Dziś oficjalnie ruszyła globalna wojna celna. Wchodzą w życie amerykańskie cła na produkty z Kanady i Meksyku oraz podwyżka ceł na towary z Chin. Kanada już zapowiedziała drastyczny odwet. Inwestorzy są przestraszeni, pozbywają się amerykańskich akcji, rośnie za to popyt na amerykańskie obligacje oraz na złoto. Jakie efekty przyniosą amerykańskiej gospodarce cła Donalda Trumpa? Jak w tej sytuacji inwestować pieniądze? Stawiać na Amerykę czy raczej jej unikać?
Stany Zjednoczone oficjalnie wprowadziły od dziś 25-procentowe cła na cały import z Kanady i Meksyku oraz nałożyły dodatkowe 10% ceł na towary z Chin. Donald Trump zapowiedział też wprowadzennie 25-procentowych ceł na stal i aluminium, a także to, że następna w kolejce do obłożenia cłami będzie Europa – na granicy trzeba będzie zapłacić 25-procentowe cło importując do USA m.in. samochody.
- Wysoki sezon na grypę. Jak chorować z głową? Czy pracodawca może nam w tym pomóc, a firma (za dużo) na tym nie stracić? [POWERED BY HALEON]
- Spoofing, czyli jak oszust może zadzwonić do Ciebie z numeru osoby bliskiej? Co zrobić, by nie paść ofiarą oszustwa? [POWERED BY BNP PARIBAS BANK POLSKA]
- Jak zdobyć motywację do inwestowania? Jak osiągnąć ten stan, w którym łatwiej nam jest odłożyć pieniądze, niż je wydać? Kluczowe jest… pierwsze 100 000 zł? [POWERED BY UNIQA TFI]
To oficjalny początek globalnej wojny celnej, którą prezydent USA zapowiadał już w kampanii wyborczej oraz w momencie, kiedy został zaprzysiężony. Skutki działań Trumpa są na razie trudne do oszacowania. Chiny odpowiedziały na cła Trumpa własnymi cłami w wysokości do 15% na amerykańskie towary rolne. Kanada odpowiedziała z kolei 25-procentowymi cłami na amerykańskie towary o wartości około 21 mld dolarów.
Od kilku tygodni na zapowiedzi wprowadzenia ceł spadkami reagują amerykańskie giełdy akcji. Indeks S&P500 w ciągu ostatnich dwóch tygodni stracił na wartości 5% (wcześniej notował historyczne szczyty notowań), zaś indeks spółek technologicznych Nasdaq – już prawie 10%. Największy globalny producent czipów Nvidia stracił na wartości 18% w ciągu dwóch tygodni. Inwestorzy kupują obligacje (żądana na giełdzie rentowność obligacji 10-letnich w ciągu dwóch tygodni spadła z 4,6% do 4,15%) oraz złoto (cena zbliża się do 2900 dolarów za uncję, o krok od historycznego maksimum).
Z tego, co prognozują światowi analitycy, zaczyna się wzrost ceł, jakiego świat nie widział od wielu lat. Ze zrozumiałych względów niezwykle trudno oszacować jego wpływ na gospodarkę, bo nie wiemy ani tego, jak długo będą obowiązywały cła, jak wysokie finalnie będą, ani jak zareagują na nie państwa, które zostały lub zostaną nimi objęte. TMSC, globalny gigant w produkcji czipów, mający siedzibę na Tajwanie, właśnie zapowiedział, że za 100 mld dolarów wybuduje fabryki czipów w USA, by ominąć cła.

Celem Trumpa jest zmniejszenie deficytu handlowego USA – dziś Amerykanie więcej rzeczy kupują za granicą, niż sprzedają do zagranicznych odbiorców. Ten argument jest jak najbardziej realny, choć trudno powiedzieć, czy wysokie cła będą skutecznym rozwiązaniem, by zmienić niekorzystne tendencje. Według najnowszych danych amerykańskich ośrodków U.S. Census Bureau i U.S. Bureau of Economic Analysis deficyt handlowy USA wyniósł w grudniu 2024 r. rekordowe 98,4 mld dolarów.
Co może oznaczać dla Ameryki – i dla Europy – wojna gospodarcza, którą zapowiadał – a teraz zaczyna realizować – Donald Trump? Analitycy podkreślają, że skłonność do protekcjonizmu to nic nowego u Trumpa, bo taką właśnie politykę prowadził także podczas swojej poprzedniej kadencji. Tyle że wówczas była skierowana głównie przeciwko Chinom, a tym razem ma pójść „po całości”.
Jak zauważył w niedawnej analizie zespół analityków BNP Paribas Bank Polska pod batutą Michała Dybuły, podczas „pierwszego Trumpa” efektywna stawka celna na towary z Chin wzrosła z 3% do 11%, podczas gdy dla importu z reszty świata wynosiła średnio 2,5%. Wówczas nie doprowadziło to do załamania handlu z USA, choć mocno zmniejszyło znaczenie Chin w tym handlu. To oznacza, że trzeba się spodziewać, iż jakieś skutki wojny celnej nastąpią i że raczej nie będą wesołe. Wymiana handlowa spadnie.

Tym razem cła mają pójść w górę do 60% w przypadku Chin i 10-20% w przypadku reszty świata. Na razie mamy 20% cła na towary z Chin oraz 25% na rzeczy sprowadzane z Kanady i Meksyku. Przyjmując „czarny scenariusz” – czyli, że ostatecznie cła dojdą do tego poziomu – Ameryka dostawałaby rocznie 600 mld dolarów z ceł (przy odważnym założeniu, że wartość importu by się utrzymała, co jest niemożliwe).
Dla porównania: wydatki federalnego budżetu w 2024 r. wyniosły 6,75 biliona dolarów, a deficyt budżetowy – 1,8 biliona dolarów. A więc cła mogą być solidnym zastrzykiem dla amerykańskiego budżetu. Z drugiej strony – będą zapewne „strzałem” dla gospodarki, który podniesie ceny i spowoduje wzrost bezrobocia (z powodu ceł odwetowych wprowadzanych przez „zaatakowane” wojną celną państwa).
Cała amerykańska konsumpcja to 20 bilionów dolarów, więc import (stanowiący 3,2 biliona dolarów) nie stanowi wielkiego udziału w tej konsumpcji. Niemniej jednak cła – zdaniem analityków BNP Paribas Bank Polska – mogą zwiększyć inflację w USA, choć nie w szalony sposób (będą miały 3% wpływu na inflację konsumencką). Natomiast mogą spowodować spadek eksportu do USA i obniżyć w ten sposób PKB reszty świata o 0,7 punktu procentowego w skali roku. A to dlatego, że zapewne pojawią się działania odwetowe i straty będą zmultiplikowane.

A co z Europą? Nie jest to najlepszy czas na wymianę gospodarczych ciosów. Niemcy, największa gospodarka Europy, mają kłopoty z wygenerowaniem nawet minimalnego wzrostu gospodarczego, a wielcy niemieccy producenci samochodów – Volkswagen, Mercedes-Benz i BMW – dostali wyraźnej zadyszki i mają kłopoty z wypracowaniem zysków. Źle idą interesy niemieckich producentów samochodowych na rynku chińskim.
Według świeższych danych Eurostatu w 2023 r. Unia Europejska wyeksportowała do Stanów Zjednoczonych towary o wartości 502 mld euro, importując towary o wartości 344 mld euro, co dało Unii Europejskiej nadwyżkę w wysokości 158 mld euro. Udział USA w eksporcie Unii Europejskiej wynosi 19,7% i jest to najwyższa pozycja. Dane europejskie pokazują, że w latach 2013–2023 nadwyżka Unia Europejska w handlu towarami z USA wahała się od 81 mld euro w 2013 r. do 166 mld euro w 2021 r. Polska 80% swojego eksportu kieruje do Unii Europejskiej, więc cła mogą nas uderzyć raczej pośrednio. Bezpośredni udział polskiego eksportu do USA to tylko 3%.
Co może zrobić Europa? Niezależnie od tego, czy naciski amerykańskie są tylko chwytem negocjacyjnym mającym skłonić Europejczyków do większych wydatków w USA i większych inwestycji za Oceanem czy też realną groźbą zmiany warunków wzajemnego handlu, Unia Europejska od dawna myśli o większej dywersyfikacji swoich relacji ze światem. Temu służy właśnie umowa z Mercosurem. Ale są i inne kierunki zainteresowań. W grę wchodzą porozumienia handlowe np. z Meksykiem, Szwajcarią, Malezją, a być może nawet Indiami.
Czy Donald Trump przyniesie Ameryce wielkość czy katastrofę? Czy strzela sobie w kolano wprowadzając cła czy – paradoksalnie – zachowuje się racjonalnie, bo może sobie pozwolić na taki ruch? Jakie są jego kalkulacje? Co powinna zrobić Europa, żeby nie przegrać nadchodzącej wojny celnej? Jak w tej sytuacji inwestować pieniądze? Stawiać na Amerykę czy raczej jej unikać? Rozmawiałem o tym niedawno z dr. Ernestem Pytlarczykiem, głównym ekonomistą Banku Pekao w ramach podcastu „Finansowe Sensacje Tygodnia”. Zapraszam do przeczytania, bardzo dużo ciekawych wniosków. Lepiej zrozumiecie po co Trump to robi, co może osiągnąć i jak się można bronić.
Maciej Samcik: Niektórzy mówią, że to jest koniec ery globalizacji, że teraz już nic w gospodarce nie będzie takie samo. Inni mówią, że Donald Trump zwariował i że mu to wariactwo szybko przejdzie, gdy zobaczy negatywne skutki dla gospodarki, spadek zysków spółek, bessę na giełdzie, spadek wartości dolara. Po której Pan jest stronie? Czy Donald Trump może wygrać na tym, że zamknie gospodarkę, która przecież żyje z handlu i z tego, że zasila świat różnymi cudeńkami?
Dr Ernest Pytlarczyk, główny ekonomista Banku Pekao: Gospodarka amerykańska to jest modelowo duża gospodarka zamknięta. Procent wymiany handlowej w odniesieniu do PKB nie przekracza w niej 25%, gdy na przykład w Kanadzie to jest 75%. Ameryka ma duży rynek wewnętrzny i spory deficyt handlowy, co Trump wprost ocenia jako niesprawiedliwość i wynik tego, że USA przegrywa na wymianie handlowej. Ja bym tak daleko nie poszedł z oceną, bo na handlu światowym wszyscy mniej lub bardziej korzystają, jeżeli specjalizują się w czymś, w czym są relatywnie lepsi od innych.
Czy w tej kadencji celem Trumpa w wojnach handlowych znów będą głównie Chiny czy też Europie się mocno dostanie?
Przemysł amerykański jest bez porównania mniejszy niż przemysł chiński. Ameryka to są przede wszystkim badania i rozwój. Uniwersytety, rynek finansowy, kapitał. To decyduje o sile tej gospodarki, gospodarka chińska nie jest w stanie tych atutów wygenerować. Siła chińskiej gospodarki polega na czymś innym – oni nie wymyślą koła, ale oni to koło zoptymalizują. Wydaje mi się, że jesteśmy na ścieżce nieuniknionej konfrontacji USA z Chinami, Stany Zjednoczone chcą oddalić ten moment, kiedy Chiny się do nich zbliżą. Amerykanie robią to w najróżniejszy sposób, także na polu gospodarczym.
Czy Amerykańska gospodarka może na tym wygrać? Cła, restrykcje w handlu międzynarodowym, stawianie nowych warunków. Czy to może spowodować, że amerykańska gospodarka się wzmocni, będzie zamożniejsza? Czy dziś lokowanie pieniędzy w akcje amerykańskich spółek i w amerykańskie obligacje może być dobrym sposobem na pomnażanie pieniędzy?
Tak, możliwe jest, że Ameryka na tym wygra. Doktryna „America first” może okazać się sukcesem, jeśli dzięki niej wzrost gospodarczy w Ameryce będzie szybszy. A to jest możliwe, jeśli gospodarka będzie bardziej zrównoważona [czyli pieniądze będą wydawane wewnątrz Ameryki, a nie „eksportowane” – mój dopisek]. Nietrudno sobie wyobrazić przełożenie tego na cenę akcji.
Problem jest z rokiem 2025, a to dlatego, że w krótkim okresie wojny handlowe mogą być mało korzystne dla wzrostu gospodarczego. Z jednej strony mają nastąpić cięcia wydatków (co nie jest prowzrostowe w pierwszym etapie), z drugiej strony zapowiadane są obniżki podatków, które musi jednak zaakceptować Kongres i które się pewnie wydarzą dopiero w 2026 r. Deficyt amerykańskiego budżetu wynosi 7% PKB. To jest bardzo dużo, my w Europie wiemy, że już 3% deficytu w stosunku do PKB to jest taka granica, powyżej której lepiej się nie wychylać.
Czyli w tym krótkim okresie możemy mieć coś, co dla rynków nie jest do końca pomyślne, czyli trochę niższy wzrost, trochę wyższy deficyt i trochę więcej niepewności. Ale jeśli popatrzymy na to, co będzie sprzyjało Trumpowi, na przewagi amerykańskiej gospodarki, to z całą pewnością jest to gospodarka niesamowicie innowacyjna. To jest coś, co będzie ten wzrost napędzało – przewagi konkurencyjne.
Warto też pamiętać, że stosowanie wyższych barier celnych to jest w pewnym sensie substytut osłabienia waluty. A osłabienie waluty sprzyja eksporterom. Stany Zjednoczone dziś są gospodarką w stanie nierównowagi, dlatego że konsument więcej konsumuje, niż producent produkuje. Trzeba to zalepiać importem i pojawia się deficyt handlowy. W takiej sytuacji może się okazać, że ten substytut osłabienia waluty trochę osłabi konsumpcję, ale z drugiej strony zwiększy opłacalność eksportu. I zrównoważy gospodarkę.
Cła sprawią, że więcej produkcji będzie lokowane przez zagraniczne firmy w Stanach Zjednoczonych, a więc będą tworzone miejsca pracy. Konsument znajdzie zatrudnienie i będzie miał dodatkowe „paliwo” do konsumpcji, a więc może się okazać, że ta nowa równowaga w gospodarce będzie stworzona przy wyższym poziomie PKB.
Tak się stanie, o ile Amerykanie będą w stanie rzeczywiście te towary w większych ilościach wysyłać na świat. Pewnie będą, bo staną się bardziej konkurencyjni. Ale to nie jest coś, co nastąpi błyskawicznie. Nie każdą produkcję da się szybko przyciągnąć do Ameryki, nie każdą fabrykę chipów da się w Ameryce ulokować ze względu na brak fachowej siły roboczej czy koszty, które w Stanach mogą być nawet kilkukrotnie wyższe niż np. na Tajwanie.
Agenda gospodarcza Trumpa jest bardzo ambitna. Co do jej efektów w tym roku nie jestem zbyt optymistyczny. Natomiast jest możliwe, że polityka Trump przyniesie efekty bardziej długookresowo. Ameryka ma duże przewagę konkurencyjne. A kadencja Trumpa jest jednak sporo dłuższa niż jeden rok, więc pewnie może sobie pozwolić na to, żeby przez nawet rok, dwa lata Amerykanie narzekali na jego politykę i się zżymali i żeby miał niskie poparcie.
Wyższe cła to więcej pieniędzy podatkowych w budżecie. Ktoś wyliczył, że gdyby te cła były na takim poziomie, który Trump obiecał w kampanii wyborczej, to oznaczałoby to 600 miliardów dolarów rocznie dodatkowych przychodów do budżetu amerykańskiego. To jest mniej więcej 10% z tego, co Amerykanie wydają rocznie. Pytanie, czy ta polityka rzeczywiście przyniesie wzrost produkcji i eksportu oraz wzrost przychodów podatkowych od amerykańskich korporacji. Ale czy my tę rywalizację możemy wygrać?
Taktyka Trumpa jest taką typową taktyką gry o sumie zerowej, czyli zysk Ameryki jest osiągany kosztem innych. Europa jako blok gospodarczy nie jest bezbronna, tylko problem jest taki, że jest w bardzo specyficznym momencie cyklu wyborczego. Nie mamy lidera, a Europa cały czas kontynuuje agendę klimatyczną, która jest w jawnej kontrze do agendy prezydenta Trumpa.
Trochę nie mamy wyjścia, bo nie mamy zbyt wielu surowców, więc coś musimy zrobić, żeby się uniezależnić od paliw kopalnych.
Tak, tylko problem jest taki, że jeśli stawiamy na transformację, to w okresie przejściowym cenę energii w Europie wyznaczał będzie popyt krańcowy na gaz. Taniego gazu w Europie nie ma i to oznacza, że mamy dwu-, trzykrotnie droższą energię niż w Stanach Zjednoczonych. Jedyny sposób to wyrównanie tych różnic poprzez jakieś bariery celne. Na poziomie europejskim to byłoby bardzo trudne do przeprowadzenia. A więc odpowiedź celna Europy może okazać się nie tak szybka. Może też nie być jednomyślności.
Czy to się może skończyć w taki sposób, że ta Europa trochę porzucona, trochę zdradzona przez Trumpa, zwróci się w kierunku Chin? Przywódcy europejscy już z Chińczykami na wielu polach próbują rozmawiać, negocjować, ale mimo wszystko wciąż jest tak, że Europie bliżej do Ameryki niż do Chin. Czy to się może odwrócić?
To jest no pierwszy rzut oka bardzo atrakcyjny model i niektóre państwa w Europie próbują na własną rękę dogadywać się z Chinami. Taki model współpracy gospodarczej nie jest naturalny dla nas. Chiny nie są przedstawicielem cywilizacji Zachodu i myślę, że nic trwałego z prób współpracy gospodarczej Europy z Chinami się nie urodzi.
Czyli będzie tak, że Donald Trump będzie z nas wyciskał ostatnie soki, a my będziemy musieli się temu przyglądać i to akceptować? I biednieć? Co możemy zrobić, żeby nie słabnąć w oczach?
Europa musi przyjąć podobną strategię jak Stany Zjednoczone. Wiemy, jakie są słabości Europy. To przede wszystkim topniejąca konkurencyjność europejskich gospodarek. Deregulacja to hasło, które się przewija w całej Europie. Badania i rozwój, zniesienie tych barier między krajami Wspólnoty. Rynek europejski jest większym rynkiem niż rynek amerykański, tylko że ciągle są bariery wynikające z braku unifikacji.
No i też ten „słoń w pokoju”, że wreszcie trzeba wydawać dużo więcej pieniędzy na inwestycje, także infrastrukturalne, czyli odejść od polityki „czarnego zera”. Myślę, że to się wydarzy. To się wydarzy po wyborach w Niemczech. Uważam, że Niemcy będą siłą napędową Europy, bo mają największy potencjał i gospodarczy, ale też fiskalny. Część krajów w Europie tego potencjału nie ma, bo są zadłużone. Potrzebujemy w Europie zastrzyku inwestycji, żeby ten blok gospodarczy pchnąć na w wyższe obroty.
Odejście od „czarnego zera” to pewnie też dobra wiadomość dla polskiej gospodarki. Bylibyśmy pewnie najbardziej stratną gospodarką w Europie na bardzo szybkim dążeniu do stuprocentowej dekarbonizacji. A czy amerykańskie cła mogą w nas jakkolwiek uderzyć?
Nasza wymiana handlowa ze Stanami Zjednoczonymi jest mała. Nie będziemy bezpośrednio dotknięci, ale będziemy dotknięci jako członek Unii Europejskiej, jeżeli by się pogorszyła kondycja innych gospodarek. I ten kanał jest ważniejszy.
Czy Polska ma „papiery” na to, żeby być jednym z europejskich mocarstw w jakiejś perspektywie?
Trudne pytanie, bo chciałbym wierzyć, że to jest możliwe, ale gdybym miał udzielić jednoznacznej odpowiedzi, to bym powiedział, że możemy rywalizować z krajami takimi jak Hiszpania, raczej nie z Niemcami, Francuzami czy Brytyjczykami.
Pełną wersję rozmowy możesz odsłuchać w Anchor.fm, na platformie Spotify albo w pięciu innych platformach podcastowych (w tym Apple Podcast). Możesz ją też zobaczyć na kanale „Subiektywnie o Finansach” w Youtubie. W pełnej wersji rozmawiamy o tym, czy stopy procentowe są w Polsce za niskie, jak ożywić budowę mieszkań, czy czeka nas inwestycyjny boom i czy banki mają za dużo pieniędzy. Zapraszam!
Zobacz też rozmowę o przyszłości niemieckiej gospodarki. W jaki sposób odzyska swój blask? O tym rozmawiamy z wybitnym ekspertem od niemieckiej gospodarki,
zdjęcie: archiwum autora rozmowy