Trzy kamery miały sfilmować moment kradzieży kart płatniczych pana Tomasza podczas służbowej kolacji w centrum Londynu. Poszkodowany zgłosił sprawę na policję i napisał reklamację do banku. Ten jednak nie nie chce oddać skradzionych 27.000 zł. Dlaczego?
Skradziona karta płatnicza nie powinna narażać klienta na wielkie straty. Karta jest własnością banku i to on ponosi odpowiedzialność za nieautoryzowane transakcje o wysokości powyżej równowartości 150 euro (albo 50 euro przy transakcjach kartą zbliżeniową). Jedyny wyjątek to sytuacja, w której klient nie zastrzeże karty, a złodziej zna PIN.
- Bezpieczna szkoła i bezpieczne dziecko w sieci, czyli czego nie robić, by nie „sprzedawać” swoich dzieci w internecie? [POWERED BY BNP PARIBAS]
- Wybory w USA: branża krypto wstrzymała oddech. W świecie finansów to ona ma najwięcej do ugrania. Po wyborach nowe otwarcie? [POWERED BY QUARK]
- Pieniądze w rodzinie, jak o nich rozmawiać, żeby nie było niemiło? Natalia Tur i Maciej Samcik [POWERED BY BNP PARIBAS / MISJA OSZCZĘDZANIE]
Zgłosił się do nas pan Tomasz, który twierdzi, że padł ofiarą kradzieży kart. Miał nieprzyjemną przygodę w samym centrum Londynu, bo został okradziony ze swoich kart płatniczych w jednej z dobrych restauracji. Pierwsza reakcja? Siła spokoju. „Nic złego mi nie grozi, przecież bank nie dopuści do tego, bym odpowiadał za transakcje, których nie zawarłem!”.
Rzeczy działy się 26 lutego w godzinach wieczornych. Podczas wyjścia na kolację służbową panu Tomaszowi zostały ukradzione dwie karty MasterCard – kredytowa i debetowa:
„Po powrocie do hotelu, ok. godz. 22:30, zalogowałem się na moje konto w celu zrobienia przelewu i zauważyłem znaczny ubytek pieniędzy na moim koncie. Łącznie wyparowało 27.000 zł. To były transakcje, których nie wykonywałem. Po sprawdzeniu portfela odkryłem brak dwóch kart bankowych – natychmiast zadzwoniłem do Alior Banku, który je wydał, w celu zastrzeżenia kart (obie zostały zastrzeżone ok. godz. 23.00”
Nasz czytelnik skontaktował się również z MasterCard Customer Service w celu anulowania kwestionowanych transakcji – nieskutecznie. Następnego dnia rano udałem się do lokalu, gdzie miała miejsce kradzież w celu sprawdzenia zapisów monitoringu – trzy różne kamery nagrały moment kradzieży. Następnie klient udał się na komisariat Charing Cross Metropolitan Police w celu zgłoszenia kradzieży kart bankowych.Jego zeznania zostały zarejestrowane, sporządzono Fraud Report.
Czytaj też: Kradzieże pieniędzy z naszych kont: sądy każą bankom płacić! I udowadniać „rażące niedbalstwo”!
Transport for London słono kosztuje. Bilety i zakupy online
Wersja czytelnika jest wiarygodna o czym świadczy zgłoszenie sprawy brytyjskim organom ścigania. Do tego mają być jeszcze nagrania z monitoringu, który – zaznaczmy – zdaniem czytelnika zarejestrował moment kradzieży.
Taki splot okoliczności powinien być gwarancją, że czytelnik nie będzie ponosił odpowiedzialności za utratę kasy z kart, skoro zostały mu one skradzione. Rzeczywistość niestety ciągle nas zaskakuje. Wkrótce miną cztery miesiące od tamtych wydarzeń, a pan Tomasz ciągle nie wie czy odzyska skradzione pieniądze.
„Po zgłoszeniu reklamacji do Alior banku – po około pięciu dniach – otrzymałem odpowiedź, iż moja reklamacja została rozpatrzona negatywnie z uzasadnieniem, że dwie transakcje (po jednej z obu kart) na kwotę 15 GBP zostały autoryzowane poprawnym kodem PIN w punkcie LUL TICKET MACHINE. Pozostałe transakcje z tego samego punktu nie były autoryzowane kodami PIN – łącznie złodziej dokonał 20 transakcji na łączną kwotę 27.000 zł (głównie zakupy online i doładowania Oyster Card, czyli londyńskiej karty miejskiej)”
Alior Bank zakwestionował tylko dwie transakcję, co spowodowało odrzucenie reklamacji w całości.
„Po złożeniu odwołania do rzecznika klienta Alior Banku, w którym zażądałem od banku dowodu, że powyższe kwestionowane transakcje zostały autoryzowane poprawnie wpisanym kodem PIN, otrzymałem odpowiedź – ponownie negatywną, bez dowodu autoryzacji powyższych transakcji oraz z identycznym uzasadnieniem jak w przypadku pierwszej reklamacji. Jestem pewien, że osoba która ukradła mi karty nie miała szans poznać obu kodów PIN, tym bardziej, że jedna z ukradzionych kart nie była w tym czasie używana w Londynie”
W ten sposób dwie autoryzowane – jak twierdzi bank – transakcje stały się pretekstem, który pozwolił bankowi odrzucić reklamacje dotyczące całej sprawy.
Czytaj też: Karta służy głównie do płacenia, ale… czasem staje się twoją tarczą ochronną. Kiedy tak zadziała?
Rzecznik klienta się poddał. Sprawę wyjaśni oficer prowadzący?
Cóż. Kwestia czy transakcje były prawidłowo autoryzowane i czy posiadacz karty był ich świadom to nie jest nowy problem. Na łamach „Subiektywności” opisywaliśmy kilka przypadków, w których klienci po nocnych eskapadach wnioskują o chargeback, bo ich zdaniem obsługa baru policzyła za dużo za drinki.
Bank twierdzi, że ktoś autoryzował transakcje PIN-em, ale dowodu nie przedstawia. Problem w tym, że transakcje klienta, które były niby-autoryzowane miały mieć miejsce w maszynie z biletami, a nie były płatnością za usługi gastronomiczne! Dobrze wiem, że takie maszyny żyją własnym życiem. Korzystałem z nich w wielu krajach i za każdym razem to była loteria – raz działała karta płatnicza, raz kredytowa, raz z PIN-em, raz zbliżeniowo, a innym razem żadna.
Działający przy Alior Banku rzecznik klienta – to taki pracownik banku, który jednak ma za zadanie chociaż spróbować wcielić się w rolę bezstronnego mediatora – wziął stronę swojego pracodawcy. W tej sytuacji to my musieliśmy wcielić się w „rzecznika klienta” i zapytaliśmy w Alior Banku, czy można by ten przypadek prześwietlić nieco bardziej szczegółowo i przedstawić klientowi dowody prawidłowego autoryzowania transakcji. Po kilku dniach od naszego kontaktu z bankiem, odezwał się do nas pan Tomasz:
„Właśnie otrzymałem telefon z Alior Banku z prośbą, bym dostarczył dowód zgłoszenia sprawy na policję i historię mailową z oficerem prowadzącym. Pierwsze co przyszło mi na myśl, to że rzecznik zaczął traktować sprawę poważnie ale podejrzewam, że to właśnie Pana kontakt sprawił, że coś się ruszyło w tej sprawie”
Czekamy na rzetelne wyjaśnienie sprawy. Jeśli bank ma jakieś dowody na to, że klient nie dochował należytej staranności, niech położy je na stół. Zachowanie typu: „wiem, ale nie powiem” w tym momencie nas nie satysfakcjonuje. Będziemy do tej sprawy wracali. Nic nas tak nie wkurza jak „brak zaufania członków do organu” (tak to chyba się mówiło w poprzedniej epoce). W tym wypadku – banku do klienta.
Historia szybko dopisała epilog, a pan Tomasz odzyskał swoje pieniądze:
W świetle nowych informacji, które otrzymaliśmy od klienta, reklamacja dotycząca nieuprawnionego użycia jego kart została raz jeszcze przeanalizowana i ostatecznie rozpatrzona na jego korzyść.
źródło zdjęcia: PixaBay