Wygląda na to, że ci frankowicze, którzy czują się oszukani i oczekują przewalutowania lub unieważnienia swoich kredytów, będą skazani na walkę w sądach. Po słynnym wywiadzie Jarosława Kaczyńskiego wygląda na to, że władze ograniczą się raczej tylko do nakazania bankom zwrotu spreadów. Być może bankowcy będą mieli dla frankowiczów jakieś propozycje ugodowe (np. nadpłać kredyt, a dostaniesz małe umorzenie), ale na tym koniec.
Wszystkie dalej idące oczekiwania będą wymagały walki w sądzie – grupowej (dłuższa ścieżka, do tej pory w ani jednym przypadku nie zakończona zwycięstwem, ale za to tańsza) albo indywidualnej (szybsza, czasem z dobrym finałem, lecz droższa). Oczywiście bez żadnej gwarancji sukcesu. Niepewność wyniku może ograniczyć liczbę walczących konsumentów do kilku procent wszystkich frankowiczów. A więc do liczby z punktu widzenia banków niegroźnej.
- Kiedy warto zmienić sprzedawcę energii? Komu to się może opłacić? I czy teraz – mimo zamrożenia cen – może być na to dobry moment? Licytacja rusza [POWERED BY RESPECT ENERGY]
- Gdy domowy budżet się nie spina, trzeba nad nim popracować. Oto pięć sposobów na zwiększenie dochodów i pięć na ograniczenie wydatków! [POWERED BY RAIFFEISEN DIGITAL BANK]
- Świat stał się wyjątkowo niestabilny. Czy to powinno wpłynąć na nasze plany… emerytalne? Jak powinna wyglądać Twoja globalna emerytura? [POWERED BY SAXO BANK]
Czytaj też: Bank chciał być sprytny i zamienił składkę na prowizję. Zrobił błąd
Czytaj też: Frankowicze wygrywają wszystko i wszędzie? Te dwa wyroki mrożą krew we frankowiczowych żyłach
Czytaj też: Spór o prowizje prawników. Czy zdzierają z frankowiczów skórę tak, jak banki? Trafił swój na swego?
Aby run frankowiczów na sądy stał się masowy musiałaby się zdarzyć jedna z trzech rzeczy. Po pierwsze Sąd Najwyższy musiałby wyraźnie wesprzeć frankowiczów nową wykładnią prawa dotyczącą legalności kredytów walutowych (dotychczasowa jest dla nich niekorzystna). Po drugie rząd musiałby poprawić ustawę o pozwach zbiorowych, by procesy przebiegały szybciej i były mniej skomplikowane proceduralnie.
Po trzecie sądy musiałyby dojść do wniosku, że na abuzywność poszczególnych zapisów w umowach można patrzeć bardzo szeroko, rozciągać ją na wszystkie przypadki, w których „trefny” zapis został umieszczony. To ograniczałoby sprawy sądowe tylko do ustalania jak ukarać abuzywność, nie trzeba byłoby już sprawdzać czy w danej umowie są abuzywne zapisy (a to zajmuje sądom najwięcej czasu).
Sprawa jest bowiem taka, że w przypadku umów kredytowych czterech banków (Banku Millennium, mBanku, DNB i BPH) sąd bardzo wysokiej rangi – Sąd Ochrony Konkurencji i Konsumentów – uznał, iż zawierają one niewiążące konsumentów, niegodne i nieprecyzyjne zapisy dotyczące ustalania wysokości rat kredytowych. Tylko w tych czterech, choć bardzo podobne lub identyczne zapisy są w umowach kredytowych wielu innych banków.
I gdyby sądy automatycznie stwierdzały, iż te zapisy też są abuzywne – procesy dawałoby się rozstrzygać w ekspresowym tempie, zaś klienci mieliby zwycięstwa w garści (pozostawałoby tylko pytanie o konsekwencje abuzywności, a więc o „wymiar kary”). Takie postawienie sprawy to tzw. rozszerzona prawomocność abuzywności klauzul.
Czytaj też: To ciekawy i ważny wyrok unijnego trybunału! Pomoże też polskim frankowiczom?
Czytaj: Nieważne polisy, bezprawne kredyty… Oto przełomowe wyroki ostatnich miesięcy
Polski Sąd Najwyższy pod koniec 2015 r. uznał, że nie wolno rozszerzać abuzywności klauzul na banki, których zapisy nie zostały ocenione przez Sąd Ochrony Konkurencji i Konsumentów nawet jeśli zapisy przez nie stosowane są identyczne jak te, które SOKiK osądził. Podobnie stawia sprawę nowa ustawa rozszerzająca uprawnienia Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumentów. Jeśli UOKiK uzna jakieś postanowienie za niedozwolone, to jego decyzja może dotyczyć tylko tej konkretnej firmy, nie zaś innych – nawet jeśli stosują zapisy identyczne.
W zasadzie należałoby w tym momencie spuścić zasłonę milczenia i uznać sprawę za przegraną, gdyby nie orzeczenie Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej z grudnia 2016 r. (sygnatura C-119/15). Firma turystyczna z Polski stosowała „lewe” zapisy w umowach i UOKiK ukarał je karą finansową. Firma się odwołała, bo doszła do wniosku, że „jej” klauzula nie jest wpisana do rejestru klauzul abuzywnych. Owszem, jest wpisana identyczna, ale… wzięta z umowy innej firmy.
Polski sąd, rozpatrując odwołanie firmy turystycznej, zapytała unijny Trybunał: jak to jest z tą rozszerzoną prawomocnością? Czy jeśli jakiś zapis jest już wpisany do rejestru zakazanych klauzul, to można za to „ścignąć” inną firmę, która stosowała zapis identyczny?
Gdyby unijny Trybunał powiedział, że tak, to oznaczałoby dużą zmianę jakościową – rejestr klauzul niedozwolonych przestałby być mało znaczącym śmietnikiem, a zacząłby stanowić prawdziwy rejestr zapisów, których nie wolno stosować nigdzie. A jeśli ktoś stosuje taki lub podobny – bardzo łatwo może wygrać sprawę w sądzie. Jaka więc była odpowiedź unijnego Trybunału Sprawiedliwości?
„Dyrektywę z 5 kwietnia 1993 r. w sprawie nieuczciwych warunków w umowach konsumenckich oraz dyrektywę z 23 kwietnia 2009 r. w sprawie nakazów zaprzestania szkodliwych praktyk w celu ochrony interesów konsumentów należy – w świetle art. 47 Karty praw podstawowych Unii Europejskiej – interpretować w ten sposób, że nie stoją one na przeszkodzie temu, by stosowanie postanowień wzorców umów o treści tożsamej z treścią postanowień uznanych za niedozwolone prawomocnym wyrokiem sądu i wpisanych do krajowego rejestru postanowień niedozwolonych mogło zostać uznane w stosunku do innego przedsiębiorcy, który nie brał udziału w postępowaniu zakończonym wpisem owych postanowień do wspomnianego rejestru, za działanie bezprawne…”
Potrafilibyście napisać tak długie zdanie? ;-). Nie? To wiecie już dlaczego nie pracujecie w Trybunale Sprawiedliwości Unii Europejskiej. Z tego przydługiego zdania wynika, że można sobie wyobrazić rozszerzoną prawomocność w przypadku postanowień umów identycznych lub bardzo podobnych do tych, które zostały już wpisane do rejestru klauzul abuzywnych. Hurrra? Nie do końca. To zdanie bowiem jeszcze się nie skończyło. Jego druga część brzmi tak:
„… pod warunkiem, że przedsiębiorcy temu przysługuje skuteczny środek prawny zarówno przeciwko decyzji uznającej tożsamość porównywanych postanowień (…) jak i przeciwko decyzji ustalającej w danym wypadku kwotę kary„
A więc wszystko co powyższe jest prawdziwe pod warunkiem, że ten, kto został oskarżony o stosowanie klauzuli już podobnej do zakwestionowanej będzie miał możliwość odwołania się od „rozszerzonej prawomocności” i do niezależnego, obiektywnego sprawdzenia czy rzeczywiście powinien być spalony na tym samym stosie, co firma, której zapis z umów został wpisany do rejestru zakazanych klauzul.
Czyli nie jest wcale tak różowo, bo rozstrzygnięcie TSUE w tej sprawie jest wybitnie salomonowe. Tak w każdym razie interpretują je portale prawnicze. A co słychać w tej sprawie w polskich sądach? Wpadł mi ostatnio w ręce wyrok sądu drugiej instancji w sprawie pewnego wypowiedzianego przez bank kredytu frankowego.
Klienci podjęli próbę podważenia wystawionego przez bank tytułu egzekucyjnego (BTE). Dość często się to udaje (sędziowie nierzadko dochodzą do wniosku, że dług klienta został wyliczony na podstawie nieprezycyjnej klauzuli, dlatego nie można „przyklepać” BTE, bo nie wiadomo ile klient jest bankowi winien), ale nie tym razem.
Sąd zmiażdżył kredytobiorców po całości, dochodząc do wniosku, że skoro klienci podpisali aneks pozwalający im spłacać raty bezpośrednio we frankach, to abuzywność w ich umowie została usunięta. A nawet jeśli kiedyś istniała, to klienci akceptowali ją prawidłowo obsługując kredyt. I nawet gdyby to wszystko pominąć, to i tak klienci nie wykazali związku między abuzywnością zapisów umowy, a tym, że nie spłacali kredytu (jak gdyby miało to jakiekolwiek znaczenie).
Sąd uzasadniał, że gdyby to był kredyt złotowy, to i tak by go nie spłacili. Taaaak, a gdyby babcia miała wąsy… Absolutnie inne spojrzenie od tego, które relacjonowałem przy okazji kilku ostatnich, korzystnych dla konsumentów wyroków.
Czytaj też: Wyrok sądu niczym dobry thriller. Klient przegrywa po całości, ale…
Obejrzyj też: Ale kowboj! Wydając wyrok zbeształ nawet Sąd Najwyższy
Wniknij: Parszywa dwudziestka i wyrok, który może kosztować pół miliarda
Podnieć się: Uzasadnienie tego wyroku to hit. Nawet bank nie znał… umowy
Unieś się: W Toruniu drugi przewrót kopernikański? Sędzia wzruszył… kredyt
Ale nie o tym chciałem. Wśród wielu argumentów, które sąd drugiej instancji podniósł, by dać zielone światło do egzekucji długów frankowiczów, padł też ten dotyczący rozszerzonej prawomocności. Klienci podnieśli bowiem zarzut, iż klauzula w ich umowie była w zasadzie identyczna do jednej z już wpisanych do rejestru klauzul niedozwolonych, prowadzonego przez UOKiK. Sąd chwilkę pomyślał i przyładował z grubej rury (I ACa 645/16):
A więc – zdaniem sądu – nie ma mowy o tym, że coś, co już na pierwszy rzut oka wygląda na abuzywne (bo jest bardzo podobne lub wręcz identyczne z tym, co już oficjalnie zostało uznane za abuzywne) sąd mógłby uznać „z automatu” za abuzywne. Przeciwnie, sąd musi się nie przejmować jakimiś przypadkami podobnymi lub identycznymi, lecz powinien zbadać konkretną klauzulę w oderwaniu od kontekstu podobnych spraw. I jeszcze…
Wygląda więc na to, że albo Trybunał Sprawiedliwości Unii Europejskiej będzie się wyrażał bardziej precyzyjnie, albo niestety nie będziemy mieli szans na aż tak prokonsumenckie spojrzenie sądów, by upraszczało sądową gehennę frankowiczów. Coś co już na pierwszy rzut oka jest jabłkiem może sobie tym jabłkiem być, ale sąd i tak musi pracowicie i skrupulatnie sprawdzić, czy to aby nie jest gruszka.