Niektórzy z nas bardzo ściśle kontrolują wydatki na paliwo, szukamy w sklepach niskich cen, zmieniamy konta bankowe jak rękawiczki. Ale dlaczego nie kontrolujemy wydatków na prąd? Ile na tym tracimy? I ile możemy zaoszczędzić, gdy uzyskamy możliwość, by kontrolować rachunki za prąd?
Oszczędzanie prądu to nie jest już fanaberia finansowych dusigroszy, którzy każdą złotówkę oglądają z dwóch stron. Jeszcze kilka lat temu średnie rachunki za prąd przeciętnego Kowalskiego zamykały się kwotą 75 zł miesięcznie. Dziś jest to już średnio 115–120 zł. A będzie więcej. Z elektryczności trudno zrezygnować, ale można zacząć ją kontrolować i ograniczać wydatki. Jak się do tego zabrać i ile można finalnie ugrać?
- Wymarzony moment, żeby inwestować w fundusze obligacji? Podcast z Pawłem Mizerskim [POWERED BY UNIQA TFI]
- Nowe funkcje terminali płatniczych. Jak biometria zmieni świat naszych zakupów? [POWERED BY FISERV]
- BaseModel.ai od BNP Paribas: najbardziej zaawansowana odsłona sztucznej inteligencji we współczesnej bankowości!? [POWERED BY BNP PARIBAS]
Ceny energii rosną, rachunki za prąd też
Węgiel w Europie jest na cenzurowanym, a my, którzy w energetyce polegamy na nim w 80%, nie możemy się go z dnia na dzień wyrzec. Europejski „Zielony Ład”, czyli wizja niemisyjnej gospodarki do 2050 r., to jeszcze odległa przyszłość, przynajmniej w Polsce. Jeszcze 10 lat temu decydowano nad Wisłą o budowie nowych wielkich elektrowni (Opole, Kozienice, Jaworzno, w sumie za kilkanaście miliardów złotych), które zostały oddane do użytku w ostatnich latach i będą kopcić przez kolejne cztery dekady, dostarczając coraz droższy prąd do naszych domów i mieszkań.
Dlaczego droższy? Bo niemiłosiernie wzrósł „podatek” od emisji CO2 – prawo do zatruwania środowiska podrożało ostatnio do 50 euro (ponad 225 zł) za tonę. A spalenie każdej tony węgla to emisja 2-3 (w zależności od różnych parametrów i metodologii) ton CO2 do atmosfery. Takie ceny były uwzględniane w rządowych prognozach, ale… dopiero na 2040 rok. Oznacza to, że już dziś grupy energetyczne wydają kilkanaście miliardów złotych na „bilet do emisji CO2”, a pieniądze zbierają od nas. Rachunki za prąd będą coraz wyższe.
Teoretycznie polski konsument jest chroniony, bo taryfy cen prądu zatwierdza państwowy urząd URE, a on na wysokie podwyżki się nie godzi. Tyle że co trzecie gospodarstwo domowe nie korzysta już z oferty sprzedaży prądu, która jest pod parasolem Urzędu Regulacji Energetyki – rynek sam powoli się uwalnia. Klienci świadomie (a czasem nieświadomie) zmieniają sprzedawców prądu i „uciekają” spod parasola URE.
Po drugie Urząd Regulacji Energetyki – chcąc, nie chcąc – będzie musiał uwzględniać wzrost kosztów produkcji i prędzej czy później „przyfasoli” konsumentom podwyżki. Już to zrobił przy okazji podwyżek w 2020 r. i opłat za ogrzewanie.
Efekt? Średnia cena kilowatogodziny prądu wzrosła w ostatnich latach na naszych rachunkach z kilkunastu groszy do 24 groszy. A ta cena nie uwzględnia jeszcze podatków czy akcyzy. Gdyby dodać do tego opłaty za dystrybucję energii, okazuje się, że płacimy ponad 0,6 zł, a niektórzy nawet ok. 0,7 zł za kilowatogodzinę. Pod tym względem to jedna z najwyższych stawek w Europie, uwzględniając naszą siłę nabywczą. Jak chronić swój portfel?
Czytaj też: Rachunki za energię jak szyfr Enigmy. Jak je uprościć? (subiektywnieofinansach.pl)
Ile kosztuje nas wygoda, czyli „złodzieje prądu” mają się dobrze
Jak się bronić przed podwyżkami? Sposobów jest kilka – jedne mniej, drugie bardziej udane i przede wszystkim nie każde są idealnie skrojone dla każdego. O większości z nich już pisaliśmy, zaczynając od zmiany oferty sprzedaży prądu na tańszą oraz montaż fotowoltaiki (ale to opcja dla wybranych, którzy mają kawałek własnego dachu).
Wymiana urządzeń na energooszczędne: lodówki, pralki czy płyty indukcyjnej? Rezygnacja z suszarek? To też dobry trop, ale warto dokładnie sprawdzić specyfikację urządzeń. Jak sprawdziliśmy, nowocześniejsze urządzenia mogą być o tyle droższe w zakupie, że na zwrot z inwestycji w postaci niższych rachunków poczekamy 10 lat.
No i oczywiście as z rękawa wszelkich poradników o oszczędzaniu prądu, czyli rezygnacja z trybu „stand by”, czyli odłączanie urządzeń elektrycznych z gniazdka, by nie pobierały energii. Czy gra jest warta świeczki? Uzysk z tego, że odłączę telewizor albo zestaw stereo od prądu, daje mi miesięczną równowartość ceny pudełka zapałek. W skali roku będzie to butelka wody mineralnej na jednym urządzeniu (np. laptopie), więc jeżeli zebrać całą elektronikę – może być to kilkanaście złotych.
Czy warto rezygnować z tej wygody, żeby obniżyć rachunki za prąd? To kwestia indywidualna – zależy ile mamy w domu tzw. „cichych złodziei” prądu. W praktyce oszczędności mogą być trudne do uzyskania, bo najbardziej energochłonne urządzenia to te, których i tak nie za bardzo możemy wyłączyć, czyli routery i dekodery kablowe. Pobierają po kilkanaście, kilkadziesiąt watów, a ich ponowny rozruch może zająć dobrych kilka minut. Te kilka-kilkanaście złotych więcej to cena naszej wygody.
Sposób na obniżki rachunków jest jeszcze jeden – większa kontrola wydatków. Jak ją osiągnąć?
—————————
ZAPROSZENIE:
Jeśli mieszkasz we Wrocławiu, to już dziś możesz skorzystać z możliwości kontrolowania swoich wydatków na prąd! Trójmiejska firma Fortum – renomowany, pochodzący ze Skandynawii sprzedawca energii – oferuje rozwiązanie „Prąd w telefonie”, dzięki któremu – w powiązaniu z inteligentnym licznikiem w Twoim mieszkaniu – możesz bardzo łatwo kontrolować swoje wydatki na prąd, obniżyć rachunki za energię i wygodnie doładowywać konto w czasie rzeczywistym. Maciek Samcik testował to na własnej skórze. Dołączyć możesz KLIKAJĄC TEN LINK
—————————
Bez kontroli nie ma oszczędności. Trzy kroki do cięcia energetycznych kosztów
Sprawdzać wydatki na rynku energii, to tak jakby jeździć samochodem bez kierownicy. Albo siedzieć w gondoli balonu, który jest niesiony przez wiatr. Możliwości manewrowania są ograniczone. Jak je zwiększyć? Potrzebujemy trzech elementów.
Po pierwsze: musimy wiedzieć, ile tak naprawdę za prąd płacimy. Rynek energii jest nie mniej skomplikowany niż fizyka kwantowa, a może nawet bardziej. Równie dobrze firmy energetyczne mogłyby przysyłać nie rachunki za prąd, lecz równania różniczkowe do rozwiązania – czytelność byłaby podobna. Są tam koszty urzędowych opłat za utrzymanie sieci, na wsparcie elektrowni, za zużycie itp., itd. Kontrola zaczyna się od wiedzy i zrozumienia na jakie elementy mamy wpływ, a na jakie nie.
W skrócie – część opłat zawsze będzie regulowana przez państwo: chodzi o opłaty za dystrybucję, które zatwierdza Urząd Regulacji Energetyki, a rząd może dopisać nowe opłaty np. na wsparcie zielonej energii (np. ok. 2 zł rocznie) albo na wsparcie węgla (prawie 10 zł miesięcznie opłaty za moc). To opłaty, które trafiają do firmy dystrybucyjnej, ogólnopolskiej sieci energetycznej czy do producentów prądu.
Ile w sumie wynoszą? Część jest pobierana ryczałtem, część jest uzależniona od miesięcznego zużycia, a jeszcze inne od tego, jak silną mamy w domu instalację elektryczną. Żeby to sprawdzić możemy wziąć nasz artykuł, który tłumaczy zawiłości składniku rachunków i swoją fakturę. Suma opłat uzależnionych od zużycia wyniesie ok. 30 groszy za kilowatogodzinę.
A co z opłatami za zużycie prądu? To właśnie ten składnik rośnie w ostatnich latach najbardziej, bo – jak pisaliśmy – rosną koszty produkcji. W ramach kontroli wydatków warto pilnować korespondencji od firmy energetycznej, która ma obowiązek informowania o podwyżkach (nie wyrzucajmy kolejnej wiadomości do kosza!), również tych, które serwuje URE.
A jeśli nie jesteśmy w taryfie „pod parasolem” URE, powinniśmy zajrzeć do umowy, którą podpisywaliśmy ze sprzedawcą. W przypadku zakupu prądu możemy decydować, po ile go kupujemy, bo oferty są wolnorynkowe, a na umowach cena za kilowatogodzinę jest podstawowym wytłuszczonym parametrem. Warto jednak pilnować opłat dodatkowych np. za gwarancję ceny czy za hydraulika – nie każdy potrzebuje tego typu usług.
Drugi element, który decyduje o tym, że rachunki za prąd mogą spaść, to zużycie. I tu jest pies pogrzebany. Bo możemy co do grosza wiedzieć, ile płacimy za prąd, a i tak nasze rzeczywiste opłaty mogą się mieć nijak do zużycia. Dlaczego? Bo w Polsce za prąd płaci się na podstawie prognoz w oparciu o historyczne zużycie. W ten sposób kredytuje się firmy energetyczne, gdy np. po energochłonnej zimie przychodzi lato. Kwoty rachunków powinny nam spaść, a płacimy je zawyżone, bo uwzględniające dłużej włączone światło czy ogrzewanie elektryczne. Oczywiście, prędzej czy później może przyjść wyrównanie, ale w praktyce na takim zawyżeniu opłat można „jechać” wiele lat.
Prognoza zużycia nie jest nie do ruszenia – możemy zawnioskować do firmy o jej zmniejszenie. Robi tak niewiele osób, licząc na to, że rachunki w końcu się wyrównają. Ale uwaga! Możemy zastawić na siebie pułapkę – przeszacować obniżkę, po kolejnym rozliczeniu okaże się, że musimy dopłacić wiele więcej. Można oczywiście przejść na rozliczenia comiesięczne, wtedy odczytujemy stan licznika po każdym miesiącu i płacimy w miarę za realne zużycie. Tyle że często jest to opcja dodatkowo płatna. Za przywilej otrzymywania co miesiąc rachunku wystawionego w oparciu o rzeczywiste zużycie zapłacimy – w zależności od firmy – od 3–5 zł.
Trzeci element to wiedza o chwilowym zużyciu. Badania empiryczne potwierdzają, że konsument jest bardziej skłonny do oszczędzania, jeśli już na wstępie wie, ile z tego będzie miał. Z prądem jest ten problem, że znamy nasze łączne miesięczne zużycie, ale nie wiemy, co najwięcej zużywa prądu i kiedy. I nie wiemy jak to wpływa na rachunki za prąd.
Generalnie można zgadywać, że jak włączymy odkurzacz, żelazko, czajnik elektryczny i 500-watowy zestaw kina domowego, to licznik będzie się „kręcił” jak opętany. Ale ile to będzie w złotówkach? Można to próbować oszacować korzystając z kalkulatorów, np. 15 minut odkurzania to koszt 13 groszy. A ugotowanie pół litra wody w czajniku elektrycznym o mocy 2.200 W to ok. 4 groszy. Ale przecież to tylko szacunki – każdy z nas ma sprzęt o innej mocy i sprawności i inną cenę za prąd.
Jak to kontrolować? Niektórzy inwestują w urządzenia, które mierzą pobór prądu danego urządzenia (watomierze w cenie ok. 40 zł) i dokładnie wiedzą, jaki pobór prądu ma ich czajnik i mogą sobie obliczyć zużycie. Niektórzy mogą korzystać z aplikacji, które mierzą chwilowy pobór i widzą na smartfonie ile płacą. To dobry pomysł, ale niszowy, bo niewiele osób ma takie wypasione liczniki.
To trzy elementy, od których można zacząć kontrolę wydatków na prąd. Niby jest wszystko jasne, ale czy proste? Istotą każdego pomysłu, który zachęci konsumenta do zmiany zachowań, czy przyzwyczajeń jest prostota. A może odwrócić porządek rzeczy i dostosować zużycie prądu do domowego budżetu, a nie budżet do zużycia? Jest na to banalny sposób.
Licznik pod kontrolą to rachunki za prąd pod kontrolą
Być może wcale nie powinniśmy zaprzątać sobie głowy tymi wszystkimi opłatami i cennikami – jedyne co nas interesuje, to wysokość rachunków i zużycie miesięczne – a przecież te informacje zdobyć najprościej – wystarczy zerknąć na rachunek. Załóżmy, że jest to 200 kWh miesięcznie, czyli – przy sumarycznej cenie 65 groszy – 130 zł. Może gimnastykować się i trudzić, żeby ograniczyć zużycie, ale efekty i tak poznamy dopiero przy następnym okresie rozliczeniowym. A gdyby tak licznik działał jak telefon na kartę? Kilowatogodziny były minutami? I żeby zużycie trzeba było dostosować do stanu konta? Mam 100 zł, więc dzwonię (używam prądu) za 100 zł. Czy to możliwe?
Liczniki pre-paid to żadna nowość, ale do tej pory były niszą. Firmy energetyczne niechętnie takie instalowały, albo w ogóle nie miały ich w ofercie. Bardziej opłacało im się korzystać z zawyżonych prognoz. Teraz za sprawą nowych regulacji to się zmienia, i niektórzy dostawcy prądu instalują takie cuda techniki na żądanie.
Prawdopodobnie nie ma lepszego sposobu kontroli nad wydatkami niż licznik pre-paid. Chce przeznaczać 120 zł na rachunek, za tyle doładowuje licznik. I muszę się postarać, żeby ściąć zużycie. Oczywiście, trzeba uważać, żeby nie przeszacować w dół, bo jeśli ustawimy limit za nisko, będziemy musieli siedzieć przy świeczkach.
To oczywiście, przejaskrawienie, bo odcięcie prądu nam nie grozi. W każdej chwili możemy doładować licznik za pomocą szybkiego przelewu. Dostaniemy zwrotny kod i znów możemy oglądać Netflix. Poza tym liczniki mają wbudowaną pewną niewielką ilość energetycznego debetu, żebyśmy nie cofnęli się niespodziewanie do średniowiecza.
To pomysł nie tylko dla właścicieli mieszkań, które są przeznaczone na wynajem – już nigdy lokator nie zostawi nas z kilkuset złotowym rachunkiem do zapłacenia.
Jak się do tego zabrać? Można na początek stosować metodę małych kroków. I zmniejszać kwotę zużycia prądu o 2-5 zł miesięcznie. Potem o docelowe 10 zł-30 zł. Czy można osiągnąć większe oszczędności? Zależy jaki jest punkt wyjścia – czy płacimy miesięcznie 120 zł, czy 250 zł. Przy cenie 0,65 zł za kWh 10 zł, to równowartość 15 kWh. Tyle zużywa włączony 6,5 godziny dziennie telewizor o mocy 80W. Mam nadzieję, że nikt z Was nie ogląda tyle telewizji.
Być może największa zmiana dzięki licznikowi pre-paid zachodzi w naszej głowie – wiemy, że mamy ograniczoną pulę prądu, więc kontrolujemy zużycie.
ZAPROSZENIE:
Jeśli mieszkasz we Wrocławiu, to już dziś możesz skorzystać z możliwości kontrolowania swoich wydatków na prąd! Trójmiejska firma Fortum – renomowany, pochodzący ze Skandynawii sprzedawca energii – oferuje rozwiązanie „Prąd w telefonie”, dzięki któremu – w powiązaniu z inteligentnym licznikiem w Twoim mieszkaniu – możesz bardzo łatwo kontrolować swoje wydatki na prąd, obniżyć rachunki za energię i wygodnie doładowywać konto w czasie rzeczywistym. Maciek Samcik testował to na własnej skórze. Z propozycji dołączenia do tej innowacji możecie skorzystać KLIKAJĄC TEN LINK
————————————
Artykuł stanowi część cyklu edukacyjnego „Prąd w telefonie”, który zespół „Subiektywnie o finansach” realizuje wspólnie z firmą energetyczną Fortum, oferującą m.in. możliwość zakupu prądu w formacie pre-paid.
źródło zdjęcia: Unsplash