Ministerstwo Finansów wprowadza kolejną oszczędnościową nowinkę do oferty obligacji skarbowych. Po sukcesie uruchomionych jesienią zeszłego roku obligacji trzymiesięcznych w czerwcu w sprzedaży pojawiły się obligacje premiowe. Termin inwestycji jest 10-miesięczny, a gwarantowany zysk to 1,25%. Niewiele? Głównym wabikiem dla ciułaczy jest możliwość wygrania od 10 zł do nawet 10.000 zł
Połączenie loterii z inwestowaniem oszczędności? Do tej pory takie skojarzenia dotyczyły głównie bardzo ryzykownych ofert, jak forex. Tym razem jednak do gry zaprasza najbardziej wiarygodny w oczach konsumentów partner – Skarb Państwa. W czerwcu po raz pierwszy można kupić przez internet oraz w placówkach banku PKO BP specjalne obligacje premiowe. A więc takie, które łączą się z możliwością zgarnięcia dodatkowej nagrody. Szczęściarzy wskaże… losowanie.
- Wymarzony moment, żeby inwestować w fundusze obligacji? Podcast z Pawłem Mizerskim [POWERED BY UNIQA TFI]
- Nowe funkcje terminali płatniczych. Jak biometria zmieni świat naszych zakupów? [POWERED BY FISERV]
- BaseModel.ai od BNP Paribas: najbardziej zaawansowana odsłona sztucznej inteligencji we współczesnej bankowości!? [POWERED BY BNP PARIBAS]
Ten nowatorski mechanizm – choć przecież obligacje premiowe są wykorzystywane w niektórych krajach na Zachodzie – dotyczy specjalnie w tym celu emitowanych obligacji skarbowych o 10-miesięcznym terminie wykupu i oprocentowaniu wynoszącym 1,5% w skali roku (czyli 1,25% w okresie inwestycji).
To oprocentowanie, biorąc pod uwagę inne obligacje znajdujące się w ofercie Ministerstwa Finansów oczywiście nie powala na kolana. Taki procent można uzyskać jedynie na trzymiesięcznych obligacjach. Wszystkie inne obligacje są oprocentowane znacznie wyżej – od 2,1% w skali roku (obligacje dwuletnie o stałym oprocentowaniu) do 2,7% (obligacje dziesięcioletnie w pierwszym roku) oraz 3,2% (obligacje 12-letnie dla beneficjentów programu Rodzina 500+, w pierwszym roku).
Obligacje premiowe, czyli 1,25 zł odsetek i… los na loterię
W przypadku premiowych obligacji 10-miesięcznych rekompensatą za relatywnie niski procent – relatywnie, bo przecież w porównaniu ze standardowym oprocentowaniem depozytów w największych bankach nawet te 1,5% nie wygląda aż tak źle, choć oczywiście nie pokrywa inflacji – ma być szansa na wygraną w losowaniu.
Wartość każdego z wygranych „losów” wynosi od 10 zł do 10.000 zł. Jedna obligacja stanowi jeden „los” w loterii, co oznacza, że 100-złotowa inwestycja może dać największym szczęściarzom nie tylko 1,25 zł odsetek, ale i 100-krotne pomnożenie oszczędności dzięki premii.
Liczba losowanych nagród będzie zależała od tego ilu nabywców znajdą obligacje premiowe. Z grubsza rzecz wygląda tak, że na każdych 100 sprzedanych obligacji przypada nieco więcej, niż jedna premia. Jeśli więc sprzedadzą się obligacje za 100 mln zł, to mniej więcej 11.210 z nich będzie jednocześnie „szczęśliwym losem”. Zaś wśród „wygrywających obligacji” jedna na ponad tysiąc będzie „losem” za 10.000 zł.
Jak w każdej loterii najwięcej nagród będzie niskokwotowych – po 10 zł. Do wygrania będą też „stówki” oraz pule 1000-złotowe. Losowanie odbędzie się 20 marca przyszłego roku, czyli tuż przed wykupem obligacji. Tutaj trochę więcej technicznych szczegółów tej inwestycji.
W porównaniu z obligacjami połączonymi z loterią organizowaną np. przez Brytyjczyków te nasze są stosunkowo mało „loteryjne”. W Wielkiej Brytanii maksymalna nagroda wynosi aż milion funtów (przy wartości inwestycji 100 funtów), zaś prawdopodobieństwo zakupu „wygranej” obligacji wynosi 1:24.000.
Rząd chce odebrać bankom nasze pieniądze
Jestem dziwnie pewny, że nowy pomysł Ministerstwa Finansów jest skazany na sukces. Po pierwsze dlatego, że Polacy to naród graczy. Loterie, konkursy, losowania są naszym sportem narodowym. Połowa Rodaków przynajmniej okazjonalnie kupuje kupon Lotto, a wszelkiego rodzaju zdrapki cieszą się niesłabnącym zainteresowaniem.
Po drugie obligacje to coraz popularniejsza wśród ciułaczy forma lokowania oszczędności. Jeszcze kilka lat temu przez cały rok inwestowaliśmy w nie 2-3 mld zł, a teraz tyle wkładamy w obligacje skarbowe w jeden kwartał. Wprowadzone jesienią zeszłego roku obligacje trzymiesięczne okazały się hitem ze względu na krótki okres inwestycji (Polacy nie lubią blokować zaskórniaków na długo) oraz oprocentowanie wyższe, niż oferowane przez największe banki.
W dalszym ciągu większość nowych oszczędności (mniej więcej 50-60 mld zł rocznie) ląduje w bankach, na kontach oszczędnościowych i na ROR-ach (rzadziej na depozytach terminowych), ale sprzedaż obigacji w skali roku może wkrótce przekroczyć 10 mld zł co oznacza, że powoli Ministerstwo Finansów zaczyna wywierać presję na branżę bankową, by podrasowała nieco oprocentowanie depozytów.
Czytaj też: Ogromne pieniądze płyną do obligacji skarbowych. Do wzięcia… dwa razy więcej, niż w dużym banku
Jaka szansa na wygraną? Czy to się opłaca?
Zakładam, że dla większości nabywców czerwcowej serii obligacji premiowych (oznaczonych symbolem POS) jedną z głównych motywacji do inwestycji będzie chęć uczestniczenia w grze i zmierzenia się z losem. Nagrody są co prawda niższe, niż w Lotto, ale i prawdopodobieństwa wygranej „pierwszejgo stopnia” jest większe. Przypominam: wygrywa niemal co setna obligacja.
Ale gdyby spojrzeć na premiowe obligacje całkiem na zimno, odrzucając „grywalizację”, to można spróbować pokusić się o sprawdzenie ile wart jest „los” w tej grze. A więc o ile mniejszy zysk oferują obligacje 10-miesięczne oraz jaka jest oferowana w zamian szansa na rzeczywiście znaczącą wygraną.
Załóżmy, że chcę zainwestować 10.000 zł (a więc kupić 100 obligacji) i że poza obligacjami premiowymi rozważam alernatywę w postaci najzwyklejszych w świecie obligacji dwuletnich. Te w skali roku zapewniają 210 zł brutto w skali roku, zaś po przeliczeniu tych procentów na 10 miesięcy i potrąceniu podatku Belki wyjdzie 142 zł zysku na czysto. Tyle bym zarobił inwestując od czerwca do marca w obligacje dwuletnie.
W przypadku obligacji premiowych zysk brutto z inwestycji 10.000 zł wyniesie 125 zł minus podatek. W zaokrągleniu – równa stówka. Ale przy zakupie 100 obligacji bardzo prawdopodobne jest zgarnięcie premii (bo mniej więcej co setna obligacja powinna „wygrywać”). Z tym, że 90% nagród to te 10-złotowe. Gdyby trafiła mi się taka właśnie, to zwiększenie mojego dochodu z inwestycji będzie relatywnie niewielkie – ze 100 zł do 110 zł netto.
1,5% na trzy miesiące bez premii, albo… na dziesięć z losowaniem
Mam więc następującą alternatywę: zainwestować „na pewniaka” w obligacje dwuletnie i mieć po dziesięciu miesiącach 142 zł z ulokowanych w nie 10.000 zł albo wziąć udział w grze i mieć 100 zł lub – na co jest duża szansa – jakieś 110 zł.
No dobra, ale przecież 10% nagród w obligacyjnej „loterii” ma większą wartość, niż 10 zł. Mam szansę jedną na tysiąc, że uzyskam 100 zł, 1000 zł albo 10.000 zł. Taka „wygrana” oznaczałaby przynajmniej podwojenie zysku z mojej inwestycji – ze 110 zł do 210 zł, a gdyby dobrze poszło, to jej pomnożenie razy 100.
Każdy sam musi podjąć decyzję czy gra jest warta świeczki. Rozumując zupełnie na chłodno kupujemy „los na loterię” o wartości jakieś 32 zł (tyle wynosi różnica między zyskiem z obligacji premiowych i „niepremiowych” dwulatek) i mamy jedną szansę na tysiąc żeby wygrać nagrodę, która spowoduje znaczący lub wręcz rewolucyjny wzrost zysku z inwestycji.
Oczywiście: możemy też postawić przed sobą inny wybór – inwestować w obligacje trzymiesięczne (1,5% w skali roku i nic więcej) lub też w obligacje dziesięciomiesięczne (też 1,5%, ale i możliwość zgarnięcia co najmniej 10 zł premii). W tym przypadku wybór wydaje się być dość oczywisty – identyczny procent i dodatkowa szansa na zarobek dzięki loterii.
Czytaj też: Startują nowe obligacje rządowe. Wreszcie będzie można oszczędzać na krótko! Banki mają problem?
Ten rząd chce zadłużać się w naszych kieszeniach, nie zagranicznych
Widać, że pod rządami ludzi premiera Morawieckiego rząd staje się coraz mocniejszym i bardziej kreatywnym graczem na rynku walki o nasze oszczędności. To oznacza z jednej strony dość niezdrowy klimat (tam gdzie państwo rywalizuje z podmiotami prywatnymi nigdy nie jest sprawiedliwie), z drugiej strony presję na banki, by podwyższyły oprocentowanie depozytów, a z trzeciej – praktyczne wcielanie w życie koncepcji, by w większym stopniu Polska zadłużała się w kieszeniach własnych obywateli, a nie zagranicznych instytucji finansowych.
Czytaj też: To ostatnio hit bezpiecznego oszczędzania. Jak kupować obligacje rządowe? I jakie?
Zarówno pomysł na obligacje trzymiesięczne, jak i na „premiówki” to fajne, atrakcyjne koncepcje, które spotykają się z intensywnym poszukiwaniem przez Polaków bezpiecznych zysków poza bankami. W zasadzie jedynym nieudanym – jak na razie – pomysłem rządu były obligacje rodzinne dla beneficjentów programu „Rodzina 500+”. Zainteresowanie nimi jest śladowe – dodatek na dziecko wolimy wydawać, niż inwestować.
Czytaj też: Tak Samcik inwestuje swoje oszczędności w obligacje. Do wyjęcia 5-6% rocznie