Jest taka anegdota o taksówkarzach: po wysadzeniu pasażera kierowca odwraca się i widzi leżący na tylnym siedzeniu portfel. Bierze go, liczy pieniądze i mruczy niezadowolony: „Brakuje…”. Oczywiście to żart, bo w zdecydowanej większości. To oczywiście gruby (i nieśmieszny) żart, bo 99% taksówkarzy w takiej sytuacji spróbuje zwrócić portfel pasażerowi albo poinformować go o zgubie. Ale trochę pokazuje on mentalność tej grupy zawodowej, która rzadko jest zadowolona, chociaż na taksówce nadal można nieźle zarobić
Maciej Samcik jakiś czas temu opublikował tu tekst o zarobkach taksówkarskich. Postraszył trochę Uberem i Elonem Muskiem (poczytajcie tutaj: „Warszawscy taksówkarze żądają wyższych stawek. Uberowcy mówią: „potrzymaj mi piwo”). Ja na „taryfie” jeżdżę od kilku lat i to zarówno w korporacji jak i wcześniej w przewozach na aplikacje. Bazując na tej bezpośredniej wiedzy chciałbym z całą mocą podkreślić – na taksówce da się zarobić, nawet w tych trudnych dla taksówkarzy czasach.
- Osiągnąłeś sukces? Nie chcesz tego zaprzepaścić? Zaplanuj sukcesję. Może w tym pomóc notariusz. A jak? Oto przegląd opcji [POWERED BY IZBA NOTARIALNA W WARSZAWIE]
- Kiedy przychodzi ten moment, że jesteś już gotowy do lokowania części oszczędności za granicą? Pięć warunków, od których to zależy [POWERED BY RAISIN]
- Tego jeszcze nie było. Złoto drożeje szybciej niż akcje. Jak inwestuje się w „papierowy” kruszec? I po co w ogóle to robić? [POWERED BY XTB]
Taksówkarza prawo czasu i przestrzeni
Taksówkarze zarabiają poruszając się w przestrzeni i czasie. Zewnętrzni obserwatorzy najczęściej jednak mówią wyłącznie o odległości, czyli o stawce za kilometr. I przeliczają na nie zarobki. To błąd, bo oba te parametry, zarówno odległość, jak i pomijany w rachubach czas, są równie ważne.
Podam prosty przykład. Jeden taksówkarz zrobi bardzo krótki kurs (takie też się zdarzają), około kilometra. Zajmie mu to kilka minut i może za niego dostać ok. 13-15 zł, przy założeniu 10 zł opłaty początkowej i stawce 3 zł za kilometr. Inny w tym czasie pojedzie za miasto i np. za 50 kilometrowy kurs weźmie jakieś 200 zł, co „ekspresówką” zajmie mu w sumie około godziny, tam i z powrotem.
Ten drugi zarobi więcej, mimo, że ma tylko jakieś 2 zł z kilometra (musi jeszcze wrócić do miasta, więc faktycznie zrobi 100 km), a więc znacznie mniej niż ten w mieście, który za przejechanie jednego kilometra dostał kilkanaście złotych. A mimo to założę się o każde pieniądze, że każdy taksówkarz wołałby właśnie ten dłuższy kurs. Mniejsza stawka za kilometr, ale dłuższy czas, gdy licznik bije.
Oczywiście, kierowca w mieście w ciągu godziny może zrobić kilka kursów, a nie tylko ten jeden, kilometrowy. Przyjmijmy więc, że w ciągu godziny zarobi 35-40 zł przejeżdżając 20-30 km. Ten, który pojedzie za miasto zarobi 200 zł w tym samym czasie i przejedzie 100 kilometrów. Wciąż bardziej opłaci się długi kurs, w którym opłata jest naliczana znacznie dłużej (chociaż stawka za kilometr jest niższa).
Widzimy więc, że tak naprawdę stawka za kilometr niewiele nam mówi. Co z tego, że pierwszy kierowca miał niesamowitą stawkę z kilometra, skoro tak naprawdę zarobił grosze? A ten drugi za kilometr wziął znacznie mniej, ale do jego kieszeni trafiło znacznie więcej pieniędzy. Dlatego taksówkarze, mówiąc o zarobkach, zawsze mówią ile przejechali i ile czasu im to zajęło. A nie tylko ile przejechali.
Dlaczego tak się dzieje? W przypadku bardzo krótkich, niskokwotowych kursów kluczowe znaczenie ma opłata początkowa, z kolei przy dłuższych, zamiejskich kursach nie ma ona praktycznie żadnego znaczenia. W tym wypadku prawie zawsze negocjuje się cenę za przejechanie konkretnej trasy (do określonego miasta), a ponieważ kilometrów jest więcej, można powiedzieć, że taksówkarz sprzedaje je hurtowo. A w hurcie jest zawsze taniej niż w detalu.
W tym zawodzie chodzi o to, żeby zarobić jak najwięcej pieniędzy w możliwe jak najkrótszym czasie. Po kursie za 200 zł zrealizowanym w ciągu godziny taksówkarz może wrócić do miasta i dalej zarabiać, podczas gdy temu wykonującemu krótkie kursy w mieście zarobienie 200 zł zajmie kolejnych kilka godzin. W rezultacie to ten pierwszy kierowca po powrocie do domu będzie miał cięższą kieszeń i uśmiech na twarzy.
Tak naprawdę wystarczy trafić kurs np. z Lublina do Warszawy (ok. 650 zł), gdzie jazda obecnie zajmuje ok. 3 godziny w obie strony i w zasadzie można już iść do domu w poczuciu dobrze spełnionego obowiązku. Oczywiście nie co dzień są urodziny i takie kursy nie zdarzają się często, ale też kursy za kilkaset (częściej), a nawet kilka tysięcy złotych też się zdarzają.
Absolutnym rekordzistą, którego znam, jest taksówkarz z Lublina, który do pracy wyjechał pewnej niedzieli rano, informując żonę, że wróci na obiad. Prawie od razu na ulicy machnął mu pasażer, który kazał się wieźć do Szczecina, po drodze zahaczając jeszcze o kilka miejsc w Polsce. W efekcie kolega wrócił z trasy w nocy z poniedziałku na wtorek, przejechał w tym czasie ok. 2 000 km i zarobił ok. 6 000 zł w gotówce.
Czas to pieniądz. W taksówce: dosłownie
Kolejną kwestią o której warto pamiętać, kiedy się mówi wyłącznie o stawce za kilometr, jest to, że taksometr odmierza nie tylko odległość, ale także czas. Zwykle stawka wynosi ok. 40 zł za godzinę. I to też ma swoje istotne znaczenie, bo np. taksometr odmierza też czas spędzamy w korkach. Słowa legendarnego trenera koszykówki Eugeniusza Kijewskiego, że czasem lepiej mądrze stać niż głupio biegać, można też odnieść jak najbardziej do jazdy na taksówce.
Czasem lepiej mądrze stać, oczywiście z włączonym licznikiem, podczas gdy pasażer np. robi zakupy czy załatwia swoje sprawy, niż bez sensu jeździć. Ma to oczywiście tę zaletę, że stojąc nie ponosi się kosztów eksploatacyjnych auta. Mnie się np. zdarzyło kiedyś wieźć pasażerkę przed Wielkanocą do spowiedzi, pani zażyczyła sobie, żebym na nią poczekał, bo będzie wracała. Faktycznie nie trwało to długo, ale chyba sympatyczna staruszka nie miała zbyt wieku grzechów na sumieniu…
To też odróżnia korporacyjne taksówki od tych jeżdżących na aplikacjach. Jak wiadomo, w ich wypadku płaci się z góry za przejazd, co oznacza, że taki kurs nie odzwierciedla realnych warunków na drodze, np. korków. To dlatego kierowcy aplikacyjni niechętnie jeżdżą w godzinach szczytu i stoją w korkach, bo po prostu nikt im za to nie płaci.
Taki też sposób rozliczenia wymusza na nich agresywniejszą jazdę, bo dla nich każdy postój, np. na światłach, oznacza stratę. Dla taksówkarza korporacyjnego nie, gdyż u niego taksometr normalnie „bije” podczas stania, np. w korku czy na światłach.
Miałem np. kiedyś podczas Wszystkich Świętych młodą pasażerkę z okolic cmentarza, która mi powiedziała, że zamówiła sześć (!!!!) „uberów” i żaden nie dojechał. Dlaczego tak się stało?
Kierowca na aplikację nie zawsze może odrzucić kurs, bo aplikacja mierzy jego efektywność. Więc taki kurs przyjmuje, ale widząc okolice cmentarza we Wszystkich Świętych, wie, że straci mnóstwo czasu w korku, za który mu nikt nie zapłaci. Jest to więc dla niego kompletnie nieopłacalne. Przejmuje więc kurs, nie podejmuje jazdy i czeka, aż zniecierpliwiony pasażer anuluje kurs. Ot, cała tajemnica.
Czas, nie tylko odległość, ma też znaczenie dla samej jazdy i to zarówno podczas kursu, jak i podczas dojazdu po pasażera. Bliska odległość wcale nie oznacza, że zawsze da się tam szybko i łatwo dojechać np. z powodu układu ulic jednokierunkowych. I odwrotnie – czasami dalej da się szybciej i łatwiej dojechać np. obwodnicą. Ma to wpływ zarówno na cenę kursu jak i kalkulacji jego opłacalności jeśli chodzi o dojazd po pasażera. Czasem zdarza się tak, że nawet jeśli wszystkie taksówki w firmie w danym momencie stoją, a pojawi się taki kurs z dalekim lub długim dojazdem, to i tak zazwyczaj na taki kurs brakuje chętnego.
Ulubiona „górka” i znienawidzone awarie
W dochodach taksówkarzy niebagatelną rolę ogrywają napiwki. O ich wysokości krążą w środowisku legendy, ale faktem jest, że czasem są one pokaźne, przewyższając nawet cenę za kurs. Mają one różną formę, najczęściej jest tak, że pasażer po prostu nie chce reszty. Jeśli ma zapłacić np. 47 zł, to raczej na pewno da 50 zł i nie będzie chciał reszty. Oczywiście to tylko 3 zł, ale liczy się skala – jeśli przemnożymy to przez liczbę kursów, to wychodzą z tego poważne sumy.
To między innymi dlatego taksówkarze tak lubią płatności gotówkowe – w przypadku płatności kartą czy w innej formie elektronicznej raczej podaje się konkretne kwoty, więc trudniej o napiwek. Chociaż nie jest to reguła, czasem pasażerowie mówią, żeby wbić na terminal większą kwotę. Oczywiście w przypadku stałych pasażerów korporacji jej taksówkarze świetnie zdają sobie sprawę, który z pasażerów zostawia „górki” i po takich klientów jeździ się zdecydowanie chętnej….
Oczywiście nie każdy kurs kończy się napiwkiem, ale też czasem są to bardzo znaczące kwoty. Znam taką historię (i ręczę za jej prawdziwość), kiedy taksówkarz w Lublinie za zwykły kurs po mieście dostał tzw. „świnkę” czyli złote 10 rubli carskie, wartą ok. 3 000 zł. Innym razem kierowca pojechał z pasażerem z lubelskiego lotniska do Puław, a kiedy wrócił do Lublina okazało się, że pasażer zostawił w aucie telefon. Poprosił o jego odwiezienie (w cenie kursu) i dał jeszcze taksówkarzowi 2 „stówy” napiwku, ale ….w funtach. W ten sposób kierowca w ciągu dosłownie kilku godzin zarobił ok. 1500 zł.
Oczywiście: jest też druga strona medalu, czyli koszty. Najgorszą rzeczą, jaką może spotkać taksówkarza jest choroba, która uniemożliwia mu pracę oraz awaria samochodu oraz wypadek czy kolizja, które przy ciągłym przemierzaniu ulic zawsze mogą się zdarzyć. Naprawy są niekiedy naprawdę duże koszty sięgające tysięcy złotych. Utrzymanie samochodu to jest jeden z najpoważniejszych kosztów, bo praktycznie zawsze jest coś do zrobienia: a to nowy akumulator, a to nowe opony, a to coś stuka w zawieszeniu….
Dużym kosztem (i coraz większym) jest ubezpieczenie auta z przeznaczeniem na taxi. Ostatnio stawki wystrzeliły w kosmos. Dla przykładu oferty ubezpieczenia mojego samochodu (popularny model kompaktowy, mający już swoje lata) w pełnym pakiecie (OC+AC) w większości firm zaczynają się na poziomie 5 000 zł, zaś najdroższa oferta (zapewne zaporowa) opiewa na ponad… 30 000 zł. Przy czym cenę winduje OC, które bardzo poszło w górę, prawdopodobnie na skutek dużej liczby szkód powodowanych przez kierowców przewozów na aplikacje. Ostatecznie udało mi się ubezpieczyć auto za niecałe 3 000 zł.
Może nie najważniejszym kosztem, ale istotnym i często pomijanym, jest podręczna elektronika: „komórki” (tablety) z dobrym internetem czy terminal do płatności. Obecnie również w tradycyjnych korporacjach taksówkarskich cały system przydzielania kursów, komunikacji itp. opiera się na aplikacjach, które wymagają działającego Internetu. W związku z tym dba się o to, żeby to były dobre i sprawne komórki (czasem kilka) z wystarczająco dużymi pakietami danych. To też są określone koszty. Niektórzy mają wciąż tradycyjne taksometry, których koszt zakupu wynosi ok. 4 000 zł i trzeba je regularnie legalizować, co tez kosztuje.
No i są jeszcze mandaty, które są niechcianym, ale stałym elementem życia taksówkarskiego. Nie dlatego, że taksówkarze jeżdżą źle, ale jeżdżą dużo, więc kolizja z prawem drogowym jest wcześniej czy później nieunikniona. Nie tylko zresztą mandaty drogowe, bo np. ostatnio kolega dostał mandat od „skarbówki” za nie wydanie klientowi paragonu, w wysokości 1500 zł.
Czy na taksówce da się zarobić?
Czy na taksówce da się zarobić? Oczywiście, stawka proponowana przez Macieja Samcka jako fair value – czyli 6 zł za kilometr – to marzenie ściętej głowy. Raczej byłaby ona nie do przyjęcia przez pasażerów. Obecnie cenniki oscylują w różnych miastach w Polsce raczej w okolicach połowy tej kwoty.
Ile w takim razie zarabiają taksówkarze? To zależy od wielu zmiennych, ale z moich doświadczeń i rozmów z taksówkarzami wyłania się obraz następujący: taka normalna dniówka, kiedy kierowca wyjeżdża rano i jeździ cały dzień do popołudnia lub wieczora – wynosi ok. 300 zł. To jest taki standard. Co nie oznacza, że nie zdarzają się dni, kiedy w kieszeni ląduje mniej, i wówczas jest płacz i zgrzytanie zębów. Jeśli taksówkarz zarobi do 500 zł to jest to dobry dzień, a każda kwota powyżej oznacza, że poziom zadowolenia taksówkarza rośnie pod niebiosa. To 35 zł „na rękę” na godzinę, wliczając w to napiwki.
Pewnym jednak kłopotem jest spora niestabilność zarobków. Tak naprawdę obroty rzędu 10 000 zł miesięcznie nie są czymś wyjątkowym i to zarówno w przypadku tradycyjnych taksówek, jak i tych na aplikacje. Jakkolwiek większość kierowców „aplikacyjnych” narzeka (i to bardzo) na stawki kursów i zarobki, to da się tam osiągnąć obrót rzędu 10 000 zł miesięcznie netto.
Znam kilka przypadków kierowców, którzy pracowali na popularnych aplikacjach dla firm, które udostępniały swoje samochody i dostawali oni auta na wyłączność pod warunkiem, że będę mieli minimalny obrót w tej wysokości. Taki obrót netto oznacza, że uwzględniając prowizje aplikacji, trzeba wykręcić ponad 12 000 zł miesięcznie, przy cenach kursów rzędu kilkunastu złotych. Żeby to zrobić trzeba naprawdę sporo się najeździć. Oczywiście obrót nie znaczy zarobek, bo firma liczy sobie za wynajem auta i to niemało. Myślę, że w kieszeni kierowcy mogła wylądować połowa tej kwoty.
W innej zaś firmie kierowcy dostawali auto i przy obrotach minimum 2 000 zł netto tygodniowo w kieszeni zostawało im 65% tej sumy, plus połowa kosztów paliwa. Nietrudno obliczyć, że oznacza to obrót miesięczny na poziomie 8 000 zł, z czego kierowca dostawał 5 200 zł, Minus połowa paliwa, ale plus napiwki, które bezpośrednio lądowały w jego kieszeni. I ta suma prawie w całości ląduje w jego kieszeni, bo przy standardowej umowie –zleceniu i braku opłat serwisowych za samochód nie ma dodatkowych kosztów.
I to były bardzo dobre warunki, bo w przypadku udostępniania aut przez floty samochodowe najczęściej funkcjonuje system fifty- fifty – kierowca za samochód oddaje połowę swoich zarobków i musi opłacić paliwo. Niektóre firmy pobierają stałe kwoty za wynajmowane auta do jazdy na aplikacjach. Stawki wahają się tu od 500 zł do 1000 zł tygodniowo, w zależności od modelu auta czy to, czy samochód jest na wyłączność czy ze zmiennikiem.
Żeby jednak mieć takie obroty i zarobki na aplikacjach trzeba się nieźle najeździć. Standardowa, 12-godzinna dniówka, wg moich obserwacji, to przejechane ok. 350 km po mieście i zrobione ok. 30 kursów. W tradycyjnych korporacjach taksówkarskich jeździ się połowę tego, a stawki za kursy i zarobki lepsze.
Ludzie cały czas chcą i potrzebują jeździć taksówkami
Czy ten zawód ma jeszcze sens czy jest w zaniku? Wciąż będzie istniał popyt na usługę przewozu. I to się nie zmieni. Pytanie jednak, jak taka usługa będzie realizowana. Być może w przyszłości przez auta autonomiczne, co według mnie, jest jeszcze bardzo długo nierealne, a być może w ogóle.
Czytaj o eksperymentach z autonomicznymi taksówkami: Pojedziemy taxi bez kierowcy? W Chinach i USA już działają autonomiczne taksówki, w Japonii trwają testy. Taksówkarze na bezrobocie? Sprawdzam stan gry
Można jednak postawić pytanie, czy przewozy na aplikacje nie zmiotą tradycyjnych korporacji taksówkowych i nie zdominują całkowicie rynku. Cóż, mimo popularności Boltów, czy innych Uberów tradycyjne korporacje nadal istnieją. Ale odpowiedź jest bardziej złożona. Nie ulega wątpliwości, że powstanie aplikacji odebrało duży kawał tortu tradycyjnym korporacjom i stało się dla nich realną konkurencją. Ale to tylko jedna strona medalu.
Bardzo dobrą robotą, którą aplikacje wykonały również dla tradycyjnych korporacji, jest przyzwyczajanie konsumentów (zwłaszcza młodych ludzi) do korzystania z taksówek. Są to pasażerowie, którzy do tej pory nie brali pod uwagę takiej formy transportu, lecz wybierali….własne nogi, autobus czy rower. Teraz przekonali się, że wygodniej jest jechać samochodem i łatwo z tego nie zrezygnują.
A teraz, w momencie kiedy Bolty czy Ubery są niedostępne (bo brakuje im kierowców z polskim prawem jazdy) lub cena jest zbyt duża (mnożniki) dzwonią po tradycyjne taksówki lub robią to przez aplikacje, które obecnie tradycje korporacje też mają. Bolt czy Uber po prostu bardzo powiększyły krąg konsumentów, którzy do tej pory nie korzystali z tej formy transportu.
Kolejną rzeczą jest to, że moda na aplikacje przewozowe powoli blednie. I obecnie widać powrót do tradycyjnych korporacji. Dlaczego? Ponieważ aplikacje maja swoje problemy i ograniczenia, chętnie nagłaśniane przez media (np. problemy z bezpieczeństwem pasażerów), a są klienci, dla których cena ma znaczenie drugorzędne. Chcą oni po prostu dotrzeć z punktu A do punktu B w określonym czasie i w dobrym stanie. A przewozy na aplikację nie zawsze są w stanie im to zapewnić.
Poza tym – wbrew pozorom – to wcale nie jest taka sama robota. Po pierwsze tradycyjnemu taksówkarzowi można powiedzieć np. najbliższa apteka czy hotel i on nas tam zawiezie. Z aplikacją to się nie uda – musi być dokładnie wskazany punkt wyjazdu i jego cel. Poza tym tradycyjne korporacje świadczą też dodatkowe usługi typu np. zakupy, odpalania samochodu, przewóz przesyłek, a w aplikacjach tego nie ma i nie słychać, żeby miało być. A więc spokojnie: taksówkarze jeszcze długo nie „wyginą”.
ZOBACZ TEŻ WIDEOROZMOWĘ Z TAKSÓWKARZEM:
——————————-
WIĘCEJ SUBIEKTYWNOŚCI – W MEDIACH SOCJALNYCH!
Jesteśmy nie tylko w „Subiektywnie o Finansach”, gdzie czyta nas ok. pół miliona realnych odbiorców miesięcznie, ale też w mediach socjalnych, zwanych też społecznościowymi. Tam krótkie spostrzeżenia o newsach dotyczących Twoich pieniędzy. Śledź, followuj, bądź fanem, klikaj, podawaj dalej. Twórzmy razem społeczność ludzi troszczących się o swoje pieniądze i ich przyszłość.
>>> Profil „Subiektywnie o Finansach” na Facebooku śledzi ok. 100 000 ludzi, dołącz do nich tutaj
>>> Profil Maćka Samcika w portalu X (dawniej Twitter) śledzi prawie 26 000 osób, dołącz do nich tutaj
>>> Profil „Subiektywnie o Finansach” w Instagramie ma prawie 11 000 followersów, dołącz do nich tutaj
>>> Połącz się z Samcikiem w Linkedin, samcikowy profil połączyło ze swoim 23 000 ludzi. Dołącz tutaj
>>> Kontent wideo „Subiektywnie o Finansach” subskrybuje prawie 10 000 widzów. Dołącz do nich tutaj
——————————-
ZAPISZ SIĘ NA NASZE NEWSLETTERY
W każdy weekend sam Samcik podsumowuje tydzień wokół Twojego portfela. Co wydarzenia ostatnich dni oznaczają dla Twoich pieniędzy? Jakie powinieneś wyciągnąć wnioski dla oszczędności? Kliknij w baner i się zapisz.
Newsletter „Subiektywnie o Świ(e)cie i Technologiach” będziesz dostawać na swoją skrzynkę e-mail w każdy czwartek bladym świtem. Będzie to podsumowanie najważniejszych rzeczy, o których musisz wiedzieć ze świata wielkich finansów, banków centralnych, najpotężniejszych korporacji oraz nowych technologii. Dzięki temu nie tylko dowiesz się co się dzieje (to już wiesz z innych źródeł), ale też dlaczego się dzieje, jak może na Ciebie wpłynąć i dlaczego jest dla Ciebie ważne. Piszemy nasze newslettery zrozumiałym językiem, unikamy hermatycznych sformułowań i ekonomicznego, finansowego żargonu.
——————————-
POSŁUCHAJ PODCASTU „FINANSOWE SENSACJE TYGODNIA”
W 229. odcinku „Finansowych Sensacji Tygodnia” wszystko stanęło na głowie. Zamiast Samcik rozmawiać z Samcikiem rozmawiają. A konkretnie Natalia Tur, edukatorka i mediatorka rodzinna rozmawia z Maciejem Samcikiem o… pieniądzach. Bo nie tylko pieniądze w rodzinie są ważne, ale też rozmawianie o pieniądzach. Bez tego nie nauczymy naszych dzieci oszczędności i oszczędzania. A jak nasze dzieci nie nauczą się oszczędzania za młodu, to będą musiały się uczyć za dorosłości. Czyli wtedy, kiedy my się uczyliśmy, co – jak wiemy – jest bolesne. Jak ograniczyć ból? Zapraszamy do posłuchania! Wszystkie podcasty znajdziesz w Spotify oraz na siedmiu innych platformach podcastowych, szukaj pod hasłem „Finansowe Sensacje Tygodnia”. W każdą środę nowy podcast!
——————————-
CHCESZ ZAPLANOWAĆ ZAMOŻNOŚĆ? PRZECZYTAJ NASZE E-BOOKI:
Myślisz, że nie masz szans na żywot rentiera? Że masz za mało oszczędności? Że za mało zarabiasz? Że nie umiał(a)byś dobrze ulokować pieniędzy, gdybyś je miał(a)? W tym e-booku pokazuję, że przy odrobinie konsekwencji, pomyślunku i, posiadając dobry plan, niemal każdy może zostać rentierem. Jak bezboleśnie oszczędzać, prosto inwestować i jak już teraz zaplanować swoje rentierstwo – o tym jest ten e-book. Praktyczne rady i wskazówki. Zapraszam do przeczytania – to prosty plan dla Twojej niezależności finansowej. Polecam też trzy inne e-booki: o tym, jak zrobić porządek w domowym budżecie i raz na zawsze wyjść z długów, jak bez podejmowania ryzyka wycisnąć więcej z poduszki finansowej i jak oszczędzać na przyszłość dzieci.
———————–
zdjęcie tytułowe: serial „Zmiennicy”