Niektórzy politycy Prawa i Sprawiedliwości – a także ich sympatycy w świecie mediów tradycyjnych lub internetowych – dziwią się, że tak duża część Polaków (a tak naprawdę większość biorących udział w wyborach) zagłosowała wbrew własnemu interesowi. No właśnie, jak to możliwe, że ponad 10 mln ludzi zachowało się tak pozornie nieracjonalnie? Już tłumaczę
Przez kolejne cztery lata Polską będzie nadal rządziło Prawo i Sprawiedliwość. O tym, jakie mogą być z tego powodu widoczne trendy w naszych portfelach pisałem na gorąco w powyborczym felietonie (zauważyłem przy okazji cztery poważne niewiadome).
Tym niemniej wśród komentatorów pojawia się teza, że partia rządząca musiała liczyć na więcej, biorąc pod uwagę skalę „przelewów” wykonanych na rzecz społeczeństwa.
- Wymarzony moment, żeby inwestować w fundusze obligacji? Podcast z Pawłem Mizerskim [POWERED BY UNIQA TFI]
- Nowe funkcje terminali płatniczych. Jak biometria zmieni świat naszych zakupów? [POWERED BY FISERV]
- BaseModel.ai od BNP Paribas: najbardziej zaawansowana odsłona sztucznej inteligencji we współczesnej bankowości!? [POWERED BY BNP PARIBAS]
Rzeczywiście, rocznie polityka socjalna kosztuje budżet państwa pewnie ze 70 mld zł – te wszystkie świadczenia 500+ na dziecko, 300+ na tornister, trzynasta emerytura, obniżenie wieku emerytalnego, dzięki któremu część młodych emerytów może jednocześnie pracować i pobierać świadczenia… Żaden rząd przed PiS nie uruchomił na taką skalę przelewów żywej gotówki dla Polaków.
2,3 mln nowych wyborców i… mobilizacja przeciwników
A efekt? Rzeczywiście, taki sobie. Podaję – za Państwową Komisją Wyborczą – oficjalny wynik „meczu” PiS kontra reszta świata (czyli Koalicja Obywatelska, Koalicja Polska i Lewica): 8.051.935 – 8.958.824. A gdyby doliczyć Konfederację, to „reszta świata” miałaby 10.215.777. To oznaczałoby, że spośród 18.678.457 głosujących (61,7% wszystkich, którzy mają prawo głosu), aż o 2,2 mln więcej osób nie poparło partii, od której dostało przelew (większość z nich jakiś przelew musiała dostać, a jeśli nie, to chociaż obniżkę jakiegoś podatku).
Oczywiście: nie można powiedzieć, że pomysł PiS na zdobywanie poparcia całkiem się nie udał. Co to, to nie. Cztery lata temu partię Jarosława Kaczyńskiego poparło 5.711.687 wyborców, a dziś o prawie 2,3 mln osób więcej. Przyrost popularności partii rządzącej jest wyraźny.
Choć w sensie artymetyki parlamentarnej pieniądze wydane na pozyskanie tych wyborców zwróciły się tylko częściowo. W Sejmie PiS będzie miał 235 mandatów (w poprzednim miał… 235), a w Senacie: 48 mandatów (w poprzedniej kadencji było 61). Na domiar złego koalicjanci „antyPiS” zdobyli też 48 miejsc, zaś wśród trojga senatorów niezależnych dwóch to raczej stronnicy opozycji.
Miliony zagłosowały wbrew własnemu interesowi? A może… wcale nie? Sześć powodów
Słyszałem w radio i w telewizji kilka nieco zdziwionych głosów polityków, którzy nie potrafili zrozumieć jak to jest, że 10.215.777 Polaków zagłosowało wbrew własnemu interesowi. Przeciwko przelewom w gotówce do ich portfeli. To rzeczywiście wymaga wyjaśnienia.
Najprostsze jest takie, że nie dla każdego pieniądze są najważniejsze. Niektórym mógł nie przypaść do gustu styl rządzenia (zgodzimy się, że nie wszyscy urzędnicy sprawujący władzę w poprzednich czterech latach dorośli do swoich funkcji), innym – niefrasobliwe podejście partii rządzącej do trójpodziału władzy, jeszcze innym – ciągłe kłótnie z Unią Europejską i polityka zagraniczna. Unię Europejską my tu przecież uwielbiamy. I mamy powody:
Ale być może część wyborców głosujących „wbrew własnemu interesowi” po prostu ten interes inaczej definiuje? Podrzucam kilka hipotez, do rozważenia przez rządzących:
>>> rząd powinien „kupować” dla obywateli usługi publiczne, a nie robić przelewy. Szerzej tę argumentację przedstawiłem w artykule o rozdawnictwie oraz w tym o podobieństwie polityków do pośredników finansowych. Rząd powinien brać tylko tyle pieniędzy, za ile „kupuje” hurtem usługi dla ludzi. I ani grosza więcej.
>>> redystrybucja nie powinna być bezmyślna. Rząd powinien szanować pieniądze swoich obywateli. Jeśli pobiera je w formie podatków, to powinien kierować przelewy do najbardziej potrzebujących, a nie do wszystkich, jak leci. Poniżej grafika ze znanego przedwyborczej raportu CenEA, z którego wynika, że socjalny, wydawałoby się, rząd PiS większość transferów skierował do… zamożnych Polaków:
>>> polityka podatkowa powinna być klarowna. Każdy rząd ma prawo bardziej obciążać jedne grupy, a preferować inne. Ale to powinno być proste, jasne i dla wszystkich czytelne. Jeśli bogaty ma zapłacić więcej, to po prostu trzeba wprowadzić dodatkową stawkę podatku PIT, a nie uskuteczniać jakieś dziwaczne fikołki jak ten ze składkami ZUS (osoby, które zarobią ponad 30-krotność średniej krajowej w ciągu roku mają nadal płacić składki ZUS, a dziś nie muszą).
>>> rząd nie powinien niszczyć oszczędności własnych obywateli. Stopy procentowe, na które pośredni wpływ mają politycy, mogą preferować tych, którzy chcą konsumować lub tych, którzy chcą oszczędzać, albo też mieć charakter zrównoważony. Rząd, który „zaniża” stopy procentowe, niszczy realną wartość oszczędności własnych obywateli.
A przy okazji taka polityka powoduje, że np. coraz drożej trzeba płacić za mieszkanie:
>>> rząd nie powinien narzucać wysokości płac w firmach. Albo umawiamy się na gospodarkę wolnorynkową (którą korygujemy jeśli trzeba, ale nie dla żartów), albo na centralnie sterowaną. Jeśli komuś się wydaje, że jeśli rząd każe właścicielowi straganu płacić pracownikowi dwa razy więcej, to ten straganiarz się przez to „unowocześni” – jest w błędzie. Albo umawiamy się, że to właściciel straganu go prowadzi, albo że rząd to robi. A jeśli właściciel ma się zajmować biznesem, a rząd ściaganiem podatków, to trzeba spowodować, żeby polityka podatkowa była przyjazna. A jaka jest?
Czytaj więcej: Premier obiecuje, że za cztery lata najniższa pensja wyniesie 4000 zł. Cieszyć się czy… bać?
>>> rząd powinien sprawiedliwie opodatkować dochody. To motywacja, która dotyczy być może tylko kilku najbardziej świadomych obywateli w kraju, ale prawda jest taka, że dziś – jeśli wykonałeś pracę – urząd podatkowy może zabrać 15% albo 40% twojego wynagrodzenia, a różnica zależy tylko od tego w jakiej formule prawnej wykonujesz swoją robotę. Coraz więcej osób czuje, że coś tu śmierdzi, ale rząd mówi co najwyżej, żeby podwyższyć podatki tym, którzy płacą mniej. Słabo to brzmi.
Taki zestaw motywacji – być może nie u każdego cały zestaw, lecz jego wybrane elementy – mógł sprawić, że 10.215.777 osób nie tylko pofatygowało się na wybory przerywając korzystanie ze słonecznego weekendu, ale też „zagłosowało wbrew własnemu interesowi”. Być może tych pięć rzeczy (albo np. dwie-trzy z nich) ludzie definiują jako swój interes, a nie przelew od rządu.
Polak chce być trochę jak Szwajcar. I nie chodzi wcale o kredyt frankowy
Zapewne zbyt optymistyczną jest teza, że wszystkie 10.215.777 Polaków, którzy nie poparli polityki partii rządzącej to przeciwnicy niezbyt rozsądnego rozdawania pieniędzy komu popadnie. W końcu wszystkie partie opozycyjne obiecywały, że też będą rozdawać, tylko trochę inaczej ;-). A większość z nich obiecała, że będzie rozdawać jeszcze więcej.
Tym niemniej trzeba założyć, że większość osób, które nie widzą nic złego w tym, że rząd wpłaca im na konto pieniądze (i zbytnio nie zastanawiają się skąd te pieniądze pochodzą), powinna zagłosować na tych, którzy już są u władzy i już wykonują przelewy. To zawsze pewniejsze, niż popieranie tych, którzy obiecują, że będą przelewali tak samo (zwłaszcza jeśli już kiedyś obiecali i nie dotrzymali).
Wygląda więc na to, że mamy w Polsce co najmniej 10 mln ludzi wymagających od rządu czegoś więcej, niż przelewów na konto, definiujących dobre rządzenie w bardziej złożony sposób oraz zdających sobie sprawę gdzie jest źródło pieniędzy, które rząd im wkłada do kieszeni. To bardzo optymistyczne.
Chcę wierzyć, że tę świadomość ma w sobie wręcz większość Polaków. Co prawda wątpliwe, by ci niegłosujący (38% uprawnionych) to była wymagająca grupa społeczna, ale z drugiej strony nie wszyscy wyborcy Prawa i Sprawiedliwości są z tą partią z powodu jej polityki socjalnej. Część z nich zapewne głosuje na PiS pomimo wad tej polityki, dostrzegając w programie tej partii inne dobre strony (np. że nie wpuszcza do Polski uchodźców i że promuje model społeczny oparty o rodzinę).
Może nie jest u nas jeszcze tak, jak w Szwajcarii, gdzie ludzie potrafili odrzucić w referendum projekt tzw. dochodu podstawowego, czyli żeby każdy co miesiąc dostawał 500 franków tylko za to, że jest. Ale nie jesteśmy już skłonni gremialnie poprzeć kogoś tylko dlatego, że wysyła nam przelewy.
Jak odzwyczaić Polaków od „polityki przelewowej”?
Trzeba po prostu spiąć pośladki i spróbować pokazać wyższą jakość w organizowaniu usług publicznych. Jest całkiem możliwe, że partia „ludowa”, jaką jest Prawo i Sprawiedliwość, będzie w stanie to zrobić w sposób zrównoważony, uwzględniając interesy mieszkańców metropolii, dużych miast, tych średniej wielkości, jak również niedużych miast powiatowych oraz wsi i miasteczek.
Tyle, że do tego potrzeba czegoś więcej, niż dobrej woli, ale też kompetentnych, mądrych, dobrze wykształconych, obytych w świecie i propaństwowych urzędników i polityków. I tu widzę drobny problem-ik.
Kadry to jedno, a odzwyczajenie od „polityki przelewowej” tej części Polaków, którzy ją lubią, będzie równie trudnym wyzwaniem dla rządzących. Ale na to pomysł już jest i to nie najgorszy. Trzeba po prostu – nie ograniczając przelewów – skłonić obywateli, by „oddali” z powrotem te pieniądze państwu w formie np. współpłacenia za usługi, które do tej pory mają sobie sami kupować na wolnym rynku za pieniądze z otrzymywanych przelewów.
To jedyny sposób, by rządzący utrzymali poparcie, a jednocześnie mieli kasę na poprawianie jakości usług publicznych (czyli spełnili życzenie 10.215.777 osób, które zagłosowały przeciwko przelewom na ich konta). Powodzenia ;-).
zdjęcie: janeb34/Pixabay