W ciągu roku ceny prądu wzrosły o 60%. Konsumenci na razie tego nie odczuwają, bo cen strzeże Urząd Regulacji Energetyki. Podwyżki muszą brać na klatę głównie małe i średnie firmy, ale taka sytuacja nie będzie trwać w nieskończoność. Prezes URE wietrzy spisek i zapowiedział, że wraz z UOKiK-iem i KNF-em zbada wzrost notowań. Czy to dobry czas żeby zainteresować się ofertami z gwarancją cen prądu? Jak jeszcze możemy chronić się przed podwyżkami?
To co się dzieje na rynku energii to jakaś bonanza. W ubiegłym roku o tej porze średnie ceny prądu na Towarowej Giełdzie Energii wynosiły ok. 150 zł za megawatogodzinę. Dziś to już 242 zł, czyli ponad 60% więcej. A będzie drożej, bo jeśli firmy myślą o zakontraktowaniu dostaw prądu na trzeci kwartał to muszą płacić nawet 313 zł za każdą megawatogodzinę.
- Wymarzony moment, żeby inwestować w fundusze obligacji? Podcast z Pawłem Mizerskim [POWERED BY UNIQA TFI]
- Nowe funkcje terminali płatniczych. Jak biometria zmieni świat naszych zakupów? [POWERED BY FISERV]
- BaseModel.ai od BNP Paribas: najbardziej zaawansowana odsłona sztucznej inteligencji we współczesnej bankowości!? [POWERED BY BNP PARIBAS]
Prąd, węgiel, CO2 i spekulanci w tle. Sprawę zbada UOKiK i KNF
Energią elektryczną handluje się na giełdzie jak na bazarze pietruszką. I jeśli koszty produkcji rosną, to musi rosnąć też cena produktu na straganie. Prąd drożeje, bo wytwórcy, czyli w polskim przypadku głównie elektrownie węglowe płacą więcej za emisję CO2, które powstaje przy okazji spalania paliwa.
W ciągu roku cena uprawnienia do emisji jednej tony CO2 wzrosła prawie czterokrotnie do 16 euro za tonę. Niektórzy europejscy decydenci chcieliby, żeby za CO2 płacić nawet i 30 euro za tonę. Chodzi o ograniczenie emisji tego gazu i walkę z globalnym ociepleniem.
Czytaj też: Fortum kontra tradycyjni dostawcy prądu. Czy darmowa energia w nocnej taryfie się opłaca?
Czytaj też: Jak płacicie rachunki? Gotówką na poczcie, przelewem internetowym, kartą online? Są nowe dane
Polska na razie ma taryfę ulgową i nie ponosi pełnych kosztów emisji CO2 z naszych elektrowni, ale to za kilka lat się skończy. Wtedy dopiero ceny mogą zerwać się ze smyczy.
Po drugie drożeje paliwo, czyli węgiel. W ciągu 18 miesięcy cena węgla dla energetyki wzrosła prawie o 40 zł za tonę do 240 zł.
Po trzecie na wzrost cen wpływa też to, że niektóre elektrownie są w remoncie albo mają usterki. Sytuację na bieżąco można sprawdzać tutaj. Mniejsza podaż prądu oznacza podwyżki.
Po czwarte mamy mało źródeł odnawialnych. Przeciwnicy zaraz podniosą larum, że przecież do nich dopłacamy, więc to z natury rzeczy drogie źródło energii. Ale zwolennicy odpowiedzieliby, że wiatraki, czy panele fotowoltaiczne produkują prąd w zasadzie bezkosztowo (nie licząc pieniędzy na serwis). I jeśli ten tani, zielony prąd trafiłby w większej ilości na giełdę, zbiłby ceny.
Po piąte za wzrostami cen prądu, tak jak każdego innego towaru stać mogą spekulanci.
„Analizy pokazały w sposób ewidentny, że wzrost nie wynika tylko i wyłącznie z kosztu uprawnień do emisji CO2 i paliwa. Budzi to naszą szczególną troskę, bo indeksy giełdowe przekładają się na ceny energii dla konsumentów. Wierzę, że ta sytuacja zostanie szybko wyjaśniona, a jeżeli się pojawią winni, zostaną dotkliwie i srodze ukarani”
– powiedział w środę cytowany przez PAP prezes URE Maciej Bando. Prezes zapowiedział zaangażowanie do wyjaśnienia sprawy Urząd Regulacji Energetyki i Komisję Nadzoru Finansowego.
Nie przegap nowych tekstów z „Subiektywnie o finansach”, zapisz się na newsletter i odbierz zestaw praktycznych poradników, w tym przegląd najlepszych kont bankowych ułatwiających oszczędzanie
Vox populi, vox Dei. Kto wchłonie podwyżki?
W Polsce na straży cen prądu – ale tylko cen dla gospodarstw domowych! – stoi (jeszcze, ale za kilka lat ma to się zmienić) Urząd Regulacji Energetyki. I co roku mniej więcej na dwa tygodnie przed sylwestrem ogłasza jak się zmienią maksymalne opłaty za sprzedaż i dystrybucję prądu na następny rok.
Czy to oznacza, że do grudnia możemy spać spokojnie? Nic bardziej mylnego, bo jeśli firmy poczują nóż na gardle, wtedy zawnioskują do URE o przedwczesną podwyżkę. Ale to czy urząd się na nią zgodzi to już inna bajka. W poprzednich latach prezes URE wcale nie był skory do tego, żeby akceptować wnioskowane podwyżki cen.
Ceny energii w Polsce już dziś należą do najwyższych w Unii Europejskiej. Jeśli uwzględnimy naszą skromną siłę nabywczą, to w pierwszej połowie tego roku mieliśmy w Polsce piąte co do wysokości ceny prądu w Europie za Niemcami, Portugalią, Belgią i Rumunią. Średnio polskie gospodarstwo domowe wydaje rocznie na prąd 1400 zł.
A przed nami maraton wyborczy: już tej jesieni wybieramy samorządowców, w przyszłym roku europosłów, a za półtora roku nowy parlament. Decyzje o podwyżkach cen prądu nie spotkają się z aprobatą wyborców. W końcu prezes partii rządzącej powiedział (przy okazji zwracania premii przez urzędników rządu Beaty Szydło) „vox populi, vox Dei”.
Z drugiej strony trzeba pamiętać, że największe firmy energetyczne to spółki, w których największe pakiety udziałów ma państwo. W interesie właściciela nie jest sytuacja, gdy koncerny energetyczne ponoszą coraz większe koszty i nie mogą przerzucić ich w całości na nabywców produkowanego przez siebie „towaru”. To obniża rentowność i dywidendy płynące m.in. do kasy państwa.
A firmy energetyczne muszą zarabiać, by gromadzić pieniądze na ogromne inwestycje – bloki energetyczne w części elektrowni są stare i wymagają remontu lub wymiany. To wszystko nie pozwala nam, zwykłym konsumentom, spać tak całkiem spokojnie.
Na bank podwyżki zostaną przeniesione na firmy, w tym małe i średnie przedsiębiorstwa i rolników, którzy rozliczają się w taryfie C, która nie podlega kontroli URE. To z kolei może przełożyć się na wzrost cen różnych rzeczy w sklepach (ceny paliwa i energii to ważny składnik kosztów w każdej firmie).
Jak się bronić przed podwyżkami?
URE nie będzie mógł bronić klientów indywidualnych przed podwyżkami w nieskończoność. Jeśli firmy dobrze uargumentują powody zmiany taryf – a skokowy wzrost cen na giełdzie energii to naprawdę niezłe alibi – być może za prąd zapłacimy więcej nawet w roku wyborczym. Dlatego lepiej za wczasu zastanowić się jak możemy zapobiec wzrostom cen prądu.
Czytaj też: Auto-tankowanie? Oto aplikacja dzięki której twój samochód… sam zapłaci za paliwo. Od Shella
Rachunek za prąd rozkłada się mniej więcej po połowie na koszty dostarczania prądu i jego zużycie (sprzedaż). Ostatnio rosły głównie stawki za dostarczenie. W związku ze wzrostami cen na giełdach w górę może pójść cena sprzedaży prądu.
Dostarczyciela (fachowo dystrybutora) energii zmienić nie możemy. Możemy zmienić sprzedawcę. Mimo, że taka możliwość jest w Polsce prawie od 11 lat robimy to nad wyraz niechętnie. Najczęściej po prostu nam się nie chce, a ci którzy się skusili, często zrobili to pod wpływem namolnych akwizytorów. Niekiedy wysłanników firm, które potem miały na pieńku z UOKiK-iem. Lista interwencji urzędu pod tym adresem.
Czy warto dać się złapać w sieć i zagwarantować ceny prądu?
Zmiana sprzedawcy prądu może być z korzyścią dla naszego portfela, ale musimy dokładnie wczytać się w umowę. W ostatnich miesiącach duże koncerny energetyczne wyraźnie się ożywiły i zaczęły śmielej między sobą konkurować o względy klientów.
Do Warszawy żeby stawić czoło Innogy weszło PGE z zupełnie nową marką Lumi, a Energa zaoferowała nowy produkt dla klientów w całej w Polsce z potrójnym ubezpieczeniem. Zwykle różnice w cenach energii są symboliczne i wynoszą kilka groszy, co oznacza, że zmienić sprzedawcę opłaca się gdy:
- a) mamy duże roczne zużycie, np. powyżej 2500 kWh rocznie
- b) zależy nam na dodatkowych bonusach takich jak ubezpieczenie assistance, pomoc fachowców, czy nawet pakiet zdrowotny
- c) nasz nowy sprzedawca oferuje kilka umów w jednym, np. prąd i gaz, albo prąd, gaz, ubezpieczenie telefon i kablówkę.
- d) nowy sprzedawca ma nie tylko tańszy prąd, ale i niską opłatę handlową. To w niej zaszyte są wszelkie opcje dodatkowe. Jej stawka może się wahać o kilku do kilkudziesięciu złotych miesięcznie
Zwykle z rezerwą podchodzę do wszelkich ofert, które gwarantują niezmienność cen prądu. Przypomina mi to łapanie przez pająka much w sieć. Gdy nas złapie, przez dwa lata nie mamy żadnego pola manewru – nie możemy zrezygnować z umowy, bo zapłacimy karę musimy więc pokornie czekać, płakać i płacić.
Ale z drugiej strony już od dawna ceny prądu nie rosły tak gwałtownie. To może być ten moment, kiedy korzystając z gwarancji cen prądu to my będziemy sprite, a „big energy” pragnieniem. Ceny będą rosły, podwyżki spadną na innych, a my będziemy mieć gwarancję na kolejne 2-3 lata.
Majstrowanie w taryfach to kilkadziesiąt złotych oszczędności
Jeśli dobrze jest nam u obecnego sprzedawcy i nie chcemy go zdradzić z konkurencją, sprawdźmy jakie inne oferty proponuje. Być może trafimy na promocję, np. pół roku bez opłaty handlowej? Już na wstępie mamy kilkanaście-kilkadzisiąt złotych oszczędności w portfelu.
Poza tym w ramach usług swojego starego sprzedawcy możemy skorzystać z innej, dwustrefowej taryfy. W Polsce na 14,5 mln gospodarstw domowych z takiej opcji korzysta tylko 2 mln odbiorców. Płacą oni za prąd kilkanaście groszy mniej od godz. 22 do 6 rano, a także między 13, a 15.
O ile mniej? Na przykład w Enei w szczycie 37 groszy, a w nocy 17 groszy. W Enerdze odpowiednio 40 groszy i 26 groszy, w Innogy 36 i 31 groszy. Taryfa całodobowa jest spłaszczona i wynosi 29 groszy w Enei, 34 w Enerdze i 33 grosze w Innogy. Zmiana będzie nam się opłacać tylko wtedy gdy zużywamy dużo prądu nocą (dogrzewamy się, czy korzystamy z bojlera).
Czytaj też:Czy opłaca się wziąć nocną taryfę na prąd? Case study
Czytaj też: Oni odetną prąd car-sharingowi? Warszawę i kraj zaleją… skutery na minuty. Ja już jeździłem
Czy zmiana się opłaca? Wbrew pozorom to bardzo trudne do oszacowania. Najlepiej gdybyśmy mogli na bieżąco, z godziny na godzinę mogli analizować nasze zużycie. Póki nie mamy tzw. inteligentnych liczników prądu nie możemy tego mierzyć. W skali roku może nam się udać zaoszczędzić kilkadziesiąt albo nawet ponad 100 zł.
Ci, którzy mieszkają w domkach jednorodzinnych mogą też próbować chociaż częściowo odciąć się do systemu energetycznego, postawić panele fotowoltaiczne i produkować prąd ze Słońca. Inwestycja zwraca się zwykle po 8 latach. Można zainteresować się leasingiem paneli, który de facto zastępuje nam sprzedawcę prądu, o czym pisaliśmy w maju.
Niestety, musimy też pamiętać, że nie mamy wpływu na stawki stałe, w które „ubrana” jest nasza faktura za prąd. Chodzi o różne składniki rachunku, które ustalają urzędy.
Na przykład opłata przejściowa wzrosła w ub.r. z 3,87 zł brutto do 8 zł brutto miesięcznie. Na horyzoncie jest opłata mocowa, która ma sfinansować budowę nowych elektrowni. Możliwe też, że pojawi się też symboliczna, kilkudziesięciogroszowa opłata na odnawialne źródła energii. Nigdy nie będzie więc tak, że jeśli znajdziemy dostawcę prądu o 10% tańszego, to zapłacimy o 10% mniej. Ale trochę mniej zapłacimy na pewno.
źródło fotografii: pixabay