Czego najbardziej boją się banki? Ryzyka prawnego. Ale pod tym zgrabnym zwrotem ukrywa się strach przed konsekwencjami tego, jak przez lata traktowały swoich klientów. Jak tego uniknąć w przyszłości? Bankowcy wpadli na sprytny – ich zdaniem – pomysł i chcą wypracować wzorzec umowy kredytowej. Ale szefowie KNF, UOKiK i zastępca Rzecznika Finansowego przyszli z trzema wiadrami zimnej wody. Czy to zadziała?
Rynek kredytów hipotecznych zaczął rozkręcać się na poważną skalę od początku lat 2000. A pierwszym wielkim hitem sprzedażowym były kredyty frankowe – w różnych odmianach. Po kilku latach prawdziwego eldorado dla sektora bankowego, deweloperów i kredytobiorców przyszedł wielki kryzys finansowy, załamanie kursu złotego i zawieszenie dalszego udzielania kredytów walutowych.
- Bezpieczna szkoła i bezpieczne dziecko w sieci, czyli czego nie robić, by nie „sprzedawać” swoich dzieci w internecie? [POWERED BY BNP PARIBAS]
- Wybory w USA: branża krypto wstrzymała oddech. W świecie finansów to ona ma najwięcej do ugrania. Po wyborach nowe otwarcie? [POWERED BY QUARK]
- Pieniądze w rodzinie, jak o nich rozmawiać, żeby nie było niemiło? Natalia Tur i Maciej Samcik [POWERED BY BNP PARIBAS / MISJA OSZCZĘDZANIE]
Musiała minąć kolejna dekada, by początkowo wyśmiewana w mainstreamie ekonomiczno-politycznym idea pozwów o unieważnienie tych kredytów, nabrała rozpędu. Dzisiaj nikt – poza najbardziej zatwardziałymi obrońcami z sektora bankowego – nie kwestionuje już, że pomysł długoterminowego produktu finansowego, który konsumentom służy do zaspokojenia podstawowych potrzeb życiowych, który stanowi największą pozycję w domowym budżecie i w którym całe ryzyko walutowe przeniesiono na słabszą stronę tego stosunku prawnego – był pomysłem ze wszech miar złym.
I banki płacą dzisiaj za takie działania wysoką, choć zasłużoną cenę. Przez ostatnie dwadzieścia lat, tym pechowcom (lub szczęśliwcom), którym nie było dane zaciągnąć kredytu w walucie obcej, oferowano finansowanie zakupu mieszkania z oprocentowaniem opartym na zmiennej stopie procentowej WIBOR (i to głównie w mniej korzystnym dla klientów modelu rat stałych). A ta generalnie przez dwie dekady spadała – z kilkunastu procent na początku XXI wieku do niemal zera w 2020 i 2021 r.
Wszystko zmieniło się pod koniec 2021 r., gdy gwałtowne podwyżki stóp procentowych sprawiły, że raty kredytów wystrzeliły w górę, a zachęcone tym, jak ułożyło się orzecznictwo w sprawach frankowych, pewne środowiska i kancelarie prawne zaczęły kwestionować także kredyty WIBOR-owe. I choć dzisiaj wydaje się to raczej naciąganiem łudzonych uwolnieniem od długu klientów na pozwy i ekspertyzy prawne, nie dam sobie ręki uciąć, że na jakimś etapie ktoś nie dogrzebie się rzeczywiście jakichś systemowych nieprawidłowości.
Czy jest uzasadnione, czy nie – spraw sądowych o kredyty przybywa, zaufanie do sektora bankowego maleje, a ryzyko prawne – rośnie. To zaś kosztuje banki więcej niż tylko koszt faktur od prawników.
Na Europejskim Kongresie Finansowym trwała żywiołowa dyskusja na temat tego, jak powinien wyglądać „kredyt hipoteczny 3.0”. To znaczy taki, który będzie bezpieczny dla… no właśnie, już na tym etapie pojawiły się rozbieżności. Dlaczego? Bo banki chcą tę sprawę załatwić po bankowemu.
Przeczytaj też: „Ugoda lepsza niż proces” – banki przygotowują się na niekorzystny wyrok w TSUE i próbują zachęcić frankowiczów do ugód. Czy mają szansę?
Propozycja banków: wzorzec umowy i opłaty
Jaką propozycję przyniosły na EKF banki? Po pierwsze – wzorzec standardowej umowy kredytowej. Po drugie – opłaty za przedterminową spłatę kredytu. Jednak to z tego pierwszego projektu przedstawiciele sektora byli najbardziej dumni.
O co chodzi? Tak jak we wstępie – banki chcą uniknąć „ryzyka prawnego”. To znaczy, nie chcą przegrywać w sądach z klientami, gdy ci pozwą ich o łamanie praw konsumenta. Jak tego uniknąć? Ano bardzo prosto. Wystarczy wypracować ujednolicony wzorzec umowy kredytowej, napisany prostym językiem, z ustalonym zakresem przekazywanych informacji i scenariuszem komunikacji z klientem – a potem dać go do zatwierdzenia odpowiednim organom: KNF, UOKiK, Rzecznikowi Finansowemu.
I z takim glejtem już żadne pozwy bankom niestraszne – nawet gdyby sprawa trafiła przed europejskie sądy, państwo polskie z całą swoją potęgą i powagą stanie po stronie banków.
Zazwyczaj takie pomysły recenzujemy samodzielnie, siląc się na błyskotliwe porównania, cięte riposty i inne chwyty retoryczne. Ku mojemu zaskoczeniu, tym razem do retorycznej roboty wzięli się przedstawiciele instytucji państwowych. Zaczął od drobnej złośliwości przewodniczący Komisji Nadzoru Finansowego, Jacek Jastrzębski:
„Jeżeli czytam i słyszę, że banki postanowiły przygotować uzgodniony projekt umowy w celu przedłożenia do zatwierdzenia regulatorom i że jednym z celów tego ćwiczenia jest napisanie umowy prostym językiem, żeby klient go rozumiał, to ja mogę zapytać – dlaczego dopiero teraz? Bo to już dawno powinno zostać zrobione”
– napomniał zadowolonych z siebie przedstawicieli sektora. A potem zaczęła się poważniejsza „orka”. Uwagi Jastrzębskiego można sprowadzić do trzech punktów.
Po pierwsze, banki nie rozumieją, na czym polega problem z kredytami hipotecznymi. Że to nie jest produkt finansowy jak każdy inny. To umowy bardzo długoterminowe, o szczególnym znaczeniu społecznym i gospodarczym. Nad czym powinna przebiegać dyskusja? Nad tym, jaki model finansowania potrzeb mieszkaniowych powinien obowiązywać w Polsce – wzorzec umowy to już tylko technikalia.
Po drugie, to nie sformułowanie umów doprowadziło do skutecznego zakwestionowania kredytów frankowych. Wzorzec umowy nie zapobiegłby kwestionowaniu konstrukcji stawki WIBOR ani jej wbudowaniu w kredyty na zmiennej stopie. Clou problemu jest podział ryzyka między klientem a bankiem. Zrzucenie całego ryzyka walutowego na klienta było błędem. Czy tak samo jest z ryzykiem stopy procentowej?
Przewodniczący KNF stwierdził, że być może jest pewna grupa klientów, którzy też „nie powinni mieć możliwości wzięcia tego ryzyka”. To znaczy, że bazowym modelem kredytu hipotecznego powinna być stała stopa procentowa – i to raczej w dłuższej perspektywie niż 5 lat.
Po trzecie, celem opracowania wzorca umowy kredytowej – jako zwieńczenia procesu szerokich konsultacji nad modelem kredytowania rynku mieszkaniowego – powinno być stworzenie akceptowalnych i przez społeczeństwo, i przez sektor bankowy reguł, a nie ochrona interesu kredytodawców.
„Ale to nie jest tak, że jak zrobimy ten wzorzec umowy, to nam to rozwiąże wszystkie problemy, bo będzie glejt od instytucji państwowych, że to, co banki robią, to jest OK. I nawet jeśli będą kiedyś stały przed sądami europejskimi, to będzie za nimi państwo stało jako ten, kto ten model zatwierdzał”
– ostrzegł Jacek Jastrzębski.
Przeczytaj też: Banki żyją w swoim świecie? Ciągle łudzą się, że problem kredytów frankowych zniknie. Rozwiewam trzy złudzenia, które ma sektor bankowy
Dużo mniej dyplomatycznie – choć w tym samym duchu – wypowiedział się Tomasz Chróstny, prezes Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumenta. Zagroził, że jeśli ideą, która stoi za opracowaniem wzorca umowy kredytowej, jest zapewnienie bankom bezpieczeństwa „w strzyżeniu klientów” (to cytat!), to kierowana przez niego instytucja się w ten proces nie włączy. Stwierdził, że banki zachowują się tak, jakby uważały, że ich biznes byłby świetny, gdyby nie ci klienci, którzy wszystko psują.
„Nieraz mam takie wrażenie, że propozycje, które tu padają – wzorzec umowy, kwestia klauzul modyfikacyjnych, kwestia modyfikacji podejścia do abuzywności – to wszystko prowadzi do tego, by ten biznes uporządkować i powrócić do tych pięknych lat 90., gdy tak dobrze się realizowało te zadania [o których mowa była na innym panelu – przyp. MJ], czyli maksymalizacja krótkoterminowych zysków”
– skonstatował. Jednak oprócz rzucania złośliwości i chwytliwych powiedzonek, Chróstny starał się wyjaśnić, gdzie leży być może jedyny naprawdę skuteczny sposób na uniknięcie roszczeń w przyszłości.
Sedno leży w podejściu banków – czyli usługodawców – do własnych klientów. Dzisiaj ani konsumenci nie ufają bankom, ani banki konsumentom. Rozwiązaniem nie może być więc szukanie prawnych haczyków, które pozwolą się przed klientami bronić. Banki muszą zmienić sposób myślenia i zacząć się zastanawiać, jak wygenerować dla kredytobiorców wartość, która sprawi, że oni sami staną się „ambasadorami” tych instytucji.
Czy Polacy biorą kredyty mieszkaniowe z radości? Raczej nie. Jest to niestety przykra konieczność. Właściwie jedyne, czym banki obecnie konkurują, jest wysokość marży i długość listy dodatkowych klauzul pisanych drobnym druczkiem.
Nie tędy droga. Przy takim budowaniu relacji, w której klient ma poczucie, że bank czyha na każde jego potknięcie, że za każde omsknięcie, opóźnienie czy zagapienie będzie musiał płacić – będzie w naturalny sposób tak samo traktował swojego wierzyciela. I gdy tylko pojawi się okazja, żeby ugrać coś pozwem – zrobi to.
Jak to by miało wyglądać w praktyce? Prezes UOKiK odpowiada: trzeba uświadomić sobie, w jakim momencie rynkowym jesteśmy. A jesteśmy prawdopodobnie na szczycie, jeśli chodzi o stopy procentowe w perspektywie najbliższych lat. Banki powinny dzisiaj się zastanowić, jak poradzą sobie z tym, że za trzy czy pięć lat klienci będą chcieli zrefinansować kredyty na stałą stopę zaciągane przy wysokim oprocentowaniu i przejść na zmienną.
Można pomstować, że to nieetyczne, że kredytobiorcy powinni pokornie dziękować bankom, że dostali możliwość sfinansowania mieszkania – ale rzeczywistość jest taka, że klienci będą szukali lepszych dla siebie rozwiązań (nawet jeśli ta „lepszość” będzie krótkoterminowa). I wybór jest prosty: albo dzisiaj banki wypracują wizję tego, jak rynek hipoteczny ma wyglądać za 10 lat i do tej wizji przekonają konsumentów, albo kształt relacji w tym zakresie ustalą sądy.
Przeczytaj też: Jacek Jastrzębski przedstawia plan KNF na franki: najpierw niech banki przedstawią porządne ugody, a potem… Będzie frankowa ustawa czy nie?
Wzorzec umowy bankom nie pomoże
Słyszeliście pewnie wiele razy argument banków, że klienci, podpisując umowę kredytu (czy to walutowego, czy zmiennoprocentowego), godzili się na ryzyko rynkowe, więc nieuczciwe jest, że chcą się wycofywać z umów, gdy to ryzyko się zmaterializowało. W ciekawy sposób tę piłeczkę odbił Paweł Zagaj, zastępca Rzecznika Finansowego.
Wcześniej prezes UOKiK stwierdził, że banki przegapiły moment, w którym zmieniło się podejście do praw konsumenta w Unii Europejskiej. Zagaj to sprostował, przypominając, że przepisy dyrektywy unijnej, na podstawie której frankowicze doprowadzili do masowego unieważniania umów, obowiązują już od 30 lat.
Tak więc nie ma mowy o zmianie prawa czy podejścia do ochrony konsumenta. Zarówno przepisy, jak i orzecznictwo TSUE w tej sprawie było ugruntowane już od dawna, gdy banki w Polsce zaczynały wciskać ludziom kredyty frankowe. Zastępca RF przypomniał, że połowa spraw dotyczących kredytów hipotecznych, które rozpatruje TSUE, pochodzi z Polski.
Sprawy z krajów tzw. starej UE pojawiają się sporadycznie. A to świadczy o tym, że problem nie leży w zmianie przepisów – bo wówczas spory prawne byłyby równo rozłożone po wszystkich krajach Unii – ale w specyfice działalności polskiego sektora bankowego.
A skoro tak, to znaczy, że banki, konstruując w taki, a nie inny sposób, mieszkaniowe kredyty indeksowane do walut obcych, brały na siebie ryzyko późniejszych pozwów. A ono się właśnie realizuje. Idąc za własną radą, banki powinny więc pokornie płacić, co jest należne ich kontrahentom, a nie wykręcać się jakimiś ugodami.
Odpowiedź banków? Dokładnie taka, jak można się spodziewać
Wizję przyszłości kredytów hipotecznych nakreślił Piotr Mazur, wiceprezes PKO BP. Jak to ma wyglądać? Podstawową opcją, dla zdecydowanej większości klientów, ma być kredyt na stałą stopę procentową na okres 10-15 lat, zatwierdzony i chroniący przed pozwami wzorzec umowy, dopłaty od państwa (a jakże!). A do tego zmiana w przepisach o kredycie mieszkaniowym, która będzie pozwalała bankom na pobieranie opłaty za przedterminową spłatę kredytu.
Dlaczego banki chcą kasować kredytobiorców za wcześniejsze zakończenie umowy? Ponieważ przy kredycie o stałym oprocentowaniu, banki muszą zabezpieczyć ryzyko zmian stopy procentowej na cały jego okres. A to jest dla banku koszt, który pokrywają sobie z odsetek. Jeśli jednak kredytobiorca spłaciłby zobowiązanie wcześniej, to bank musi wziąć na siebie koszt tego zabezpieczenia na resztę pierwotnego czasu obowiązywania umowy.
Co mogą zrobić kredytodawcy, by ten koszt pokryć? Albo „rozsmarować” go po wszystkich kredytach hipotecznych – wtedy cząstkę płaciliby wszyscy, niezależnie od tego, czy chcą skorzystać z uprawnienia do wcześniejszej spłaty, czy nie. Albo naliczać opłatę tylko tym, którzy rzeczywiście to zrobią.
Obecne przepisy nie pozwalają bankom na pobieranie opłat za „rekompensatę” kosztów przy wcześniejszej spłacie. Banki postulują – a w czasie tego panelu na kongresie starały się namówić szefa KNF do zaakceptowania tej propozycji – by prawo do takich rekompensat wpisać do ustawy. Ten jednak nie tylko się nie dał, ale jeszcze zaproponował przedstawicielom sektora bankowego zejście na ziemię.
„Trudno jest przejść do porządku dziennego nad tym, jakie mamy środowisko makro i że jednak są oczekiwania, że w perspektywie pięciu czy trzech lat stopy będą spadały. Podjęcie przez kogokolwiek takiej decyzji, że banki będą mogły rekompensaty do umów wpisywać jest mało realistyczne”
– powiedział dyplomatycznie przewodniczący Jastrzębski. Co, moim zdaniem, miało równoważność z: „chyba żeście do szczętu rozum stracili, skoro nie dość, że na górce stóp procentowych sprzedajecie ludziom kredyty na stałą stopę, zawieszacie udzielanie tych na zmienną, a do tego chcecie blokować klientom możliwość wcześniejszej spłaty i liczycie, że znajdzie się w Sejmie partia, która to poprze”. Proszę mnie poprawić, jeśli źle to odebrałem.
Zresztą podobnie tę kwestię podsumował Paweł Zagaj, zastępca Rzecznika Finansowego. Skonstatował bowiem, że z punktu widzenia bezpieczeństwa – i banków, i klientów – lepszy jest nawet nieco droższy produkt, ale z przewidywalnymi warunkami. A projektowanie kredytu, w którym w momencie zgłoszenia chęci wcześniejszej spłaty, kredytobiorca otrzymuje wyliczenie, ile musi dodatkowo „zrekompensować” bankowi – prosi się o kolejną falę pozwów.
Organy państwa robią to, co do nich należy? Mnie przekonują
Miałem przez lata wiele zastrzeżeń do działań Komisji Nadzoru Finansowego czy Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumenta. Po tej konferencji nabrałem jednak do nich zdecydowanie większego szacunku. Jacek Jastrzębski wypadł rzeczywiście jak osoba, która dba o długoterminową stabilność sektora finansowego, a Tomasz Chróstny trochę jak szeryf, który nie obawia się starcia z mocnym przeciwnikiem w interesie konsumentów.
Z dyskusji, w które się wsłuchiwałem płynie dość jednoznaczny obraz, który jednak nie jest zaskoczeniem: banki zamknięte we własnym gronie, we własnej bańce, cały czas nie mogą pojąć, co się właściwie stało. Nadal liczą, że „ryzyko prawne” kredytów frankowych jakoś zniknie, że moralne uniesienie elit spowoduje, że klienci wycofają się z roszczeń (padły nawet słowa o „instrumentalnym” wykorzystywaniu, „nadużywaniu” praw przez konsumentów).
Ponieważ sektor bankowy nie dostrzega w tej całej historii ani krztyny winy po swojej stronie, nie jest w stanie przedstawić innej propozycji niż kolejne zabezpieczenia przeciw własnym klientom. Wygląda na to, że to urzędnicy państwowi lepiej rozumieją zarówno nastroje społeczne, trendy rynkowe, jak i potrzebę długoterminowego planowania – niż najlepsi menedżerowie z kluczowego dla całej gospodarki sektora.
Życzenia mam dwa. Po pierwsze, żeby do banków dotarło, że nie robią łaski gospodarce, że ją finansują, a klient ma być partnerem, a nie przeciwnikiem. A po drugie, żeby twarda postawa instytucji państwowych nie kończyła się na konferencyjnych panelach, ale znalazła urzeczywistnienie w działaniach. Pierwszy raz od dawna nabrałem zaufania, że tak się może zdarzyć.
Źródło zdjęcia: Major Tom Agency/Unsplash