Wyrok TSUE w sprawie możliwości żądania przez banki rekompensaty za „korzystanie z kapitału” był dokładnie taki, jak można było się spodziewać. Europejskie sądy w tańcu się nie… hamują, gdy chodzi o ochronę praw konsumenta. Czy przesadzają? Przeanalizowałem cztery główne argumenty sektora bankowego, którego przedstawiciele twierdzą, że właśnie tak jest. Czy bankowcy mają choć trochę racji?
Tego artykułu możesz również posłuchać w naszym kanale podcastowym – czyta Maciej Jaszczuk
- Wymarzony moment, żeby inwestować w fundusze obligacji? Podcast z Pawłem Mizerskim [POWERED BY UNIQA TFI]
- Nowe funkcje terminali płatniczych. Jak biometria zmieni świat naszych zakupów? [POWERED BY FISERV]
- BaseModel.ai od BNP Paribas: najbardziej zaawansowana odsłona sztucznej inteligencji we współczesnej bankowości!? [POWERED BY BNP PARIBAS]
O samym orzeczeniu TSUE pewnie już przeczytaliście wszystko, co się dało. W „Subiektywnie o Finansach” rozłożył na czynniki pierwsze to rozstrzygnięcie Maciek Samcik, a jego artykuł możecie przeczytać tutaj. Tak naprawdę mieliśmy w czwartek aż dwa orzeczenia dotyczące frankowiczów (drugie w sprawie możliwości niepłacenia rat w czasie trwania procesu), ale mieliśmy też silnie obsadzoną – z udziałem kilku prezesów banków – konferencję Związku Banków Polskich.
Jaka jest wizja bankowców na temat orzeczenia TSUE? „Sąd sądem, a sprawiedliwość musi być po naszej stronie” – tak najprościej można podsumować komunikat płynący z czwartkowej konferencji związku zrzeszającego lobby bankowe. Oficjalny komunikat można przeczytać tutaj, jednak jest on dość suchy, dużo ciekawsze argumenty padały w czasie konferencji. O dziwo, część z nich powtarza się w… komentarzu Komisji Nadzoru Finansowego.
Z tego, co mówili bankowcy – nie tylko dzisiaj, przecież to orzeczenie nie zaskoczyło nikogo, kto śledził sprawę – wyciągnąłem cztery najważniejsze tezy. Oto one.
1. Wyrok TSUE jest niesprawiedliwy i niezgodny z unijną dyrektywą
Po pierwsze, bankowcy uważają, że orzeczenie TSUE jest niezgodne z dyrektywą konsumencką, bo jest niespójne z całą resztą orzecznictwa TSUE. Czy ten argument ma sens? Na dobrą sprawę od 2019 r., gdy zapadło rozstrzygnięcie w sprawie państwa Dziubaków, każde kolejne orzeczenie TSUE tylko potwierdza i doprecyzowuje podstawową regułę: kredytobiorca jest konsumentem, konsument ma prawa, a jeśli te prawa są naruszane przez bank, to zapisy z umowy wypadają. Jeśli w takiej sytuacji nie da się jej utrzymać – umowa jest nieważna.
Dzisiaj Trybunał potwierdził rzecz oczywistą: firma nie może czerpać korzyści z własnych nielegalnych działań. Wyobraźcie sobie sytuację, w której pożyczacie od kogoś samochód. Szybko okazuje się, że samochód gubi olej i pali dwa razy tyle paliwa, co normalnie. Idziecie do sądu, a ten stwierdza, że właściciel Was oszukał.
Co dalej? Wy macie oddać auto, a on – zwrócić wydatki na jego utrzymanie. A potem dostajecie od niego pozew o zwrot kosztów biletu miesięcznego, który musiał sobie kupić, bo wypożyczył Wam swój samochód i nie miał czym jeździć. Brzmi absurdalnie? A jednak banki uważają, że żądanie od klientów ponoszenia „kosztów korzystania z kapitału” jest zasadne. Owszem, ten kapitał kosztuje, ale to nie klient sporządził umowę, która zawierała zapisy skutkujące jej upadkiem.
Po drugie, bankowcy uważają, że orzeczenie TSUE jest niesprawiedliwe, bo idzie zbyt daleko w ochronie konsumenta kosztem przedsiębiorcy. Cóż, wielu Polaków walczy ostatnio o to, by w Polsce nadal były krzewione wartości Unii Europejskiej. A przecież ochrona konsumenta i walka z wszechwładzą korporacji to też część wartości europejskich. Człowiek na pierwszym miejscu. I jego prawa też.
Kamil Zatoński z „Pulsu Biznesu” zauważył, że bankowcy intensywnie posługują się argumentem o uprzywilejowaniu wąskiej grupy beneficjentów. „A wakacje kredytowe to niby wszyscy dostali?” – zapytał. Trudno się z tym nie zgodzić. Rekompensaty dla frankowiczów są znaczące, ale różne programy wsparcia kredytobiorców też były dla wybranych i niejednokrotnie dawały im również duże korzyści.
Prezesi banków – w tym np. Przemek Gdański, prezes BNP Paribas Bank Polska – byli na wielkim marszu 4 czerwca. I chwała im za to. Ale prezes ZBP Tadeusz Białek przekonywał w czwartek, że orzeczenie TSUE jest nie tylko sprzeczne z dyrektywą 93/13, lecz również niesprawiedliwe. Cóż, jeśli chcemy żyć w kraju demokratycznym, być członkiem Unii Europejskiej i zapewniać obywatelom bezpieczeństwo i szansę na rozwój, to nie możemy kwestionować wyroków europejskich sądów.
Przeczytaj też: Kolejne orzeczenie TSUE w obronie konsumentów. Tym razem po łapach dostali… prawnicy. Czego można wymagać od adwokata, gdy zawieramy umowę?
2. Zagrożone jest finansowanie gospodarki i… ochrona klimatu
Innym argumentem powtarzanym przez bankowców jest ten o ograniczeniu finansowania gospodarki. Nawet nie chodzi o samą merytoryczną jego zawartość (bo to prawda, że jeśli banki będą miały mniejsze kapitały, to udzielą mniej kredytów), ale o retorykę, w jaką był ubrany. Prezes ZBP stwierdził bowiem, że wyrok TSUE „zmniejszy możliwość finansowania gospodarki przez banki, co będzie szczególnie dotkliwe w okresie transformacji energetycznej, zwiększonych inwestycji w obronność, przyszłej odbudowie Ukrainy ze zniszczeń wojennych”.
To grubymi nićmi szyty szantaż moralny i emocjonalny. Czy to przez wyrok TSUE, przez tych chciwych konsumentów-kredytobiorców, polskie banki nie będą mogły wesprzeć proekologicznych projektów, ani pomóc w odbudowie zniszczeń wojennych?
Kazik Staszewski śpiewał kiedyś: „I właściwie, kto wódki nie pije, ten jest wywrotowcem, tak. Świadomie uszczuplającym dochody państwa – bezideowcem”. Przy odrobinie przesady można byłoby rozwinąć myśl prezesa Związku Banków Polskich w tę stronę, że to pozywający banki kredytobiorcy oraz sędziowie TSUE są winni katastrofie klimatycznej i chorobom płuc u polskich dzieci.
Trochę to podobne do powszechnie krytykowanej narracji Narodowego Banku Polskiego, z której wynika, że kto obwinia bank centralny o wysoką inflację, działa ręka w rękę z Kremlem. Wolałbym, gdyby bankowcy przedstawili konkretne wyliczenia, a w nich liczby: jakie po tym orzeczeniu mogą być nasze „zdolności” do udzielania kredytów, o ile mogą spaść i w jakich okolicznościach to może być niebezpieczne dla rozwoju kraju. Na chłodno, konkretnie.
To mogłoby być przekonujące. I rzeczywiście wywołać poważną dyskusję na temat sytuacji banków z jednej strony oraz potencjalnych skutków przepływu dziesiątek miliardów złotych do frankowiczów z drugiej strony. Ale dopóki nie ma konkretnych wyliczeń, dopóty nie ma poważnej dyskusji. I wygląda to na szantaż emocjonalny.
3. Banki przestaną udzielać kredytów hipotecznych
Na czwartkowej konferencji przedstawiciele sektora bankowego posunęli się nawet dalej: padło zdanie, że w ogóle udzielanie długoterminowych kredytów mieszkaniowych jest bez sensu i banki nie będą tego chciały robić. Jestem gotów postawić sporo, żeby sprawdzić ten blef. Serio myślicie, że któryś bank zaprzestanie udzielania kredytów hipotecznych? Że nagle wycofa się ze swojego największego segmentu działalności?
Wracając do motoryzacyjnych analogii. Pamiętacie aferę Dieselgate z 2015 r.? Volkswagen został przyłapany na tym, że fałszował wyniki testów jakości spalin. Czy producent samochodów zorganizował konferencję, na której groził, że wyniki kontroli są „rażąco niesprawiedliwe”? Czy groził, że ewentualne kary i prawo klientów do odszkodowań stawiają pod znakiem zapytania sensowność produkcji aut?
Nie. Koncern przyznał się do winy, wypłacił odszkodowania i kary, przedstawił plan naprawy 11 milionów samochodów, które wcześniej sprzedał, wdrożył nowe procedury, zmienił strategię i dzisiaj jest trzecim (po chińskim BYD i amerykańskiej Tesli) największym producentem samochodów elektrycznych na świecie.
Polskie banki nie przestaną udzielać kredytów hipotecznych. Takie straszenie brzmi jak foch rzucany przez nastolatka, któremu daje się szlaban po tym, jak wrócił wstawiony z imprezy. „Ucieknę z domu i mnie już nigdy nie zobaczycie!”
Banki nie robią gospodarce łaski, że ją finansują. Banki na tym zarabiają. Dużo. Przedstawiciele sektora powoływali się na specjalny status kierowanych przez nich instytucji. Tylko że te wszystkie przywileje, prawny i regulacyjny parasol ochronny, jaki państwo nad bankami otwiera – nie jest jak premie dla ministrów, które „zwyczajnie się należą”. Na taką specjalną rolę trzeba zasłużyć.
4. Wszyscy zapłacimy za uprzywilejowanie frankowiczów
Banki (ale także KNF) mówią: konsekwencją unieważniania kredytów frankowych jest to, że ta mała grupa dostaje „darmowy kredyt” na koszt reszty konsumentów, którzy się na to dobro frankowiczów zrzucą.
Rozłóżmy to na czynniki pierwsze. Po pierwsze, wcale nie taka mała grupa. Łącznie w tej chwili spłacanych jest ok. 2,5 miliona kredytów hipotecznych (trzeba jednak pamiętać, że kredytobiorców jest nawet do dwóch razy więcej, bo mieszkania bardzo często kupują pary). Aktywnych kredytów frankowych jest ok. 340 000, czyli jakieś 15%. A wiele z tych kredytów zostało przewalutowanych lub spłaconych – łącznie było ich ponad dwa razy tyle. Nie jest to więc wcale taki margines.
Po drugie, dla niektórych kredytobiorców frankowych obecny obrót spraw jest z pewnością korzystny. Jednak nie można zapominać o tym, że dla niemałej grupy osób skala wzrostu wysokości zadłużenia po wzroście kursu franka była przytłaczająca. Gdyby nie była – nie mielibyśmy tak zaciekłej walki przed sądami.
Nikt nie idzie do sądu dlatego, że jest mu za dobrze. Albo że ma fantazję, żeby zabrać komuś pieniądze. Zwykle idzie się do sądu w poczuciu niesprawiedliwości. Kredyty walutowe są potencjalnie toksycznym produktem i nie były przez część banków udzielane odpowiedzialnie. Były natomiast przypadki samobójstw kredytobiorców, były rozbite rodziny, były przypadki chorób wywołanych depresją, były eksmisje rodzin z nieruchomości.
Owszem, frankowicze zaczęli kwestionować kredyty dopiero wtedy, gdy kurs franka mocno wzrósł. Ale gdyby nie mieli powodów do tego, żeby iść po sprawiedliwość, to na skalę masową by po nią nie poszli. Dlatego mówienie o tym, że wyrównanie nieprawidłowości, usunięcie skutków bezprawnych działań banków jest uprzywilejowaniem – to pomieszanie pojęć.
Po trzecie: argument, że niesprawiedliwością jest, iż frankowiczom się poszczęściło, a złotówkowiczom nie – brzmi paskudnie akurat w ustach bankierów. Bo bazuje na tym, co w Polakach bywa najgorsze – zawiści. Wydaje mi się, że większość z nas wyrosła już z tego, że boli nas powodzenie u sąsiada. Bankowcy mogliby sobie takie chwyty odpuścić, bo to trochę jakby apelować do skąpstwa Szkotów albo tchórzostwa Francuzów.
Takie dyskusje o tym, kto zyskał, kto stracił, czy lepiej było być ostrożnym, czy nieodpowiedzialnym – możemy sobie prowadzić w mediach czy w interencie. Bankowcy powinni zachować daleko posunięty umiar, jeśli chodzi o kształtowanie nastrojów i relacji między różnymi grupami ich klientów. Nawet jeśli stawką jest duża kasa.
Po czwarte, jeśli korzystne rozstrzygnięcia dla jednej grupy kredytobiorców są niesprawiedliwością, to jak nazwać sytuację w drugą stronę, czyli uwalnianie z odpowiedzialności jednych banków kosztem innych? Nie wszystkie banki udzielały kredytów frankowych. I nie wszystkie przez lata czerpały z nich wielkie zyski.
Niesprawiedliwością i uprzywilejowaniem będzie zatem zwolnienie tych frankowych banków z odpowiedzialności. Prawo ochrony konsumenta ma premiować te firmy, które działają uczciwie, a piętnować te, które tego nie robią. Jeśli ktoś wzywa do niesprawiedliwego uprzywilejowania jednych kosztem innych – to jest to właśnie ZBP.
Po piąte: bankowcy mówią, że wszyscy zapłacimy w prowizjach za kasę dla frankowiczów. Banki ostrzegają, że jeśli będą ponosiły straty na przegranych sprawach o kredyty walutowe, to podniosą opłaty dla wszystkich klientów, żeby sobie to odbić. Ale przecież nie wszystkie banki będą miały straty z tytułu kredytów frankowych. Nie wszystkie będą potrzebowały dodatkowego kapitału, by tę dziurę załatać. Może więc nie wszystkie podniosą opłaty?
Być może nikt nie podniesie opłat z powodu franków, bo… zwyczajnie nie ma takiej potrzeby. Sektor zarabia obecnie krocie na wysokim oprocentowaniu kredytów i relatywnie niskim depozytów. Pieniędzy w systemie jest nadmiar, ale konsumenci są na działania banków zdecydowanie bardziej wyczuleni. Jakiekolwiek podwyżki cenników mogą wywołać nagłe odpływy depozytów (o co w czasach powszechnej bankowości internetowej nietrudno), co dla banków jest bardzo niebezpieczne.
Przeczytaj też: „Ugoda lepsza niż proces” – banki przygotowują się na niekorzystny wyrok w TSUE i próbują zachęcić frankowiczów do ugód. Czy mają szansę?
Wyrok TSUE jest niekorzystny dla gospodarki? A może korzystny?
Dyskusja, która się toczy, jest niewłaściwie sformatowana. Opiera się na fałszywym założeniu, że wyrok TSUE coś zmienia. A to jest nieprawda. Dlaczego? Ostatnia analogia samochodowa, obiecuję. Facet wypija dwa piwa w barze, po czym wsiada do samochodu i w drodze do domu zostaje zatrzymany przez patrol Policji.
Kto jest winien temu, że ten kierowca stracił prawo jazdy? Kontrola drogowa czy on sam? Oczywiście: policjant teoretycznie mógłby przymknąć oko, ale to też byłoby przestępstwo. To nie wyrok TSUE wprowadził zagrożenie dla sektora bankowego i powoduje konieczność zawiązywania rezerw. To działalność banków, niedociągnięcia organów nadzoru i bezczynność polityków doprowadziła do tej sytuacji.
Nie przepadam za sposobem, w który komunikuje się stowarzyszenie Stop Bankowemu Bezprawiu. Uważam, że często używają naciąganych argumentów, odwołują się do populizmu i zbyt są pochopni w rzucaniu oskarżeń, na przykład kwestionując rzetelność dziennikarzy, którzy się z głoszonymi przez SBB tezami nie zgadzają. Ale zbliżają nas do gospodarki, w której konsument jest najważniejszy naprawdę, a nie tylko „w papierach”.
Czego możemy się na tej sprawie nauczyć? Że konsument ma prawo walczyć o swoje nawet przeciw potężnemu sektorowi. Że w demokracji prawa jednostki nie mogą być naruszane, by naprawiać błędy instytucji publicznych. Że wobec prawa wszyscy są równi, a odpowiedzialności nie można uniknąć. Że ochrona konsumenta jest niezbędna dla równej konkurencji – czyli dla prawdziwie wolnego rynku. Że wyroki europejskich sądów trzeba akceptować, niezależnie od tego, czy nam one pasują, czy nie.
Dla wszystkich stron – i dla sektora finansowego, i dla konsumentów, i dla nadzoru – byłoby dużo lepiej, gdyby tę lekcję przyswoić już teraz. Po dzisiejszej konferencji bankowców oraz komunikacie KNF wnioskuję jednak, że droga przed nami długa.
Co mnie bardzo dziwi. Ten wyrok już zapadł. Sprawa jest rozstrzygnięta. Tu się nic nie zmieni, nie ma już za czym lobbować, przed czym ostrzegać. Im dłużej sektor bankowy łudzi się, że problem kredytów frankowych da się jeszcze jakoś zamieść pod dywan, tym większy będzie końcowy koszt.
Na kongresie EKF w Sopocie przewodniczący KNF i prezes UOKiK bardzo rozsądnie tłumaczyli bankom: nie możecie traktować klienta jak przeciwnika, musicie zaoferować mu prawdziwą wartość z korzystania z waszych usług. Oby ostał się ten przekaz, a nie to, co usłyszeliśmy dzisiaj.
Źródło zdjęcia: hay s/Unsplash