Jakie lekarstwo na kiepski dostęp do mieszkania? Wyższa pensja? Niższa cena pieniądza? Więcej gruntów dla deweloperów? Więcej planów zagospodarowania przestrzeni w miastach? Nie. Sprawę ma załatwić za nas… państwo. Czyli kto? I dlaczego nie wierzymy już ani w wolny rynek, ani we własne możliwości? Co to o nas mówi i jak nie dać się wykorzystać politykom, którzy będą na tych naszych przekonaniach zbijać kapitał wyborczy?
Państwo ma nam pomagać w zakupie nieruchomości na kredyt. Takie wnioski płyną z ostatniego badania Social Changes. Aż 38% ankietowanych oczekuje pomocy państwa w spłacie kredytów hipotecznych. 23% chce, żeby państwo zajmowało się budową i wynajmem mieszkań dla obywateli, a 18% uznało, że ta pomoc powinna polegać na budowie i późniejszej sprzedaży mieszkań obywatelom. Zaledwie 21% uznało, że wolny rynek sam ureguluje dostęp do mieszkania.
- Wymarzony moment, żeby inwestować w fundusze obligacji? Podcast z Pawłem Mizerskim [POWERED BY UNIQA TFI]
- Nowe funkcje terminali płatniczych. Jak biometria zmieni świat naszych zakupów? [POWERED BY FISERV]
- BaseModel.ai od BNP Paribas: najbardziej zaawansowana odsłona sztucznej inteligencji we współczesnej bankowości!? [POWERED BY BNP PARIBAS]
Wygląda więc na to, że politycy dobrze wyczuwają nastroje wyborców, bo w ostatnim czasie głośno jest o różnych programach, które mają nam pomóc zamieszkać na swoim. Za kilka miesięcy ma ruszyć program „Bezpieczny kredyt 2%”, w ramach którego rząd będzie dopłacał przez 10 lat do rat kredytów. Szczegółowo opisywał to tutaj Robert Sierant.
Niedawno o krok dalej poszedł Donald Tusk, zapowiadając kredyt 0% po wygranych wyborach. Przy okazji ogłaszania swojego programu pożyczył hasło od lewicy „mieszkanie prawem, nie towarem”. Lewica w swojej interpretacji tego hasła stawia na coś innego. Chce budować tanie mieszkania czynszowe na wynajem, a więc ich polityka również wpisuje się w oczekiwania sporej grupy obywateli.
Walkę z kryzysem mieszkaniowym zapowiadał niedawno lider Agrounii Michał Kołodziejczak. Niedługo po ogłoszeniu pomysłu na kredyt 0% przez Donalda Tuska, przedstawił swój pomysł – deweloperzy budujący najwięcej mieszkań w Polsce powinni 20% z nich oddawać na mieszkania komunalne. Kolejne przedwyborcze miesiące przyniosą nam prawdopodobnie więcej tego typu rozwiązań. I prawdopodobnie to będzie jeden z głównych tematów wyborczych.
Uważamy, że państwo powinno pomagać w zakupie mieszkania. Co to o nas mówi?
Czy wygrają ci, którzy zaproponują najkorzystniejszą ofertę mieszkaniową dla wyborców? Tego nie wiemy, ale wyniki wspomnianego badania wiele nas o nas mówią. Co dokładnie?
>>> Państwo niech płaci, ale niech nie buduje. Największa część ankietowanych uważa, że państwo powinno pomagać nam w spłacie kredytów, ale niekoniecznie powinno się mieszać w cały proces powstawania kredytowanych mieszkań. Nawet za cenę wysokich marż deweloperów. Prawdopodobnie nauczeni doświadczeniem nie mamy już wiary, że państwo jest w stanie wybudować solidnie i w sensownej cenie tyle mieszkań, ile potrzebujemy. Tym bardziej że jeden duży, hucznie zapowiadany projekt mieszkaniowy okazał się klapą.
Mowa oczywiście o sztandarowym programie PiS – „Mieszkanie+”. W ramach programu do 2019 r. miało zostać wybudowanych 100 000 mieszkań. Na koniec października 2021 r. – a więc dwa lata później – oddano zaledwie ok. 15 000 mieszkań, a kolejne 20 000 znajdowało się w budowie. Osoby, które załapały się na mieszkanie w programie, niestety również nie mają powodów do zadowolenia, bo stawki najmu wcale nie są niższe od rynkowych.
>>> Dopłaty do kredytów pompują ceny? Polak mówi „trudno”. Dopłaty do kredytów mogą sprawić, że nie tylko ostateczna cena mieszkania będzie wyższa, ale zostaną wywindowane ceny nieruchomości dla przyszłych pokoleń. Wszelkie wpompowywanie pieniędzy w gospodarkę wpływa też na wzrost inflacji, która dotyczy już każdego z nas.
Mieliśmy już programy, w ramach których państwo dopłacało do kredytów. W ramach „Mieszkanie dla Młodych” rząd finansował wkład własny, a osoby, które załapały się na program „Rodzina na Swoim” mogły liczyć przez 8 lat na dopłaty do rat kredytu. Są dowody, że oba programy podniosły ceny mieszkań, a więc nie był to najbardziej efektywny sposób wspomagania Polaków. Ale Polakom to nie przeszkadza i mówią: „lubię to”.
>>> Nie wierzymy w wolny rynek. Niektórzy mówią, że trzeba po prostu cierpliwie czekać, a prywatne firmy deweloperskie prędzej czy później zaspokoją popyt na mieszkania, bo tak działa rynek. Większość Polaków w to nie wierzy. Obawiają się, że te mechanizmy wywindują ceny nieruchomości jeszcze wyżej. Cóż, krajów borykających się z deficytem nieruchomości jest znacznie więcej. Niestety nawet bogacenie się społeczeństwa nie sprawia, że kryzys mieszkaniowy znika.
Kryzys mieszkaniowy jest widoczny na całym świecie, nawet w najbardziej zamożnych krajach. Również w Japonii, czyli kraju, którego mieszkańcy słyną ze swej pracowitości. Niestety ta pracowitość nie zawsze przekłada się na wyższą jakość życia. Mieszkania w Japonii są tak drogie, że młodzi Japończycy są zmuszeni do życia w 6-8 metrowych mieszkaniach. Od kilku lat na rynku popularność zyskują tzw. geki sama, czyli miniaturowe 3-metrowe miniaturowe mieszkanka. W Polsce też powoli się do tego zbliżamy.
Stany Zjednoczone, czyli kolejny kraj będący w czołówce najbogatszych, boryka się z problemem bezdomności. W tamtym roku w Los Angeles został wprowadzony stan wyjątkowy z tego właśnie powodu. Z kryzysem na rynku mieszkaniowym walczy też Irlandia. Problemem cały czas jest niedobór mieszkań oraz spowodowane tym deficytem ceny. Zakup i wynajem mieszkania w Irlandii przewyższa zdolności również klasy średniej, a nawet dobrze zarabiający pracownicy korporacji zmuszeni są do wynajmowania mieszkania w kilka osób.
>>> Nie wierzymy, że sami jesteśmy w stanie zarobić na mieszkanie. W ostatnich latach ceny mieszkań mocno nam odjechały. Nasze pensje też szły w górę, ale u wielu osób tempo wzrostu zarobków nie nadążało za podwyżkami cen mieszkań. Gwoździem do trumny marzeń o własnym lokum stały się podwyżki stóp procentowych i zaostrzenie wymogów KNF przy wyliczaniu zdolności kredytowej.
Wiele osób prawdopodobnie straciło już wiarę w to, że w najbliższych latach będzie w stanie samodzielnie kupić mieszkanie, nawet na kredyt, a więc uzbierać pieniądze choćby na wkład własny. Rzeczywiście, na własne mieszkanie stać dziś głównie tych, którzy zarabiają po kilkanaście tysięcy złotych miesięcznie (albo pary, które łącznie tyle zarabiają). Wiadomo, że nie każdemu uda się osiągnąć taki poziom, ale wygląda na to, że niewielu w ogóle w to wierzy.
Zamiast taniego kredytu, uwolnienia pustostanów i gruntów – dopłaty do drogich kredytów na drogie mieszkania
To nie są optymistyczne wnioski. Brak wiary w to, że państwo może zbudować tanie mieszkania czynszowe, powoduje, że ten pomysł nie zyskuje poklasku. Podobnie nie wierzymy w to, że dorobimy się mieszkania pracą własnych rąk. Nie wspieramy mechanizmów, które mają zwiększyć możliwości budowy mieszkań (w tym ułatwianie deweloperom dostępu do gruntów), ani tych, które mają przyczynić się do niskiej ceny pieniądza (walka z inflacją i ograniczenie tym samym transferów socjalnych).
Gdy pojawiły się doniesienia o tym, że w Polsce ma powstać elektrownia atomowa, wiele osób zareagowało śmiechem, a w internecie możemy znaleźć tony memów z ministrem aktywów państwowych Jackiem Sasinem (znany „organizator”) w roli głównej. Ale – nie ceniąc wysoko kompetencji urzędników, których sami (pośrednio) wybieramy – jednocześnie chcielibyśmy, żeby państwo dopłacało nam do kredytów na mieszkanie.
To oznacza, że akceptujemy półśrodki i rozwiązania, które powodują nieefektywne wykorzystanie pieniędzy, które płacimy w ramach podatków. Chcemy dopłat do drogich kredytów na zakup coraz droższych mieszkań zamiast tanich mieszkań albo tanich kredytów. Być może to wyraz desperacji, bo warunki mieszkalne Polaków są po prostu kiepskie.
A politycy nam dadzą to, czego chcemy. Będą „pchali” miliardy złotych naszych – podatników – pieniędzy na dopłaty do kredytów. Zamiast tego powinni powalczyć z inflacją (żeby pieniądz potaniał), spróbować budować mieszkania z pominięciem marż deweloperów albo tak zorganizować podaż nieruchomości, żeby ceny same spadły (ograniczenie spekulacji, uwolnienie miliona pustostanów poprzez zmiany prawa dotyczące najmu, uwolnienie gruntów, wpuszczenie na rynek funduszy budujących mieszkania na wynajem).
Efekt będzie taki, że za grube miliardy, które pójdą na cele mieszkaniowe – zamiast na edukację, poprawę jakości ochrony zdrowia albo rozbudowę sieci transportowej (żebyśmy byli bardziej mobilni) – wybudujemy znacznie mniej mieszkań, niż byśmy mogli, i upasiemy na tym deweloperów oraz banki.
źródło zdjęcia: Anthony Fomin/Unsplash