Rządzący długo nie reagowali na kryzys energetyczny, ale ostatecznie uchwalili ustawę o maksymalnych cenach prądu dla wybranych odbiorców. Pani Magda donosi jednak, że maksymalne ceny energii paradoksalnie… jeszcze bardziej napompowały inflację w Polsce. Czy ten zaskakujący wniosek może być prawdziwy? Obawiam się, że tak!
- Wymarzony moment, żeby inwestować w fundusze obligacji? Podcast z Pawłem Mizerskim [POWERED BY UNIQA TFI]
- Nowe funkcje terminali płatniczych. Jak biometria zmieni świat naszych zakupów? [POWERED BY FISERV]
- BaseModel.ai od BNP Paribas: najbardziej zaawansowana odsłona sztucznej inteligencji we współczesnej bankowości!? [POWERED BY BNP PARIBAS]
Nie da się ukryć, że rok temu sytuacja energetyczna w Polsce była nie do pozazdroszczenia. Wojna w Ukrainie wywindowała ceny prądu do niespotykanych wcześniej poziomów. W firmach (i nie tylko, bo lista dotkniętych podmiotów była długa) nie wiedziano, jak sobie z tym poradzić, a rząd – krótko mówiąc – zaspał z działaniem, proponując dopłaty to tu, to tam. Ostatecznie ustawa o maksymalnej cenie energii weszła w życie dopiero w listopadzie. I spowodowała niemałe zamieszanie!
Wsparcie zrzucane z helikoptera?
Niedawno opisywaliśmy historię pana Przemysława, którego firma – w następstwie ustawy ograniczającej wysokość cen energii elektrycznej i faktur korygujących wystawionych przez E.on – miała spore nadpłaty, ale nadal musiała uiszczać rachunki za prąd, bo usługodawca ma czas na rozliczenie tych nadpłat do grudnia 2023 r.
W podobnej sprawie napisała do nas pani Magda, która pracuje w dziale księgowości w jednej z wielu małych firm w Polsce. Branża nie jest istotna, ale jest to całkiem energochłonna firma, bo średnio miesięcznie zużywają jakieś 9 tys. kWh.
Firma czytelniczki także otrzymała faktury korygujące (w tym wypadku od Taurona) i sporą nadpłatę, która będzie rozliczona do grudnia 2023 roku, ale nie w tym tkwi szkopuł. Pani Magda zauważa, że jej firma (celowo nie podaję nazwy) przecież rok temu podniosła ceny m.in. w związku ze wzrostem cen energii elektrycznej. I teraz jej firma otrzyma rekompensatę, a klienci tej firmy już nie.
„Witam – może to Pana zainteresuje. Otrzymaliśmy w firmie kupkę faktur korygujących od Taurona za zeszły rok. Wszystko zgodnie z ustawą – jesteśmy małą firmą, więc nam się należało, ale nie o to chodzi. Łącznie zwrócą nam ponad 40 tys. zł w trzynastu ratach. I teraz będziemy co miesiąc płacić o ponad 3000 zł mniej za prąd. Tylko że my rok temu podnieśliśmy ceny, a teraz zwrotu przecież nie rekompensujemy klientom. Czy spóźnione działanie rządu (fakt, że dopiero teraz są zwroty za początek zeszłego roku) nie podwyższyło inflacji”?
– pyta mnie Pani Magda.
Ratujmy firmy, ale nie ludzi?
Trudno się nie zgodzić z naszą czytelniczką. Rok temu wiele firm z najróżniejszych branż podnosiło ceny, powołując się m.in. na dynamiczne wzrosty cen energii elektrycznej. Taką strategię przyjęły zarówno drobne przedsiębiorstwa, jak i duże firmy. Nieraz osobiście się z tym spotkałem.
Podam przykład: prywatna placówka medyczna, cena wizyty w grudniu 2021 roku wynosiła 150 zł, a rok później (w grudniu 2022 roku) już 230 zł. Lekarz uzasadniał te podwyżki usług m.in. wzrostem ceny prądu.
I wtedy te podwyżki były uzasadnione. Przykładowo rok temu w firmie pani Magdy stawka zmienna za 1 kWh wynosiła w styczniu 0,56 zł netto, w czerwcu 1,04 zł netto, a w listopadzie już 2,07 zł netto! To zauważalny wzrost, który przełożył się na ceny detaliczne.
Problem w tym, że ostatecznie ceny energii zostały skorygowane a firmy (mikro, małe i średnie przedsiębiorstwa oraz inne podmioty uprawnione) otrzymują zwroty poniesionej różnicy. A przecież żaden przedsiębiorca nie podzieli się takim zwrotem z klientami, którzy już zapłacili wyższą cenę.
Co więcej, firmy dostają nie tylko zwroty za zeszły rok, ale i w tym roku mają ustaloną maksymalną cenę za prąd. Natomiast ceny za swoje produkty mają skalkulowane na podstawie wyższych cen prądu. Czyli w gratisie otrzymali wyższą marżę (oczywiście – jeśli firma przetrwała zeszły rok).
Gdyby rządzący szybciej zareagowali i firmy od razu miałyby zamrożoną cenę prądu, to prawdopodobnie inflacja byłaby niższa. Lekarz z powyższego przykładu mógłby np. ustalić cenę na – strzelam – 190 zł. Ilu jest takich lekarzy w Polsce? To już musicie sami sobie odpowiedzieć, ale zakładam, że bardzo dużo.
Maksymalne ceny energii – co zapisano w ustawie?
Skąd się w ogóle wzięło całe zamieszanie? Pod koniec zeszłego roku ekspresowo uchwalono ustawę „o środkach nadzwyczajnych mających na celu ograniczenie wysokości cen energii elektrycznej oraz wsparciu niektórych odbiorców w 2023 roku”, w której określono maksymalną cenę energii elektrycznej.
Było to 693 zł za MWh dla gospodarstw domowych przekraczających limity oraz 785 zł za MWh dla innych podmiotów uprawnionych (w tym właśnie dla mikro, małych i średnich firm). Ceny te obowiązują od 1 grudnia 2022 r. do 31 grudnia 2023 r.
Co ciekawe w ustawie znalazł się też zapis, który obniżył ceny energii (dla innych podmiotów uprawnionych, bo gospodarstwa domowe i tak miały ustaloną stawkę) za okres od wybuchu wojny w Ukrainie do końca listopada 2022 r., czyli obniżono już uiszczone przez przedsiębiorców faktury.
„Podmiot uprawniony, który po dniu 23 lutego 2022 r. zawarł z odbiorcami uprawnionymi (…) umowę sprzedaży (…) albo umowę kompleksową (…) w zakresie dostawy energii elektrycznej do dnia poprzedzającego dzień wejścia w życie ustawy, dokonuje z tymi odbiorcami rozliczeń wynikających ze stosowania ceny maksymalnej proporcjonalnie, w miesięcznych ratach, w okresie do dnia 31 grudnia 2023 r.”
– czytamy w ustawie. Jak widzicie, jest tam też zapis, który niejako chroni firmy energetyczne, bo pozwala im rozliczać te korekty w ratach przez cały trwający rok (to akurat dobrze, bo gdyby takie firmy musiały z dnia na dzień oddać dziesiątki milionów złotych, to mogłyby tego nie przetrwać).
Niestety w Polsce nie po raz pierwszy najpierw zaniedbaliśmy sprawę (oparcie gospodarki energetycznej o węgiel, import węgla z Rosji, niespójna strategia odchodzenia od węgla, zaniedbanie energetyki jądrowej i w zasadzie zablokowanie energetyki wiatrowej, regularne marnowanie uprawnień CO2 itd.), a następnie podjęliśmy spóźnione i chaotyczne (pamiętacie wojenkę Morawieckiego z Sasinem o to, kto jest winny wysokim cenom energii?) rozwiązanie.
Ja naprawdę rozumiem, że rządząca większość musi ze sobą ustalić wspólną wersję. Ponadto narracja opozycji też nie była spójna, sytuacja była dynamiczna, po drodze mieliśmy wakacje, a Unia Europejska też zwlekała ze swoim rozporządzeniem (Rozporządzenie Rady UE nr 2022/1854 z 6 października 2022 r.).
Pod koniec października uchwalać ustawę, która ma zrekompensować podwyżki cen spowodowane wojną, która wybuchła 24 lutego? Trochę to kuriozalne i muszę przyznać rację pani Magdzie, że to zdecydowanie podkręciło inflację w Polsce. I to nie tylko bezpośrednio (spóźniona reakcja spowodowała podwyżki cen w firmach), ale i pośrednio (taką tarczę jakoś trzeba sfinansować – zadłużając się lub „drukując” pieniądze).
Zdjęcie główne: ColiN00B / pixabay