Minister energii jak dobry wujek. Koncerny energetyczne zapowiadają podwyżki zachunków za prąd? Urząd Regulacji Energetyki nas w pełni przed nimi nie ochroni? Ministerstwo zapowiada program dopłat, który w całości zrefunduje nam skutki wyższych rachunków za prąd. Szukamy sensu w tym pomyśle
Dzień po tym jak „Dziennik Gazeta Prawna” i „Rzeczpospolita” napisały, że podwyżki cen prądu dla gospodarstw domowych mogą wynieść 20-40% konferencję zorganizował minister energii. I ogłosił, że wszystkie gospodarstwa domowe (a jest ich w kraju 15 mln) dostaną rekompensaty. W ostatnich dniach słowa „stabilność” i „bezpieczeństwo” są odmieniane przez wszystkie przypadki i jak widać nie dotyczą tylko finansów, ale też energetyki.
- Wymarzony moment, żeby inwestować w fundusze obligacji? Podcast z Pawłem Mizerskim [POWERED BY UNIQA TFI]
- Nowe funkcje terminali płatniczych. Jak biometria zmieni świat naszych zakupów? [POWERED BY FISERV]
- BaseModel.ai od BNP Paribas: najbardziej zaawansowana odsłona sztucznej inteligencji we współczesnej bankowości!? [POWERED BY BNP PARIBAS]
„To będą dopłaty, które zostaną ujęte w budżecie. Powstanie specjalny fundusz, z którego będą rozliczane. Rachunek konsumenta się nie zmieni, dostanie taki sam rachunek, zapłaci tyle samo”
– powiedział minister energii. Tak, jak w przypadku programu 500+ nie będzie różnicy czy ktoś zarabia 3.000 zł czy 30.000 zł miesięcznie, rząd pokryje w całości skutki podwyżek cen energii. A przynajmniej taki jest plan. Abstrahując od bólu głowy ministra finansów (projekt budżetu jest już przecież gotowy) trzeba zapytać: czy taki pomysł ma szansę wejść w życie i czy w ogóle ma sens?
Ceny prądu – szykuje się gradobicie
W Polsce nie ma wolnego rynku sprzedaży energii elektrycznej gospodarstwom domowym. Do tej pory Urząd Regulacji Energetyki rozwijał nad konsumentami parasol w postaci konieczności zatwierdzania taryf przez firmy energetyczne.
Takiemu obowiązkowi podlegają cztery kontrolowane przez Skarb Państwa grupy energetyczne – PGE, Enea, Energa i Tauron. Działający na terenie Warszawy Innogy (dawniej RWE) taryf za sprzedaż przedstawiać nie musi, bo wykorzystał krótkotrwałą lukę w prawie z 2006 r., na co ma „glejt” od Sądu Najwyższego.
Mechanizm „parasola URE” sprawdzał się gdy padał kapuśniaczek. Teraz. w związku z bezprecedensowym wzrostem cen rynkowych energii, czeka nas gradobicie. W ciągu roku ceny wzrosły o mniej więcej 50%, choć można znaleźć kontrakty na energię, które wzrosły i o 70% – ze 140 zł za megawatogodzinę do 240 zł za megawatogodzinę. Co to znaczy? Wyobraźmy sobie, że stacjach benzynowych cena „dziewiędziesiątki piątki” wzrosłaby z 5 zł na 7-8 zł.
Dlaczego ceny prądu rosną? Bo rosną dwie najważniejsze części składowe kosztów wytwarzania energii w Polsce, czyli węgla (kilkadziesiąt procent w ciągu roku) i praw do emisji CO2, które powstaje przy okazji spalania tegoż (w ciągu pół roku z 7 euro do 20-26 euro).
Przy tak jednoznacznych argumentach, które przedstawiają firmy energetyczne we wnioskach o zgodę na podwyżki cen dla gospodarstw domowych, URE ma niejako związane ręce. Może nieco ograniczyć apetety energetyków na podwyżki, ale w całości im nie zapobiegnie. I stąd zapewne kontratak ministra energii. Jeśli firmy energetyczne wyślą klientom wyższe faktury, a URE się na to zgodzi, to rząd pomoże i pokryje klientom straty.
Czytaj też: Zmiana taryf na prąd to tylko kwestia czasu. Zdradzamy sposoby, jak się bronić przed podwyżkami!
Czytaj też: Prąd z pomocą lekarza, psychologa, a nawet pranie, gotowanie i sprzątanie. Awangardowa oferta Energi
Trzy opcje i pięć argumentów, że dopłaty to zły pomysł
Co w tej sytuacji może zrobić rząd? Ma do wyboru trzy główne opcje:
- Może nie robić nic i zostać „spałowanym” za brak reakcji przez Polaków, którzy nie rozumieją dlaczego nagle mieliby płacić więcej i mogliby obarczyć winą rząd.
- Może też wprowadzić jakiś program osłonowy dla najbardzej potrzebujących konsumentów energii.
- I może wybrać rzecz najgorszą – czyli zapowiedzieć, że dopłaci za wszystko i wszystkim.
Przy okazji poprzednich pomysłów dałem 5 argumentów dlaczego program „prąd+” jest złym pomysłem. W skrócie:
- Po pierwsze: leczymy objawy choroby, a nie jej przyczyny
- Po drugie: przejadamy pieniądze na rewolucję energetyczną
- Po trzecie: wyważamy otwarte drzwi, bo już teraz mamy w prawie dodatek energetyczny
- Po czwarte: nie ma nic za darmo. Nawet jeśli rząd mówi, że coś „da”
- Po piąte: zniechęcamy Polaków do inwestowania we własny prąd
W stosunku do tamtego, pierwotnego pomysłu zaszły jednak pewne istotne zmiany. Wcześniej na stole miała być propozycja ulgi w PIT, albo jakaś forma rekompensaty dla najbardziej potrzebujących. Teraz – według ostatnich deklaracji ministra – okazuje się, że 100% wzrostu cen pokryje budżet państwa (który przecież nie ma własnych pieniędzy, składamy się nań z podatków).
Kiedy dowiemy się czy i ile więcej zapłacimy?
Ceny prądu dla gospodarstw domowych nie są jeszcze znane. Firmy sprzedające prąd i podlegające obowiązkowi złożenia taryf już swoje propozycje zaniosły w zalakowanych, tajnych kopertach do URE. Urząd ma kilka tygodni na decyzję – może ją ogłosić lada dzień, a może najpóźniej na dwa tygodnie przed końcem roku, czyli w poniedziałek 17 grudnia.
Ale ten urząd nie jest bynajmniej jakimś bezwładnym, przyklepującym tylko decyzje regulatorem rynku, tylko twardym negocjatorem, który prawie zawsze ścina pierwotne oczekiwania spółek dotyczące podwyżek cen prądu. Mogę się założyć, że ogromnych podwyżek nie będzie. Ani 0 30%, ani nawet o 20%.
Urząd musi równoważyć oczekiwania spółek i możliwości finansowe konsumentów. Jeśli tym razem spółki mówią, że potrzebują pieniędzy i dobrze to uzasadnią, to URE się zgodzi. Od tego o ile firmy energetyczne podwyższą nam rachunki po negocjacjach z URE zależy dalsze działanie Ministerstwa Energii. O ile rzeczywiście będzie chciało ekspresowo opracować program rekompensat.
O ile wyższy rachunek za prąd dla domu?
Załóżmy, że podwyżki będą (skoro rząd zapowiada działania osłonowe) i wyniosą rekordowe w historii „okrągłe” 10%. Ile musiałby wyłożyć budżet państwa – czyli my sami, w podatkach – żeby pokryć straty konsumentów?
Według danych GUS polskie gospodarstwa domowe zużywają rocznie 29.200.000.000 kilowatogodzin przy średniej cenie ok. 65 groszy za kilowatogodzinę, co daje to ok. 18,9 mld zł rocznie płaconych przez nas w rachunkach. Ale to wartość sumaryczna, uwzględniająca sprzedaż i dystrybucję.
Ile płacimy za jedno, a ile o drugie? Stawki rozkładają się mniej więcej po połowie, czyli załóżmy, że za samą sprzedaż płacimy rocznie 9,5 mld zł. Jeśli ceny sprzedaży prądu miałyby wzrosnąć o 10%, czyli załóżmy, że z 0,325 zł za kWh na 0,3575 zł za kWh, to oznaczałoby, że rząd miałby do pokrycia 950.000.000 zł. Jest to kwota do udźwignięcia, choć budżet na przyszły rok zakłada zakłada 28,5 mld zł deficytu.
W przeliczeniu na gospodarstwo domowe rekompensata będzie zależeć od naszego dotychczasowego zużycia – jeśli płaciliśmy rocznie np. 1500 zł, to przy niezmienionym poziomie zużycia możemy dostać 75 zł zwrotu. Czyli 10% z połowy 1500 zł, bo zakładając, że podwyżka obejmie tylko cenę sprzedaży prądu.
W scenariuszu z dopłatami pieniądze z budżetu powędrują za pośrednictwem konsumentów do spółek energetycznych, a to wygląda trochę jak taka krypto pomoc publiczna. Jestem ciekawy, czy Komisja Europejska nie będzie miała zastrzeżeń co do takiego budżetowego transferu pieniędzy do spółek via konsumenci.
I tak zapłacimy więcej za prąd. Ten, który kupują firmy
Działania osłonowe mają objąć konsumentów. Co z firmami? Nie wiadomo, bo pomysły ulg dla nich na razie ucichły. A to właśnie firmy najbardziej odczują podwyżki cen prądu. Firmy energetyczne (a pośrednio rządzący) są w kropce – jeśli podniosą ceny największym, energochłonnym firmom – to spadnie konkurencyjność polskiej gospodarki.
Bank Credit Agricole szacował, że wzrost cen prądu (w hurcie) o 50-70 % przyczyni się do zwiększenia tempa wzrostu cen konsumpcyjnych usług o 0,5-0,7 pkt. proc. Bo nawet gdyby podwyżki dało się przełknąć, to firmy wykorzystają szum medialny i zwiększą sobie marże.
Małe firmy odczuwają podwyżki już od lat, bo to głównie na nie spadał ciężar wzrostów cen energii – mowa o zwykłych firmach usługowych, fryzjerach, mechanikach, niewielkich biurach, ślusarzach, stolarzach, itp. Zgodnie z prognozą Instytutu Energetyki Odnawialnej średnia cena sprzedaży energii elektrycznej w grupach taryfowych C wzrośnie do 2030 r. o ok. 25%, tj. do poziomu ok. 400 zł za megawatogodzinę (MWh), natomiast w przypadku grup taryfowych B np. o ok. 19% do poziomu ok. 280 zł za MWh.
Czekam, by rękę po pomoc państwa wyciągnęli samorządowcy. Oni też odczuwają podwyżki na przyszły rok, a przecież muszą opłacić oświetlenie szkół, ulic, szpitali, urzędów, zasilanie linii tramwajowych, kolei, pomp wody w wodociągach. Z tego co raportują same firmy, urzędy i instytucje podwyżki za prąd sięgają co najmniej jednej trzeciej.
Sprawa zatem wygląda następująco: niezależnie od wszystkiego zapłacimy za droższy prąd w cenach usług i towarów, które na co dzień kupujemy. Najpewniej zapłacimy też więcej za usługi komunalne. A rząd – jeśli plan ministra energii się wypełni – z naszych podatków opłaci podwyżki naszych, prywatnych rachunków. Wiem, to bez sensu. W rządzie pewnie myślą, że będą do przodu, bo wysokość podatku do zapłaty denerwuje nas tylko raz w roku, a rachunki za prąd mogłyby nas denerwować co miesiąc.
źródło zdjęcia: Pixabay/Dziennik.pl