Główny Urząd Statystyczny ogłosił najnowsze dane o inflacji, które pokazują wzrost cen w lipcu. To tzw. szybki wskaźnik inflacji, który jest publikowany ostatniego dnia miesiąca. Stało się coś magicznego. Po czterech latach podwyższonej dynamiki inflacja wreszcie spada w okolice 3%, czyli jest już w obszarze wahań cen, do którego dąży bank centralny (cel NBP to 2,5% plus minus 1 pkt proc.). To jednak nie oznacza, że walka z inflacją jest już wygrana. Nie oznacza też, że ceny przestały rosnąć. Czy to tylko statystyka? Co naprawdę dzieje się z inflacją? Gdzie jesteśmy w walce o jej pokonanie?
GUS podał, że inflacja w lipcu – liczona według metody „rok do roku”, czyli w porównaniu z lipcem 2024 r. – spadła do 3,1%. To prawdziwe tąpnięcie. Zaledwie miesiąc wcześniej inflacja CPI wynosiła 4,1%, więc spadek w lipcu jest wręcz szalony. Gdyby dynamika cen dalej spadała w takim tempie… Chwileczkę, tak nie będzie, bo z inflacją wciąż jest problem.
- Jak zacząć inwestować? Jak kupić swój pierwszy ETF? Gdzie go znaleźć i na co uważać? Przewodnik krok po kroku dla debiutantów [POWERED BY XTB]
- Prawdziwym królestwem gotówki nie są Niemcy. Jest nim dalekowschodni gigant znany z nowych technologii. Ludzie wolą tam banknoty. Dlaczego? [POWERED BY EURONET]
- Ile kosztuje nas drogowa brawura? Podliczyli koszty zbyt szybkiej jazdy w skali kraju. Jak „zaoszczędzić” życie i pieniądze? Technologia na pomoc [POWERED BY PZU]
Owszem, w poprzednich latach inflacja często spadała z powodu efektu… lata. Przede wszystkim było to spowodowane sezonowym spadkiem cen warzyw i owoców. Jednak ostatnie trzy lata przyzwyczaiły nas do podwyższonej inflacji właściwie niezależnie od pory roku. Dopiero w tym roku spadek inflacji jest bardziej odczuwalny.
Ale takiego tąpnięcia inflacji w ciągu jednego zaledwie miesiąca spodziewało się niewiele osób – poza ekspertami, którzy mają również dostęp do danych bardziej szczegółowych o tzw. procesach cenowych. Jak bardzo lipcowy wskaźnik inflacji to wynik zmiany w liczeniu inflacji, która GUS przeprowadził w zimie tego roku (zmniejszona została waga żywności i napojów bezalkoholowych, a to kategoria o dużej dynamice cen), a jak bardzo to efekt bazy rok do roku (w lipcu 2024 r. częściowo odmrożone zostały ceny energii, przez co mocniej wzrosła inflacja, w tym roku tego efektu nie będzie)?
Czy tak silny lipcowy spadek dynamiki cen powoduje, że inflacji właśnie od dziś przestajemy się bać?
To jeszcze nie jest powód do otwierania szampana
Każdy z nas chciałby, żeby niszczenie wartości naszych pieniędzy się skończyło. Co prawda nie zobaczymy już ofert lokat bankowych czy rentowności obligacji skarbowych na poziomie 5–6%, jak jeszcze przed dwoma laty, ale za to nasze pensje i oszczędności dłużej zachowają swoją siłę nabywczą i może wreszcie będzie opłacało się oszczędzać w sposób bardziej konserwatywny, zamiast starać się inwestować zarobione pieniądze – w oczekiwaniu wyższych stóp zwrotu – bardziej agresywnie, jednak czasem z możliwością straty.
Na pewno niższa inflacja zachęca do długoterminowego stabilnego oszczędzania np. w celach emerytalnych, a to w Polsce wciąż jest duży problem. Czy jednak najnowsze dane GUS powodują, że możemy ogłosić koniec wysokiej inflacji i przejście w okres gospodarki nieinflacyjnej, ciesząc się już na długofalowe perspektywy stabilności cenowej i zachowanie wartości gotówki nawet wtedy, kiedy będziemy ją sobie spokojnie trzymać w domu, w skarpecie lub bieliźniarce? Jeszcze nie! Choć ogólny wskaźnik może zachwycić.
Poniżej na wykresie widać długą drogę, jaką przeszła polska gospodarka i jaką przeszliśmy my wszyscy zmagający się z wysoką inflacją i bardzo wysokimi stopami procentowymi banku centralnego. Najwyższy poziom inflacja CPI osiągnęła w lutym 2023 r., kiedy skoczyła do niebotycznych 18,4%. Potem systematycznie spadała, żeby w marcu 2024 r. osiągnąć swoje wieloletnie minimum na poziomie… 2%, czyli znacznie niżej niż obecnie. Mimo wszystko potem ponownie wzrosła i na przełomie roku utrwaliła się na poziomie ok. 5% i nieco niżej.
A co ze stopami procentowymi przy tak wysokiej inflacji? Również one miały swoje maksimum, na poziomie 6,75% w czasie najwyższej inflacji. Dopiero niedawno Rada Polityki Pieniężnej postanowiła obniżyć stopy procentowe. Zrobiła to dwukrotnie w tym roku – w maju o 0,50 pkt proc. i w lipcu o 0,25 pkt proc. Były to pierwsze obniżki od jesieni 2023 r. Wtedy RPP ścięła stopy proc. w dwóch ruchach – we wrześniu i październiku – w sumie o 1 pkt proc. Potem nastąpiła długa przerwa. Obecnie główna stopa NBP wynosi 5%.
Jaka jest perspektywa kolejnych cięć stóp procentowych? Prezes NBP Adam Glapiński na swoich ostatnich konferencjach prasowych po posiedzeniu RPP przestrzegał, że walka z inflacją nie jest zakończona. Poza aspektami polityki pieniężnej jest jeszcze polityka fiskalna, która charakteryzuje się dużą niestabilnością. Chodzi głównie o wyjątkowo wysokie deficyty budżetowe w ostatnich latach sięgające 200–300 mld zł i osiągające ponad 6% PKB. Przy tak ekspansywnym budżecie państwa polityka pieniężną powinna być bardziej konserwatywna.
Najnowsza projekcja inflacji z lipca tego roku przewiduje, że inflacja średniorocznie w tym roku znajdzie się na poziomie 3,9%, w przyszłym roku 3,1%, a dopiero w 2027 r. średnioroczny poziom spadnie do 2,4%. Z Projekcją inflacji jest jednak pewien problem – zakłada ona okresowy spadek inflacji poniżej 3%, ale pokazuje również jej późniejsze odbicie znacznie powyżej tego poziomu. Poziom, jaki inflacja osiągnęła w lipcu tego roku, nie jest więc poziomem stabilne. Inflacja może rosnąć z powodów wzrostu cen regulowanych, cen energii i żywności.
To odbicie inflacji widać na wykresie Projekcji inflacji z lipca tego roku. Po okresie wakacyjnym może nas czekać – jeśli sprawdzą się szacunki ekspertów NBP – wybicie nawet do 4% na przełomie roku i na początku 2026 r. Ponownie na tym poziomie co dziś inflacja może się znaleźć… dopiero za rok! I wtedy tak naprawdę ma zacząć dalej spadać. To pokazuje, jak niepewny jest dzisiejszy wskaźnik mimo euforii wielu ekonomistów z powodu wygranej walki z drożyzną.
Co widać, a czego nie widać w szybkim wskaźniku inflacji?
Szybki wskaźnik inflacji to miara punktowa służąca do ogólnej orientacji w trendzie dynamiki cen. Zawiera dane o głównym wskaźniku inflacji, dynamice cen żywności, nośników energii i paliw. Nie zawiera jednak wielu danych szczegółowych, które poznamy dopiero w połowie sierpnia, kiedy GUS poda kompleksowe dane o inflacji w lipcu. Wtedy dopiero będzie można sprawdzić, czy presja inflacyjna w najgorętszych pozycjach nieco przygasła.
Na razie nie wiemy, jaka była dynamika cen w poszczególnych kategoriach towarów i usług. Wzrost cen żywności mimo tradycyjnie deflacyjnego sezonu jest zapewne konsekwencją tego, że ceny w tej kategorii musiały piąć się w górę z powodu niekorzystnej tego lata aury dla owoców miękkich – truskawek, malin, borówek. Zapewne również warzywa takie jak pomidory mogły odczuć wpływ deszczowej pogody z małą ilością dni słonecznych. To byłoby normalne.
W czerwcu np. ogólny wskaźnik inflacji wyniósł 4,1%, ale ceny żywności skoczyły aż o 4,9% i był to najwyższy wzrost w szybkim szacunku. W pełnych danych można było z kolei zobaczyć, że najbardziej w tej kategorii wzrosły ceny napojów alkoholowych i wyrobów tytoniowych, bo aż o 6,7%. Kolejną zagadką jest to, czy utrzymał się wciąż wysoki – dużo powyżej ogólnego wskaźnika inflacji – wskaźnik cen wielu usług. Np. w czerwcu o 6,0% wzrosły ceny w kategorii „restauracje i hotele”. Czy tym razem będzie podobnie, a nawet… bardziej?
Wreszcie ciekawa będzie informacja, na jakim poziomie jest obecnie inflacja bazowa. Ostatni raz w czerwcu, przy inflacji CPI na poziomie 4,1%, inflacja bazowa, czyli z wyłączeniem cen najbardziej zmiennych – żywności i paliw, wyniosła 3,4%. Ta miara inflacji zmienia się bardzo niewiele od początku tęgo roku, od stycznia 2025 r. wciąż pozostaje w widełkach 3,7–3,4%, co pokazuje, że presja na wzrost cen w gospodarce nie ustała, choć jest zdecydowanie niższa niż 2–3 lata temu. Dane o inflacji bazowej za lipiec poznamy w połowie sierpnia.
Co widzimy w tabelce GUS (tu można podejrzeć GUS-wski komunikat z najnowszymi danymi) z szybkim wskaźnikiem inflacji CPI za lipiec? Podobnie jak w czerwcu brylują ceny żywności, a różnica między ogólnym wskaźnikiem a tym dotyczącym cen żywności znacznie się powiększyła. Ogólny wskaźnik to 3,1%, a wzrost w kategorii żywność to aż 4,9% rdr. Choć trzeba przyznać, że nastąpił pewien sezonowy efekt lata, bo w lipcu w porównaniu z czerwcem tego roku, czyli z miesiąca na miesiąc, ceny żywności jednak trochę spadły, 0,6 pkt proc.
Jednak, jak widać w tabelce powyżej, tak naprawdę za niski ogólny wskaźnik inflacji rok do roku odpowiada jedna kategoria – paliwa do prywatnych środków transportu. Tu mieliśmy co prawda miesięczny lekki wzrost, o 3,5 pkt proc., ale rok do roku ceny w tej kategorii zanurkowały. Spadek wyniósł aż 6,8 pkt proc. Ten spadek z nawiązka wyrównał silny wzrost cen żywności, więc jeśli ktoś z Czytelników zdziwił, się na początku lektury artykułu, że inflacja jest tak niska, a w osiedlowym sklepie i na bazarku tak drogo, to mamy tu jedną z odpowiedzi.
O tym pisała niedawno na profilu na LinkedIn prof. Joanna Tyrowicz, członkini Rady Polityki Pieniężnej, która nie ustaje w apelowaniu o dokładne, a nie powierzchowne przyglądanie się procesom cenowym w gospodarce. Jeśli ktoś dziwi się, że to zwolenniczka restrykcyjnej polityki pieniężnej, to w tym miejscu znajdujemy wytłumaczenie:
„W lipcu tego roku inflacja będzie pewnie z grubsza podobna do czerwca ubiegłego roku. Tylko co z tego? […] Tylko że te 4,1% to średnia z MINUS 10% na paliwach i bardzo pozytywnych wartości dla żywności, niektórych towarów i usług. Za lipiec średnia będzie wyglądała jeszcze lepiej, ale z powodów czysto statystycznych: rok temu w lipcu częściowo odmrożono ceny energii, więc ten „ponadnormatywny” wzrost rok temu znajdzie swoje niemal lustrzane odbicie w „ponadnormatywnym” spadku w obecnym roku”
Trudno nie zgodzić się z prof. Tyrowicz, kiedy pisze, że „najprawdopodobniej niższa niż w czerwcu miara inflacja nie jest niestety dowodem na ustabilizowanie procesów cenowych”. Dlaczego? Bo mamy „nadal fundamentalnie nieustabilizowane procesy cenowe”, a w danych są całe spore grupy produktów, których ceny rosną szybciej niż wskaźnik ogólny.
Problem jest taki, że – jak sprawdziła prof. Tyrowicz – obecnie takich grup produktów jest o połowę lub drugie tyle więcej niż „normalnie”. To dotyczy zresztą nie tylko żywności, ale i produktów i usług należących do koszyka inflacji bazowej. Widać to na wykresie sporządzonym przez członkinię RPP, gdzie kółeczka oznaczają dynamikę cen w poszczególnych kategoriach produktów i usług. Więcej jest ich w prawej górnej części, czyli tej „droższej”, z większymi wzrostami.
Inflacja spada? Ale wynagrodzenia rosną o 9% w skali roku
Inflacja to zjawisko z jednej strony podażowe, uzależnione od cen, które wstępują w gospodarce, np. cen surowców przemysłowych i rolnych, cen energii, a drugiej strony – zjawisko popytowe wynikające z zapotrzebowania na określone dobra i usługi, które kupujemy jako konsumenci. W tym drugim przypadku szczególnie ważne jest to, ile zarabiamy.
Im więcej zarobionych pieniędzy mamy do dyspozycji w portfelach, tym więcej jesteśmy skłonni wydawać na konsumpcję. A duży popyt winduje ceny. Mało tego, im więcej zarabiamy, tym mocniej rośnie nasza zdolność kredytowa i skłonność do zaciągania kredytów, nawet tych konsumpcyjnych. A z zarabianiem w ostatnim okresie było… aż za dobrze. Po pewnym spadku dynamiki wynagrodzeń w ubiegłym roku w I połowie tego roku mamy znów duży wzrost.
Według danych GUS z lipca tego roku, w okresie styczeń–czerwiec 2025 r. przeciętne miesięczne wynagrodzenie brutto w sektorze przedsiębiorstw, czyli w firmach zatrudniających powyżej 9 osób, wyniosło 8828,17 zł i było o 8,7% wyższe rdr. Rok temu ta dynamika wyniosła z kolei aż 11,7%. Z powodu inflacji siła nabywcza naszych wynagrodzeń była jednak niższa niż wzrost nominalny. Ten realny wzrost to 4,2% rdr. Rok wcześniej ten wzrost wyniósł 8,7%.
Jeszcze wyższy wzrost wynagrodzeń wystąpił, jeśli weźmiemy pod uwagę sam czerwiec tego roku. W czerwcu przeciętne miesięczne wynagrodzenie brutto w sektorze przedsiębiorstw wyniosło 8881,84 zł, tj. o 9,0% więcej niż przed rokiem. W maju 2025 r. ten miesięczny wzrost rdr wyniósł 8,4%, natomiast rok temu w czerwcu wzrost wynagrodzeń w tej kategorii firm wyniósł aż 11,0%. Siła nabywcza wynagrodzeń wzrosła w skali roku o 5,0% (w maju wzrosła o 4,4%, a w czerwcu 2024 r. – o 8,1%).
Pieniądza w gospodarce jest więcej nie tylko dlatego, że więcej zarabiamy jako indywidualni konsumenci. Również budżet naszego państwa nie chce oszczędzać i masa pożyczonego pieniądza m.in. w formie obligacji Skarbu Państwa zasila gospodarkę. Skala gigantycznych deficytów budżetowych i rosnący dług publiczny to z jednej strony rosnący problem i ciężar dla państwa, bo z podatków coraz więcej pieniędzy idzie na obsługę odsetek od zadłużenia, w tym roku to może być już niemal 70 mld zł, czyli prawie tyle, ile budżet wyda na program 800 plus.
Z drugiej strony to pieniądze, które wpływają do gospodarki, są w niej wydawane, stanowią silny impuls dla wzrostu gospodarczego, ale jednocześnie są impulsem dla inflacji. Dodatkowe wielkie kwoty, które nie są wypracowane przez pracowników i firmy, a pochodzą spoza gospodarki, wywołują zwiększona presję cenową na wiele towarów i usług. Rosnący popyt nie pozwala cenom spadać i widać to w wielu kategoriach, szczególnie tych związanych z naszą codzienną konsumpcją, jak np. ceny żywności czy utrzymanie mieszkania.
Bądźmy więc wciąż ostrożni i nie ufajmy zbytnio „szybkiej” statystyce. Jeśli spojrzymy głębiej w dane, to widać, że inflacja wciąż nam grozi i wciąż nie dała za wygraną. W „Subiektywnie o Finansach” staramy się wciąż podpowiadać, co zrobić, żeby jednak z nią jakoś wygrywać.
Źródło zdjęcia: Katharina Kammermann/Unsplash