Coraz więcej firm chce oferować w Polsce finansowanie połączone z zakupami. Chodzi o płatności odroczone, w skrócie określane BNPL (ang. buy now, pay later, czyli kup teraz, zapłacić później). Ale czy to bezpieczne dla konsumentów? Co mówią o tym dane ujawnione przez jednego z operatorów płatności odroczonych?
Działanie płatności odroczonych jest dość proste. To w pewnym sensie połączenie linii kredytowej w rachunku bankowym z okresem bezodsetkowym, znanym posiadaczom kart kredytowych. Finansowania udziela firma, która współpracuje z danym sklepem. Z reguły klientowi – po uprzedniej rejestracji i zbadaniu historii kredytowej – przyznawany jest limit na zakupy. To upodabnia płatności BNPL do limitu kredytowego w rachunku bankowym.
- Wymarzony moment, żeby inwestować w fundusze obligacji? Podcast z Pawłem Mizerskim [POWERED BY UNIQA TFI]
- Nowe funkcje terminali płatniczych. Jak biometria zmieni świat naszych zakupów? [POWERED BY FISERV]
- BaseModel.ai od BNP Paribas: najbardziej zaawansowana odsłona sztucznej inteligencji we współczesnej bankowości!? [POWERED BY BNP PARIBAS]
Jeśli chcecie dowiedzieć się więcej, jak dokładnie przebiega proces rejestracji i zakupów w tym modelu, Michał Wachowski z teamu „Subiektywnie o Finansach” jakiś czas temu zamienił się w „królika doświadczalnego” i zbadał temat na własnej skórze, a właściwie na własnym portfelu.
Klient, który korzysta z tej usługi, kupuje towar, a na zapłatę ma 30 lub 45 dni, w zależności od oferty. Jeśli w wyznaczonym terminie uiści zapłatę, nic za to nie zapłaci. I tu pojawia się analogia do kart kredytowych. Bank wyznacza klientowi dzień, do którego musi spłacić „karciane” zadłużenie z poprzedniego okresu rozliczeniowego. Jeśli spłaci dług w całości, nie zapłaci odsetek. Jeśli się spóźni lub spłaci tylko część zadłużenia, bank policzy odsetki wstecz.
W przypadku płatności odroczonych klient, który nie spłaci kredytu, może go rozłożyć na raty, które są oprocentowane. Zamiast odsetek może pojawić się prowizja albo kosztem dla klienta mogą być odsetki i prowizja.
Banki też chcą oferować płatności odroczone
Płatności odroczone to jeden z najnowszych trendów płatniczo-zakupów na polskim rynku, choć właściwie jeszcze nie wiadomo, czy prawo nie podetnie im skrzydeł. Pod koniec listopada ubiegłego roku do Sejmu trafiła nowelizacja ustawy wymierzona głównie w firmy chwilówkowe.
W zaproponowanych przepisach, które chyba trafiły do zamrażarki, kładzie się nacisk na badanie zdolności kredytowej klienta. Taki obowiązek miałyby nie tylko banki i SKOK-i, ale też firmy pożyczkowe i operatorzy płatności odroczonych.
Kredytodawca musi zweryfikować oświadczenie klienta na podstawie dokumentów sporządzonych np. przez pracodawcę, a oświadczenie konsumenta wraz z informacjami uzyskanymi przez kredytodawcę ma stanowić załącznik do umowy kredytu konsumenckiego.
Eksperci uważają, że przepisy w takim kształcie zlikwidują możliwość kupowania towarów na raty w internecie. Formalności związane z udzieleniem kredytu uderzą bowiem w ideę takich zakupów, gdzie finansowanie jest „produktem dodatkowym”, musi być szybkie i intuicyjne.
Przepisy – jak już wspomniałem – nie ujrzały jeszcze światła dziennego. Ale wygląda na to, że nikt się na razie nimi nie przejmuje, bo lista firm zainteresowanych oferowaniem płatności BNPL stale rośnie. Do tej pory płatności odroczone oferowały m.in. takie firmy jak Klarna, czeski Twisto, Allegro czy fintech PayPo, który właśnie poinformował o rozszerzeniu współpracy z Empikiem. Klienci Empiku z płatności odroczonych będą mogli skorzystać nie tylko podczas zakupów internetowych, ale też stacjonarnych.
Do tej gry chcą też wejść banki. Kilka dni temu Polski Standard Płatności, czyli operator BLIKa, złożył wniosek o rozszerzenie działalności o płatności odroczone. W segment BNPL planują też wejść niektóre firmy pożyczkowe.
Zaczyna się więc robić gęsto w płatnościach odroczonych, co klientów powinno cieszyć. Większa konkurencja to z reguły szansa na tańsze usługi. Ale czy BNPL to na tyle łakomy kąsek, że warto bić się o kawałek tortu? Komu to się opłaca?
Oczywiście operatorowi takich płatności, który zarabia na tym, że część klientów nie zapłaci za towar w ciągu 30 dni, rozkładając kredyt na raty. Zadowolone powinny być też sklepy internetowe, które oferują tego typu płatności. Ponoć dzięki takiej usłudze odsetek odrzuceń koszyka zakupowego przez klientów jest znacznie niższy, a więc e-sklepom rosną obroty.
E-sklepy płacą operatorom BNPL za możliwość oferowania klientom krótkoterminowego finansowania. Jakiś czas temu Klarna informowała, że sklepy z nią współpracujące płacą 2,49% plus 1,5 zł od każdej transakcji dokonanej z wykorzystaniem płatności odroczonych.
BNPL to dla konsumentów dobrodziejstwo czy pułapka?
Pozostaje pytanie, czy dla konsumentów BNPL są dobrodziejstwem czy raczej pułapką. Firmy, które oferują te płatności, wolą, by przedstawiać je nie jako dostawców finansowania, a kogoś, kto ułatwia zakupy. Korzystając z BNPL, mamy bowiem aż 30 dni na to, by towar zamówić i ewentualnie zwrócić, jeśli nam się nie podoba. I w tym czasie nie musimy angażować własnych środków.
Ale możliwość kupienia czegoś dziś z zapłatą za miesiąc lub rozłożeniem kredytu na raty dla niezdyscyplinowanych konsumentów może stać się pułapką. Problem w największym stopniu może dotknąć młodych ludzi. Ale czy faktycznie tak jest? Firma PayPo, jeden z największych operatorów płatności odroczonych w Polsce, udostępniła mi garść statystyk.
Z jej usług korzysta obecnie 750 000 klientów, w 2020 r. to było ich ok. 350 000, a na koniec 2021 r. – 650 000. Obserwowany jest więc trend wzrostowy, a prognozy PayPo na koniec 2022 r. mówią o przekroczeniu 1 mln klientów.
Od początku działalności firma PayPo przetworzyła ponad 11 mln płatności odroczonych. W 2020 r. było ich ok. 3,5 mln, w 2021 r. ok. 5,5 mln, a zgodnie z przewidywaniami w całym 2022 r. będzie ich 8 mln. Z danych firmy wynika też, że dwóch na trzech klientów korzysta z płatności odroczonej więcej niż raz, a średnia wartość transakcji za zakupy opłacona w modelu BNPL w 2022 r. wynosi 260 zł.
I teraz dochodzimy do najważniejszych danych, a więc tych obrazujących, ilu klientów nie spłaca kredytu w tzw. grace period (terminologia z rynku kart kredytowych). PayPo podaje, że ok. 30% wszystkich transakcji (chodzi o liczbę transakcji, a nie liczbę klientów) jest rozkładana na raty, czyli 70% to transakcje spłacane w ciągu 30 dni, za które klient nic nie płaci.
PayPo podaje też, że tzw. wskaźnik NPL (ang. non-performing loans), obrazujący „złe”, niespłacane w terminie pożyczki, wynosi niespełna 1%. To wskaźnik porównywalny z kredytami hipotecznymi, których jakość jest najwyższa. Jak podaje Biuro Informacji Kredytowej, udział kredytów opóźnionych w spłacie powyżej 90 dni wynosi w skali całej Polski 1,1%. W przypadku bankowych kredytów gotówkowych opóźnienia w spłacie dotyczą aż 9% portfela, a jeśli spojrzymy na pożyczki pozabankowe, zagrożona jest prawie co trzecia pożyczka (30,1%).
Nie jest więc tak, że Polacy korzystają z płatności odroczonych w nierozsądny sposób. Trzeba oczywiście pamiętać, że statystyki dotyczą tylko jednego operatora płatności BNPL. Poza tym rynek w Polsce dopiero się rozwija, a problemy ze spłatą zwykle uwidaczniają się z opóźnieniem.
Zablokowanie tego segmentu rynku finansowego, np. poprzez wspomnianą regulację dotyczącą badania zdolności kredytowej, w mojej opinii nie byłoby dobrym rozwiązaniem. Na razie nic nie wskazuje na to, że ten model płatności szkodzi konsumentom, ale nie powinniśmy uśpić naszej czujności.
Dziennikarze, regulatorzy rynku finansowego, powinni mu się bacznie przyglądać. Warto na pewno mierzyć ten rynek, a więc zmusić firmy do składania okresowych raportów na temat liczby klientów, wartości udzielonego finansowania, a zwłaszcza na temat opóźnień w spłacie. Klienci, którzy zaczynają przygodę z tymi płatnościami, powinni być prześwietleni na podobnej zasadzie, co osoby starające się o kredyt w banku. Z kolei operatorzy BNPL nie powinni przeholować z przyznawanymi limitami kredytowymi.