Cała Polska huczy o tym, że państwowe instytucje nadzorcze nie ochroniły konsumentów przed piramidą finansową, którą okazał się być słynny zbankrutowany windykator Getback, choć mogły to zrobić. Po publikacji raportu Najwyższej Izby Kontroli jest ogólne oburzenie na nieudolność KNF, UOKiK, czy GPW. Pojawiają się postulaty o komisję śledczą i spekulacje dotyczące możliwości pozywania Skarbu Państwa o odszkodowania. Muszę Was rozczarować: żeby nie wiem jak się wszyscy napięli, to „getbacki” będą się zdarzały. Bo problem tkwi zupełnie gdzieś indziej, niż widzą to komentatorzy rozpaczający z powodu nieudolności organów państwa
„Instytucje państwowe nie zapewniły skutecznej ochrony konsumentów przed niezgodną z prawem działalnością Getback oraz podmiotów oferujących i dystrybuujących jej papiery wartościowe” – to główna teza ujawnionego właśnie raportu Najwyższej Izby Kontroli, dotyczącego afery Getback. Afery, za którą zapłacą głównie polscy ciułacze, bo dali się namówić na zakup obligacji (za 2,5 mld zł) i akcji Getbacku. Posiadacze obligacji w ciągu ośmiu lat być może odzyskają 25% pieniędzy (takie są założenia układu z wierzycielami), zaś akcjonariusze – ani grosza.
- Wymarzony moment, żeby inwestować w fundusze obligacji? Podcast z Pawłem Mizerskim [POWERED BY UNIQA TFI]
- Nowe funkcje terminali płatniczych. Jak biometria zmieni świat naszych zakupów? [POWERED BY FISERV]
- BaseModel.ai od BNP Paribas: najbardziej zaawansowana odsłona sztucznej inteligencji we współczesnej bankowości!? [POWERED BY BNP PARIBAS]
Pięć miesięcy państwowej bezczynności
Getback to na pewno kompromitująca sprawa. Piramidy finansowe wyrastają tu i ówdzie niemal codziennie, ale ta działała na regulowanym przez państwo parkiecie giełdowym. Gdzie, jak gdzie, ale w przypadku inwestowania w spółkę dopuszczoną do publicznego obrotu klienci mają prawo oczekiwać, że kupują akcje i obligacje w oparciu o rzetelne, a nie sfałszowane dane o kondycji firmy.
Nie ulega wątpliwości, że ani Komisja Nadzoru Finansowego, ani Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów w sprawie Getbacku nie wykazały się wystarczającą czujnością. W listopadzie 2017 r. na biurka szefów tych instytucji trafiły dokumenty opisujące mechanizm fałszowania przez Getback (i współpracujące z nim fundusze inwestycyjne) wartości portfeli długów. Dzięki temu Getback mógł wykazywać „papierowe” zyski i w oparciu o nie sprzedawać kolejne emisje obligacji. To bardzo upodabnia spółkę do piramidy finansowej.
KNF mógł od razu wysłać do spółki kontrolę, w ciągu tygodnia wysłać sprawę do prokuratury, a Giełdę Papierów Wartościowych poprosić o zawieszenie notowań akcji spółki. W tym samym czasie Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów mógł wystawić oficjalne ostrzeżenie przed kupowaniem obligacji firmy.
Bal trwał jeszcze przez pięć miesięcy i to opóźnienie – w czasie którego w papiery spółki zainwestowały tysiące osób – obciąża organy odpowiedzialne za „regulowanie ruchem” na polskim rynku kapitałowym. To tak, jakby patrol policji zobaczył jadące zygzakiem auto i nie zatrzymał go do kontroli, zaś pijany kierowca kilkaset metrów dalej zabiłby przechodnia.
Kto tak naprawdę odpowiada za aferę Getback? Nie tylko KNF i UOKiK…
Ale koncentrowanie się na winach KNF, UOKiK, czy nawet GPW (choć akurat ta instytucja akurat głównie udostępniała „autostradę”, po której poruszał się „pijany kierowca”) nie doprowadzi nas do poprawy sytuacji i uniknięcia w przyszłości powtórki z rozrywki.
Żeby nie wiem jak sprawna była drogówka, to jakiś pijany kierowca zawsze się przemknie. A obciążanie odpowiedzialnością wyłącznie organów państwa, które powinny bez przerwy kontrolować wszystkie spółki publiczne, w poszukiwaniu kantów, przypomina mi postulat, by zatrudnić więcej policjantów do łapania pijanych kierowców. Można, ale pełnej skuteczności nigdy nie osiągniemy.
Winnych w tej sprawie jest więcej, niż KNF, czy UOKiK. Gdzie była rada nadzorcza spółki, która powinna patrzeć na rękę zarządowi i kontrolować prawidłowość przedstawianych co kwartał bilansów i rachunków wyników? Gdzie był audytor, który powinien być niezależnym kontrolerem tych wszystkich dokumentów?
Gdzie były agencje ratingowe, które powinny swoim autorytetem oceniać jakość strategii realizowanej przez zarząd firmy? Gdzie były sztaby analityków w biurach maklerskich i bankach, które powinny oceniać w interesie swoich klientów ryzyko inwestowania w papiery tej lub innej spółki? Gdzie byli pośrednicy finansowi, którzy to wszystko powinni czytać i przekładać ludziom na prosty język („to może zbankrutować, a to jest bezpieczne”)?
Czytaj też: UOKiK oficjalnie ogłosił, że Idea Bank oszukiwał klientów przy sprzedaży obligacji Getback
A tutaj o tym co prokuratura robi w tej sprawie: Gliniarz i prokurator: wersja prokonsumencka? Pomogą ofiarom Getbacku. Jest pierwszy pozew o pokrycie strat klientki! Zapłacić ma Idea Bank
Również nie wszystkie artykuły o akcjach i obligacjach Getbacku w mediach były rzetelne. Nie każdy dziennikarz ostrzegał, że jest to firma, która realizuje bardzo ryzykowną strategię, co – w przypadku porażki tej strategii – może zakończyć się bankructwem. Żaden dziennikarz nie mógł wiedzieć, że to piramida finansowa, ale o tym, że firma działa na granicy finansowego ryzyka można było przeczytać nawet w jej oficjalnych papierach finansowych (i to jeszcze zanim zarząd zaczął je fałszować).
I gdzie był zdrowy rozsądek ludzi, którzy inwestują własne pieniądze? Ja inwestuję własne od ponad 20 lat i zdarzało mi się ulokować kawałek kapitału w firmę, która potem zbankrutowała. Ale po pierwsze to był kawałek, a nie całość oszczędności życia, a po drugie wiedziałem w co się „bawię”. Jeśli jakaś firma oferuje mi 8-10% na obligacjach, a rząd płaci 3%, to czy mam prawo oczekiwać, że ryzyko obu inwestycji jest takie samo? Proponowano mi niezliczone ilości „pewnych inwestycji” oraz „zysków bez ryzyka” (pamiętacie condohotel od Lion’s Banku? Ja też tam byłem i o mało się nie nabrałem). I moje oszczędności wciąż mają się dobrze, choć nie unikam niektórych wpadek.
Czytaj też: Pięć powodów, które sprowadziły nieszczęście na tych, którzy kupili obligacje Getback
Przeczytaj też: Obligacje skarbowe: bezpieczna alternatywa dla bankowej lokaty. Do wzięcia nawet 5% rocznie. Jakie obligacje kupić, by pokonać inflację?
Gdzieś między tymi wszystkimi check-pointami są oczywiście KNF, UOKiK i tego typu instytucje, czyli policjanci na drodze. Ale główny problem polega jednak na tym, że zawiodły też pozostałe „bezpieczniki”. Jeśli odpowiemy na pytanie dlaczego zawiodły, to wyciśniemy z tej afery coś więcej, niż wniosek typu „jak będzie więcej policji na drogach, to będzie mniej pijanych kierowców”.
To wszystko znacznie pełniej, lepiej i bardziej strawnie od NIK opisuje „Raport Nartowskiego” o aferze Getback, który powstał już długie miesiące temu. Kto go przeczytał, z raportu NIK niczego nowego się już nie dowie. Raport jest do ściągnięcia tutaj
Brak odpowiedzialności za źle wykonaną robotę – to wielki problem polskiego rynku finansowego
Uważam, że problem polega na ograniczonej odpowiedzialności konkretnych pracowników konkretnych firm i instytucji za błędy, które doprowadzają do katastrof. Gdyby inwestorzy mieli łatwą drogę pociągnięcia do odpowiedzialności konkretnego członka rady nadzorczej za to, że nie skontrolował papierów, ludzi odpowiedzialnych za tę sprawę w firmie audytorskiej, agencji ratingowych za przyznawanie literek bez pomyślunku, biur maklerskich za wystawianie lekkomyślnych rekomendacji, doradców finansowych za opowiadanie bajeczek o „zysku bez ryzyka” (jeśli takowe opowiadali) – to afery Getback być może by nie było.
Ona się wydarzyła, bo zbyt wielu ludzi brało pieniądze za swoją robotę i jej właściwie nie wykonało. Każdy z nas ponosi jakąś odpowiedzialność za swoją robotę. Jeśli w ramach tej roboty popełnimy błąd i kogoś skrzywdzimy, to powinniśmy pokryć jego straty. Tak generalnie bywa w życiu, ale z nieznanych przyczyn nie jest tak na polskim rynku finansowym i kapitałowym.
Oczywiście: odpowiedzialność nie jest „demokratyczna”. Zarząd firmy (oraz zarządy firm, które pomagały w przekręcie) oczywiście ponosi ją w 100%. Rada nadzorcza też miała ogromne możliwości wykrycia fraudu, audytor również miał odpowiednie kompetencje i mógł dostrzec nieprawidłowości. Agencje ratingowe posługiwały się już dokumentami zweryfikowanymi przez te dwa gremia, choć mogły surowiej ocenić strategię Getbacku (bardzo agresywną). Podobnie, jak analitycy biur maklerskich i banków, czy – mimo wszystko w mniejszym stopniu ze względu na miejsce w „informacyjnym przewodzie pokarmowym” – doradcy finansowi.
Przeczytaj też: KNF opisuje jak Getback oszukiwał inwestorów. To wstrząsająca lektura. Jakie wnioski z niej wynikają? Kto pójdzie siedzieć?
Czytaj też: Co z sierotami po Getbacku? Wciąż jest robota dla „wilczków z Wall Street”
Sami inwestorzy też muszą wziąć kawałek odpowiedzialności za to, że popełnili błąd (i w związku z tym nie dostać 100-procentowego odszkodowania od winnych). Zwłaszcza wtedy, jeśli włożyli w wysoko oprocentowane (na 6% rocznie) obligacje oszczędności całego życia, wyjęte z depozytu bankowego (oprocentowanego na 2% rocznie) i teraz tłumaczą, że nie wiedzieli o wyższym ryzyku.
Sorry, o Amber Gold każdy słyszał. Oni też płacili 10% rocznie, gdy w banku zarabiało się 4%. Nie ma zysku bez ryzyka i nikt mi nie powie, że o tej zasadzie mu nie powiedzieli. Nawet Jordan Belfort, słynny przekręciarz z Wall Street, czasem musiał przemyśleć swoje postępowanie ;-)).
Co tak naprawdę powinno być we wnioskach z raportu NIK?
Możliwość szybkiego wskazania i osądzenia (wypłata rekompensaty, odszkodowania, więzienie) ludzi odpowiedzialnych nie tylko za morderstwa, ale też tych, którzy – w sposób czynny lub przez lenistwo, czy też niedopełnienie obowiązków – przyczyniają się do ogromnych strat finansowych zwykłych Polaków, to jedyna droga uniknięcia kolejnych „getbacków”. Rynek finansowy nie może być wyłączony z odpowiedzialności pt. „źle wykonałeś robotę, to miej dożywotniego bana na tę robotę, płać lub siedź”. Opowieści o tym, że „organy państwa powinny nas ochronić” to (sorry, muszę) głupie pieprzenie, jedna czwarta tego, co powinniśmy usłyszeć.
Największa odpowiedzialność KNF i UOKiK jest w tym, że nie kiwnęły palcem, by dokumenty przedstawiane inwestorom kupującym obligacje lub akcje – czyli prospekt emisyjny – musiały być napisane w sposób zrozumiały, kompaktowy, mieć uproszczoną, lecz merytorycznie pełną wersję dla niezaawansowanych. Kto ma siłę czytać 500-stronicowe cegły, które zatwierdza KNF? Hej, Wy tam w KNF, myślicie, że zatwierdzicie taki bełkot do publicznego użytku i robota z głowy? To potem czytajcie o sobie, że „nie zapobiegliście”, „nie ochroniliście” i „nie zareagowaliście”.
Co trzeba zrobić, żeby nie było pijanych kierowców na drogach? Wprowadzić badanie alkomatem jako część procedury odpalania silnika, zrobić jakąś odpowiedzialność dla współimprezowiczów, którzy pozwolili wsiąść pijanemu idiocie za kierownicę, wyrzucić alkohol ze wszystkich miejsc, gdzie pojawiają się kierowcy (stacje paliw), nałożyć finansową odpowiedzialność pijanych sprawców wypadków za leczenie ofiar, sprząc składki na OC ze szkodowością wynikającą z pijaństwa, wprowadzić czasową konfiskatę samochodu…
A przede wszystkim kary powinny być szybkie i nieuchronne. A więcej policji na drogach, bardziej wyczulonej na „zygzakowanie”? Czyli „większa ochrona państwa”? To na koniec też nie zaszkodzi.
Ilustracje wykorzystane w felietonie pochodzą z filmu „Wilk z Wall Street”