Litewski start-up Green Genius chce montować w naszych domach za darmo instalację fotowoltaiczną wartą kilkadziesiąt tysięcy złotych. Do tego dorzuca ubezpieczenie i gwarancję, że umowę możemy w każdej chwili wypowiedzieć. Gdzie jest haczyk?
W Polsce rozpędza się słoneczna rewolucja. Nasi rodacy w rekordowym tempie montują na dachach instalacje fotowoltaiczne, które produkują prąd ze słońca.
- Wymarzony moment, żeby inwestować w fundusze obligacji? Podcast z Pawłem Mizerskim [POWERED BY UNIQA TFI]
- Nowe funkcje terminali płatniczych. Jak biometria zmieni świat naszych zakupów? [POWERED BY FISERV]
- BaseModel.ai od BNP Paribas: najbardziej zaawansowana odsłona sztucznej inteligencji we współczesnej bankowości!? [POWERED BY BNP PARIBAS]
Nad Wisłą takich osób, które chociaż częściowo uniezależniły się od wielkich firm energetycznych jest wg ostrożnych szacunków ok. 30.000. Na tle kilkunastu milionów gospodarstw domowych, czy nawet ponad 5 mln domów jednorodzinnych to mniej niż kot napłakał.
Można jednak odtrąbić mały sukces, bo jeszcze 3-4 lata temu pionierów wytwarzania prądu ze Słońca było ok. 3000.
Tu nie chodzi już o prąd
Konsumenci, którzy zastanawiają się czy wchodzić w fotowoltaikę chcieliby wiedzieć czy dzięki swojej minielektrowni na dachu, wartej średnio 20.000 zł, mogą zarobić. Albo chociaż czy wyjdą na zero.
Tutaj nie ma prostych odpowiedzi. Każdy tak zwany prosument (czyli taki ktoś kto jest jednocześnie producentem i konsumentem energii) ma na ten temat własne zdanie i może licytować się własnymi obliczeniami.
Rynkowy konsensus mówi, że instalacja zwraca się po ok. 8-10 latach. Może być krócej, może być dłużej – np. w zależności od tego czy udało nam się załapać na dotację (regionalną, czy preferencyjny kredyt).
Czytaj też: Fortum kontra tradycyjni dostawcy prądu. Czy darmowa energia w nocnej taryfie się opłaca?
Czytaj też: Jak płacicie rachunki? Gotówką na poczcie, przelewem internetowym, kartą online? Są nowe dane
Najnowszy trend lansowany przez sprzedawców instalacji jest taki, że ważniejsze od kalkulacji „czy i kiedy elektrownia nam się zwróci”, jest to, ile możemy zaoszczędzić na ograniczeniu zużycia prądu i do czego ten nasz własny prąd możemy wykorzystać.
No i jak? Na przykład do ładowania auta elektrycznego. To jednak melodia przyszłości, bo według firmy zarządzającej siecią ładowarek GreenWay, na koniec 2017 r. było w Polsce zarejestrowanych ok. 1600 aut elektrycznych, podczas gdy w sumie po polskich drogach jeździ prawie 22 mln samochodów osobowych.
Oczywiście, wiele osób deklaruje, że inwestycja nie zwróci się nigdy i basta. Z drugiej strony przybywa Polaków, którzy nie patrzą czy się zwróci. Chcą mieć swój udział w ekologiczno-energetycznej rewolucji.
Zielony geniusz obniża rachunki o 15%
Jeśli chodzi o ofertę takich minielektrowni słonecznych, kij w mrowisko włożył start-up Green Genius (GG), należący do litewskiej grupy Modus Energy. Jej właścicielem jest Kestutus Martinkenas, jeden z najbogatszych Litwinów, który dorobił się na tworzeniu sieci salonów samochodowych i rynku nieruchomości.
W energię odnawialną wszedł ok. 8 lat temu, a firma zajmowała się do tej pory „deweloperką” dużych, zajmujących całe hektary powierzchni farm fotowoltaicznych. Stworzyła też największy na Litwie i jeden z pierwszych w Europie system carsharingu.
Od niedawna „Zielony Geniusz” ma coś dla polskiego klienta detalicznego – firma proponuje najem instalacji fotowoltaicznej.
Gdy przeczytałem ofertę, aż nie mogłem uwierzyć: instalacja fotowoltaiczna – za darmo. Robocizna – za darmo. Falownik (to urządzenie, które dostosuje prąd do tego, żeby mógł trafić do naszej sieci – zmienia go ze stałego na zmienny) – za darmo. Ubezpieczenie – za darmo.
Skoro wszystko dają za darmo, to na czym oni zarabiają? Otóż Green Genius wpadł na pomysł, że to my będziemy płacić za cały wyprodukowany w naszej wypożyczonej instalacji fotowoltaicznej prąd.
Sam Green Genius używa słowa leasing, ale jest ono mylące, bo to oferta skierowana do klientów indywidualnych, a nie do firm dlatego bardziej odpowiednim określeniem tej usługi jest po prostu najem.
Firma potrzebuje od nas zdjęcie ostatniego rachunku za prąd, skąd weźmie informacje o cenie, jaką płacimy za prąd i oszacuje roczne zużycie oraz 4 fotografie domu (z widocznym dachem), zrobionej z każdej strony świata.
Potem ma iść gładko: konsultacja, umowa, projekt i montaż instalacji, za którą do tego momentu nie płacimy choćby złotówki. Dzięki własnej produkcji prądu rachunki z elektrowni mają spaść o 15 proc.
Pokaż mi swoją fakturę, to pogadamy
Czy to się może opłacić? Liczenie na niewiele się zda – po pierwsze Green Genius tłumaczy, że za każdym razem cena sprzedaży prądu z naszej instalacji jest ustalana indywidualnie na podstawie zużycia i taryfy, z której korzystamy.
Wiadomo, że co do zasady będzie to mniej niż płacimy za prąd od zakładu energetycznego. Ile może nas kosztować taka „darmowa” elektrownia? Załóżmy, że podstawowy model, np. o mocy 3 kW, zajmujący ok. 2o m kw. wyprodukuje w ciągu roku 3000 kWh energii elektrycznej.
Rewolucja polega na tym, że będziemy płacić za cały wyprodukowany w instalacji prąd. Koncept polega na tym, żeby starać się wyeliminować z łańcucha dostaw energii sprzedawcę i dystrybutora prądu.
Żeby oferta miała jakikolwiek sens, proponowana cena musi być mniejsza niż stawka jaką płacimy obecnie w rachunkach. Załóżmy, że zamiast uśrednionej ceny 60 groszy za kilowatogodzinę (stawka uwzględnia już wszystkie opłaty), umówimy się z Green Genius na 45 groszy.
Wtedy za zużytą energię zapłacimy zamiast 1800 zł 1350 zł. I pieniądze popłyną nie do dużej firmy energetycznej, ale ekologicznego start-upu. Do tego trzeba jednak doliczyć elementy stałe w rachunkach, takie jak opłata handlowa. Wtedy różnica topnieje do ok. wspomnianych przez firmę 15 proc. oszczędności rocznie.
Jak wyjść na zero, czyli klucz do sukcesu
Taki bilans jest możliwy dzięki obowiązującemu w Polsce prawu. Otóż w rok od uruchomienia instalacji każdy rozlicza się z zakładem energetycznym – ile prądu oddał do sieci, a ile pobrał. W przypadku niedużych instalacji, tych do 10 kW (czyli ok. 67-68 mkw. powierzchni) za nadwyżki przysługuje upust 80 proc. na zakup energii.
Oznacza to w praktyce, że nadwyżka energii produkowana w lecie i nieskonsumowana od razu może zostać odebrana w nocy z rabatem 80 proc. Czyli będziemy mogli chociaż częściowo odzyskać po niższej cenie energię, którą wysłaliśmy do sieci i za którą zapłaciliśmy firmie Green Genius.
Idealnie dobrana wielkość instalacji pozwala wyjść na zero – w ciągu roku nasza minielektrownia wyprodukuje tyle prądu, ile zużywa nasz dom.
Czytaj też: Czy opłaca się wziąć nocną taryfę na prąd? Case study
Czytaj też: PGNiG pozazdrościł sprzedawcom prądu i kusi darmowym gazem. No, prawie. Gazek pod lupą
Zalety? Umowa jest podpisywana od razu na czas nieokreślony – jeśli nam się odwidzi, możemy z niej zrezygnować z zachowaniem 3-miesięcznego terminu wypowiedzenia. Wtedy monterzy zdemontują instalację na własny koszt.
Polska ma być poletkiem doświadczalnym – na razie oferta dostępna jest dla mieszkańców Rzeszowa, być może przed końcem roku zostanie rozszerzona na Mazowsze. Docelowo Green Genius chce ten model wprowadzić w państwach bałtyckich, Hiszpanii, we Włoszech i na Białorusi.
Fotowoltaika jak carsharing. Trzeba zburzyć mur w naszych głowach
Dlaczego mamy to łyknąć?
1) Po pierwsze to nieporównywalna z żadną inną ofertą prostota – zamawiam usługę, firma kalkuluje czy opłaca się jej skorzystać z mojego dachu i robimy interes lub nie.
2) Po drugie pod względem finansowym nie inwestujemy ani złotówki. Koszt całej instalacji na własność to kilkanaście do kilkudziesięciu tysięcy złotych, które albo musimy mieć na koncie, albo musimy wziąć z kredytu. A przy odrobinie szczęścia być może uda nam się skorzystać z dotacji.
Dla wielu osób to bariera nie do przejścia, nie chcą pakować się w kolejny kredyt, a pieniądze na koncie wolą wydać na wycieczkę do Tajlandii, a nie na jakąś fotowoltaikę.
Wygląda to tak, jakby Litwini nie chcieli rywalizować z innymi firmami, które oferują minielektrownie np. z Ikeą, ale z zakładami energetycznymi, które sprzedają prąd.
3) Gra toczy się nie o posiadanie instalacji, ale o częściowe uniezależnienie się od lokalnych dostawców prądu, obniżkę rachunków i przestawienie się na ekologiczny tryb życia. Nasi sąsiedzi z Wilna stawiają na prostotę i chęć ludzi do zielonej transformacji tu i teraz, nawet jeśli ktoś nie ma pieniędzy na własną instalację.
Wynajmować, czy kupować?
Z drugiej strony, coś mi się wydaje, że największą barierą do pokonania w przypadku oferty Green Genius będą nie kalkulacje, ale świadomość, że to, co mam na dachu, nie należy do mnie.
Jeśli finansujemy się kredytem, to owszem, na początku nasz samochód, czy mieszkanie, czy wspomniana minielektrownia nie należą do nas, ale wiemy, że za te 5-10 czy 15 lat spłacimy dług i będziemy mieć je już na własność. W Green Genius decydujemy się na wynajem po wsze czasy.
Które rozwiązanie jest lepsze? Z carsharingiem był ten sam problem – na początku wszyscy pukali się w czoło – jak to – wynajmować auto na minutę, zamiast posiadać je na własność. Z czasem bariera opadła. Możliwe, że z fotowoltaiką będzie tak samo. By może wygra prostota i ekologia.