Nic tak nie mobilizuje do zmian, jak presja rynkowa. Państwowy przewoźnik kolejowy PKP Intercity najwyraźniej wciąż odczuwa skutki pandemii i aby zapełnić pociągi wykonał dwa proste ruchy, na które czekaliśmy latami. Będzie inaczej zapełniał pociągi i podsunie nam pod nos tanie (a może tylko tańsze?) bilety. Tylko czy one wystarczą, byśmy znów nabrali ochotę na jeżdżenie pociągami? Zagraniczna konkurencja PKP Intercity postarała się bardziej
Ostatnio polski narodowy przewoźnik lotniczy LOT poprosił o astronomiczną kwotę 4,5 mld zł jako „odszkodowanie za pandemię”. Nie wiadomo jakie straty poniósł LOT od marca do teraz, ale pół roku uziemienia, a potem latania na ćwierć gwizdka musiało sprowadzić finanse linii lotniczej głęboko pod wodę.
- Wymarzony moment, żeby inwestować w fundusze obligacji? Podcast z Pawłem Mizerskim [POWERED BY UNIQA TFI]
- Nowe funkcje terminali płatniczych. Jak biometria zmieni świat naszych zakupów? [POWERED BY FISERV]
- BaseModel.ai od BNP Paribas: najbardziej zaawansowana odsłona sztucznej inteligencji we współczesnej bankowości!? [POWERED BY BNP PARIBAS]
W niewiele lepszej sytuacji są zapewne nasze narodowe koleje, czyli grupa PKP. Jej część „towarowa”, czyli PKP Cargo (jako jedyna część imperium notowana na giełdzie) ostatnio przyznała w raporcie kwartalnym, że miała w pierwszym półroczu ponad 190 mln zł straty. Przez ostatni rok akcje PKP Cargo straciły na wartości połowę.
A pasażerska część PKP Intercity? Tu też nie ma prawa być dobrze, bo od marca do maja w ogóle skasowano część połączeń, a i dziś na dworcach i w większości pociągów jest pustawo.
PKP Intercity ostatnio podała dopiero wyniki za 2019 r., z których wynikało, że zarobiła 141 mln zł (rok wcześniej było 174 mln zł), choć przychody urosły o 5,5% i zbliżyły się do 3 mld zł. Plan na 2020 r. wynosił 3,2 mld zł przychodu, ale z oczywistych względów jest już nierealny.
Co prawda pandemia zwiększyła chęć Polaków do podróżowania po kraju, ale część ludzi obawia się podróżowania środkami komunikacji masowej, stąd problem kolei może być długoterminowy, bo do tej pory „żyły” one z tego, że powoli stawały się konkurencją dla prywatnych samochodów, pozwalając podróżować szybciej, wygodniej, bezpieczniej. Choć przecież też drożej.
Co koleje mogą zrobić, żeby znów przekonać do siebie tych Polaków, którzy teraz podróżują tylko własnym (a w ostateczności wynajętym) samochodem, nie pakując się do pociągów, samolotów, ani autokarów?
Czytaj też: Szybki i bezpieczny transport w czasie pandemii? Hoper „bojkotuje” dworce i zabiera pasażerów prosto z domu
Czytaj też: Wypadek żony i niewykorzystany bilet. Dla PKP Intercity to nie jest „sytuacja wyjątkowa”
Koniec zapychania wagonów pasażerami, jak puszki sardynkami? Nowość w systemie rezerwacyjnym PKP Intercity
Dwa sensowne ruchy zobaczyłem w ciągu dosłownie ostatnich kilku dni. Pierwszym była korekta działania systemów rezerwacyjnych w taki sposób, że przestały one przydzielać bilety według zasady „wagon po wagonie”. To od lat wielki problem dla pasażerów, ale jedyne, co kolej potrafiła zrobić, to wprowadzić możliwość wyboru miejsca w pociągach pendolino.
Teraz wreszcie pociągi będą zapełniane równomiernie, czyli jeśli dwa miejsce zostaną wykupione w wagonie z numerem jeden, to kolejne dwa system przydzieli już w wagonie o numerze dwa, a kolejne dwa – w „trójce”. I tak dalej. Tym sposobem podróż pociągiem przestanie przypominać koronaparty (wszyscy pasażerowie stłoczeni w jednym wagonie, a pozostałe puste).
Ma to znaczenie dla bezpieczeństwa, bo choć ryzyko zakażenia się Covid-19 w podróży nie jest duże, to jednak rośnie wraz z każdą godziną przebywania w pobliżu chorego.
Badania przeprowadzone przez brytyjskich naukowców pokazały, że przeciętnie zaraża się 3,5% osób siedzących obok chorego, a także 1,5% osób siedzących za nim lub przed nim. Z każdą godziną podróży ryzyko infekcji rośnie o 0,15% (ale jeśli chory siedzi obok nas – to o 1,3% na godzinę).
Generalnie więc zapełnianie wagonów pasażerami jest ich narażaniem na ciężką chorobę (nawet jeśli przyjmiemy, że z tych kilku procent, które się zarażą, tylko kilka procent będzie ten fakt ciężko znosić).
Nie ma powodu, by to robić i dobrze, że na kolei ktoś stuknął się w czoło. Nie mam złudzeń, że stuknął się z powodu swej przenikliwości (bo wtedy zrobiłby to już dawno temu). Po prostu PKP Intercity rozpaczliwie potrzebuje powrotu zaufania pasażerów. Ludzie boją się wirusa i trzeba ich przekonać, że o ile to tylko możliwe – będą podróżowali bez możliwości kontaktu z innymi pasażerami.
Czytaj też: Wreszcie dobra zmiana na kolei? Do pociągu PKP Intercity wreszcie wsiądziesz tylko ze smartfonem w ręku
To może wystarczyć, bo te same brytyjskie badania pokazują, że ryzyko zakażenia się w taki sposób, że usiadłem na miejscu kogoś, kto jest chory i podróżował pociągiem przede mną, wynosi 0,075%, a więc jest naprawdę śladowe.
Było wręcz zerowe, gdyby do pociągu wsiadało się w takim stroju, jaki jedna z moich czytelniczek zauważyła na lotnisku, podróżując po Afryce. W takich kostiumach wybrali się pasażerowie jednej z linii lotniczych w międzykontynentalną podróż z Kenii do któregoś z krajów w Azji.
PKP Intercity promuje tanie bilety. Te, które wcześniej „chowała”
Kolej zrobiła też w ostatnich dniach drugą sensowną rzecz – zaktywizowała się jeśli chodzi o okazje cenowe. Jakiś czas narzekałem na to, że w PKP Intercity prawie nie ma już promocyjnych biletów. Ich kontyngent został ograniczony tak bardzo, że nawet tuż po otwarciu sprzedaży można się było nie załapać na tańszy bilet na pociąg odjeżdżający dokładnie za miesiąc.
Przed weekendem zauważyłem na stronie PKP Intercity wielki baner „Łowcy super promo” z obietnicą tanich biletów. Kliknąłem i… rzeczywiście, znalazłem trochę wejściówek do pociągów po okazyjnych cenach. Jak bardzo okazyjnych?
A np. dwa wieczorne pociągi EIP (czyli pendolino) z Warszawy do Krakowa po 49 zł (zakup w sobotę, podróż w poniedziałek), dwa poranne z Trójmiasta do Warszawy w tej samej cenie, poranny pociąg z Wrocławia do Warszawy (i taki sam na odwrotnej trasie) – po 59 zł. Zresztą sami zobaczcie tutaj.
Tak, tak, kolej zaczęła podpowiadać, którym pociągiem można udać się tanio w podróż. Co to się stało? Zapewne spadł ruch i trzeba jakoś zacząć odkręcać wizerunek kolei jako jednego z najdroższych środków transportu.
Ruchy PKP Intercity nie są spektakularne – tanie bilety dotyczą pociągów, które nigdy nie były hitami frekwencyjnymi, a godziny odjazdów i przyjazdów nie przypadają na komunikacyjny prime-time. Poza tym docelowo ma to chyba działać tak – wynika to z opisu usługi – że taki bilet będzie można kupić najpóźniej na 7 dni przed odjazdem.
Czytaj też: Komu roboty zabiorą robotę? Kierowcy transportu publicznego mogą już pakować manatki?
Czytaj też: W PKP Intercity mają wakacyjne żniwa. Sprzedają nawet bilety na… miejsca stojące w pierwszej klasie
Ale chyba coś się w głowach menedżerów PKP Intercity zmienia i być może nie będzie trzeba czekać na wejście do Polski na dużą skalę prywatnych przewoźników czeskich, czy austriackich, żeby polskie koleje wróciły do promocji cenowych na większą skalę.
Taki np. RegioJet wprowadził promocyjne ceny biletów na trasie Praga – Rijeka w Chorwacji. Bilet na miejsce siedzące można było dostać już za 9,9 euro (45 zł). RegioJet pochwalił się, że sprzedał 65.000 takich promocyjnych biletów. Na trasie między Budapesztem a Györem na Węgrzech (130 km) walczy promocjami dwóch przewoźników, dzięki czemu pasażerowie płacą za taką podróż równowartość 5-7 euro (25-35 zł).
W RegioJet z Bogumina przy granicy z Polską do Budapesztu i Wiednia można dostać się za 50-60 zł (a do tego można skorzystać z ulg uczniowskich i studenckich, dodatkowo zbijając cenę). Na tym tle sprzedawanie przez PKP Intercity w miarę tanich biletów wyłącznie na najmniej chodliwe pociągi wydaje się być dość nieśmiałym posunięciem. Czekamy na więcej albo do pociągu nie wsiadamy.
Czytaj też: O ile spadłaby cena biletów na pociągi Intercity, gdyby na torach była konkurencja? Sprawdziłem
Czytaj też: Połowę biletów na pociąg Polacy kupują tradycyjnie, w kasach. Tylko co siódmy przez internet
Dworce też muszą dać pasażerom więcej bezpieczeństwa. Brytyjczycy dają przykład
Szczerze pisząc: koleje same niewiele zdziałają. Tutaj powinien zawarty być sojusz z dworcami. Na jednym z największych londyńskich dworców kolejowych, St Pancras International, pojawiły się roboty, które wykrywają i zabijają koronawirusa krążącego w powietrzu za pomocą światła ultrafioletowego.
Chodzi o to, żeby przywrócić zaufanie klientów do bezpieczeństwa podróży metrem i pociągami. Stacja – jak inne – odnotowała dramatyczny spadek liczby pasażerów. Czy jak roboty wezmą się do roboty, to ludzie zaczną jeździć koleją? Może. Ale PKP Intercity musi zadziałać z większym rozmachem i przypomnieć sobie czasy, w których wygodnie i szybko można było podróżować za 29 zł. Bo Covid-19 może być z nami jeszcze np. przez cały przyszły rok, a koleje chyba nie mogą sobie pozwolić na to, by taki spadek ruchu, jak ostatnio, potrwał dłużej.
Czytaj też: Zamówiłeś bilet na pociąg? Dorzuć do niego samochód na minuty
—————————
ZOBACZ NAJNOWSZE WIDEO EKIPY „SUBIEKTYWNIE O FINANSACH”
zdjęcie: SmokWawelski/Pixabay