Wielkie zainteresowanie (i strach) budzi w ostatnich godzinach groźba powodzi na południu Polski. Znów nadchodzi wielka woda, deszcz, a miasta przygotowują się do walki z tzw. powodziami błyskawicznymi. Oby nie zrealizował się czarny scenariusz. Katastrofalna powódź przetacza się przez Polskę raz na kilkanaście lat – ostatnio wielka woda była u nas w 1997 r. i w 2010 r. Firmy ubezpieczeniowe twierdzą, że będzie tego coraz więcej, a straty będą coraz większe. Jakie to przyniesie zmiany dla ubezpieczycieli i ich klientów?
W najbliższych kilku dniach z nieba ma spaść w niektórych miejscach tyle deszczu, ile w ciągu pół roku. Nad Polskę nadciągnął bowiem owiany złą sławą niż genueński. Najbardziej pesymistyczne prognozy zakładają, że przez cztery dni we Wrocławiu, Kłodzku i w Opolu może spaść do 300 litrów wody na każdy metr kwadratowy (to więcej, niż mieści przeciętna wanna).
- Osiągnąłeś sukces? Nie chcesz tego zaprzepaścić? Zaplanuj sukcesję. Może w tym pomóc notariusz. A jak? Oto przegląd opcji [POWERED BY IZBA NOTARIALNA W WARSZAWIE]
- Kiedy przychodzi ten moment, że jesteś już gotowy do lokowania części oszczędności za granicą? Pięć warunków, od których to zależy [POWERED BY RAISIN]
- Tego jeszcze nie było. Złoto drożeje szybciej niż akcje. Jak inwestuje się w „papierowy” kruszec? I po co w ogóle to robić? [POWERED BY XTB]
Dla porównania: w tym roku najbardziej intensywne opady (te, które np. sparaliżowały Wrocław i Warszawę) miały „wartość” 70-80 litrów na metr kwadratowy. Zaś podczas wielkiej powodzi w 1997 r. we Wrocławiu spadło 450 litrów wody na metr. Będzie więc mokro, choć wiele zależy od tego, jak opady rozłożą się w czasie (co jest nie do przewidzenia). Przepustowość studzienek kanalizacyjnych jest ograniczona, a tempo przyrostu wody w rzekach ma duże znaczenie dla ryzyka tzw. powodzi błyskawicznych.
Polska gotuje się na powódź. Dlaczego nie można temu zaradzić?
Niż genueński przetacza się przez całą Europę, wyrządził już duże szkody m.in. w Słowenii i w Austrii (poniżej zdjęcia ze słoweńskiej telewizji). Tego, w jaki sposób dotknie południową Polskę nie sposób przewidzieć, bo prognozy zmieniają się jak w kalejdoskopie. Raz wychodzi, że nie będzie tak źle, a za chwilę „wjeżdża” prognoza, że opad będzie jak w 1997 r. Poza tym bardzo trudno przewidzieć ile wody spłynie do nas z czeskich i słowackich gór oraz jak nasza infrastruktura przeciwpowodziowa sobie z tym poradzi.
Inna sprawa to skutki kilku dni intensywnego deszczu w miastach. W czerwcu 2021 r. w Poznaniu spadły 64 litry wody na każdy metr kwadratowy. Kłopot w tym, że stało się to w ciągu… pół godziny. Takiej ilości wody w tak krótkim czasie nie „przerobi” żadna infrastruktura miejska, więc straty muszą być. Tym razem obejmą niewielką połać Polski, ale np. w 2021 r. w Niemczech opady skończyły się powodzią „Bernd”, po której straty podsumowano na 8,5 mld euro (zginęło też kilkaset osób).
Tylko częściowo pokryli je ubezpieczyciele, w większości niestety ludzie musieli zapłacić z własnej kieszeni. Zgłoszono wówczas ponad 200 000 szkód powodziowych (40 000 zalanych samochodów, 90 000 uszkodzonych domów i mieszkań, 30 000 firm ze zniszczonym majątkiem). Jak podaje Polska Izba Ubezpieczeń odsetek ubezpieczonych strat wyniósł wówczas zaledwie 24%. Które regony Polski są najbardziej narażone na powódź, gdy deszcz pada zbyt długo lub zbyt intensywnie?
Powodzie błyskawiczne biorą się z tego, że ziemia nie jest w stanie przyjąć całej wody spadającej z nieba i następuje do zalania najniżej położonych terenów. Mechanizm „zwykłej” powodzi jest bardziej złożony, woda w rzekach przybiera stopniowo (spływa z gór) i jest czas na przygotowanie np. wałów przeciwpowodziowych. Powodzie błyskawiczne są szczególnie niebezpieczne w miastach, bo tam jest więcej betonu i jesteśmy skazani na studzienki o ograniczonej przepustowości.
Wielka powódź w Polsce raz na sześć lat?
To się niestety będzie działo coraz częściej. Niedawno Polska Izba Ubezpieczeń (PIU) wypuściła raport poświęcony katastrofom naturalnym i wynika z niego, że deszczowe nawałnice o takiej skali, która wywołuje masowe i wielkie straty, w latach 1850–1900 zdarzały się średnio raz na 10 lat. Teraz występują statystycznie raz na siedem-osiem lat. A jeśli średnia temperatura na Ziemi podniesie się o 2 stopnie Celsjusza (niemal pewne), to będziemy je mieli raz na sześć lat. Szczególnie „bogate” w straty są powodzie.
To się już dzieje. Dane pokazują pięciokrotny (!!!) wzrost wartości strat wynikających z powodzi, suszy, pożarów, huraganów i trąb powietrznych w ostatnich 10 latach. W latach 1981-1990 odnotowywano średnio ok. 80 katastrof naturalnych rocznie, natomiast w ostatniej dekadzie było ich aż ponad dwa razy więcej – średnio 186 rocznie. I wszystko wskazuje na to, iż jest to zaledwie niewinna pieszczota w porównaniu z tym, co nas czeka w kolejnych dwóch dekadach.
Firma reasekuracyjna Swiss Re prognozuje, że zmiany klimatyczne spowodowane przegrzewaniem się Ziemi spowodują w Europie podwojenie się kosztów różnych katastrof naturalnych (spowodowanych powodziami, huraganami, pożarami lub suszą) do 2050 r. Oznaczałoby to, że za 20-25 lat będziemy wydawali na pokrywanie strat – z kieszeni prywatnych ofiar, państwa, czyli podatników, oraz firm ubezpieczeniowych – co najmniej 50-60 mld euro rocznie (czyli tyle, ile dziś wynosi jedna czwarta wszystkich wydatków budżetu Polski – szóstej największej gospodarki Unii Europejskiej).
Ubezpieczyciele w swoim raporcie podkreślają, że koszty ewentualnych katastrof będą wielokrotnie wyższe od kosztów budowy zabezpieczeń przed nimi (zwłaszcza na wypadek powodzi, które obejmują często duże obszary zamieszkałe przez miliony ludzi).
Wielka ulewa przetestuje infrastrukturę przeciwpowodziową…
„Wody Polskie”, czyli państwowa instytucja powołana w 2018 r. do zarządzania gospodarką wodną w Polsce, włożyły ponad 20 mld zł w modernizację (podwyższenie) wałów powodziowych oraz budowę śluz i budowli do spiętrzania wody (żeby regulować ilość wody „przepuszczanej” w dół rzek i zmniejszać ryzyko powodzi). Pytanie na jakim etapie jesteśmy w drodze do stanu, w którym będziemy mogli powiedzieć: mamy najlepsze zabezpieczenia na rzekach, na jakie nas stać.
Raport PIU jako przykład podaje wybudowanie zbiornika w Raciborzu. Inwestycja, która kosztowała wagony pieniędzy, czyli ponad 2 mld zł spowodowała, że gdyby historia się powtórzyła – czyli nadeszłaby taka powódź jak w 1997 r., a potem taka, jak w 2010 r. – to straty byłyby mniejsze o 2,7 mld zł (czyli o 25%). Zbiornik Racibórz zmniejsza ryzyko powodzi dla 2 mln osób mieszkających w tym regionie kraju.
Ale bolesna prawda jest taka, że nawet najlepsza na świecie infrastruktura nie ochroni miast przed powodziami błyskawicznymi (trzeba by zrezygnować z betonowania przestrzeni). Ryzyko powodzi na szczęście dotyczy tylko części Polaków, choć ten odsetek rośnie. Kiedyś zalewało głównie ludzi mieszkających na nizinach w okolicach większych rzek. Nawalne deszcze zmieniają sytuację – kilka lat temu dom znajomych niemal zalało mimo, że mieszkają w wyżej położonych rejonach z dala od rzeki. Po prostu infrastruktura kanalizacyjna w okolicy nie wytrzymała.
To, że nawałnice z deszczem „nie do ogarnięcia”, o charakterze obejmującym nie jedno miasteczko, ale całe województwa, będą się zdarzały nie co 10-15 lat, tylko raz na kilka lat, podprowadza mnie pod temat ubezpieczenia mienia. Na podstawie własnego doświadczenia widzę, że składki ubezpieczenia mieszkania w ciągu ostatnich dwóch lat poszły mocno w górę (w przypadku moich nieruchomości między 50% a 100%). Firmy ubezpieczeniowe już zaczęły „wyceniać” wyższe ryzyko.
…oraz nasze kieszenie i portfele
Pytanie brzmi: czy wyższe ceny (kilkaset złotych, czasem ponad 1000 zł w skali roku, bo standardowa składka to 0,5-1% wartości nieruchomości) spowodują, że ludzie rzadziej będą ubezpieczać mieszkania i domy, czy odwrotnie – obawa przed wichurą i trąbą powietrzną, nawałnicą deszczową, pożarem, czy kradzieżą skłoni nas do ubezpieczenia się pomimo wyższych cen.
Z 11,1 mln mieszkań w Polsce ubezpieczonych jest 4,5 mln od huraganu i 4 mln od powodzi. Ale wśród posiadaczy domów jednorodzinnych (kolejne 4 mln) ubezpieczonych od wiatru jest 2,9 mln, a od powodzi – 2,6 mln. Wśród domów rolników natomiast (1,3 mln) zarówno od wiatru, jak i od wielkiej wody ubezpieczonych jest milion obiektów. Zatem statystycznie jesteśmy zabezpieczeni w 60-70%. Samochodowe auto-casco ma z kolei co czwarte zarejestrowane w Polsce auto. Pozostali niech będą czujni i nie dadzą się zalać.
Problemem (globalnym) jest zbyt mała liczba kupowanych ubezpieczeń. Bo im więcej ubezpieczonych, tym niższa może być składka. Wciąż duża część osób nie ubezpiecza swoich domów, firm, majątku. Tylko jedna trzecia skutków światowych katastrof naturalnych była ubezpieczona. Z różnych badań wynika, że obawa przed zagrożeniami pogodowym jest tym niższa, im w większym mieście mieszka dana osoba. Ale to miasta są dziś coraz bardziej zagrożone nagłymi zalaniami.
Tak klimat (moim zdaniem) zmieni ubezpieczenia
Pytanie o to, czy częstsze ulewy, pożary i trąby powietrzne skłonią nas do częstszego i droższego ubezpieczania się czy wręcz przeciwnie (i wtedy składki dla tych przezornych, którzy chcą się ubezpieczyć, będą jeszcze wyższe) to jedno. A drugim problemem jest: jak to wpłynie na świat ubezpieczeń? Myślę, że zobaczymy kilka poważnych zmian. Jakich?
>>> Cena polisy na podstawie prognozy, a nie historii. Zmiany klimatu nie mają precedensu w historii badań i obserwacji, a sztuczna inteligencja i inne technologie pozwolą modelować przyszłość na podstawie nie tylko historii szkodowości danego klienta, ale też wielu innych danych dotyczących niego i jego otoczenia. I obliczać wysokość składki nie na podstawie tego co było, ale tego co będzie.
>>> Polisa nie na rok, lecz na pięć lat. Dziś standardem jest zawieranie umów ubezpieczeniowych na rok. Firmy ubezpieczeniowe będą chciały wydłużyć ten okres do domyślnych 3-5 lat. Po co? W teorii po to, by ceny lepiej odzwierciedlały zmieniające się ryzyko. W praktyce spowodowałoby to wzrost ceny polisy, a konsumentom ograniczyło elastyczność zmiany firmy.
>>> Większe zróżnicowanie wysokości składek. Firmy ubezpieczeniowe stały się wygodne, polisy kupujemy zdalnie, nikt nie ogląda naszych domów lub samochodów. Ale im więcej szkód, tym bardziej firmom ubezpieczeniowym zacznie się opłacać wiedza o kliencie. Zaczną np.. sprawdzać, z jakich materiałów zbudowany jest dom, jaką siłę wiatru może wytrzymać dach itp.
>>> Więcej odmów ubezpieczenia i dopłaty rządowe do składek. W Polsce nie można ubezpieczyć domu, który leży na terenach zalewowych. Ale jak taki teren zdefiniować? Firmy ubezpieczeniowe mają coraz więcej danych, które pozwolą im wystawiać zaporowe ceny na terenach bardziej ryzykownych jeśli chodzi o zalania. Być może zamiast wakacji kredytowych i darmowych kredytów hipotecznych trzeba będzie dopłacać niektórym ludziom do polis, żeby mogli ubezpieczyć swój dobytek.
>>> Obowiązkowe ubezpieczenie od katastrof naturalnych? Skoro mamy samochodowe OC, to może też nadejdzie czas obowiązkowej składki od katastrofy? To musiałyby być nie tylko ubezpieczenia antypowodziowe, ale od skutków wszystkich zmian klimatu (czyli huraganów, trąb powietrznych, gradobić, pożarów). Gdyby systemem byliby objęci wszyscy właściciele nieruchomości, składka była niewielka. Najuboższym obywatelom państwo (czyli my) musiałoby dopłacać do polis.
Być może w niedalekiej przyszłości państwo nie będzie miało wyjścia i taka dodatkowa składka będzie jedynym sposobem, by móc sfinansować skutki zmian klimatu, które teraz są nawet trudne do wyobrażenia (podnoszenie się wód Bałtyku, awarie energetyczne z powodu upałów, blackout, czy powódź raz na kilka lat). Jak sądzicie?
—————————
ZAPROSZENIE:
Jeśli nie masz dobrze ubezpieczonego mieszkania lub domu – polecam polisę PZU Dom, która chroni nie tylko na wypadek wybuchu gazu, pożaru czy zalania, ale z której wypłacisz też odszkodowanie za wszelkie zniszczenia, uszkodzenia w mieszkaniu oraz za kradzież wyposażenia po włamaniu. Poza tym ubezpieczyciel zorganizuje i opłaci pomoc w nagłych wypadkach, np. usługę hydraulika, elektryka. W wariancie Super Plus ubezpieczenia assistance PZU może zorganizować i opłacić również naprawę sprzętu RTV/AGD/PC czy zdalną pomoc informatyka.
Z kolei za pomocą polisy „PZU Pakiet na Życie i Zdrowie” zabezpieczysz finansowo swoich bliskich na wypadek, gdyby Ciebie zabrakło, a sobie zapewnisz wsparcie w razie choroby lub następstw nieszczęśliwego wypadku. Można dopasować zakres ochrony do Twoich potrzeb, wieku i aktualnej sytuacji życiowej. Prosty wybór, pełna wygoda. Szczegóły znajdziesz pod tym linkiem.
A dla dzieci – w kontekście startu nowego roku szkolnego – polecam polisę od następstw nieszczęśliwych wypadków. Co roku w szkołach i przedszkolach dochodzi do 60 000 – 70 000 wypadków i, co raczej nie jest zaskoczeniem, najwięcej wśród młodszych roczników. Zwykle kończy się na stłuczeniach i złamaniach, ale są też przypadki bardziej drastyczne. Na wszelki wypadek polecam nie poprzestać na grupowym ubezpieczeniu kupowanym przez całą szkołę, warto kupić indywidualną polisę z dopasowanym do potrzeb dziecka zakresem świadczeń.
Przeczytaj też ważny poradnik: Jakie usługi warto dorzucić do ubezpieczenia turystycznego, żeby w podróży wakacyjnej zapewnić sobie święty spokój? Prześwietlam opcje
PZU jest Partnerem Strategicznym multiblogu „Subiektywnie o Finansach”
————
zdjęcie tytułowe: screenshot z serialu „Wielka woda” (do obejrzenia m.in. w Netflix)