Strajk nauczycieli to nic dobrego dla nich samych jak i dla uczniów i ich rodziców. A dla gospodarki? Ile kosztuje każdy dzień przestoju w szkołach? Rodzice biorą wolne, urywają się z pracy, albo biorą pociechy do biura. I pracują mniej efektywnie. Ale – wstyd powiedzieć – ten strajk może mieć dla gospodarki również dobre strony. Podsumowujemy!
Już prawie dwa tygodnie trwa strajk nauczycieli. Od lat pukali do ministerialnych drzwi z prośbą o podwyższenie niskich pensji. Wielu grupom udało się coś wyszarpać, a nauczyciele są w ogonie. Premier Mateusz Morawiecki co prawda obiecał, że w przyszłym roku nauczyciel dyplomowany będzie miał 6000 zł brutto miesięcznie. Według naszych obliczeń – uwzględniających skasowanie wszystkich możliwych przywilejów i Karty Nauczyciela oraz przy uwzględnieniu możliwości zwolnienia złego belfra – powinien mieć 12.000 zł. I to netto.
- Wymarzony moment, żeby inwestować w fundusze obligacji? Podcast z Pawłem Mizerskim [POWERED BY UNIQA TFI]
- Nowe funkcje terminali płatniczych. Jak biometria zmieni świat naszych zakupów? [POWERED BY FISERV]
- BaseModel.ai od BNP Paribas: najbardziej zaawansowana odsłona sztucznej inteligencji we współczesnej bankowości!? [POWERED BY BNP PARIBAS]
Czytaj też o rynku korepetycji: Jeszcze nigdy tak dużo dzieci nie korzystało z lekcji dodatkowych, a roczne wydatki na korki mogą sięgać 4 mld zł.
Strajk nauczycieli. Niepowetowane straty w głowach i wymierne w gospodarce
Przez 10 dni strajku nauczycieli rodzice i ich szefowie zamieniali biura w domowe przedszkola, brali wolne, szukali zastępstw, prosili o pomoc dziadków, babcie lub sąsiadów – chwytali się każdej deski ratunku. Na Facebooku krążą ogłoszenia o tym kto przygarnie pod opiekę klasową gromadkę do jakiejś dziennej świetlicy albo biblioteki.
Czy tak powszechny strajk może się odbić nie tylko na portfelach nauczycieli (trwa publiczna zbiórka na pomoc tym, którzy przyłączyli się do strajku, choć nie należą do Związku Nauczycielstwa Polskiego), ale i na kondycji firm i ogólnie na stanie gospodarki? Brak zajęć w szkołach i stracony czas na naukę to straty niewymierne. My zajmiemy się tymi wymiernymi.
Według danych ZNP strajkuje 15.179 spośród 20.403 szkół, przedszkoli, placówek i zespołów szkół. Uczniów w tym roku szkolnym jest 4,5 mln. Do tego trzeba dodać 1,4 mln przedszkolaków. W sumie to 5,9 mln dzieci. Niestety, nie ma danych, które by mówiły ile osób uczy się w szkołach objętych protestem.
Ilu aktywnych zawodowo dorosłych – nie licząc nauczycieli – może odczuwać skutki strajku? Można by wziąć dane na temat liczby beneficjentów nowego 500+, ale przecież program wypłacany jest na dziecko, nie na rodzinę. Z pomocą przychodzą dane GUS z ostatniego spisu powszechnego – niezbyt świeże, ale lepszych nie znalazłem.
W sumie według spisu powszechnego takich gospodarstw domowych, w których są dzieci na utrzymaniu, mamy ponad 8 mln z czego tylko 5,4 mln to tradycyjne małżeństwa, a 2,1 mln to matki z dziećmi. Statystycy w swoich opracowaniach wyróżniają małżeństwa z dziećmi, partnerów z dziećmi, samotne matki i samotnych ojców.
Ilu z tych rodziców cierpi z powodu strajku? Załóżmy, że w skali całego kraju, strajk odczuwa co drugie gospodarstwo domowe, które sprawuje opiekę nad uczącym się dzieckiem. W sumie to 4 mln osób. Reszta albo nie musi rezygnować z pracy, bo dzieci są już duże i same potrafią znaleźć sobie czas, albo opiekę przejęli dziadkowie, albo, któryś rodzic i tak nie pracuje).
Z tych 4 mln rodziców odczuwających skutki strajku na własnej skórze oczywiście nie wszyscy rzucili pracę. Ale część pewnie przez ostatnich 10 dni pracowała na pół gwizdka. Nie da się wiarygodnie oszacować jaka to część. Możemy co najwyżej przyjąć jakieś mniej lub bardziej bliskie prawdy założenie.
Dzień wolny to spadek produkcji 0,2%. A dzień strajkowy?
12 listopada ub.r. był niespodziewanie dniem wolnym od pracy (z okazji świętowania dzień wcześniej 100lecia odzyskania niepodległości). Wtedy autorzy ustawy ustanawiającej ten wolny dzień pokusili się o oszacowanie skutków dodatkowego leserowania. Spadek produkcji przemysłowej wynikający z dodatkowego dnia wolnego oszacowali na 2,5% produkcji w przeciętnym miesiącu (co w skali roku przekłada się na 0,2% – procent, nie punktów procentowych).
Ta analiza pokazała skutki tylko w sektorze przemysłu i budownictwa jako tych najbardziej wrażliwych na dni wolne. A przecież są usługi, rolnictwo, koszty niemożności załatwienia sprawy w urzędzie z powodu braku kadr. Tego rządowe dane nie liczą.
Roczna wartość naszego PKB to ok. 2 bln złotych. Gdyby dokonać uproszczenia i podzielić tę liczbę na poszczególny dni roku wyjdzie nam, że dziennie wytwarzamy dobra i usługi o wartości 5,5 mld zł jeśli uwzględnimy 365 dni kalendarzowych, albo 7,9 mld zł jeśli weźmiemy tylko 251 dni roboczych. Ten dzienny „urobek” trzeba podzielić na 16,6 mln osób aktywnych zawodowo.
Statystki Ministerstwa Pracy i Polityki Społecznej mówią z kolei, że każdy wolny dzień oznacza negatywne skutki dla PKB w wysokości ok. 0,3% z wartości rocznej dóbr i usług, które produkujemy (2 bln zł) czyli ok. 6 mld zł.
Jeśli z 16,6 mln czynnych zawodowo Polaków „wyjmiemy” 4 mln osób odczuwających na własnej skórze skutki strajku, to – zakładając, że te osoby w ogóle by nie pracowały – wyszłoby, że z powodu przestoju nauczycieli wartość wytwarzanych dóbr i usług może być mniejsza o 1,4-1,9 mld zł dziennie.
Ale przecież wydajność pracy tych 4 mln osób nie spadła do zera. U niektórych obniżyła się o połowę, u niektórych w ogóle, a u niektórych o 10% (bo np. wcześniej zwalniają się z pracy). Zajęcia rodziców różnią się od siebie – jedni wykonują wolny zawód, inni są przedsiębiorcami, urzędnikami, pracują na etatach w korporacjach. Jak przeliczyć jak spadła ich efektywność pracy tych 4 mln osób? Tego dokładnie przeliczyć się nie da.
Przyjmując uśredniająco spadek wydajności pracy tej połowy rodziców, która ma jakikolwiek problem z powodu strajku nauczycieli o 20%, uzyskamy kwotę jakieś 300-400 mln zł dziennie. Tyle kosztuje strajk nauczycieli całą gospodarkę. W ciągu tygodnia koszty te wynoszą już 2-3 mld zł, zaś w skali miesiąca… szkoda gadać.
Wstyd powiedzieć, ale strajk nauczycieli ma też… pozytywne skutki gospodarcze
Gospodarka to system naczyń połączonych. Gdy ktoś gdzieś trsci, w innym miejscu może pojawić się zysk. Nie inaczej jest ze strajkiem nauczycieli. Gdyby nauczyciele nie uzyskali wynagrodzenia za dni strajku, to w kasie państwa i samorządów zostawać może ok. 50 mln zł dziennie. Poza tym dla kilku branż taki strajk to eldorado.
Więcej pracy mają opiekunki do dzieci. Średnio miesięcznie niania w Polsce zarabia 1400-1500 zł (poza Warszawą) i 2100 zł (w stolicy). Jeśli tylko co dziesiąty rodzic „osierocony” przez nauczycieli (czyli 400.000 osób) posługuje się pomocą komercyjnej niani (a zwykle tego nie robił), to koszty wynikające z tego tytułu sięgają co najmniej 25 mln zł dziennie.
Znaczący wzrost ruchu zauważyły w okresie strajku nauczycieli galerie handlowe. Co prawda małolaty nie kupują zwykle w galeriach kosmetyków od Diora i ciuchów od Hilfigera, ale w McDonaldsach i innych fast-foodach ruch się zwiększył, zwłaszcza przed południem. Jeśli tylko co dziesiąty z 3 mln przymusowo „zwolnionych” dzieciaków zabija czas kupując kanapkę za 10 zł (czego by nie robił, gdyby siedział na lekcjach), to obroty fast-foodów natychmiast rosną o 3 mln zł dziennie.
Wielu kierowców zauważyło, że od początku strajku zmniejszyły się korki w największych miastach. Jeśli dziennie na drogach jest co dziesiąty z 22 mln zarejestrowanych samochodów i jeśli każdy z nich przejeżdża tylko 30 km, to łączny dystans wynosi niecałe 7 mln km. Przy średnim spalaniu 10 litrów paliwa na 100 km, mamy 700.000 litrów paliwa po 5 zł za każdy, czyli tankowanie samochodów kosztuje nas 3,5 mln zł dziennie.
Ponieważ samochód jadący w korku spala nawet dwa razy więcej paliwa, to oszczędność spowodowana tym, że np. nie spędziliśmy jednej czwartej dojazdu do pracy w korku oznacza zysk o równowartości ceny 300.000 litrów paliwa dziennie. Ale w korku stoi się tylko w dużych miastach, więc skorygujmy tę wartość o jedną trzecią. Uzyskamy oszczędność w wysokości 1 mln zł dziennie dzięki temu, że nie stoimy w korkach, bo nikt nie spieszy się do szkoły.
To tylko zabawa liczbami, ale – mam nadzieję – ciekawa, bo pokazująca, że każdy kij ma dwa końce, a każdy strajk kosztuje. Największe koszty to jednak te niewymierne w postaci braku wiedzy wtłoczonej dzieciom do głów. No, chyba, że przyjmiemy, iż ta wiedza i tak będzie wtłoczona dzięki bardziej intensywnej nauce po zakończeniu strajku. Albo gdy dojdziemy do wniosku, że ta wiedza i tak nie ma większego sensu, bo się w życiu nie przydaje. Niepotrzebne skreślić.
źródło zdjęcia: PixaBay/ZNP