Dyrektywa Omnibus ułatwia nam zakupy? Sklepy muszą podawać informacje o tym, jaka była wcześniejsza najniższa cena i nie mogą już kupować pozytywnych recenzji. Jest sporo zmian na zakupach, które weszły w życie od 1 stycznia! Ale czy to działa? Cóż, odwiedziłem kilka sklepów i znalazłem pozorne promocje, próby omijania prawa, a nawet… jego ignorowania!
- Wymarzony moment, żeby inwestować w fundusze obligacji? Podcast z Pawłem Mizerskim [POWERED BY UNIQA TFI]
- Nowe funkcje terminali płatniczych. Jak biometria zmieni świat naszych zakupów? [POWERED BY FISERV]
- BaseModel.ai od BNP Paribas: najbardziej zaawansowana odsłona sztucznej inteligencji we współczesnej bankowości!? [POWERED BY BNP PARIBAS]
Zmiany w działalności sklepów są pokłosiem konieczności implementacji trzech dyrektyw: Omnibus, Towarowej oraz Cyfrowej, z których ta pierwsza wzbudza największe poruszenie. Jakie są najważniejsze zmiany i dlaczego musieliśmy na nie tyle czekać, skoro dyrektywy są znane od wielu miesięcy?
Dyrektywy Unii Europejskiej mają na celu ujednolicenie przepisów w poszczególnych krajach wspólnoty. Na ich podstawie rządzący powinni wprowadzić zmiany w prawie, aby to było zgodne z dyrektywami. 1 stycznia 2023 r. weszły w życie zmiany w kilku ustawach, które mają na celu zwiększyć ochronę konsumentów w Polsce.
Dyrektywa Omnibus: aby promocja była promocją
Wszyscy mierzyliśmy się z tym problemem: sklepy zachęcały nas do zakupów promocjami i wyprzedażami, które wcale nie musiały być tak korzystne, jak wynikałoby z reklamy. Na przykład jakiś sklep podniósł cenę, aby ją zaraz obniżyć (coś długo kosztowało 2000 zł, potem przez tydzień 3000 zł, a następnie sklep chwalił się obniżką z 3000 do 2500 zł). Inni reklamowali produkty jako przecenione z 3000 zł na 2000 zł, ale nie dodawali, że tydzień temu była promocja z ceną w wysokości 1500 zł.
Pół biedy, gdy dotyczyło to produktów, które kupujemy regularnie (karma dla psów, pieluchy dla dzieci, kawa ziarnista itd.), bo wtedy orientowaliśmy się w cenach i wiedzieliśmy, czy promocja była faktycznie promocją. Gorzej w sytuacji, w której musieliśmy dokonać sporadycznego zakupu (pralka, telefon komórkowy, komputer itp.) i nie mieliśmy żadnego punktu odniesienia. Mogliśmy tylko zaufać sklepom, że promocja jest faktycznie promocją, lub sprawdzać, jakieś historie cen na zewnętrznych portalach (np. na Ceneo).
Dzięki dyrektywie Omnibus to się zmieniło. Od teraz przedsiębiorcy, którzy obniżają cenę jakiegoś produktu, mają obowiązek informować o najniższej cenie danego towaru, która obowiązywała w ciągu 30 dni przed wprowadzeniem obniżki. Dotyczy to nie tylko sklepów internetowych, ale także stacjonarnych. Taka cena pojawia się teraz jako trzecia – konsument widzi cenę regularną, cenę obniżoną i najniższą cenę z ostatniego miesiąca.
Szybko się okazało, że wiele promocji jest mało atrakcyjnych, a media społecznościowe zalała fala screenów, na których użytkownicy wyłapywali pozorne promocje. Poniżej jeden przykład ode mnie, który może nie jest zbyt spektakularny, ale znalazłem go w ciągu kilkudziesięciu sekund. Lodówka z ceną obniżoną z 2549 zł na 2099 zł i informacja, że nie tak dawno cena wynosiła 1999 zł.
Jak sklepy omijają dyrektywę Omnibus?
Czy to rozwiązuje problem? Na pewno jest to krok w dobrym kierunku, ale mam wrażenie, że skończy się to tym, że sieci handlowe będą musiały lepiej zarządzać swoimi promocjami (czyli lepiej opłacani analitycy będą się tym zajmować). Co mogą zrobić sklepy? Dopiero się okaże, jak będą „omijać” nowe prawo, ale już widzę kilka możliwości.
Po pierwsze, można przeceniać produkty raz na 31 dni lub rzadziej. Będzie trochę więcej zamieszania i tabelek w Excelu, ale ostatecznie bez problemu można tak zarządzać promocjami, aby klient nie zauważył tego, co ma być ukryte. Połowę produktów przeceni się w nieparzyste miesiące, połowę w parzyste i problem z głowy.
Po drugie, można używać innych wyrażeń. Przepisy obligują sklepy do informowaniu o najniższej cenie tylko w przypadku obniżania ceny. Prawdopodobnie będzie używanych wiele innych sposobów informowania o niskiej cenie w stylu: „tanio”, „tylko”, „niska cena” itd. bez pokazywania przekreślonych cen. Tak jest m.in. w Kauflandzie, gdzie większość produktów w gazetce zostało oznaczonych słowem „tanio”, a tylko przy niektórych pokazano wyższą cenę. Widziałem też już sklep, który postanowił podać… najwyższą cenę z ostatnich 30 dni, aby obecna wydała się bardziej zachęcająca.
Po trzecie, mogą się pojawić różnego rodzaju zestawy i sprzedaż wiązana. Tu do telewizora doda się baterie za darmo, tam do laptopa dorzucą jakąś mysz bezprzewodową. Wcześniej taki zestaw nie był dostępny w sprzedaży, a więc nie będzie obowiązku podania poprzedniej najniższej ceny. Pojawi się też więcej ofert w stylu „trzeci produkt gratis” oraz zniżek aktywowanych po wpisaniu kodu promocyjnego.
Po czwarte, informacja o najniższej cenie podawana jest znacznie mniejszą czcionką niż informacja o promocji. Każdy sklep wyjaśnia to na swój sposób i niektórzy ewidentnie próbują zmylić klientów. Często po odpowiednie informacje musimy kliknąć w „i”, „dowiedz się więcej” lub podobny przycisk, a czasem nawet najechać na te ikony wskaźnikiem myszy. To może wykluczyć mniej techniczne osoby.
Po piąte, UOKiK poinformował, że sklep nie ma takiego obowiązku, „jeśli przedsiębiorca zwyczajnie obniża cenę regularną, bez ogłaszania promocji lub wyprzedaży”. Myślę, że wiele sklepów będzie próbowało tak interpretować swoje działania i po prostu stwierdzą, że zwyczajnie obniżyli cenę.
Po szóste, wiele sklepów na razie się do tego po prostu nie przygotowało. Zrobiłem sobie rundkę po sklepach i w wielu – pomimo ewidentnych promocji – nie było stosownej informacji. Jedne sklepy rzetelnie informują o najniższej cenie, niektóre ograniczyły się do gazetek reklamowych, inne w ogóle o tym nie informują. Często jest też tak, że na stronie internetowej jest wiele miejsc, gdzie dana informacja jest niewidoczna, a zobaczymy ją dopiero po wejściu w szczegółowy opis produktu.
Marketingowcy na pewno wykażą się kreatywnością, a pracownicy Inspekcji Handlowej będą mieli co robić. Jakie są kary za ignorowanie tych przepisów? Za niewykonywanie tych obowiązków grozi do 20 000 zł, a jeżeli dopuszczamy się tego co najmniej trzy razy w ciągu roku, to kara rośnie do 40 000 zł. Pytanie, jak będą interpretowane te zapisy – czy 5 różnych produktów jednego dnia to pięć naruszeń przepisów czy zaledwie jedno? Prawdopodobnie żadne kary nie zostaną nałożone za pierwsze dni obowiązywania nowego prawa (w przypadku RODO też czekaliśmy jakiś czas na kary), ale w końcu się ich doczekamy.
Dyrektywa Omnibus, Cyfrowa i Towarowa – co jeszcze się zmieniło?
Zmiany dotkną też platformy handlowe (np. Allegro, Amazon, Booking.com itd.), które mają teraz obowiązek umieszczać informację o tym, czy dany przedsiębiorca jest osobą prywatną. Czemu to jest ważne? Bo w transakcjach pomiędzy osobami prywatnymi nie mają zastosowania przepisy chroniące konsumentów (np. możliwość odstąpienia od umowy). Poniżej screen z Allegro Lokalnie, które o tym już informuje.
Ważnym ułatwieniem będzie klarowna informacja o głównych parametrach, wpływających na kolejność pojawiania się wyników wyszukiwania i oznaczenia płatnej reklamy. Wszyscy wiemy, że najczęściej pierwsze pozycje na liście wyszukiwania nie były ani najtańsze, ani najbardziej korzystne, a po prostu opłacone przez sprzedawcę. Teraz mamy o tym uzyskać informację. Np. taką:
Zakazane będzie też zamieszczanie (lub po prostu zlecenie zamieszczania, np. na zasadach copywritingu) nieprawdziwych lub zniekształconych opinii. To powinno ograniczyć proceder kupowania opinii, które brzmiały w stylu: „miałem mieszane uczucia co do marki, ale od 2 lat działa bez zarzutu”. Sklepy będą musiały też informować, czy i w jaki sposób weryfikują autentyczność opinii. Allegro informuje o tym tak:
Bardzo ciekawe są też zapisy obligujące przedsiębiorców do informowania o indywidualnym dostosowaniu ceny na podstawie zautomatyzowanego podejmowania decyzji, jeżeli oczywiście takie praktyki są stosowane. Czyli już nie będzie tak, że z każdym odwiedzeniem strony usługa będzie mieć wyższą cenę, aby nas zachęcić do szybszej decyzji (lub tak będzie, ale się o tym dowiemy).
Ograniczono też proceder podwójnych standardów w różnych krajach wspólnoty. W rezultacie producenci nie będą mogli różnicować składu w zależności od rynku, co często miało miejsce. Proszek do prania tej samej marki będzie musiał mieć ten sam skład – na przykład – w Polsce i w Niemczech, co dotychczas nie zawsze miało miejsce. Niestety dodano zdanie: „chyba że przemawiają za tym uzasadnione i obiektywne czynniki” i trochę się boję, że ktoś uzna, że takim czynnikiem będzie na przykład to, że Polacy lubią jeść cukier i olej palmowy, a Niemcy nie.
W pewnym stopniu ograniczono też proceder „wciskania”(głównie seniorom) drogich produktów podczas różnego rodzaju pokazów i wycieczek. Dzięki temu klienci podejmą bardziej świadomą decyzję o zakupie (a w praktyce pewnie wiele osób z zakupu zrezygnuje). Co się zmieniło? Nie będzie można w takich miejscach zawierać umów finansowych (np. umowy pożyczki na zakup garnków), a zawarte umowy finansowe będą nieważne.
Wydłużono też do 30 dni termin na odstąpienie od umowy zawartej podczas nieumówionej wizyty przedsiębiorcy w domu konsumenta lub podczas wycieczki (z jakiegoś powodu zabrakło tutaj pokazów). Pojawi się też zakaz przyjmowania płatności przed upływem terminu na odstąpienie od umowy za umowy zawarte podczas pokazu, wycieczki lub nieumówionej wizyty w domu konsumenta.
Widziałem już opinie, że jest to prawo w stylu obowiązku informowania klientów o tym, że kawa jest gorąca. Nie zgadzam się. Restauracje w końcu nie próbowały wszystkim „wciskać”, że ich kawą nie można się oparzyć. A niektóre sklepy działały trochę na tej zasadzie i manipulowały klientami. Moim zdaniem jest to krok w dobrą stronę, na który długo czekaliśmy (akurat takich ustaw nikt w kilka godzin nie wprowadza), a który mógłby być większy.
Zdjęcie główne: Skitterphoto/Pixabay