani razu nie zaloguję się na swoje konto w eToro przez okrągły rok, to „od istniejącego dodatniego salda potrącana będzie miesięczna opłata z tytułu nieaktywności w wysokości 10 dolarów”.
Jeśli chodzi o wycofywanie zysków to nie jest ani tanio, ani szybko. W regulaminach i FAQ-ach platformy straszy takie oto zastrzeżenie: „Weź pod uwagę, że środki mogą pojawić się na Twoim rachunku docelowym do ośmiu dni roboczych od momentu rozpatrzenia wniosku o wypłatę”. Tak, tak, wniosek o opłatę będą „rozpatrywać”, a potem jeszcze wysyłać przez cały świat najwolniejszymi możliwymi przelewami.
Wszystko pięknie, ale co z podatkami?
Inwestując w niebankowych, zagranicznych platformach nie tylko pozbawiamy się prawa do ochrony przed fraudami wynikającej z działania polskich urzędów i polskiego prawa (choć przypadek Getbacku, a wcześniej kilku „zbankrutowanych” funduszy inwestycyjnych, pokazuje że nawet inwestując w nadzorowanej części rynku można dać się oskubać), ale i musimy sami zadbać o rozliczenie z fiskusem.
Tu nikt nie odciągnie podatku od zysków kapitałowych i nie wypłaci nam kwoty netto. Poza różnicami kursowymi w bilansie zysków i strat musimy brać też pod uwagę podatek od zysków, który sami musimy uwzględnić w zeznaniach podatkowych, wypełniając taki sam PIT, jak osoby inwestujące na polskiej giełdzie. Z tym, że polskie biura maklerskie wysyłają klientom formularze z informacjami, które trzeba wpisać do PIT-ów. A tymczasem takie eToro pisze:
„Użytkownik niniejszym przyjmuje do wiadomości i rozumie, że nie pobieramy żadnych podatków (…) a ponadto rozumie, że na własną odpowiedzialność należy obliczyć i zapłacić wszystkie należne podatki obowiązujące w jego kraju zamieszkania powstałe w wyniku działalności tradingowej na naszej platformie. Niezależnie od powyższego zgadzasz się, że możemy wstrzymać i odliczyć wszelkie podatki należne zgodnie z obowiązującym prawem i przepisami (…) jeśli będzie to konieczne”
„Pod koniec każdego roku podatkowego dostarczymy każdemu klientowi podsumowanie wszystkich podlegających opodatkowaniu zdarzeń, takich jak wypłaty dywidend oraz zyski lub straty kapitałowe na ich rachunkach („Skonsolidowany voucher podatkowy” lub „Skonsolidowany certyfikat podatkowy”). Następnie każdy klient musi złożyć odpowiednie wnioski o podatek od zysków kapitałowych w swoim kraju zamieszkania”
ETFy, robodoradcy i inwestowanie społecznościowe. One zrobią rewolucję w naszych portfelach
eToro – muszę to zaznaczyć, podobnie jak w przypadku ETFmatic – jest fintechem. Nie znajduje się pod opieką polskiego nadzoru finansowego, więc gdyby się okazało, że pieniądze nagle wyparowały (nie zakładam tego, ale…) można by ich było szukać jak wiatru w polu. Stąd nie poleciłbym tego sposobu inwestowania dla wszystkich pieniędzy. Ale dla 5-10% aktywów… dlaczego by nie?
Ten sposób inwestowania, będący połączeniem robodoradztwa (eToro twierdzi, że specjalny algorytm dobiera do portfela użytkowników, którzy dają największe szanse na osiąganie zysków w przyszłości) oraz inwestowania społecznościowego, to według mnie również coś, co miałoby szansę na sukces nad Wisłą (eToro ma polską wersję językową, ale nie promuje się na polskim rynku).
Największą zaletą nie jest tu nawet wyciąganie średniej z potencjału intelektualnego aktywnych inwestorów i udostępnianie tej średniej jako „agregatu” dla inwestorów-amatorów (bądź wręcz „zielonych ogórków”). Absolutnym hitem jest tu przedstawianie inwestowania jako czegoś „ludzkiego”, dostępnego dla każdego. A do tego dochodzi budowanie społeczności (użytkownicy portfeli dyskutują ze sobą o decyzjach inwestycyjnych).
Jestem głęboko przekonany, że wkrótce – i to naprawdę niedługo – przestaniemy być skazani na funduszowych nielotów. Robodoradcy, ETFy oraz inwestowanie społecznościowe sprawią, że Polacy otworzą swoje portfele szerzej na pozabankowe formy gromadzenia kapitału. Oczywiście nie wszyscy, tylko ci z jednej strony posiadający już odpowiednie zasoby, a z drugiej – chłonący nowe technologie.