W imponującym tempie rośnie liczba użytkowników Revoluta, najpopularniejszej w Polsce niebankowej aplikacji finansowej. Z końcem wakacji miało ją w smartfonie 200.000 ludzi. O tym jak błyskawicznie rozpędza się Revolut świadczy to, że trzy czwarte użytkowników aplikacja pozyskała w tym roku! Ale dopiero teraz Revoluta czeka prawdziwy test – jak podtrzymać aktywność użytkowników poza sezonem wakacyjnych wyjazdów?
Revolut w kwietniu podawał, że ma w Polsce 100.000 użytkowników. I że jego celem na cały 2018 r. jest zwiększenie tej liczby do 150.000 osób. Już wiadomo, że sufit został rozwalony z hukiem. Biorąc pod uwagę, że mówimy o usłudze finansowej poniekąd niszowej – nęcącej głównie tych, którzy wyjeżdżają za granicę – to wynik budzący szacunek.
- Wymarzony moment, żeby inwestować w fundusze obligacji? Podcast z Pawłem Mizerskim [POWERED BY UNIQA TFI]
- Nowe funkcje terminali płatniczych. Jak biometria zmieni świat naszych zakupów? [POWERED BY FISERV]
- BaseModel.ai od BNP Paribas: najbardziej zaawansowana odsłona sztucznej inteligencji we współczesnej bankowości!? [POWERED BY BNP PARIBAS]
Taki przyrost rachunków i liczby klientów pokazuje w skali roku zaledwie kilka najlepszych banków w Polsce. A przecież rachunek bankowy ma znacznie więcej funkcji, niż Revolut (on oferuje głównie „bezspreadowe” operowanie płatnościami bezgotówkowymi w różnych walutach), zaś najhojniejsze banki wydają na reklamę swoich usług dziesiątki milionów złotych rocznie.
Revolut zabrał bankom co dziesiątego klienta-podróżnika. I 50 mln zł
Gdyby dobrze policzyć, można byłoby dojść do wniosku, że Revoluta zabrał w tym roku na wakacje już prawie co dziesiąty „ukartowiony” Polak wyjeżdżający za granicę. Zakładając, że poza Polską urlop spędzało jakieś 8 mln rodaków i że co trzeci z nich w ogóle brał pod uwagę operowanie „bezgotówką” poza krajem (większość jednak korzysta z kantorów i kupuje fizyczną walutę) mamy 2,5 mln konsumentów, dla których aplikacja mogłaby być wartością dodaną. 200.000 z nich ma ją w portfelu.
Revolut co prawda nie podaje liczby aktywnych użytkowników, ale jestem w stanie uwierzyć, że większość z tych 150.000 osób, które ściągnęły aplikację w tym roku, zrobiły to z intencją jej używania. Ze statystyk, które Revolut właśnie ujawnił wiemy, że przeciętny Polak wydał latem z jego pomocą 2500 zł, z czego połowę na zakup biletów lotniczych, zaś kolejne 20% na rezerwacje hotelowe. A resztę – na „życie”, czyli jedzenie, picie, kobiety i śpiew. I transport.
Miesięczny obrót generowany przez polskich klientów latem wynosił 100 mln euro, co by oznaczało, że polscy użytkownicy Revoluta – w porównaniu z sytuacją, gdyby używali zwykłej karty złotowej – oszczędzali na spreadach najmarniej 15 mln zł. Czyli w skali całych wakacji apka mogła pozbawić bankowców nawet 50 mln zł wpływu z przeliczeń walutowych. Niejednemu prezesowi banku rośnie teraz gula, ale takie są niestety nagie fakty.
Revolut się w Polsce przyjął, bo my z jednej strony zostaliśmy nauczeni przez banki, że nowe technologie nie gryzą („używalność” kart zbliżeniowych i aplikacji mobilnych banków mamy absolutnie hitową na tle Europy), a z drugiej strony mamy we krwi „kombinowanie”. Jeśli jest narzędzie, które pozwala uniknąć bankowych spreadów przy płaceniu za granicą, to dlaczego by nie zrobić bankom koło pióra?
Koniec lata – koniec wielkich sukcesów?
Tyle, że „wysoki sezon” dla Revoluta się chyba kończy. Bardzo bym się zdziwił, gdyby aplikacja w dalszym ciągu była w stanie pozyskiwać klientów w tak wysokim tempie. To jest narzędzie wybitnie sprofilowane na urlopowe wyjazdy zagraniczne. A teraz przed szefami Revoluta najtrudniejsze zadanie – nie roztrwonić letniego sukcesu. Czyli sprawić, by Polacy jesienią i zimą nie rzucili revolutowej karty w kąt (a aplikacji – w kąt pamięci smartfona).
Nie znam nikogo, kto trzymałby w Revolucie większe pieniądze. Ale to pikuś. Nie znam też nikogo, kto przyznawałby, że używa tej aplikacji i karty płatniczej do codziennych transakcji. Zresztą globalny szef Revoluta wiosną przyznawał, że z 2 mln użytkowników aplikacji (dziś jest ich już ponad 2,5 mln) mniej więcej co dziesiąty codziennie jej używa.
Revolutowi będzie trudno zbudować zaufanie konsumentów, bo nie ma licencji bankowej (a co za tym idzie nie może zaproponować np. depozytów, ani pożyczek), pieniądze klientów są przechowywane w brytyjskich bankach i – co oczywiste – nie są objęte opieką Bankowego Funduszu Gwarancyjnego, cała firma ma częściowo rosyjski rodowód (choć również Ukraiński i Polski, biorąc pod uwagę paszporty założycieli, a teraz jest finansowana amerykańskimi pieniędzmi), no i przy tej skali działalności zczyna popełniać coraz więcej błędów. A nade wszystko – jej model działania zaczynają kopiować banki.
Czytaj też: Porównanie kart wielowalutowych oferowanych przez banki
Revolut próbuje uciec do przodu: promuje niestandardowe funkcje swoich kart (m.in. geolokalizacja jako element systemu antyfraudowego), niedawno wprowadził program oszczędzania na resztówkach, flirtuje z kryptowalutami, wprowadził czarną kartę dla klientów prestiżowych (choć pakiet korzyści nie każdego usatysfakcjonuje, zaś cena jest wysoka).
“Wielu klientów testowało nasze usługi podczas tegorocznych letnich urlopów zagranicznych. Liczymy, że Revolut przyda im się teraz podczas zakupów w internecie, przelewów międzynarodowych, wyjazdów służbowych i jako podstawowy rachunek płatniczy do codziennych wydatków. Wśród popularnych wśród użytkowników Revolut sprzedawców wyróżniają się dziś Aliexpress, Allegro i PayPal oraz Orlen, McDonalds i Uber. Mamy tu więc zakupy w sieci i codzienne wydatki na transport i posiłki, pozycje nie związane stricte, lub wcale, z podróżowaniem”
– przekonuje mnie Karol Sadaj, country manager Revolut w Polsce. Ale raczej jest w tym sporo propagandy. Bardzo chciałbym zobaczyć torcik, który pokazałby jaka część transakcji kartami Revolut jest wykonywana w Polsce, a jaka za granicą. Zdziwiłbym się, gdyby jego „polska” część była znacząca.
Czytaj też: IgoriaCard, czyli być jak Revolut. Tylko po polsku
Czytaj też: Czy warto zapłacić 50 zł miesięcznie za czarną kartę Revolut? Prześwietlam!
Licencja bankowa wprowadzi Revoluta do pierwszej ligi?
Odnoszę wrażenie, że do pierwszej ligi wprowadzi Revoluta dopiero licencja bankowa, a wraz z nią produkty depozytowe (najlepiej takie europejskie lub globalne), linie debetowe dodawane do kart, odpowiednio sprofilowany program rabatowy, możliwość inwestowania oszczędności z poziomu revolutowego konta w ETF-y oraz pakiet korzyści dla podróżnika uzależniony od aktywnego korzystania z karty (np. saloniki lotniskowe, Fast Track, bonusy hotelowe).
Jeśli to wszystko się uda, banki będą musiały naprawdę bać się Revoluta. Na razie aplikacja udowodniła, że w wąskiej niszy pt. „transakcje wielowalutowe dla klienta urlopowego” jest w stanie rywalizować z bankami jak równy z równym. I zmuszać je do najwyższego wysiłku, w postaci wprowadzania kart „revolutopodobnych”. Ale dopóki Revolut pozostaje w tej niszy, to bankowcy mogą mimo wszystko spać umiarkowanie spokojnie. Jeśli w niszy, w której działa Revolut, będą dostarczali 7-80% jego funkcjonalności, większość klientów pozostanie w bankach. Ale gdyby Revolut wyszedł z niszy…