W pierwszej turze wyborów prezydenckich mniej więcej półtora miliona osób więcej zagłosowało na zmianę u władzy, niż na utrzymanie status-quo. Jakie obietnice będzie musiał złożyć portfelom głosujących na innych kandydatów opozycyjnych Rafał Trzaskowski, żeby ta sytuacja utrzymała się po drugiej turze? I czy to w ogóle możliwe tyle obiecać?
W dalszym ciągu nie wiemy, kto zostanie prezydentem Polski. Co więcej, obaj kandydaci, którzy zostali na placu boju, Andrzej Duda i Rafał Trzaskowski, mają przed sobą trudne zadanie. Pierwszemu brakuje 1,5 mln głosów, żeby – przy podobnej frekwencji – przedłużyć rządy. Drugi ma do zdobycia co najmniej 3 mln nowych głosów.
- Wymarzony moment, żeby inwestować w fundusze obligacji? Podcast z Pawłem Mizerskim [POWERED BY UNIQA TFI]
- Nowe funkcje terminali płatniczych. Jak biometria zmieni świat naszych zakupów? [POWERED BY FISERV]
- BaseModel.ai od BNP Paribas: najbardziej zaawansowana odsłona sztucznej inteligencji we współczesnej bankowości!? [POWERED BY BNP PARIBAS]
Teoretycznie trudniejsze zadanie stoi przez Andrzejem Dudą, który co prawda zdobył w pierwszej turze poparcie 8,5 mln ludzi, ale z drugiej strony… aż 10,9 mln ludzi zagłosowało przeciwko niemu. Z tego tylko elektorat Krzysztofa Bosaka (zdobył 1,4 mln głosów, w tym pewnie jedna trzecia lub trochę więcej to Narodowcy zbliżeni do PiS) wydaje się być częściowo możliwy do „przekabacenia”.
Te pół miliona głosów zwolenników Krzysztofa Bosaka mogłoby wystarczyć, żeby niemal wyrównać bilans, ale pod trzema warunkami: a) że w drugiej turze nie wzrosłaby frekwencja lub by spadła (a trzeba się liczyć także z tym, że przybędzie od pół miliona do miliona nowych wyborców) oraz b) że nie wszyscy zwolennicy innych kandydatów – Szymona Hołowni, Władysława Kosiniak-Kamysza i Roberta Biedronia – automatem przerzuciliby głos na głównego rywala obecnego prezydenta, czyli Rafała Trzaskowskiego. Jest jeszcze c) jedna trzecia elektoratu Bosaka – wolnościowcy, którzy nie cierpią socjalistów i populistów – musiałaby zostać w domu i tym samym „pomóc” obecnemu prezydentowi.
Co się musi stać, żeby opozycja zdobyła urząd prezydenta?
W „odpadnięcie” z drugiej tury części z 10,9 mln osób, które zagłosowały na innych kandydatów (warunki drugi i trzeci) Andrzej Duda ma prawo liczyć, bo tylko zwolennicy Roberta Biedronia nie mają wyjścia i zapewne poprą Trzaskowskiego w niemal komplecie.
W przypadku wyborców Kosiniak-Kamysza może być fifty-fifty (co oznacza, że Trzaskowskiemu może odpaść 200.000 głosów), a w przypadku wyborców Szymona Hołowni jedna trzecia to ludzie, którzy prawdopodobnie wcześniej nie głosowali w wyborach i mogą nie poprzeć partyjnego kandydata. Ta jedna trzecia to kolejne 800.000 ludzi. W niektórych sondażach tylko co trzeci zwolennik Hołowni byłby skłonny poprzeć Trzaskowskiego. A tutaj krótkie omówienie programu Hołowni.
Przy braku wzrostu frekwencji (Trzaskowski będzie mobilizował do głosowania nowych wyborców, którzy nie zagłosowali w ogóle w pierwszej turze, ale niekoniecznie mu się to uda) dorzucenie do 8,5 mln głosów Dudy jeszcze np. pół miliona od zwolenników Bosaka, zatrzymanie w domu pozostałych „bosakowców” i zmniejszenie o milion głosów „opozycyjnych” z pierwszej tury daje wynik niemal remisowy: 9 mln za i 9 mln głosów przeciw obecnemu prezydentowi.
Jego zadaniem będzie teraz zniechęcanie do głosowania jak największej części zwolenników „przegranych” kandydatów. Z kolei Rafał Trzaskowski gra w zupełnie odwrotną grę – on musi wziąć jak najwięcej głosów wolnościowców Konfederacji, Lewicy, PSL oraz Szymona Hołowni. Tylko czy to jest wykonalne, skoro każdy z tych elektoratów ma inne przekonania?
Rafał Trzaskowski obiecuje, że nic nie utnie i jeszcze doda…
Jak wyglądałyby nasze portfele, gdyby kandydatowi opozycji się ta sztuka udała? I przy założeniu, że prezydent miałby moc sprawczą, żeby te pomysły przeprowadzić (biorąc pod uwagę kompetencje głowy państwa w ustroju Polski – jest to mrzonka). Ale spróbujmy pobujać w obłokach. Już wiemy, że…
Rodzina 500+ i trzynasta emerytura zostają. Rafał Trzaskowski obiecał, że nie ruszy sztandarowego programu PiS i pieniądze z tytułu 500 zł na każde dziecko nadal będą płynąć. Podobnie, jak kasa do emerytów w postaci dodatkowej, jednorazowej emerytury w wysokości niecałego tysiąca złotych.
A co poza tym? Z programu Trzaskowskiego wynikają następujące bonusy:
500 zł ulgi podatkowej dla mało zarabiających. Osoby zarabiające do 30.000 zł rocznie bez podatku PIT. Przy zarobkach do 2.500 zł miesięcznie w ogóle nie płaciłoby się podatku dochodowego. A do 65.000 zł rocznie – byłaby wyższa kwota wolna od podatku (8.000 zł).
10.000 zł dotacji na ekologiczny remont mieszkania. Wymianę okien, ocieplenie budynku, montaż paneli fotowoltaicznych itp. Finansowanie będzie rozłożone na 10 lat.
1.000 zł miesięcznie dla zdolnych uczniów. System stypendiów prezydenta RP dla najzdolniejszych uczniów ma objąć 50.000 osób. Stypendia byłyby przyznawane za wyniki w nauce, a także za zaangażowanie obywatelskie i społeczne.
1.000 zł rocznie dla każdego Polaka więcej na ochronę zdrowia. Tych pieniędzy nie dostalibyśmy do ręki, raczej byłaby to dodatkowa kasa z budżetu państwa na opłacenie lekarzy i pielęgniarek, większą refundację lekarstw, zmniejszenie kolejek do specjalistów.
…ale co jeszcze musiałby obiecać naszym portfelom?
Tyle konkretów udało mi się wycisnąć z programu zgłoszonego spontanicznie przez kandydata. A co musiałby jeszcze obiecać, by skusić jednocześnie wyborców Bosaka, Biedronia, Kosiniak-Kamysza i Hołowni?
Obniżka podatków i przekazywanie większej części pieniędzy podatników samorządom (do lokalnego wykorzystania)? W ubiegłym roku wydatki państwa przypadające na jednego obywatela wyniosły 25.176 zł. Ta liczba się co roku zwiększa. Gdyby kandydat obiecał, że wyskoczy ze skóry, aby tylko ona wreszcie spadła – miałby szansę pozyskać głosy części fanów Bosaka i Hołowni. Mniejszy „rachunek od państwa” jest możliwy tylko przez obniżkę podatków.
Program budowy mieszkań czynszowych i wsparcie towarzystw budownictwa społecznego? W Polsce narasta bańka nieruchomościowa, a jednocześnie brakuje co najmniej miliona mieszkań. Wprowadzenie poważnego programu ułatwiającego dostęp do mieszkań – to mogłoby spodobać się fanom Hołowni i Biedronia. Ale to trudne i kosztowne zadanie. Na tyle trudne, że dwa rządy PiS się na nim potknęły, popadając w imposybilizm.
Uelastycznienie składek ZUS i uproszczenie lub obniżenie podatku VAT? Składki ZUS to obciążenia, które dobijają polskich drobnych przedsiębiorców – elektorat m.in. Kosiniak-Kamysza oraz „planktonu”, czyli pozostałych kandydatów (np. Pawła Tanajno i antysystemowców). ZUS-u i VAT-u nie da się znieść, ale można je uprościć i ewentualnie wprowadzić jakieś ulgi dla przedsiębiorców, którzy zwiększają zatrudnienie i rozwijają firmy (może uzależnienie składki od dochodów?). Niemcy obniżają właśnie VAT, co prawda tylko na czas kryzysu, ale słusznie zauważają, że jak podatek będzie mniejszy, to ceny w sklepach spadną i Naród się ucieszy.
Proklimatyczna i proinnowacyjna polityka podatkowa? Czyli wymuszanie na ludziach i firmach zużywanie więcej zielonej energii oraz wprowadzanie do firm nowych technologii i nagradzanie ich za to ulgami w podatkach. No i wymuszanie oszczędzania wody. Niemcy już zaczęli wymuszać opodatkowanie podróży nieekologicznymi środkami transportu. To byłoby otwarcie się na elektorat Hołowni i Biedronia. Ale wkurzyłoby tych, którzy nie lubią socjalizmu, a lubią Krzysztofa Bosaka.
„Dochód podstawowy”, czyli dopłaty do pensji dla najmniej zarabiających? W Hiszpanii wprowadzili właśnie „dopłaty do pensji”, czyli osoby o najniższych dochodach będą dostawały co miesiąc przelew od państwa, by nie było w kraju nikogo, kto nie byłby w stanie choćby skromnie przeżyć od pierwszego do pierwszego. Za taki postulat Lewica pokochałaby każdego pretendenta na prezydenta, a i część nigdy-nie-głosujących zwolenników Hołowni mogłaby dość do przekonania, że w polityce nastąpił powiew świeżości i nowego myślenia. Tyle, że to nowe myślenie nie przysłuży się pozyskaniu ani jednego głosu z elektoratu liberalnego i przedsiębiorców, którzy zapewne – jak za wszystko – musieliby za to wyrównywanie szans zapewne zapłacić.
Lewą ręką za prawe ucho, czyli wszystkim portfelom nie dogodzisz
Jest tylko jedno, drobne „ale”. Nie da się jednocześnie obniżać podatków, uelastyczniać ZUS-u i wyrównywać dochodów oraz inwestować w ochronę zdrowia. Tak samo, jak nie da się w tym samym czasie zostawiać w naszych kieszeniach więcej pieniędzy, utrzymywać socjalne transfery na rozbuchanym poziomie oraz budować państwo dobrobytu z wysokiej jakości usługami publicznymi.
Idąc w stronę postulatów Konfederacji i Kamysza trzeba się zderzyć z Lewicą oraz Hołownią. Państwo minimum kontra państwo dobrobytu – na każdej z tych opcji można ugrać 1-1,5 mln elektoratu „opozycyjnego”. Tyle, że Rafał Trzaskowski potrzebuje ich obu. I to obu naraz. Więc ma trochę przerąbane.
No, chyba że okaże się, że wyborcy nie pomyślą tym razem przez pryzmat swoich portfeli, tylko wartości wyższych, takich jak demokracja, wolność, proeuropejskość i wolny rynek vs eurosceptycyzm, rządy silnej ręki i etatyzm. Wtedy żadne obietnice nie będą potrzebne.