Inwestowanie staje się coraz łatwiejsze i wygodniejsze. Swoje oszczędności – czasem niemałe – możemy mieć w smartfonie. Kupowanie i sprzedawanie akcji, udziałów w funduszach inwestycyjnych, ETF-ów czy kryptowalut sprowadza się do kilku tapnięć na ekranie smartfona. Tylko czy inwestowanie przez aplikację jest bezpieczne? Kto jest właścicielem aktywów, które przechowujemy w smartfonie? Co by było, gdyby smartfonowa aplikacja zniknęła bez śladu? Prześwietlam instytucjonalne bezpieczeństwo nowoczesnego inwestowania
Inwestowanie – wiadomo – wiąże się z ryzykiem wahań wartości pieniędzy. Akcje, fundusze, ETF-y, a nawet obligacje raz drożeją, a innym razem tanieją i nie oferują gwarancji, że wyjdzie się na plus. W długim okresie zazwyczaj na plus się wychodzi – mówią o tym 200-letnie statystyki światowych rynków kapitałowych – ale na krótką metę bywa różnie.
- Chcą nam zabronić samochodów spalinowych? Nie lubimy tego. Ale może to nie będzie decyzja polityczna tylko… ekonomiczna? [ODPOWIEDZIALNE FINANSE]
- Założyły własne firmy. Jaką mają receptę na biznesowy sukces? [O WYGODNYM PŁACENIU...]
- Ubezpieczenie na wyjazd weekendowy lub wakacyjny: must have. Co powinna zawierać porządna polisa turystyczna? I jak ją najszybciej kupić? [DOCENISZ, GDY WYCENISZ]
Ludzie, którzy inwestują oszczędności od 20-30 lat z reguły mają już za sobą kilka krachów i długie lata giełdowej hossy. Z bardzo długoterminowych statystyk wynika, że – po uśrednieniu wszelkich krótkoterminowych odchyleń – na rynku kapitałowym można osiągnąć stopę zwrotu rzędu 7-8% w skali roku, z reguły pokonując inflację.
Inwestowanie przez aplikację. Wygodne, tanie, ale… wielu się tego obawia
Co innego jednak, gdy traci się pieniądze wskutek błędnej decyzji inwestycyjnej, a co innego, jeśli firma, której powierzymy pieniądze (biuro maklerskie, fundusz inwestycyjny, wystawca ETF-u), okaże się niewypłacalny. Rynek kapitałowy ma na taką okoliczność „bezpieczniki”. Fundusz nie ma dostępu do pieniędzy klienta (nie może ich więc ukraść, może co najwyżej źle zainwestować), a biuro maklerskie jest objęte gwarancją taką jak bank – co prawda nie gwarantuje zarobku, ale zapewnia, że w razie upadku biura aktualne salda na kontach klienta zostaną zwrócone.
A jak sprawy wyglądają w przypadku aplikacji do inwestowania? Czy inwestowanie przez aplikację jest bezpieczne? Wiele osób ma pewne obiekcje dotyczące takiego sposobu lokowania oszczędności. Przelewamy pieniądze na konto jakiejś aplikacji w smartfonie, a potem za jej pośrednictwem kupujemy akcje, udziały w funduszach inwestycyjnych, ETF-y… Co się dzieje z tymi pieniędzmi? I co by się stało, gdyby taka aplikacja „wyparowała”? Czy pieniądze klientów „wyparują” razem z nią?
Przede wszystkim warto zdawać sobie sprawę, że aplikacje do inwestowania to tylko pośrednicy. Nie przechowują naszych aktywów, a jedynie ułatwiają ich zakup. Nasze pieniądze lądują we wskazanym instrumencie finansowym, a w aplikacji jest ewidencjonowane jedynie prawo własności. Inwestowanie przez aplikację nie różni się w tym sensie od inwestowania przez dowolnego innego pośrednika.
Taka aplikacja może być po prostu biurem maklerskim, tyle że nowocześniejszym (bo „smartfonowym”). Jeśli tak jest, to zasady są analogiczne jak w przypadku „stacjonarnego” biura maklerskiego. Klient składa zlecenie, makler przekazuje je na odpowiednią giełdę, realizuje zlecenie i – na podstawie otrzymanych z giełdy informacji – zapisuje na koncie klienta prawo własności papierów wartościowych.
Czy aplikacja do inwestowania musi mieć licencję KNF?
Oczywiście nie w każdym przypadku smartfonowych aplikacji do inwestowania tak jest, bo mogą one działać w różnych jurysdykcjach prawnych (mogą być zarejestrowane w jakimś egzotycznym kraju). Warto sprawdzić status prawny aplikacji, za pomocą której chcemy inwestować. A więc: jakie ma licencje i pozwolenia oraz przez kogo jest nadzorowana.
Aplikacja Wealthseed, która jest partnerem cyklu artykułów o nowoczesnym inwestowaniu na „Subiektywnie o Finansach” – więc kilka razy przywołam ją jako przykład – jest hybrydową instytucją finansową z pozwoleniami polskiej Komisji Nadzoru Finansowego na działalność w dwóch regulowanych obszarach: jako biuro maklerskie oraz jako tzw. mała instytucja płatnicza (ta ostatnia licencja umożliwia pośrednictwo w płatnościach – klienci Wealthseed niedługo dostaną karty płatnicze i będą mogli nie tylko inwestować na całym świecie przez smartfon, ale też robić zakupy kartą wielowalutową).
To dość często spotykana „kombinacja” licencji w przypadku fintechów inwestycyjnych działających na polskim rynku. Co oznacza posiadanie tych licencji? Obowiązek przestrzegania wymogów regulacyjnych dotyczących „wiedzy i doświadczenia zespołu, procesów i procedur obsługi klientów” oraz wymogów kapitałowych.
Krótko pisząc: kto ma taką licencję, musi obsługiwać klientów w taki sposób, jaki jest przewidziany w regulacjach nadzoru i oczywiście w polskim prawie (dotyczy to wymogów informowania klientów, czasu przekazywania ich zleceń do realizacji i różnych innych aspektów składających się na to, że klient będzie obsłużony w przewidywalnym standardzie).
Pozyskanie tego typu licencji wymaga przejścia procedury weryfikacyjnej KNF, w tym zatwierdzenia akcjonariuszy, zarządu firmy (musi dawać „rękojmię stabilnego i ostrożnego zarządzania”), sprawdzane jest m.in. pochodzenie pieniędzy, z których powstał kapitał danego biura maklerskiego itp.
Jeśli chcesz inwestować nowocześnie, przez smartfon, to koniecznie sprawdź, czy aplikacja, z której zamierzasz skorzystać, ma licencję KNF (albo przynajmniej notyfikację, czyli zatwierdzenie przez polski nadzór licencji pochodzącej z innego, ale „cywilizowanego” kraju).
Wpłacam pieniądze do aplikacji, czyli… gdzie?
Licencja licencją, ale co się dzieje z pieniędzmi, które wpłacimy do aplikacji, ale jeszcze nie są w nic zainwestowane? Z reguły aplikacje do inwestowania mają rachunki w bankach działających tam, gdzie obsługują klientów. Te banki – o ile działają w Europie – są objęte państwowymi gwarancjami do 100 000 euro. I to jest pierwsze zabezpieczenie klientów. Dodatkowo, w przypadku upadłości właściciela aplikacji, pieniądze są wydzielane z masy upadłościowej, czyli nie można nimi spłacać długów.
Wealthseed przy swoim debiucie chwalił się, że pieniądze jego klientów będą przechowywane na wydzielonych kontach w Banku Gospodarstwa Krajowego. I rzeczywiście, to jest dość ciekawe rozwiązanie, bo BGK to jedyny w Polsce bank, który cieszy się nieograniczonymi gwarancjami Skarbu Państwa. BGK nie jest objęty Bankowym Funduszem Gwarancyjnym (tym, który gwarantuje zwrot depozytów w przypadku upadłości banku do równowartości 100 000 euro), ale – zgodnie z ustawą, na podstawie której funkcjonuje – w sytuacji awaryjnej Skarb Państwa przejmuje wszystkie zobowiązania banku.
Zarządzający aplikacją nie mają dostępu do pieniędzy klientów (nie mogą ich wypłacić z kont w banku, który prowadzi klientowskie rachunki). Gdyby firma zarządzająca aplikacją upadła, to klienci odzyskają pieniądze z kont bankowych (bo zawartość tych kont nie wejdzie do masy upadłości). Gdyby zaś upadł BGK – to już całkiem science fiction – pieniądze klientów, bez względu na ich wartość, gwarantuje Skarb Państwa.
Inwestowanie przez aplikację. Gdzie trafiają akcje i ETF-y?
Przelewamy pieniądze na konto w aplikacji do inwestowania, one natychmiast lub najdalej następnego dnia pojawiają się na naszym subkoncie w aplikacji. Decydujemy, żeby kupić za nie jakieś akcje, udziały w funduszu inwestycyjnym albo ETF. Gdzie fizycznie ląduje nasza kasa? I jaka jest w tym rola aplikacji do inwestowania?
Trochę inaczej sytuacja wygląda, gdy mówimy o zakupach akcji, ETF-ów czy ETP (produktów giełdowych opartych np. na kryptoaktywach), a inaczej w przypadku funduszy inwestycyjnych, które kupujemy poza giełdą.
W przypadku zakupów na giełdzie następuje przeksięgowanie pieniędzy na konto bankowe wskazane przez spółkę, której akcje kupujemy albo wystawcy ETF-u. Jednocześnie nasze prawo własności (razem z nazwą biura maklerskiego, które pośredniczy w transakcji) jest zapisywane w jakimś rejestrze – w przypadku polskiej giełdy jest to Krajowy Depozyt Papierów Wartościowych, czyli KDPW.
A jeśli po drodze jest jeszcze jeden pośrednik, czyli giełda, na której notowane są akcje i ETF-y pochodzące z innych giełd? Tak jest w przypadku Wealthseed. Akcje, fundusze ETF i produkty giełdowe oparte na kryptowalutach (czyli ETP) są kupowane na niemieckiej giełdzie Gettex (rodzaj alternatywnej giełdy, która „klonuje” różne giełdy – mogą się do niej „podłączyć” banki i fintechy oferujące swoim klientom inwestowanie).
Choć nie kupujemy akcji bezpośrednio np. na Wall Street, to ceny transakcji są zbliżone do tych z rynku „oryginalnego” (nie ma to znaczenia przy dłuższych inwestycjach, ale dla inwestorów-spekulantów może stanowić kłopot) i wyświetlane na bieżąco klientowi bez żadnych dopłat za dostęp do danych w czasie rzeczywistym. Jedynym problemem jest fakt, że wycena aktywów jest przeważnie w euro i to nawet wtedy, jeśli mówimy o aktywach amerykańskich, ponieważ giełda obsługuje głównie klientów ze strefy euro i takie rozwiązanie jest dla nich korzystne (Gettex znosi im ryzyko walutowe).
Transakcje na giełdzie Gettex rozlicza i aktywa przechowuje licencjonowany niemiecki bank, specjalizujący się w działalności na rynkach kapitałowych. Ten niemiecki bank w naszym imieniu kupuje papiery wartościowe i trzyma na wydzielonym koncie klienckim. Gdyby upadł – do akcji wkroczyłby niemiecki regulator i być może rząd.
A co się dzieje z aktywami klienta, gdyby upadła aplikacja do inwestowania (a w zasadzie jej właściciel)? Tu akurat sprawa jest dość prosta – aktywa zostaną przepisane do innego polskiego domu maklerskiego (wybranego przez klientów albo wskazanego przez bank, który prowadził rachunki klientów aplikacji, a który w tej sytuacji nawiązałby kontakt z jakimś dużym polskim biurem maklerskim).
Pieniądze „w drodze”: kto odpowiada za ich bezpieczeństwo?
A jak wygląda sytuacja w przypadku funduszy inwestycyjnych? One nie są kupowane poprzez giełdę. Zgodnie z zasadami obowiązującymi na polskim rynku (właśnie dlatego dobrze, żeby aplikacja, której używamy, miała licencję KNF, to daje rękojmię, że będą stosowane nasze standardy) klienci są indywidualnie wpisywani do rejestru uczestników danego funduszu, zaś kupione przez nich jednostki uczestnictwa są przechowywane przez depozytariusza wyznaczonego przez TFI.
Jeśli więc upadnie właściciel aplikacji do inwestowania, to udziały w funduszach nie „znikają”. Nie są też automatycznie sprzedawane ani umarzane. Mogą zostać co najwyżej „zamrożone” do czasu, gdy TFI połączy ich właściciela z rachunkiem innego brokera. Trzeba po prostu znaleźć inną firmę, która przejmie funkcję „dystrybutora” (czyli mieć jakiś inny rachunek, na które TFI będzie mogło przesłać pieniądze po wycofaniu się przez klienta z inwestycji).
A co się dzieje w tym czasie, w którym pieniądze są „w drodze” między bankowymi rachunkami? Mieliśmy w Polsce sytuację, w której ludzie stracili pieniądze po upadku kantoru internetowego, bo pechowo trafili do „czarnej dziury czasowej” – zdążyli wpłacić jedną walutę na rachunek kantoru, ale nie zdążyli już wypłacić tej „docelowej” waluty.
Każda licencjonowana polska firma inwestycyjna (jeszcze raz przypominam – warto używać aplikacji licencjonowanej przez polski nadzór) jest objęta programem rekompensat KDPW. Płaci więc składki uzależnione od wysokości posiadanych aktywów klientów. Z tych składek powstaje fundusz, z którego wypłacane są rekompensaty, gdyby z pieniędzmi coś się stało „po drodze”.
Tutaj jednak odpowiedzialność „systemowa” jest ograniczona kwotowo. System rekompensat gwarantuje wszystkie aktywa klienckie w firmie inwestycyjnej do równowartości 25 000 euro. To kolejny element systemu, który inwestowanie przez aplikację czyni bezpieczniejszym.
Generalnie inwestując w nowoczesny sposób – przez aplikację – lepiej wybierać firmy mające licencję maklerską polskiej KNF. To w zasadzie gwarantuje, że transakcje będą realizowane w przewidywalny sposób, pieniądze klientów będą przechowywane w licencjonowanym banku, a w czasie drogi z rachunku na rachunek będą „ubezpieczone”. No i też w przypadku upadłości takiego nowoczesnego biura maklerskiego prawdopodobniej aktywa szybciej i sprawniej zostaną „przepisane” do innego brokera.
Jeśli przestrzegamy zasad bezpieczeństwa – pamiętajmy, że nie każda aplikacja do inwestowania, którą możemy znaleźć w sklepach Google Play albo Appstore, jest pod „instytucjonalną opieką” polskiego nadzoru bankowego. Ale pamiętajmy też, że bezpieczeństwo „instytucjonalne” nie oznacza, że nie możemy stracić pieniędzy. Biuro maklerskie (czy to tradycyjne, czy takie „w aplikacji”) nie odpowiada za to, że coś niedobrego stało się z naszą inwestycją. Ale o tym, jak z głową inwestować pieniądze, piszemy na „Subiektywnie o Finansach” niemal bez przerwy.
zdjęcie tytułowe: Flickr