Zatrucie wody w Odrze uświadomiło niektórym z nas, jak szybko możemy stracić dostęp do wody. Co prawda w tym konkretnym przypadku katastrofa ekologiczna nie dotyczyła wód gruntowych, ale mimo wszystko „zniszczenie” wody w wielkiej rzece działa na wyobraźnię. Woda pitna w Polsce wciąż jest tania, ale są już miejsca na świecie, w których już naprawdę dużo kosztuje. Polska ma zadatki, by też być wkrótce takim miejscem. Ile będziemy musieli płacić za dostęp do wody?
Według różnych szacunków między 800 mln a 2 mld ludzi na świecie (czyli nawet jedna czwarta ludzkości) nie ma stałego dostępu do wody pitnej. Dla tych osób woda nie jest – jak dla nas – zasobem, który jest niemal darmowy i dostępny w każdej chwili, lecz towarem, na który często trzeba słono płacić. Sądzę, że prędzej czy później taka sytuacja – konieczność płacenia za wodę tyle ile np. za paliwo do samochodu – może dotknąć dużą część Polaków.
- Wymarzony moment, żeby inwestować w fundusze obligacji? Podcast z Pawłem Mizerskim [POWERED BY UNIQA TFI]
- Nowe funkcje terminali płatniczych. Jak biometria zmieni świat naszych zakupów? [POWERED BY FISERV]
- BaseModel.ai od BNP Paribas: najbardziej zaawansowana odsłona sztucznej inteligencji we współczesnej bankowości!? [POWERED BY BNP PARIBAS]
My zresztą już płacimy za wodę bardzo różną cenę, w zależności od tego, jak daleko jesteśmy od „wodopoju”. Woda, która jest nam dostarczana za pomocą wodociągów do domu, kosztuje średnio 1-1,5 grosza za litr (1 m3, czyli 1000 litrów wody, kosztuje w firmach wodociągowych od 9 zł do 13 zł). Ale jeśli kupujemy wodę w butelce w sklepie spożywczym, to płacimy za nią już 2 zł za litr, czyli aż 200 razy więcej. W restauracji taka sama porcja wody kosztuje już 10 zł, czyli jeszcze pięć razy tyle.
Przy okazji: Tutaj sprawdziliśmy, ile można zaoszczędzić, pijąc kranówkę zamiast wody butelkowanej
Ile płacimy za wodę? A ile będziemy płacili niedługo?
Przeciętny Polak zużywa mniej więcej 100 litrów wody. Dziennie! Jakiś czas temu sprawdziłem, jak to wygląda u mnie. Lista czynności i sprzętów, które powodują zużycie wody, jest u mnie następująca (liczby dla czteroosobowej rodziny):
>>> mycie rąk i zębów, czyli woda z kranu – jakieś 10 litrów dziennie
>>> gotowanie i picie – 15 litrów
>>> zmywanie naczyń w zmywarce – średnio 25 litrów dziennie (dwa cykle)
>>> pranie w pralce automatycznej – 150 litrów (jedno pranie dziennie)
>>> spuszczanie wody w ubikacji – 80 litrów dziennie (jedno to 5–10 litrów)
>>> szybki prysznic – 150 litrów, a kąpiel w wannie – 300 litrów dziennie.
Wychodzi mniej więcej 430-580 litrów dziennie. Czyli w zaokrągleniu 100-140 litrów na osobę. Przy obecnych cenach wody jedna osoba dziennie zużywa wodę wartą rynkowo 1,40-1,80 zł. A cała rodzina – 6-8 zł dziennie (znów zaokrąglając).
Miesięczne rachunki za wodę dla przeciętnego gospodarstwa domowego (licząc ścieki, ale pomijając podgrzewanie wody) to mniej więcej 200 zł. Biorąc pod uwagę ilość wody, którą zużywamy, to jest prawie nic. Gdybyśmy musieli płacić za wodę choćby 10% tego, co ona kosztuje w sklepie (czyli kupując ją np. z beczkowozu, a nie z butelki, więc odpada koszt pakowania i marketingu) – płacilibyśmy 20 zł dziennie na osobę (o ile nadal zużywalibyśmy 100 litrów dziennie).
Ponieważ wtedy zapewne ograniczylibyśmy zużycie co najmniej o połowę, wychodziłoby 10 zł dziennie na osobę, 300 zł miesięcznie, czyli 1200 zł na gospodarstwo domowe w skali miesiąca. Tyle może w niedalekiej przyszłości wynosić cena za zaopatrzenie w wodę. A dokładniej: w sytuacji, w której nie będziemy w stanie tej wody w ilościach hurtowych wydobywać na miejscu, lecz trzeba będzie ją transportować do naszych domów z daleka.
W takiej sytuacji są już setki milionów ludzi. Carlos Garriga, szef analityków oddziału Fed w St.Louis, w jednym ze swoich wystąpień podawał przykład Port Moresby, stolicy Papui-Nowej Gwinei, gdzie 50 litrów wody – dzienna ilość zalecana przez WHO do zaspokojenia potrzeb człowieka – kosztowało 1,84 funta (równowartość 10 zł, czyli połowę kwoty, którą podałem jako szacunkowy koszt wody dowożonej do ludzi w Polsce). Tyle że te 10 zł stanowi ponad 50% zarobków rodzin o najniższych dochodach w tym kraju. To tak, jak gdyby (porównując wartość nabywczą wynagrodzeń) w Polsce na wodę trzeba było wydawać dziennie po 1200 zł.
Dostęp do wody na wagę złota. Oni płacą 10 000 zł miesięcznie
Są już miejsca na świecie, w których – ze względu na strukturalny deficyt wody – dostęp do niej jest najzwyczajniej w świecie handlowany na giełdzie. Tak jest np. w Kalifornii, gdzie ceny wody są dziś najwyższe w historii, bo susza ogranicza ilość dostępnej wody. Dlatego do wyceny wody opracowano Nasdaq Veles California Water Index. Indeks oddaje średnią cenę transakcji dotyczących praw do wody kupowanych przez rolników na pięciu rynkach lokalnych w stanie Kalifornia.
Za dostęp do systemu irygacyjnego, który pozwala nawodnić 1 akr ziemi (czyli np. prostokąt o wymiarach 20 m na 200 m) rolnicy płacą średnio 1150 dolarów miesięcznie (dwa lata temu płacili 250 dolarów). W niektórych zakątkach Kalifornii woda jest jeszcze droższa – cena oscyluje wokół 2000 dolarów za dostęp do wody dla akra ziemi (tak jest w regionie Westlands). To tak, jakby rolnik mający nieduży sad musiał płacić 10 000 zł miesięcznie za to, że jego drzewka mają dostęp do wody.
Wysokie ceny wody (rolnicy w tamtym rejonie nie mają co liczyć na deszcz, bo po prostu jest gwarancja, że go nie będzie) mają tragiczne konsekwencje dla upraw żywności, które są prawie całkowicie zależne od nawadniania. Susza odcięła dostęp do wody nawet niektórym z tych osób, które mają wykupiony dostęp do systemu praw wodnych w Kalifornii. Gubernator stanu nakazał zaś ograniczenia w zużyciu wody w niektórych tzw. okręgach irygacyjnych i przez rolników.
Najgorsze jest to, że prawdopodobnie wysokie ceny wody i tak do nas przyjdą – niezależnie od tego czy będziemy wodę oszczędzali czy nie. Aż 70% światowego zużycia wody przypada bowiem na rolnictwo. I zapewne na coraz większym obszarze rolnicy będą musieli płacić za wodę, zaś koszty wrzucą w ceny sprzedawanej żywności.
Tak sami pogarszamy sobie dostęp do wody
Na razie sposoby nawadniania w rolnictwie są szokująco nieefektywne. Ponad połowa wody zużywanej do nawadniania upraw jest marnowana w wyniku parowania, więc nie tylko nie przynosi korzyści uprawom, ale także nie dociera do warstw wodonośnych. Wydobywamy wodę spod ziemi (jakby była za darmo), dopuszczamy do wyparowania połowy i potem modlimy się o deszcz. Paranoja? A jakże. To marnotrawstwo zostanie wkrótce wliczone w cenę żywności. A my będziemy musieli ją oszczędzać, bo w każdych zakupach będzie zawarty większy lub mniejszy „podatek wodny”.
Marnuje się nie tylko woda w rolnictwie. Ponad 80% ścieków produkowanych przez zakłady przemysłowe i gospodarstwa domowe jest w skali świata nieoczyszczanych, co oznacza, że nie ma możliwości, żeby tę wodę ponownie użyć (przynajmniej przez jakiś czas). Samer Aljishi, prezes firmy BFG International (firma inżynieryjna budująca m.in. instalacje wodociągowe i hydrauliczne) szacuje roczny globalny koszt nieodczyszczania wody na 220 mld dolarów.
Zużywamy również ogromne ilości energii, aby przenieść wodę z miejsca, w którym jest dostępna, do miejsca, w którym jest zużywana. Ogromne ilości wody są zużywane do chłodzenia elektrowni (byłoby tego mniej, gdybyśmy potrafili oszczędzać energię albo produkować większą część z niej poza elektrowniami) oraz w przemyśle. Nawet przemieszczając się, zużywamy wodę – wyprodukowanie litra paliwa wymaga 13 litrów wody.
No i wreszcie duża część ludzkości, zamiast wytwarzać PKB, zajmuje się poszukiwaniem wody, co jest utratą potencjału tych ludzi. Wspomniany już wcześniej Carlos Garriga przedstawił niedawno dane pokazujące koszty ekonomiczne braku dostępu do wody w domu.
Z jego obliczeń wynika, że 125 milionów godzin dziennie ludzie na świecie spędzają na zbieraniu wody. To 45 mld godzin w skali roku. Mamy więc taką sytuację, jakby 22,5 mln ludzi przez cały rok nic innego nie robiło, tylko zajmowało się „organizowaniem” sobie i ludziom wokół siebie dostępu do wody. Przyjmując, że PKB wytwarzane przez przeciętnego mieszkańca w relatywnie biednych krajach to jakieś 2000 dolarów rocznie, w tym czasie mogliby wypracować jakieś 45 mld dolarów wartości dodanej dla światowej gospodarki.
Jak zarobić na dostarczaniu ludziom wody?
Zużycie wody w najzamożniejszych krajach świata rośnie dwa razy szybciej niż wzrost populacji, co oznacza, że zużywamy coraz więcej wody, która – ze względu na globalne ocieplenie – jest coraz bardziej skąpo dostarczana nam przez naturę. Oczekuje się, że do 2030 r. zapotrzebowanie na wodę przekroczy dostępną podaż tego „surowca” o 40%.
Przeludnienie, degradacja środowiska i kryzys klimatyczny zwiększają wartość wody z dnia na dzień. Już widać, że powstała nierównowaga, która prędzej czy później spowoduje racjonowanie wody albo jej rynkową wycenę na poziomie np. kilkadziesiąt złotych dziennie na wodę dla jednej osoby.
Z tego powodu powstają już produkty inwestycyjne oparte na wodzie. A więc fundusze inwestycyjne i ETF-y, które ułatwiają inwestowanie nie tyle w samą wodę – bo ona w skali globalnej jednak nie jest jeszcze tak wyceniana jak np. ropa naftowa – ale w przedsiębiorstwa, które zajmują się dostarczaniem wody, oczyszczaniem jej, uzdatnianiem do użycia, technologiami, które pomagają oszczędzać albo bardziej efektywnie używać wodę.
Jednym z indeksów, które mierzą zmiany cen tego typu spółek jest S&P Global Water Index. Zawiera on akcje 50 globalnych spółek zajmujących się rynkiem wody. 50% indeksu stanowią firmy przemysłowe, 40% spółki użyteczności publicznej (czyli np. sieci wodociągowe, dostawcy wody, firmy zajmujące się irygacją itp.), a 6% spółki technologiczne wspierające racjonalne zużycie wody. Połowa „kapitalizacji” indeksu mieści się w USA, 20% w Wielkiej Brytanii, 13% we Francji, Włoszech i Szwajcarii, 5% w Chinach i Japonii. Więcej o tym indeksie tutaj.
Czołowi przedstawiciele spółek znajdujących się w portfelu indeksu to American Water Works, Xylem, Ferguson, Geberit, Veolia czy Severn Trent. W ciągu ostatnich 10 lat indeks S&P Global Water Index rósł średnio o 9% rocznie, a dodając wypłacane przez spółki dywidendy generował 11,5% rocznego zysku dla tych, którzy zdecydowali się weń zainwestować.
A jak można to zrobić? Na indeksie opartych jest kilka ETF-ów: Invesco S&P Global Water ETF czy iShares Global Water ETF. Ten ostatni jest dostępny w Polsce, można go kupić m.in. przez aplikację Wealthseed, która zapewnia dostęp do 550 ETF-ów z całego świata (dla chętnych podrzucam link). Więcej o tym, czy tego typu aplikacje są bezpieczne, pisałem tutaj.
zdjęcie tytułowe: Tumisu/Pixabay (licencja darmowa do użytku niekomercyjnego)