Gdy przez pomyłkę wykonasz przelew do innego odbiorcy, niż planowałeś, możesz spodziewać się kłopotów. Ustawa ułatwiająca w takich przypadkach odzyskanie pieniędzy jest już „w drodze”, ale na razie nie pomoże. A co jeśli przelew był w ramach tego samego banku? Okazuje się, że… też nie jest łatwo
Moją czytelniczkę, panią Izę, spotkało szczęście w nieszczęściu. Nieszczęście wynikało z faktu, iż omyłkowo wykonała przelew 5000 zł ze swojego konta w Alior Banku na inny rachunek, niż zamierzała. Jak twierdzi, zadziałało autouzupełnianie w polu odbiorcy przelewu.
- Wymarzony moment, żeby inwestować w fundusze obligacji? Podcast z Pawłem Mizerskim [POWERED BY UNIQA TFI]
- Nowe funkcje terminali płatniczych. Jak biometria zmieni świat naszych zakupów? [POWERED BY FISERV]
- BaseModel.ai od BNP Paribas: najbardziej zaawansowana odsłona sztucznej inteligencji we współczesnej bankowości!? [POWERED BY BNP PARIBAS]
Nie jestem przekonany czy tak mogło być w rzeczywistości, bo w większości banków autouzupełnianie zostało ze względów bezpieczeństwa „wyłączone”. Ale oczywiście wybór błędnego odbiorcy z listy przelewów zdefiniowanych jest możliwy nawet bez autouzupełniania.
I w tym przypadku właśnie się wydarzył. Na czym polegało zaś szczęście w tym nieszczęściu? Ano na tym, iż przelew trafił do… znajomej pani Izy, nie zaś do obcej osoby, która mogłaby chcieć uniknąć zwrotu pieniędzy. Rachunek znajomej prowadzony był przez ten sam bank, z którego pieniądze wysłała pani Iza (no, prawie, bo bankiem wysyłającym był T-Mobile Usługi Bankowe, którego „operatorem” jest Alior).
Pech chciał, że to konto było już formalnie… zamknięte. Choć więc ona sama wyraziła chęć zwrotu pieniędzy, to nie miała takiej możliwości, gdyż nie była w stanie wykonywać żadnych transakcji.
„Skontaktowałam się z bankiem, powiedzieli, że przelewu nie mogą anulować, bo środki zaksięgowały się automatycznie na koncie docelowym. Owszem, da się transakcję odwrócić, ale prowizja za tego typu usługę wynosi 10% wartości przelewu, czyli 500 zł. Złożyłam reklamację, podobnie jak znajoma, która pisemnie zadeklarowała chęć zwrotu pieniędzy”
Konto znajomej było zamykane niedawno, więc nie można wykluczyć, że znajdowało się po prostu w okresie wypowiedzenia. Gdyby było inaczej – pieniądze automatycznie by się „odbiły” od nieistniejącego rachunku i zostałyby zwrócone do nadawcy.
Sytuacja, przyznacie, dość paradoksalna. Omyłkowy przelew, którego odbiorca chce oddać pieniądze, ale nie może. Rachunek, który jeszcze istnieje, ale nie jest już „zarządzalny”. I bank, w obrębie którego wszystko się dzieje i który chce za wyrównanie sald 500-złotowej prowizji.
„W dodatku poinformowano mnie, że czas rozpatrzenia reklamacji może się wydłużyć do 60 dni. Zastanawiam się, czy nie powinnam napisać oficjalnego pisma z żądaniem zwrotu środków w ciągu 14 dni z powołaniem się na paragraf kodeksu karnego mówiący o przewłaszczeniu”
– piekliła się w e-mailach do mnie pani Iza. Doradziłem jej zachowanie spokoju, bo dopóki trwa proces reklamacji sprawa nie nadaje się do interwencji z mojej strony. Staram się włączać do akcji dopiero wtedy, gdy procedura reklamacyjna jest wyczerpana, zaś odrzucenie roszczeń klienta wydaje mi się niesłuszne.
Czytaj też: Przelewy przez messengera albo SMS-a? Kryptoprzelewy? Kto wygra bitwę na rynku płatności peer-to-peer?
Czytaj też: Tajemnica zaginionego przelewu. Klient ma potwierdzenie, że go nadał, a oni… mają to gdzieś
Czytaj też: Przelała 200.000 zł na złe konto. Czy da się cofnąć błędny przelew?
Czytaj też: Ten przelew kosztował mojego czytelnika 40.000 zł. Bank go nie ostrzegł. Czy mógł ostrzec? Czy powinien?
Czytaj też: Nie do wiary! Przez siedem lat walczył o odzyskanie 10.000 zł uwięzionych w banku
W komunikacji bankowców z panią Izą i jej znajomą coś ewidentnie „nie zagrało”. Zamiast uspokoić obie panie, że sprawa na pewno zostanie wyjaśniona i to możliwie szybko, klientki usłyszały przekaz, że może to być trudne, drogie i trwać bardzo długo. Oczywiście: czasem klienci panikują i nie ma żadnej siły, która mogłaby ich uspokoić. Może więc same się nakręciły?
Obie panie wpadły na pewien fortel, który pozwolił zakończyć sprawę nie czekając na „wyrok” w postaci rozpatrzenia reklamacji. Znajoma udała się do banku i… jeszcze raz wydała dyspozycję zamknięcia konta z drugą dyspozycją – o zwrocie nadpłaty na numer konta prawowitej właścicielki kwoty 5000 zł.
I wyobraźcie sobie, że chytry plan zadziałał. W oddziale poinformowano obie panie, że dyspozycja została przyjęta i że w ciągu 7 dni nastąpi zwrot pieniędzy bez potrącania żadnych prowizji. I już następnego dnia pieniądze zostały przeksięgowane.
Reklamacje są jeszcze nie rozpatrzone, odpowiedzi banków brak, ale sytuacja została opanowana. Wystarczyło jeszcze raz zamknąć już zamknięte konto, by ominąć całą skomplikowaną rozmowę banku z samym sobą, grożącą w dodatku pobraniem wysokiej prowizji. Iście napoleoński plan.