GUS podał, że ceny towarów i usług w skali ostatniego roku – czyli licząc od stycznia do stycznia – wzrosły o 1,8%. To oznacza, że jeśli ktoś rok temu zakopał w ogródku 1000 zł i dziś z powrotem wykopał i włożył do portfela, realnie stracił 18 zł. Część wartości tego tysiączka – w przeliczeniu na koszyk towarów – wyparowała. To sytuacja od dawna niespotykana, bo przez ostatnich kilka lat mieliśmy w Polsce deflację, a więc ceny nie rosły, zaś realna wartość pieniędzy nie spadała. Teraz to się gwałtownie zmieniło (nie mówcie, że Was nie ostrzegałem). Problem mają nie tylko ci, którzy zakopali 1000 zł w ogródku, ale też ci, którzy trzymają kasę w bankach. Na wartości realnie traci wszystko, co do rok temu zostało oprocentowane niżej, niż na 2,2%. Tylko takie lub wyższe odsetki od pieniędzy, zakontraktowane rok temu na stały procent, pozwoliłyby pokryć inflację i podatek Belki (wynosi 19% od zysków z lokaty). Mało który bank płacił tyle za standardowy depozyt (średnie oprocentowanie najlepszych depozytów wynosiło rok temu 2%).
Czytaj też: Inflacja w Polsce najwyższa od czterech lat! Najnowsze dane GUS
- Wysoki sezon na grypę. Jak chorować z głową? Czy pracodawca może nam w tym pomóc, a firma (za dużo) na tym nie stracić? [POWERED BY HALEON]
- Spoofing, czyli jak oszust może zadzwonić do Ciebie z numeru osoby bliskiej? Co zrobić, by nie paść ofiarą oszustwa? [POWERED BY BNP PARIBAS BANK POLSKA]
- Jak zdobyć motywację do inwestowania? Jak osiągnąć ten stan, w którym łatwiej nam jest odłożyć pieniądze, niż je wydać? Kluczowe jest… pierwsze 100 000 zł? [POWERED BY UNIQA TFI]
Czytaj też: Podatek bankowy ma już rok. Kto go naprawdę zapłacił? Policzyłem
Postanowiłem sprawdzić jaka część dziś zakładanych depozytów może przynieść realną stratę przy założeniu, że inflacja utrzymałaby się w okolicach 1,8% przez kolejny rok. Już na starcie trzeba powiedzieć, że z 660 mld zł pieniędzy, które mamy w bankach, jakąkolwiek szansę na utrzymanie realnej wartości będzie miała – przy tych założeniach – mniej, niż połowa. Tylko 291 mld zł stanowią bowiem depozyty terminowe. Reszta to kasa na ROR-ach (w sposób oczywisty tracąca na wartości, bo nieoprocentowana) oraz na kontach oszczędnościowych. Te ostatnie w kilku małych bankach pozwalają wciąż nieźle zarobić (w Orange Finanse 3,5% do 10.000 zł, w BGŻ Optima 2,3% bez limitu, w Deutsche Banku – 2,55% do 100.000 zł, w Banku Millennium 2,5% do 100.000 zł), ale po pierwsze promocyjny procent obowiązuje tylko przez trzy-cztery miesiące, po drugie jest to oferta dla nowych klientów lub nowych środków, a po trzecie w największych bankach oprocentowanie kont oszczędnościowych jest znacznie niższe, niż w małych bankach-challengerach.
W PKO BP dla podstawowego konta oszczędnościowego jest to 0,5% i jeszcze trzeba płacić 1 zł miesięcznie za prowadzenie rachunku (co oznacza, że przy 1000 zł salda realnie zarabia się tylko 0,38%). W Banku Pekao standardowe oprocentowanie konta „Dobry Zysk” dla kwot poniżej 100.000 zł wynosi jedynie 0,2% w skali roku. W BZ WBK jest Konto Max Oszczędnościowe, które płaci 0,5% w skali roku (chyba, że mamy więcej, niż 100.000 zł, to 0,76%). W mBanku na koncie oszczędnościowym eMax Plus mając do 50.000 zł można zarobić 0,5%, zaś przy większych saldach – od 0,65% w skali roku do 1%. Bank Millennium ostatnio uruchomił Konto Oszczędnościowe Profit, na którym przez pierwsze trzy miesiące można zarobić 2,5%, jednak to promocja dla nowych środków. Standardowe oprocentowanie w Banku Millennium to 0,6% (przy dużych kwotach 0,7-1,1%). W ING Banku jest 2% przez cztery miesiące, a później oprocentowanie spada do 0,7%. To jest, nie bójmy się tego słowa, nędza. Jeśli ze 100 mld zł, które trzymamy na kontach oszczędnościowych, choćby 20 mld zł da zysk większy, niż 2,2 % (czyli z szansą na realny wzrost wartości pieniądza), to będzie dobrze.
Czytaj też: Uwaga, idą duże zmiany dla naszych oszczędności! Jak się przygotować?
No dobra, może chociaż w depozytach jest lepiej? Z danych KNF wynika, że 75% rynku depozytów kontroluje tylko 10 największych banków, zaś z moich obliczeń (opartych na cyferkach ze sprawozdań banków) wychodzi, że tylko cztery największe banki kontrolują co najmniej 44% naszych oszczędności. Są to oczywiście PKO BP (ok. 18% rynku), Bank Pekao (ok. 11%), BZ WBK (ok. 8%) oraz mBank (ok. 7%). Prawdopodobnie na piątym miejscu znalazłby się Bank Millennium albo ING (oba banki nie dorównują skalą działalności „wielkiej czwórce”, ale oba mają bardzo silną „nogę” depozytową. Jedno jest pewne – niemal połowa naszych oszczędności jest w czterech największych, najbardziej wiarygodnych (zdaniem wielu) bankach. Skoro – jak już ustaliliśmy – 270 mld zł „zaparkowane” na ROR-ach realnie traci na wartości, jak również dzieje się tak z lwią częścią pieniędzy na kontach oszczędnościowych, to może chociaż ta połowa depozytów, którą mamy w największych bankach, da radę utrzymać realną wartość naszych oszczędności?
PKO BP zachwala lokaty mobilne, które dają „nawet 1,75% w skali roku”. Jeszcze kilka miesięcy temu – gdy był to czysty zysk, pomniejszony co najwyżej o podatek Belki, to nie byłby zły pomysł. Ale dziś ta, najlepsza w ofercie banku, lokata nie pokrywa nawet inflacji. Standardowa, internetowa lokata 12-miesięczna w PKO BP płaci – w zależności od salda – tylko 1,1-1,3%. Nieco więcej można wycisnąć z przywróconego ostatnio do macierzy „żubra” – Bank Pekao płaci za lokatę roczną zakładaną przez internet 1,55%. W BZ WBK można założyć Lokatę Mobilną i zarobić 2,5%, ale oprocentowanie będzie tak wysokie tylko przez cztery miesiące (i tylko do 20.000 zł). Standardowy depozyt w BZ WBK – jeśli założymy go przez internet – ma oprocentowanie 1% i jest rolowany co miesiąc (bez gwarancji, że w następnym miesiącu oprocentowanie będzie takie samo). Można też wziąć depozyt od razu na rok, ale wtedy odsetki wyniosą tylko 0,5%. mBank daje po oczach lokatą na 3,5%, ale tylko dla nowych klientów i tylko na trzy miesiące. Dotychczasowym klientom mBank zapłaci 1,7% za nowe środki i można wybrać jeden z trzech terminów, z których najdłuższy wynosi dziewięć miesięcy. W Banku Millennium lokata Millenet o rocznym terminie jest wyceniona na 1,1%. ING za identyczną zapłaci 1%
Czytaj też: Konkurencja między bankami coraz mniejsza, a ich zyski… coraz większe
Wychodzi więc na to, że nie tylko 270 mld zł na ROR-ach straci w najbliższych miesiącach realnie na wartości. I nie tylko – ostrożnie licząc – 80 mld zł ze 100 mld zł, które trzymamy na kontach oszczędnościowych ma wielkie szanse na podobny los. Także okrągłe 100% z połowy pieniędzy na depozytach terminowych, które przechowujemy w największych bankach (czyli, lekko licząc, 135 mld zł) również prawdopodobnie będzie warte mniej, niż dziś, gdy dostaniemy te pieniądze z powrotem. Poza moimi rachunkami pozostaje 155 mld zł depozytów, które trzymamy gdzie indziej, niż w skarbcach największych banków. Być może część z nich zostanie zakontraktowana na oprocentowanie 2,2% lub wyższe, ale… to niełatwe. Nawet BGŻ Optima, który przeważnie na tle konkurencji ma uczciwe stawki, płaci za depozyt 2% w skali roku.
Czytaj też: Jak spać spokojnie i wyciskać z oszczędności trzy razy tyle, co w banku?
Bardzo optymistycznie zakładam, że połowa pieniędzy trzymanych poza największymi bankami zdoła się uratować przed zębem inflacji. W skali wszystkich naszych pieniędzy trzymanych w bankach byłoby to nie więcej, niż 10%. Dla większości z nas zakładanie dziś nowego depozytu oznacza walkę o jak najmniejszą realną stratę, a nie o realny zysk. Niestety, takie czasy… Gdyby chociaż ktoś pomyślał o zdjęciu na jakiś czas jarzma podatku Belki… Na to się nie zanosi. A bankowcy będą z tej sytuacji czerpać pełnymi garściami, proponując nam rzeczy, które tylko przypominają depozyty, ale za to pięknie się świecą. O tych świecidełkach niedawno było w blogu, zapraszam do lektury ku przestrodze.