Młodzi lekarze głodują, domagając się nie tyle (albo raczej: nie tylko) wyższych pensji dla siebie, ale i wzrostu państwowych nakładów na ochronę zdrowia. A więc: żeby państwowe szpitale miały więcej pieniędzy na leczenie, żeby kontrakty na opłacenie usług przychodni i lekarzy-specjalistów były wyższe, a więc dostęp do nich łatwiejszy. Żeby można było kupować nowocześniejsze leki i przeznaczać więcej pieniędzy na zakup najnowszego sprzętu do wczesnego diagnozowania chorób.
Czy jest na sali ktoś, kto by tego wszystkiego nie chciał? Dlaczego rządzący – skoro sytuacja budżetu państwa (jak słyszymy co drugi dzień z ust wicepremiera Morawieckiego) jest świetna, to dlaczego nie można dorzucić trochę pieniędzy lekarzom, szpitalom, poradniom i ogólnie NFZ-owi, żeby mógł zamawiać dla nas więcej leczenia i rozładować kolejki? Postaram się to pokrótce wyjaśnić.
- Bezpieczna szkoła i bezpieczne dziecko w sieci, czyli czego nie robić, by nie „sprzedawać” swoich dzieci w internecie? [POWERED BY BNP PARIBAS]
- Wybory w USA: branża krypto wstrzymała oddech. W świecie finansów to ona ma najwięcej do ugrania. Po wyborach nowe otwarcie? [POWERED BY QUARK]
- Pieniądze w rodzinie, jak o nich rozmawiać, żeby nie było niemiło? Natalia Tur i Maciej Samcik [POWERED BY BNP PARIBAS / MISJA OSZCZĘDZANIE]
Czy rząd wydaje za mało na nasze leczenie?
Na początek rzut oka na bieżącą sytuację. Z najnowszych dostępnych danych wynika, że na ochronę zdrowia – czyli na utrzymanie szpitali i przychodni, sprzęt, pensje lekarzy i leki – wydajemy mniej więcej 110-120 mld zł. rocznie. To ogromna kasa, biorąc pod uwagę, że rocznie rząd zbiera z podatków jakieś 325 mld zł.
Skąd biorą się te pieniądze? Oczywiście z naszych kieszeni. Tu macie dokładne cyferki z 2014 r. (nowszych na stronie Ministerstwa Zdrowia nie znalazłem). Te obecne są – jak sądzę – o dobrych kilka miliardów złotych wyższe.
Podstawowym elementem są składki zdrowotne, które co miesiąc odprowadzamy automatycznie do kasy NFZ. Minimalna składka (płacą ją często przedsiębiorcy) wynosi 297 zł miesięcznie, czyli nieco ponad 3560 zł rocznie. W przypadku osób zatrudnionych na etatach jest to 9% pensji brutto. Jeśli więc zarabiasz 3500 zł brutto, to co miesiąc na ubezpieczenie zdrowotne odprowadzasz nieco ponad 270 zł. Rocznie – niecałe 3250 zł.
Jeśli podliczyć wszystkie te składki, to wychodzi budżet NFZ, który sięga 65-70 mld zł. Do tej kasy mniej więcej 10-15 mld zł dodaje państwo i samorządy w dotacjach bezpośrednich do działalności placówek medycznych. Ta kasa też pochodzi z naszych podatków, ale nie z kieszeni przeznaczonej na zdrowie, tylko z ogólnego podatku dochodowego (w przypadku samorządów – z podatków lokalnych). Na co idzie ta kasa? Tu macie to narysowane:
Te 65-70 mld zł to nieco ponad 4,5% PKB Polski. Nie lubię odnosić wydatków na zdrowie do abstrakcyjnych, trudnych do wyobrażenia wskaźników, ale cały świat tak właśnie to liczy. PKB to wartość wszystkich dóbr i usług, które wszyscy w ciągu roku wypracowujemy. Aktualnie jest to mniej więcej 1,7 biliona złotych rocznie.
Średnia wydatków na zdrowie dla krajów wysoko rozwiniętych – skupionych w organizacji OECD – to 10% PKB. Nie brakuje państw, w których wydatki sięgają 13-14% PKB. To poziom wydatków na utrzymanie państwowej służby zdrowia, który powoduje, że nie brakuje lekarzy, pielęgniarki mają przyzwoite pensje, kolejki do przychodni i do specjalistów nie przerażają.
Czytaj też: Złożyłeś PIT-a? Zrób proste ćwiczenie, a będziesz wiedział ile naprawdę oddałeś państwu. To wstrząsające
Jedną trzecią pieniędzy na lekarzy dopłacamy prywatnie. Rząd chce, żebyśmy dopłacali więcej?
Zaraz, zaraz, a kasa, którą sami wydajemy z własnej kieszeni na prywatne leczenie? Jeśli nie możemy się dostać do specjalisty z NFZ, to przecież idziemy do tego samego człowieka prywatnie. Wtedy kolejka, obliczana wstępnie na siedemnaście miesięcy, nagle skraca się do jednego tygodnia. Badania też czasem robimy prywatnie.
Rocznie z własnej kieszeni wydajemy na zdrowie astronomiczne 30-35 mld zł. W tym ponad 20 mld zł wyciągamy z kieszeni na prywatnych lekarzy, kilka miliardów złotych na leki, a część z nas dorzuca jeszcze 5 mld zł rocznie na prywatne abonamenty medyczne. I Jeszcze pewnie trzeba doliczyć jakieś 4 mld zł rocznie na suplementy diety. Jeśli doliczyć to do państwowych wydatków na leczenie, wychodzi, że jedną trzecią całych wydatków na zdrowie już „sprywatyzowaliśmy”. Płacimy składki na państwową służbę zdrowia, ale korzystają z niej tylko niektórzy. Część kupuje usługi lekarzy na wolnym rynku.
Na tym wykresie macie finansowanie służby zdrowia: 62% to nasze składki odprowadzane do NFZ, 9% dopłaca rząd, 23% to nasze prywatne wydatki na lekarzy, zaś niecałe 5% – prywatne ubezpieczenia zdrowotne (czyli abonamenty opłacane firmom typu Lux-Med).
Sumując jedne i drugie wydatki wychodzi, że nasz krajowy budżet na zdrowie wynosi lecz 6,5% PKB, co już nie jest wcale taką dramatycznie niską wartością. Czy rządowi może być na rękę sytuacja, w której wciąż zwiększamy prywatne wydatki na lekarzy? Obecna władza unika podwyższania podatków. Owszem, nakłada je na banki, na firmy energetyczne, chciałaby też na hipermarkety. One potem przerzucają te koszty na nas, a my narzekamy na wysokie ceny usług bankowych, prądu, czy chleba.
Czytaj też: Podatek bankowy ma już rok. Rząd obiecywał, że nie będzie wzrostu cen. A naprawdę?
Ale to przecież nie rząd jest winien, on nie podwyższa podatków płaconych przez ludność ;-). On je ściąga po cichu, pośrednio. A uzyskane z coraz wyższych podatków rozdaje tym, którzy mogą się odwdzięczyć głosem w wyborach. Dobra sytuacja z punktu widzenia populistycznego rządu to taka, że jego „klient” dostanie 500 zł na dziecko i – nie mogąc dostać się do państwowego lekarza – wyda te 500 zł na wizyty w prywatnych gabinetach. Będzie psioczył na chciwych lekarzy, nie na rząd. Zła sytuacja byłaby taka, że rząd podwyższa składkę na państwowy system ochrony zdrowia. Wtedy wyborca psioczyłby na rząd, że rosną podatki. I nawet by nie zauważył, że jakoś łatwiej mu dostać się do państwowych lekarzy. Na przykład do takiego dra House’a ;-).
Być może dlatego właśnie rządowi nie spieszy się do rozwiązania problemu lekarzy. „Jak chcecie to wyjeżdżajcie” – będą prowokacyjnie krzyczeli posłowie, którzy własne zdrowie leczą przecież nie w kolejkach do NFZ, tylko w specjalnym rządowym szpitalu przy ul. Szaserów w Warszawie. Politycy dobrze wiedzą, że lekarze nie wyjadą (a w każdym razie nie wszyscy), bo zdesperowani Polacy zapłacą za ich usługi prywatnie. Czyli wyjmą kolejne miliardy ze swoich kieszeni.
Czytaj też: Polska służba zdrowia zaczyna być najgorsza w Europie. Te liczby dobitnie to pokazują
300 zł miesięcznej składki za dostęp do lekarzy, szpitali, zabiegów, operacji. Czy nie płacimy za mało?
Lekarze chcą zwiększenia państwowych wydatków na służbę zdrowia o dwa punkty procentowe w odniesieniu do PKB. Czyli tak naprawdę o połowę tego, co NFZ dziś ma pod kontrolą. To 30-35 mld zł. Gdybyśmy chcieli doszlusować do poziomu średniej krajów OECD – trzeba by dosypać z naszych składek jeszcze 60-65 mld zł. To oznaczałoby konieczność podwojenia składki, którą płacimy na zdrowie w pensjach. Zamiast 270-300 zł miesięcznie musiałoby to być 600 zł miesięcznie.
Czy dosypanie tych pieniędzy spowoduje, że problemy służby zdrowia zostaną rozwiązane? Niekoniecznie, bo system cieknie jak durszlak. Państwowy sprzęt jest masowo wykorzystywany do prywatnych celów, albo stoi bezczynnie. Szpitale wydają pieniądze nieefektywnie, zarządzanie budżetami jest słabe, bo w służbie zdrowia nie ma łebskich menedżerów.
Ale z drugiej strony każdy, kto czasem chodzi do prywatnego lekarza wie ile to kosztuje. Wizyta u internisty 100-200 zł, u specjalisty – 200-250 zł. Każdy poważniejszy zabieg, operacja – to już koszt idący w tysiące złotych. A ile wydajemy na leki? Fortunę. Powiedzmy sobie szczerze: 3500 zł rocznej składki na leczenie, które dziś płacimy, to nie jest dużo, nawet jeśli przyjąć, że stomatologia i ginekologia w dużej części przeszły na nasze, prywatne finansowanie.
Czytaj też: Dzięki tej aplikacji będą mniejsze kolejki do lekarzy? Wymyślili… Ubera dla pacjentów
Czy musimy płacić więcej? Niekoniecznie. Może wystarczyłoby, gdyby rząd przestał wyrzucać pieniądze w błoto. Jeśli służbie zdrowia – by szpitale nie niszczały, a lekarze nie wyjeżdżali za granicę – trzeba dosypać co najmniej 30 mld zł rocznie, to zamiast podwyższać nam składki o kolejne 150 zł miesięcznie, można byłoby… nie robić głupot. Ile kosztuje wcześniejszy wiek emerytalny? Między 10 a 13 mld zł rocznie. Taki właśnie, dobrowolny wydatek sztywny wrzucił nam na plecy rząd, zamiast włożył pieniądze na służbę zdrowia.
Ile wynoszą koszty uprzywilejowanych wypłat emerytalnych dla górników, hutników, policjantów, żołnierzy, nauczycieli, rolników (KRUS) i innych uprzywilejowanych grup, w których młodym emerytem zostaje się już czasem grubo przed 60-tką? To ponad 40 mld zł rocznie. Czy dałoby się to przyciąć? Pewnie by się dało, ale po co, przecież to klientela polityków-populistów, którzy aktualnie są u władzy.
Czytaj też: Są nieokrzesani jak Wikingowie, a jednak ich kochamy… Kto wychowa Krochmalsona z Nowogrodzkiej?
A może… w całym zdrowiu trzeba zrobić wolny rynek?
Kłopoty lekarzy biorą się – moim zdaniem laika – z tego, że w tej dziedzinie generalnie mało jest wolnego rynku. Oznacza to, że pensje lekarzy wyznacza rząd, a nie pacjenci „wyceniający” ich usługi. Czy byłoby lepiej gdyby zamiast tego rządził wolny rynek? Zamiast 300-złotowej składki na NFZ płacilibyśmy np. 1000 zł miesięcznie pywatnego ubezpieczenia medycznego, które dawałoby dostęp do wszystkich usług, łącznie z operacjami i najbardziej skomplikowanymi zabiegami. Tak przecież dziś działa 90% stomatologii i 70% ginekologii.
W tych „branżach” lekarze nie narzekają na zarobki, bo tam działa wolny rynek. Kogo stać, ma zdrowe zęby. Kogo nie stać – ma próchnicę. Słyszałem, że lekarze ze Skandynawii przyjeżdżają do polskich miasteczek uczyć się o próchnicy, bo nigdzie takiej ładnej nie znajdą, jak u polskich dzieci.
W USA jest system prywatny, w którym do ekarza chodzi ten kogo stać na płacenie, a kogo nie stać – po prostu sobie umiera. Ten system jest dobry dla lekarzy i dobry dla tych pacjentów, którzy mają pieniądze. Nasz system jest dobry… no właśnie, dla kogo? Odpowiedź na to pytanie będzie łatwiejsza, gdy z kraju wyjadą lekarze.
autor zdjęcia tytułowego: TheShiv76/Pixabay.com