No i doczekaliśmy się. Wszystkie liczące się siły polityczne przedstawiły przed wyborami swoje pomysły na poprawienie sytuacji w służbie zdrowia. Liczby pokazują, że po czterech latach od zmiany rządu system ochrony zdrowia jest w jeszcze większej rozsypce, niż był wcześniej. Ale czy któryś z programów partyjnych sprawi, że służba zdrowia wyzdrowieje? Wygląda na to, że o kilku punktach zapomnieli. Dr House by się uśmiał
Stan gry jest taki, że ludzie umierają na SOR-ach w oczekiwaniu na pomoc (bo ktoś wpadł na genialny pomysł, by przenieść na SOR-y całą pomoc doraźną i zaoszczędzić na całodobowych przychodniach), zadłużenie szpitali (podobno ponad 12 mld zł) jest tak duże, że rząd przestał podawać dane, a kolejki do lekarzy-specjalistów stale rosną (w ciągu ostatnich siedmiu lat zwiększyły się z 2,4 do 3,8 miesiąca, choć oczywiście w ramach tej średniej są specjalności, w których zmalały).
- Szwecja radośnie (prawie) pozbyła się gotówki, przeszła na transakcje elektroniczne i… ma poważny problem. Wcale nie chodzi o dostępność pieniędzy [POWERED BY EURONET]
- Kiedy bank będzie umiał „czytać w myślach”? Sztuczna inteligencja zaczyna zmieniać nasze relacje z bankami. I chyba wiem, co będzie dalej [POWERED BY BNP PARIBAS]
- ESG w inwestowaniu: po fali entuzjazmu przyszła weryfikacja. BlackRock mówi „pas”. Jak teraz będzie wyglądało inwestowanie ESG-style? [POWERED BY UNIQA TFI]
źródło grafiki: Money.pl
Ostatnio wzburzył mnie – podobnie jak wielu moich znajomych – news podany przez władze Warszawy, które chciały (na koszt miasta) przeprowadzić profilaktyczne badania 70- i 80-latków. Program został jednak odrzucony przez Agencję Oceny Technologii Medycznych i Taryfikacji, która ocenia sensowność i skuteczność programów medycznych finansowanych z publicznych pieniędzy. Eksperci stwierdzili, że wprowadzenie powszechnego badania mogłoby skutkować „nadwykrywalnością jednostek chorobowych” i wydłużyć kolejki do specjalistów. Czyli: lepiej żeby ludzie umierali, zamiast zaludniać kolejki. Nie do wiary.
Czytaj też: Pieniądze szczęścia nie dają? Sprawdzili to na konkretnych liczbach. Co im wyszło?
Czytaj też: Tak zmieni się świat, w którym żyjemy. Cztery potężne trendy
Partii pomysły na zdrowie, czyli miliardowe obiecanki
Co z tym zrobić? Ostatnio swoje pomysły przedstawiło Prawo i Sprawiedliwość, które akurat w tej dziedzinie nie może powiedzieć „obiecaliśmy-dotrzymaliśmy”. Plan partii rządzącej na to, by naprawić służbę zdrowia jest następujący: zwiększenie budżetu z kasy państwa do 160 mld zł rocznie w ciągu czterech lat (dziś jest jakieś 90 mld zł), bon na badania kontrolne dla każdego (koszt: kilka miliardów złotych rocznie) oraz opieka senioralna w każdym powiecie.
Koalicja Polska (PSL i Kukiz’15) obiecuje podwyższenie nakładów na służbę zdrowia do minimum 6,8% PKB rocznie (czyli o 40 mld zł powyżej obecnego poziomu) oraz podniesienie płac lekarzy i białego personelu o 30% i wydatki na profilaktykę. Lewica zapisała mi się w pamięci głównie postulatem leków na receptę po 5 zł. A Koalicja Obywatelska obiecuje wzrost nakładów do 6% PKB (czyli 25 mld zł rocznie więcej, niż dziś), a w zamian maksymalny czas oczekiwania na wizytę u lekarza 21 dni oraz maksymalnie do 60 minut na SOR-ach.
Jak Polacy oceniają ostatnie lata rządu jeśli chodzi o ratowanie służby zdrowia? Ostatnio były wyniki sondażu TVN24:
Wszystko pięknie, tylko że oni wszyscy po pierwsze nie mówią skąd wezmą te dziesiątki miliardów złotych, a po drugie nie mówią jakie dokładnie zmiany w systemie – poza dosypaniem pieniędzy – chcą przeprowadzić.
Co z tego, że dostaniecie bon na badania, skoro – nawet jeśli coś z nich wyniknie – nie dostaniecie się do lekarza? W jaki sposób skrócić kolejki do lekarza z 4 miesięcy do 21 dni? Wydrukować lekarzy na drukarce 3D? Jak powinien wyglądać taki kilkupunktowy plan ratowania służby zdrowia?
Czytaj też: Płacimy na służbę zdrowia za mało czy rząd źle rozdziela te pieniądze?
Polska służba zdrowia za grosze zmienia się na gorsze
Najpierw dwa słowa o tym gdzie jesteśmy. Z najnowszych dostępnych danych GUS wynika, że na ochronę zdrowia – czyli na utrzymanie szpitali i przychodni, sprzęt, pensje lekarzy i leki – wydajemy mniej więcej 110 mld zł. rocznie. To ogromna kasa, nawet biorąc pod uwagę, że rocznie rząd zbiera z podatków jakieś 400 mld zł (w tym roku ma być 390 mld zł, w przyszłym – 430 mld zł).
Ale z tych 110 mld zł tylko 75 mld zł to wydatki, które przechodzą przez budżet państwa, NFZ lub kasę samorządów. Aż 31 mld zł to nasze prywatne wydatki. Z tego ponad 20 mld zł wyciągamy z kieszeni na prywatnych lekarzy, kilka miliardów złotych na leki, a część z nas dorzuca jeszcze 5 mld zł rocznie na prywatne abonamenty medyczne.
W sumie daje to jakieś 3.700 zł rocznie na głowę. Dużo? W Austrii, Francji, czy Niemczech wydają ponad trzy razy tyle. We Włoszech i Hiszpanii – dwa razy tyle. W USA – sześć razy tyle. To dane już uwzględniające wartość nabywczą pieniędzy, czyli realne, a nie nominalne (poniżej tabelka z raportu GUS).
75 mld zł wydatków państwa to tylko 4,5% PKB Polski (i to właśnie do tej wartości odnoszą się powyższe obietnice polityków). Co z tego, że dokładamy z własnej kieszeni, skoro te „prywatne” pieniądze nie są wydawane ani sprawiedliwie, ani symetrycznie. Nie idą na unowocześnianie szpitali i nie powodują, że lepiej leczymy nowotwory. To są pieniądze wydawane na rzeczy proste i nieskomplikowane, nie posuwające polskiej służby zdrowia do przodu jeśli chodzi o wyleczalność najgroźniejszych chorób.
Zamiast składać się na „prawdziwą” służbę zdrowia, finansujemy koncerny farmaceutyczne i nie dostajemy w zamian zdrowia tylko reklamy tego, że moglibyśmy być zdrowi gdybyśmy wzięli jeszcze więcej witaminek. I płacimy dwa razy za to samo. Najpierw w podatku składkę na państwowego lekarza, a potem prywatnie dostęp do tego samego lekarza w szybszym czasie i bez kolejki.
Ten lekarz często obsługuje nas na państwowym sprzęcie, za który też już raz zapłaciliśmy – w podatkach. A na domiar złego jesteśmy pojedynczym, małym żuczkiem, któremu dyktuje się ceny z kosmosu. Ta sama usługa zakontraktowana przez „hurtowego” płatnika byłaby znacznie tańsza, niż w sytuacji, gdy kupujemy ją jako indywidualny pacjent.
______________________________
Nie przegap nowych tekstów z „Subiektywnie o finansach”, zapisz się na mój newsletter i bądźmy w kontakcie!
______________________________
Średnia wydatków na zdrowie dla krajów wysoko rozwiniętych – skupionych w organizacji OECD – to 10% PKB. Nie brakuje państw, w których wydatki sięgają 13-14% PKB. To poziom wydatków na utrzymanie państwowej służby zdrowia, który powoduje, że nie brakuje lekarzy, pielęgniarki mają przyzwoite pensje, kolejki do przychodni i do specjalistów nie przerażają, zaś państwo stać na refundowanie ludziom dostępu do najnowocześniejszych terapii i leków.
A co mamy u nas za te nędzne 4,5-6% PKB? Ano mamy stabilną liczbę lekarzy (jedną z najniższych w Europie na liczbę mieszkańców) oraz szpitali i lekko rosnącą liczbę przychodni.
I słabe na tle innych krajów wykorzystanie sprzętu medycznego…
Czytaj też: Polską służbę zdrowia czeka tsunami. Jak możemy się przygotować?
A poniżej obiecana recepta w trzech punktach. I kilku podpunktach.
1. Trzeba ustalić lukę między tym, co NFZ płaci przychodniom i szpitalom, a rzeczywistym popytem pacjentów, a dopiero potem spróbować ją „zalepić”
Zanim zaczniemy bez sensu rzucać duże liczby, musimy wiedzieć czego nam brakuje, żeby ludzie potrzebujący leczenia byli obsługiwani przez służbę zdrowia na bieżąco. Tzw. slotów w lekarskich grafikach (gdyby zapłacić więcej w ramach kontraktów, to więcej osób by przyjęto)? Miejsc w szpitalach i gabinetów w przychodniach? Wyposażenia gabinetów, przychodni i szpitali (moglibyśmy leczyć więcej, ale nie mamy na czym)? Lekarzy i personelu?
Dopiero jak będziemy to wiedzieli, to będziemy mogli zaplanować na co i ile kasy potrzebujemy i jak duża jest różnica między obecnym budżetem, a tym, którego potrzebujemy. Bo to jednak jest różnica czy opracowujemy program pozyskania, kształcenia i premiowania lekarzy i pielęgniarek, inwestujemy w sprzęt i nowe miejsca do leczenia ludzi czy po prostu dosypujemy kasy do obecnego systemu. Ewentualnie w jakich proporcjach robimy te trzy rzeczy naraz. I zrobić „biznesplan”. Politycy tego nie muszą wiedzieć, ale ich eksperci – już tak. Oczekuję rozpiski z konkretnymi kwotami na:
>>> politykę kształcenia, promowania, finansowania, utrzymywania w kraju i sprowadzania z zagranicy lekarzy, zwłaszcza w najbardziej poszukiwanych specjalnościach
>>> zwiększenie wartości kontraktów na poszczególne usługi medyczne (ile i na co będziemy wydawali w podziale na poszczególne procedury medyczne) oraz na badania profilaktyczne, które zwiększą wykrywalność chorób i ich wyleczalność
>>> inwestycje w nowe urządzenia, unowocześnienie szpitali, zwiększanie „mocy przerobowych” SOR-ów itp.
>>> refundację lepszych, bardziej skutecznych leków
2. Trzeba uszczelnić system. Dziś na służbę zdrowia płacą tylko niektórzy, a powinni wszyscy
W Polsce składkowanie na zdrowie jest skrajnie niesprawiedliwe. Nie każdy musi płacić składki, niektórzy są obciążeni w znacznie mniejszym stopniu, niż inni. Czy uwierzycie, że aż 52% budżetu NFZ pochodzi od osób zatrudnionych na umowę o pracę, zaś kolejne 25% od… emerytów? Czyli: państwo wypłaca im emeryturę, od której potrąca składkę na zdrowie, którą przekłada do drugiej kieszeni (z ZUS do NFZ).
Nasz system składkowania ma furę pasażerów na gapę, którzy się nie dokładają, a otrzymali prawo do takich samych świadczeń, co inni. Niezależnie od tego ile pieniędzy nam brakuje, to będzie brakowało ich mniej, jeśli zlikwidujemy dziury. To tak, jak ze słynną luką VAT-owską, tyle że tutaj trzeba będzie „odzyskać” pieniądze nie od mafii i przekręciarzy, lecz od pewnych grup obywateli, którzy nie płacą dziś na leczenie. Tych samych obywateli, których partia rządząca dziś „uszczęśliwia” bezpośrednimi transferami. Czy będzie potrafiła zrobić coś odwrotnego?
3. Trzeba wprowadzić mechanizmy ułatwiające efektywne korzystanie z służby zdrowia
Niezależnie od tego, ile dosypiemy pieniędzy oraz w jakim stopniu uda się zmniejszyć tę „dopłatę” dzięki bardziej sprawiedliwemu składkowaniu, z służbą zdrowia nie będzie dużo lepiej, jeśli nie będziemy jej „oszczędzali”. A więc nie zaczniemy szanować czasu lekarzy (ich akurat nie uda „rozmnożyć” bardzo szybko) i korzystać z służby zdrowia w sposób odpowiedzialny. A więc:
>>> zainwestować w automatyzację pracy administracyjnej lekarzy i w zlikwidowanie biurokracji (e-recepty już są, ale każdy lekarz powinien mieć asystenta, który wykonuje za niego robotę papierkową)
>>> zainwestować w telemedycynę, żeby w prostych sprawach (katarek, kaszelek) można było umówić się z lekarzem na wideowizytę
>>> wprowadzić mikropłacenie za każdą wizytę (rzędu 5-10 zł), żeby ludzie zastanowili się zanim pójdą do lekarza bez potrzeby
>>> wprowadzić usługi deluxe dla pacjentów, którzy chcą mieć jeszcze lepsze warunki świadczenia usług (np. pojedyncza sala w szpitalu).
Trzeba mieć sposób, by to współpłacenie z prywatnych kieszeni było jak najbardziej efektywne (byśmy dostawali jak najwięcej za dodatkową składkę). I żeby ludzie, zamiast płacić na własną rękę za prywatnych lekarzy, płacili po prostu dodatkowy abonament za tych samych lekarzy, tylko pieniądze z tego tytułu byłyby w systemie.
Czytaj też: Ukąszenie pająka? Wizyta UFO? Od czego warto się ubezpieczyć? Śmiertelnie poważny ranking
Czytaj też: Ile naprawdę kosztuje chorowanie? I co zrobić, żeby kosztowało mniej?
Czytaj też: Jak wygląda ubezpieczenie premiujące zdrowy tryb życia? Oto przykład takiej polisy. To już działa!
Czas podrzeźbić programy
Czy taki plan usłyszeliście z ust jakiegokolwiek polityka? Tego, który rządził, teraz rządzi albo dopiero chciałby rządzić? Ja słyszę ciągle te same frazesy („przeznaczymy 6% PKB na służbę zdrowia”, „a my przeznaczymy 6,8%”) zapowiadające bezładne sypanie kasy nie-wiadomo-gdzie, wymieszane z pobożnymi życzeniami („wizyta u lekarza-specjalisty w ciągu 21 dni”).
Są jeszcze dwa tygodnie, więc jeszcze kilka konwencji i kilka konferencji. Może się doczekam jakiegoś konkretnego planu. Ładnie proszę.
źródło większości grafik w tekście: GUS
zdjęcie tytułowe: Fox (Dr House)