Ostatnie miesiące to prawdziwa rewolucja w myśleniu o ekonomii. Prezydentura Donalda Trumpa trwa nie tak długo, ale zdążyła już wywrócić do góry nogami wiele dotychczasowych scenariuszy gospodarczych. Z wygodnego snu obudziła się Europa, która zrozumiała, że musi w dużej części sama zadbać o swoje bezpieczeństwo. Kraje Europy, mające kłopoty ze wzrostem gospodarczym, sięgają po inwestycje na skalę największą od II wojny światowej. Nie wszyscy jednak chcą (i mogą?) brnąć w coraz większy dług. Ameryka chce go… zmniejszyć. Wygra strategia wydawania czy oszczędzania?
Pocovidowy świat półkuli północnej na moment tylko zanotował poważne odbicie gospodarcze tuż po zrzuceniu ciasnego gorsetu lockdownów w 2021 r. Zaraz potem ponownie zwolnił, a zaburzenia globalnych łańcuchów dostaw, inwazja Rosji na Ukrainę, spektakularny skok cen paliw i energii dołożyły swoje. A teraz załamał się dotychczasowy model globalizacji i intensywnej wymiany handlowej między największymi światowymi potęgami produkcyjnymi i konsumpcyjnymi.
- Połowa Polaków ma jakiś kredyt. Kiedy opłaci się skorzystać z jego refinansowania albo z konsolidacji? O strategiach spłaty zadłużenia [POWERED BY RAIFFEISEN DIGITAL]
- Szybkie przelewy, docierające błyskawicznie do dowolnego odbiorcy na świecie? Usługi takie jak Visa Direct mogą przyspieszyć ruch pieniędzy [POWERED BY VISA]
- Amerykańskie akcje i dolar toną. Ale zbliżają się też do ważnych poziomów wycen. Czas decyzji dla inwestorów: Trump to katar czy ciężka grypa? {POWERED BY UNIQA TFI]
Niepowstrzymanie idzie „nowe” w ekonomii. Czy uda się utrzymać model gospodarek zachodnich opartych na ciągłym wzroście? I… jak to zrobić? Najpotężniejsze obszary gospodarcze próbują dwóch skrajnie innych dróg. Czy obie mogą doprowadzić do sukcesu?
Trumponomics w natarciu. Mniej państwa!
Donald Trump obiecywał Amerykanom, i nie tylko im, szybkie uporządkowanie palących problemów politycznych, zakończenie konfliktów zbrojnych i uzdrowienie amerykańskiej gospodarki, na czym zapewne zyskałby też świat. Na razie jednak niewiele zdziałał.
W powodzi informacji o nakładanych i „zamrażanych” cłach niemal codziennie docierają do nas newsy o cięciach subwencji i dotacji, ograniczaniu wsparcia na badania naukowe, zmniejszania budżetów dla organizacji pozarządowych i cięciach zatrudnienia w amerykańskiej administracji. Celem tych działań są oszczędności, co nie jest bez znaczenia, bo USA doszły już do takiego poziomu zadłużenia publicznego, że w jakiś sposób powinny zadbać o zatrzymanie szaleństwa generowania nowego długu.
Łatwiej w takim kontekście zrozumieć podnoszone przez Donalda Trumpa pomysły redukcji obecności wojskowej USA w Europie czy zniecierpliwienie rosnącymi kosztami wojny w Ukrainie. Czy to jest tylko widzimisię Trumpa czy może już po prostu konieczność w kraju z rozbuchanymi wydatkami publicznymi, który dłużej nie wytrzyma obciążenia spłaty odsetek? Amerykańskie modus operandi od wielu lat polegało na kolejnych pakietach wsparcia dla gospodarki. Tak działała administracja amerykańska w czasach bidenomics – polityki ekonomicznej poprzedniego prezydenta.
Infografika poniżej pokazuje prawdopodobny dalszy scenariusz wzrostu długu publicznego w USA. Analitycy think-tanku Peter G. Peterson Foundation, jednego z ważnych ośrodków badań nad amerykańska gospodarką, starali się nakreślić konsekwencje obecnego kierunku, w którym podążają kolejne rządy. Jest groźnie. Jeszcze kilkanaście lat temu po redukcji z lat 70. XX w. poziom zadłużenia USA był stosunkowo niski, jednak po wielkim kryzysie finansowym z lat 2008–2009 nastąpił tak duży skok, wzmocniony przez wydatki w okresie pandemii, że obecnie trudno już powstrzymać machinę zadłużeniową.
Coś się jednak zmieniło w USA. Prezydentura Trumpa, która zbiera tyle złych recenzji od ekonomistów m.in. za chaotyczne zarządzanie cłami i wielki powrót do protekcjonizmu gospodarczego, zaczęła zwracać uwagę na oszczędności wydatkowe. Trump z doradcami, w tym ze swoim guru od gospodarki i oszczędności Elonem Muskiem nie przewiduje wielkich pakietów wsparcia fiskalnego dla gospodarki.
Zamiast tego mowa jest o efektywności wydawania publicznych pieniędzy i o konieczności pozostawienia większych pieniędzy w kieszeniach podatników. Zamiast pakietów stymulacji przez dotacje, wielka stymulacja przez cięcia podatków. Czy USA stać na cięcia podatkowe w obecnej sytuacji? Nowa administracja ma nadzieję, że poprzez cła skłoni firmy z USA i innych krajów do lokowania produkcji w kraju. A to powinno docelowo wygenerować nowe przychody państwa.
Czy to jest coś nowego? Świat wydaje się zaskoczony, jednak trudno mówić o zaskoczeniu, kiedy mamy do czynienia już z drugą kadencją prezydenta, który powtarza motywy działania ze swojej pierwszej kadencji. Napisano o tym całe tomy, jedną z klasycznych pozycji jest książka z 2018 r. W „Trumponomics” konserwatywni ekonomiści Stephen Moore i Arthur B. Laffer prezentują podejście Trumpa do handlu, podatków, zatrudnienia, infrastruktury i innych polityk gospodarczych.
Trump w swojej pierwszej kadencji uważał, że może doprowadzić do ożywienia gospodarczego w przemysłowym sercu Ameryki, czyli w tzw. pasie rdzy, który przeżywał swoja wielkość przemysłową wtedy, kiedy Ameryka była potęgą produkcyjną. Obecnie taką potęgą są Chiny, a Trump chce sprowadzić część produkcji (przynajmniej tej zaawansowanej technologicznie) do USA. Moore i Laffer pytają w swojej książce:
„Czy Trump naprawdę może przywrócić miejsca pracy w pasie rdzy? Czy może obniżyć podatki i zmniejszyć zadłużenie? Przede wszystkim: czy ma osobistą dyscyplinę, wizję, odpowiedni zespół i odpowiednią strategię, aby osiągnąć swoje ambitne cele ekonomiczne?”
Poprzednio Trump obiecywał Amerykanom zmianę w polityce gospodarczej po ośmiu latach stagnacji pod rządami Baracka Obamy. Nie przyjął wtedy ani lewicowej, ani prawicowej agendy gospodarczej. Jego polityka łączyła w sobie konwencjonalne idee republikańskie – obniżki podatków, deregulację, większą władzę dla stanów, z bardziej tradycyjnymi modelami demokratycznymi takimi jak protekcjonizm handlowy i wydatki na infrastrukturę. Do tego Trump dorzucał kwestie reformy imigracyjnej i wywieranie presji na Europejczyków, żeby płacili więcej za własną obronę i… stawiali USA na pierwszym miejscu we współpracy gospodarczej.
Czy teraz mamy do czynienia z czymś zasadniczo innym? Raczej nie. Konflikt między Rosją a Ukrainą pogłębił oczywiście dylemat wydatków na zbrojenia i samodzielności obronnej Europy, ale poza tym pozostajemy raczej w tym samym paradygmacie uprawiania polityki, w tym polityki gospodarczej. Kanał Panamski i Grenlandia, a nawet Kanada jako „ukochany 51. stan USA”? To już też wcześniej pobrzmiewało. Wielkich zaskoczeń nie ma, chociaż zmienił się świat i efekty polityki Trumpa mogą być inne.
Bo w międzyczasie zmienił się świat…
Wielkie burze, zaczynając od pandemii w 2020 r., przetoczyły się przez kulę ziemską i zmieniły państwa i kontynenty, również Amerykę. Te burze podbiły jednocześnie i tak kosmiczny poziom długu amerykańskiego. Być może odpowiedź Trumpa na problemy gospodarcze Ameryki jest w tym kontekście wołaniem o opamiętanie w ciągłym zadłużaniu się i finansowaniu rozwoju bogatszej części świata za pożyczone pieniądze.
Według wszelkich prognoz Ameryka jest skazana na dalszy wzrost ujemnej różnicy między przychodami a wydatkami budżetu państwa. Czy można zatrzymać ten negatywny trend? Przy obecnym paradygmacie gospodarki raczej nie. Konsekwencje długofalowego trendu dobrze pokazuje grafika think-tanku Peter G. Peterson Foundation. Analitycy ośrodka uważają, że przychody pozostaną na w miarę stabilnym poziomie, zwiększy się natomiast skala koniecznych wydatków, wśród których najważniejsze będą te związane z systemem zdrowia.
Tutaj USA są globalnym liderem. Wśród krajów najwyżej rozwiniętych zajmują pierwsze miejsce w wydatkach na zdrowie na głowę mieszkańca. W USA wynoszą one ok. 12 700 dolarów rocznie per capita, podczas gdy np. Niemcy wydają 8 500 dolarów. Średnia dla 13 najwyżej rozwiniętych krajów świata wynosi połowę tego, co wydają USA – 6 850 dolarów. System opieki zdrowotnej w USA jest najdroższy na świecie, ale tak naprawdę Amerykanie nie otrzymują tego, za co płacą. Więc – nie tyle wydatki na zbrojenia, ile na system zdrowia obciążają strukturalnie budżet? Co przewidują analitycy think-tanku?
„Opieka zdrowotna jest najważniejszą kwestią dla przyszłości fiskalnej i gospodarczej naszego kraju. Stanowi prawie jedną piątą całej naszej gospodarki i jest jedną z najszybciej rozwijających się części budżetu”.
Dokładną strukturę wydatków amerykańskiego budżetu można prześledzić na rządowym portalu Fiscal Data. Na ten rok planowane wydatki w pozycjach Social Security (21%), Medicare (15%) i Health (13%), ale bez wydatków na opiekę zdrowotną weteranów armii amerykańskiej to już aż 49% całości budżetu! Wydatki w pozycji National Defense to zaledwie 13% całości. Ciekawe, że obsługa odsetek od gigantycznego długu (11%) zbliża się do poziomu wydatków na obronę czy zdrowie.
Jednak tykającą bombą może z czasem stać się również poziom zadłużenia. Koszty obsługi długu wzrosły w ostatnim czasie, a amerykański bank centralny nie będzie tak skłonny do obniżania stóp procentowych przy podwyższonym wciąż ryzyku inflacji i prowadzenia dosyć ryzykownej polityki gospodarczej przez nowego prezydenta USA.
Niektórzy ekonomiści uważają, że przez wiele kolejnych lat nie będzie powrotu do tak niskich stóp procentowych, jakie obowiązywały w świecie zachodnim tuż przed okresem pandemii. Amerykanie będą więc musieli przeznaczać coraz więcej pieniędzy na obsługę odsetek, co może im skutecznie pokrzyżować plany utrzymania dominacji nad światem. Chyba że USA regularnie przez najbliższe lata będą wciąż dynamicznie rosły, wyprzedzając wszystkich rywali.
W ten sposób mogą zniwelować wzrost długu i nieco obniżyć jego poziom w relacji do PKB. Prawdopodobnie jest to jeden z celów polityki ekonomicznej Donalda Trumpa, choć efekty są niepewne i mogą być bardzo rozłożone w czasie. Czy uda się poprzez politykę ceł i protekcjonizmu zwiększyć potencjał wytwórczy Ameryki i przywrócić jej potęgę przemysłową utraconą ponad 30 lat temu? I jakie po drodze mogą się zdarzyć wypadki. I – ważne pytanie – czy taka polityka może dać efekty w zaledwie w cztery lata, na które przypada prezydentura Trumpa?
Szalone zadłużanie Berlina, ale – jest przestrzeń fiskalna
Po drugiej stronie Oceanu Atlantyckiego budzi się Europa. Jej największa gospodarka dotąd była oazą oszczędności i restrykcyjnej polityki fiskalnej. Na tych niemieckich z ducha fundamentach został postawiony gmach finansowy strefy euro. Przez dekady Niemcy korzystały na wolnym handlu i globalizacji. Nie musiały stymulować gospodarki rządowymi dotacjami. Jako jeden z głównych eksporterów na świecie korzystały pełną garścią z możliwości, jakie dawała wymiana handlowa promująca produkty jakościowo lepsze od konkurencji.
Niemiecka solidność i jakość wyrobów przemysłowych, np. samochodów pozwalała zarabiać Niemcom przyzwoite pieniądze na eksporcie i rozwijać też konsumpcję wewnętrzną. Załamanie globalizacji i azjatycka konkurencja np. w produkcji samochodów elektrycznych to duże zaskoczenie dla Niemców. Wojna w Ukrainie, która zatrzymała tani gaz i ropę naftową z Rosji, spowodowała radykalny wzrost cen energii i kosztów produkcji. Do tego doszła słabsza niż w innych wielkich gospodarkach innowacyjność przemysłu. Dwa ostatnie lata stagnacji to niełatwy czas dla niemieckich konsumentów i firm. Także – dla polityków w Berlinie.
Na tym tle staje się zrozumiałe, dlaczego rząd niemiecki kolejny raz sięga po wielki pakiet stymulacyjny. Tym razem naprawdę gigantyczny. Z pierwszym mieliśmy do czynienia, kiedy kanclerz Olaf Scholz zaproponował pakiet wsparcia gospodarczego, głównie na ustabilizowanie cen energii dla przemysłu i gospodarstw domowych w wysokości 200 mld euro jesienią 2022 r. Obecnie to gigantyczny pakiet nowej koalicji, która przejmuje władze po administracji Scholza. Mowa o kwocie 500 mld euro (12% PKB), a w ciągu dekady razem z wydatkami obronnymi może to być nawet 1 bln euro.
Ten odważny plan wpłynie na całą Europę. Niemcy zawsze mocno naciskały w ramach UE na oszczędną politykę fiskalną i zdrowe zasady konkurencyjności w gospodarce. Ale to już przeszłość. Sporo się zmieniło, jeśli to właśnie Niemcy chcą złagodzenia zasad fiskalnych i bardziej liberalnej polityki wobec wydatków zbrojeniowych. Plan wpompowania do gospodarki 500 mld euro dla pobudzenia innowacyjności i produktywności firm oraz wsparcia dla inwestycji w infrastrukturę i zieloną energię może uzdrowić gospodarkę niemiecką, ale czy dobrze wpłynie na UE?
Czy 500 mld euro wsparcia Niemiec dla gospodarki to będzie uczciwa czy nie do końca uczciwa konkurencja w ramach Unii Europejskiej? Zastanawiają się nad tym główni partnerzy Niemiec, których może nie być stać na tak hojne wspieranie gospodarki. Mowa głównie o Francji, która na takim pakiecie na pewno mogłaby skorzystać, bo jest najbliższym sojusznikiem politycznym i gospodarczym Niemiec, ale może obawiać się też rosnącej przewagi Niemiec. Dotychczas równorzędne relacje tych dwóch największych krajów były podstawą funkcjonowania UE.
Po zmianach w niemieckiej konstytucji i wyłączeniu wydatków na inwestycje obronne w wysokości 1% PKB z surowych zasad wydatków budżetowych Niemcy chcą wkroczyć na drogę rozwoju. Blok CDU/CSU Merza i socjaldemokraci z SPD chcą wykorzystać dodatkowe pieniądze na sfinansowanie dotacji dla „sektorów energochłonnych” i ustabilizowanie cen energii, na wzmocnienie „sektorów strategicznych” i przyciągnięcie zagranicznych inwestycji takich jak „produkcja chipów, baterii, technologii wodorowych i farmaceutyków”.
Jak niemieckie plany podsumowała agencja Fitch Rating? Jej zdaniem Niemcy mają dużą swobodę finansową, aby dostosować się do planowanych znacznie większych wydatków wojskowych i infrastrukturalnych. Czy skokowe podniesienie poziomu wydatków rządowych może zagrozić ratingowi, o który Niemcy zawsze tak dbają i który od dekad chronił rentowności niemieckiego długu?
Według Fitcha po ewentualnym zwiększeniu w ciągu dekady planu wydatkowego do ok. 1 bln euro, czyli na poziomie 21–23% PKB z 2024 r., niemiecki deficyt fiskalny może wzrosnąć do 4–4,5% PKB do 2027 r. z 2,6% w 2024 r. Przy tym założeniu stosunek długu do PKB Niemiec zbliży się do 70% do 2027 r., co będzie najwyższą wartością wśród krajów o ratingu AA” , ale nadal będzie poniżej 80% szczytu z 2010 r. Kotwicą będzie status Niemiec jako najbardziej wiarygodnego emitenta strefy euro i oczywiście duża zdywersyfikowana gospodarka, która dzięki długowi ma szansę jeszcze sporo urosnąć.
Co będzie miało znaczenie? „Niemieckie osiągnięcia w zakresie ostrożności fiskalnej” – tłumaczy Fitch. Czyli – podobnie jak w przypadku kredytu zaciąganego przez prywatne osoby np. na zakup mieszkania czy samochodu – liczy się historia kredytowa, terminowa spłata wcześniejszych zobowiązań, brak poważnych czynników ryzyka. Dodatkowo wielkość gospodarki jest gwarancją, że dług będzie z czego spłacać.
Oczywiście ryzyka są i to takie, jakich wcześniej nie było, więc trudno byłoby sprawdzić, jak były wcześniej zarządzane. To m.in. rosnąca presja handlowa ze strony Chin, ryzyko podwyższonych ceł ze strony USA, problemy z konkurencyjnością w sektorze wytwórczym spowodowanych zwiększonymi kosztami energii i pracy, a także przeszkodami biurokratycznymi i wysokimi podatkami płaconymi przez firmy. To duże wyzwanie nie tylko dla niemieckiego rządu, ale głównie firm.
Oszczędzać czy wydawać? Przeciwstawne modele, który skuteczniejszy?
Zadłużanie się to z jednej strony cecha gospodarek na dorobku, ten sposób wykorzystywała np. polska gospodarka, która nie miała wystarczających zasobów oszczędności własnych na finansowanie koniecznych inwestycji. Przez cały okres gospodarki rynkowej zadłużaliśmy się więc i jako państwo, i jako społeczeństwo, kupując na kredyt mieszkania, domy i samochody, a nawet wyjazdy wakacyjne. Z pożyczonych pieniędzy finansowaliśmy budowę tras szybkiego ruchu, autostrad, oczyszczalni ścieków, modernizację linii kolejowych, budowę metra w stolicy, kupno nowych pociągów i pojazdów komunikacji miejskiej.
Z drugiej strony, trochę paradoksalnie, życie na ciągłym długu to też cecha wielkich bogatych gospodarek jak amerykańska, chińska, japońska, zachodnioeuropejska, które mają bardzo duże zasoby materialne i rozwinięte rynki finansowe i notowały w pewnych okresach dynamiczny wzrost gospodarczy, ale potem nieco przystopowały. Ponieważ pozostały jednak społeczne ambicje i rozbudzone apetyty konsumpcyjne, a także ogromne potrzeby finansowania wydatków społecznych w skali makro, dług rósł i rośnie.
Na wszystkie potrzeby nie wystarczało, bo wzrost gospodarczy nieco przyhamował, więc pozostało finansowanie potrzeb rosnącym dynamicznie długiem. Stąd eksplozja zadłużenia w USA i Zachodniej Europie w latach 70. i 80. XX w., potem w Japonii w latach 90. XX w. i w Chinach w ostatnich dwóch dekadach. Krajem-rekordzistą długu są USA, w których dług osiągnął ostatnio 123% PKB. To jeszcze nie jest najwięcej w relacji do PKB, ale skala gospodarki powoduje, że chodzi o kilkadziesiąt bilionów dolarów!
Nie lubili się zadłużać Niemcy, a nawet zakaz zadłużania wpisali do swojej konstytucji. Słynna niemiecka polityka austenity ścisnęła jednak ostatnio gospodarkę za Odrą tak mocno, że ta od dwóch lat pozostaje w stagnacji, niektórzy mówią nawet, że w recesji. Z kolei USA, znane przez wiele lat ze stymulowania gospodarki gigantycznym długiem, zaczęły właśnie oszczędzać. Kto na tym wyjdzie lepiej? I czy niedługo obie gospodarki nie powrócą do swoich wcześniejszych modeli działania, zajmując z góry upatrzone pozycje?
Jaki jest najlepszy wybór? Sporo zależy od perspektyw wzrostu. W gospodarce, która w sposób naturalny systematycznie rośnie, tak jak gospodarka USA, dodatkowe zadłużenie może nie być podstawowym determinantem wzrostu. Może nim być np. wysoki poziom innowacyjności, jaki widzieliśmy w ostatnich dwóch latach w przypadku wprowadzenia na rynek technologii sztucznej inteligencji. Mogą to być efekty skali amerykańskich firm działających na całym świecie.
Jednak w przypadku gospodarki niemieckiej, która nie potrafiła w ostatnich latach wygenerować efektywnych kierunków rozwoju, sprawa może wyglądać inaczej. Dodatkowy impuls fiskalny może być wręcz podstawowym motorem dla firm i instytucji. Czy tak się stanie, będzie zależało od tego, jak Niemcy wydadzą pieniądze i czy wydatki położą podwaliny pod jakiś potencjalny skok technologiczny w perspektywie kolejnych dekad. Taka perspektywa przydałaby się Niemcom.
Według ostatniej prognozy The Economist Intelligence Unit EIU wielkie gospodarki coraz mocniej będą się od siebie jednak różnić. EIU nie dostrzega szans skoku w przyszłość dla Niemiec. Wprost przeciwnie. Powiększanie się różnic w tempie wzrostu gospodarczego między USA a krajami Zachodniej Europy ma dotknąć właśnie w największym stopniu Niemiec. To zaskakujące.
Niemcy stają się dla analityków EIU negatywnym przykładem kraju, przed którym wisi ryzyko ponownych lat ze stagnacją czy wręcz recesją. Z grafiki poniżej widać, że nawet fakt objęcia prezydentury przez Donalda Trumpa, co na naszych oczach staje się momentem konsolidacji Europy w imię wspólnych celów, może nie pomóc Europie w przezwyciężeniu powolnego wzrostu. Pakiety stymulacyjne, jeśli będą rozłożone na wiele lat i dodatkowo nieefektywnie ulokowane, mogą nie pomóc.
Eksperci The Economist są bezlitośni. Ich zdaniem prezydentura Trumpa zwiększyła ryzyko recesji w Europie. UE jest największym partnerem handlowym USA, a jej gospodarki zorientowane na eksport byłyby silnie narażone na cła ze strony USA.
„Oczekujemy, że cła zostaną nałożone pod koniec 2025 r., prawdopodobnie na poziomie bliższym 5-10% niż 20%, którymi zagroził, a główny wpływ będzie miał miejsce w 2026 r. Mimo to odnowiona niepewność co do globalnych perspektyw gospodarczych – przy rosnącym protekcjonizmie handlowym i rosnących ryzykach geopolitycznych – może podważyć popyt zewnętrzny i zaufanie konsumentów, wpychając gospodarkę europejską w recesję.”
Zdaniem EIU właśnie Niemcy są narażone najbardziej, z kolei wzrost w Europie Wschodniej w 2025 r. zostanie wzmocniony przez nearshoring (przenoszenie produkcji np. z Azji do naszego regionu), a w Europie Południowej przez turystykę. Czarne chmury nad gospodarką europejską, czytaj głównie niemiecką, mogą trochę się rozwiać, gdyby firmy amerykańskie mimo ceł zwiększały zamówienia w Europie (w Niemczech), i gdyby wzmocnił się dolar, co uczyniłoby import z Europy (z Niemiec) do USA bardziej opłacalnym.
Czarna linia na wykresie wyżej oznacza Niemcy i ekonomiści EIU czarno widzą perspektywy gospodarcze Berlina. W tej sytuacji chyba faktycznie pakiet stymulacyjny jest ostatnią nadzieją. Do tego Unia Europejska dołoży swój pakiet 150 mld euro wydatków na obronność, co zapewne głównie zasili przemysły Francji i Niemiec, więc stimulus finansowy będzie podwójny. Czy skuteczny?
Obejrzyj ciekawe rozmowy o tym jak zmieni się w najbliższych latach europejska gospodarka:
Źródło zdjęcia: Jonathan Borba/Unsplash