Czy doczekam się kiedyś czasów, w których klienci firm ubezpieczeniowych będą traktowani w taki sposób, jak to nakazuje prawo – czyli z zastosowaniem zasady, że wszelkie wątpliwości są tłumaczone na ich korzyść? Dostaję od Was mnóstwo pism, skarg, listów, gorzkich żali w sprawie polis na życie lub zabezpieczających przed wybranymi ciężkimi zachorowaniami. Zwykle rzecz dotyczy ubezpieczeń dołączanych do kredytów, w których znajdują się wyłączenia odpowiedzialności ubezpieczyciela charakterystyczne dla polis-wydmuszek.
W dużej części przypadków trudno jest coś wskórać. Nawet jeśli gołym okiem widać, że wyłączenie odpowiedzialności jest specjalnie „uszyte” na niekorzyść klienta, to jeśli „wpadł” on literalnie na to właśnie wyłączenie… Oczywiście: zawsze można próbować udowaniać, że wyłączenie jest nieprecyzyjnie sformułowane bądź że nie powinno w ogóle być stosowane. Ale to już jest grubsza sprawa, do której nie ma co podchodzić bez adwokata.
- Wymarzony moment, żeby inwestować w fundusze obligacji? Podcast z Pawłem Mizerskim [POWERED BY UNIQA TFI]
- Nowe funkcje terminali płatniczych. Jak biometria zmieni świat naszych zakupów? [POWERED BY FISERV]
- BaseModel.ai od BNP Paribas: najbardziej zaawansowana odsłona sztucznej inteligencji we współczesnej bankowości!? [POWERED BY BNP PARIBAS]
Są jednak sprawy, w których wyłączenia odpowiedzialności można byłoby zinterpretować jako nieistotne dla sprawy, o ile udałoby się spojrzeć na sprawę z odrobiną dobrej woli. Wydaje mi się, że dziś właśnie tego typu sprawę mam na oku. Rzecz dotyczy odszkodowania związanego umową ubezpieczenia kredytu mieszkaniowego. Kredyt był zaciągnięty w banku PKO BP, ale raczej nie ma to związku ze sprawą.
Kredytobiorcami są cztery osoby, mama mojego czytelnika, jego zmarły ojciec oraz sam czytelnik z małżonką. Ubezpieczenie jest ze „stajni” PZU i gwarantuje spłatę 50% wierzytelności kredytowej w przypadku śmierci ubezpieczonego. No i w lipcu 2016 r. taka właśnie przykrość się wydarzyła. Tata mojego czytelnika przeszedł operację wszczepienia zastawki aortalnej serca w szpitalu w Lublinie. Operacja się udała, ale w listopadzie tata trafił do szpitala w Zamościu z gorączką, której pochodzenia nie udało się zdiagnozować lekarze.
Jak się później okazało, na wszczepionej zastawce doszło do stanu zapalnego, co spowodowało potrzebę wykonania reoperacji, której pacjent nie przeżył. Mój czytelnik zwrócił się do PZU o spłacenie części kredytu. Kwestia dotyczyła relatywnie niewielkiej kwoty, 20.000 zł. Firma ubezpieczeniowa niestety odmówiła. Powód?
„Powołano się na zapisy umowy mówiące o tym, że ubezpieczony był chory w momencie podpisywania umowy ubezpieczenia. Jest to nieprawdą, ponieważ tato zachorował w kwietniu 2016 r. W kolejnych pismach ubezpieczyciel bez żadnych ogródek informował nas tym, że ubezpieczenie nam się nie należy”
– opowiada czytelnik. Oczywiście jego wypowiedź jest nieco nieprecyzyjna. PZU Życie odmawia wypłaty, gdyż twierdzi, iż śmierć ubezpieczonego nastąpiła w wyniku „chorób ubezpieczonego, które były zdiagnozowane lub leczone przed początkiem odpowiedzialności ubezpieczyciela”.
To dość typowe wyłączenie – z jednej strony zrozumiałe (bo gdyby go nie było ludzie ubezpieczaliby się dopiero wtedy, gdyby wiedzieli, że są w zdrowotnych opałach), a z drugiej strony będące wytrychem, zwłaszcza w sytuacji, gdy klient nie poddał się badaniom lekarskim zleconym przez ubezpieczyciela, które określiłyby stan jego zdrowia w momencie podpisywania polisy.
W jednym z pism wysłanych do mojego czytelnika PZU podaje, że ową chorobą, zdiagnozowaną i leczoną przed podpisaniem umowy ubezpieczenia, było „nagłe zatrzymanie krążenia w następstwie rozpoznanego nadciśnienia tętniczego i cukrzycy”. A nadciśnienie tętnicze – jak rezolutnie zauważa ubezpieczyciel – zostało rozpoznane w styczniu 2011 r.
Hmmm… przeanalizowałem dość dokładnie dokumentację medyczną taty mojego czytelnika i – na tyle, na ile pozwala mi na to ogólna wiedza o chorobach – przyczyna śmierci niespecjalnie klei się z nadciśnieniem tętniczym. Człowiek zachorował na „dysfunkcję zastawki serca”, co zostało zdiagnozowane dopiero w kwietniu 2016 r. Poprzednie badania – w tym echo serca – nie wykazywały objawów chorobowych, ani wady serca. Śmierć była więc wynikiem wykrytej w 2016 r. wady serca i nieudanym jej leczeniu.
Czytaj też: Odmówili wypłaty świadczenia, bo czują, że coś jest nie tak. Ale co?
Czytaj też: Ubezpieczył pożyczki w SKOK-u. Zmarł, ale kasy nie będzie, bo… kart zgonu zawierała błąd?
Mój czytelnik użył tej argumentacji w ramach wymiany pism z PZU Życie, ale nic to nie dało. Najpierw ubezpieczyciel z maniackim uporem twierdził, że wadę serca wykryto już w 2010 r., a potem – po kolejnych odwołaniach – powtarzał, że zgon pacjenta był wynikiem nadciśnienia tętniczego i cukrzycy, które to choroby rzweczywiście zostały wykryte wcześniej.
No i teraz tak: gdyby ubezpieczyciel chciał spojrzeć na sprawę wąsko, interpretując ją na korzyść klienta, to powinien powiedzieć: „pacjent chorował na serce, ale zmarł w wyniku wykrytej niedawno wady serca, a nie z powodu chorób wcześniej leczonych”. I wypłacić pieniądze. Ale PZU robi w tej sprawie wrażenie, iż nie istnieje bynajmniej po to, by służyć klientom, lecz akcjonariuszom (w tym Skarbowi Państwa). I z tego tytułu spogląda na wiele spraw szeroko.
Co prawda trudno mi wyobrazić sobie spojrzenie aż tak szerokie, by powiązało wadę serca z nadciśnieniem tętniczym, ale gdybym się bardzo napiął, to może byłbym w stanie poprowadzić narrację, iż być może wada serca nie ujawniłaby się, gdyby nie inne choroby, na które cierpiał pacjent (np. nadciśnienie). Jest to jednak hipoteza obnażająca złą wolę tego, kto ją stawia (i chyba dość trudna do obrony, gdyby sprawa trafiła do sądu).
Mam do naszej narodowej spółki ubezpieczeniowej prośbę – mniej szerokości. Bo im szerzej patrzycie, tym bardziej umyka Wam człowiek. Działalność ubezpieczeniowa oczywiście musi być rentowna, ale to jest też misja. Niesiecie ludziom poczucie bezpieczeństwa, a więc to, co powinno być dla nich jedną z najważniejszych rzeczy w życiu. Bardzo proszę PZU o ponowne przepatrzenie tej sprawy, Jej sygnatura to PZ2017031407334. A ja nie omieszkam opisać finału tej historii.
źródło ilustracji: sasint/Pixabay.com