O tym, że system bankowy – podobnie jak jego regulatorzy, czyli Narodowy Bank Polski oraz Komisja Nadzoru Finansowego – nie przepada za bitcoinem wiedzieliśmy już od dawna. I trudno się dziwić: z jednej strony bitcoin jest konkurencją dla banków, bo pozwala transferować wartość w sposób anonimowy (pierwszy zonk) i bez pośredników (drugi zonk), a więc w sposób zdecentralizowany. Z drugiej strony bywa wykorzystywany do prania brudnych pieniędzy i legalizowania „lewych” dochodów.
Do tej pory NBP oraz KNF jedynie ostrzegały przed udziałem w kryptowalutowym szaleństwie przypominając, że bitcoin – jak każda inna kryptowaluta – jest pieniądzem prywatnym, nie objętym żadną „opieką” państwa, żadnego banku centralnego i nie ma żadnego regulatora, który chroniłby ją przed wykrzaczeniem.
- Wymarzony moment, żeby inwestować w fundusze obligacji? Podcast z Pawłem Mizerskim [POWERED BY UNIQA TFI]
- Nowe funkcje terminali płatniczych. Jak biometria zmieni świat naszych zakupów? [POWERED BY FISERV]
- BaseModel.ai od BNP Paribas: najbardziej zaawansowana odsłona sztucznej inteligencji we współczesnej bankowości!? [POWERED BY BNP PARIBAS]
Jest więc podatny na manipulacje i bańki cenowe, na kradzieże (system zabezpieczania transakcji na giełdach nie podlega standardom bezpieczeństwa takim, jakie panują na rynkach regulowanych), a także na zwykłe oszustwa (kto odróżni „prawdziwą” kryptowalutę od scamu?). Opisywałem niedawno DasCoina, który jest właśnie kryptowalutą podejrzewaną o to, że z kryptowalutą ma tyle wspólnego co koparka do dołów z koparką bitcoinów.
Czytaj też: Sądne dni dla bitcoina? Ta nowinka albo go zniszczy, albo… jeszcze bardziej wzmocni
BZ WBK zamyka konto. Bo kryptowaluty są nielegalne?
Ale niewykluczone, że zaczyna się oficjalna wojna polskich banków z tym pieniądzem. Jej skutkiem może być ponowne zepchnięcie bitcoina na margines, do szarej strefy finansowej, z której ostatnio wyszedł. Od kilku godzin w sieci furorę robi informacja, iż bank BZ WBK wypowiedział jednemu z klientów umowę prowadzenia rachunku we wględu na to, iż ten… handlował kryptowalutami (w tym zapewne bitcoinem, który stanowi 90% tego rynku).
„Bank ma prawo wypowiedzieć umowę rachunku bankowego w przypadku uzasadnionego podejrzenia, że rachunek jest wykorzystywany dla celów niezgodnych z przepisami prawa. Obrót walutą wirtualną lub kryptowalutą, który widoczny jest na Państwa rachunkach, nie jest objęty jednoznacznymi przepisami prawa polskiego – brak jest na rynku polskim regulacji oraz rekomendacji regulatorów w tym zakresie”
– napisał oddział banku w Zduńskiej Woli do klienta. I zapowiedział, że po okresie wypowiedzenia zamknie jego rachunki. List znalazł się w sieci, powodując ogólne oburzenie. Czy słuszne? Cóż: na pierwszy rzut oka bank to prywatna firma i teoretycznie może nie godzić się na to, że klient używa konta do działalności, która się bankowi nie podoba, gdyż uzna ją za głęboko podejrzaną. Przypominam, że jakiś czas temu bank BGŻ BNP Paribas miał przyjemność prowadzić rachunki firemki zwanej Amber Gold i dziś ma problemy, bo okazało się, że de facto pośredniczył w przestępstwie albo przynajmniej życzliwym okiem mu się przyglądał.
Z drugiej strony zawierając umowę prowadzenia rachunku strony się umawiają na jakieś zasady i jeśli klient ich nie złamał, to samo „widzimisię” banku nie wystarczy, żeby ten mógł wypowiedzieć kontrakt. A tak się składa, że w umowie o prowadzenie rachunku nie ma zapisu o zakazie handlu kryptowalutą. Poza tym ani posiadanie kryptowalut, ani handlowanie nimi nie jest niezgodne z prawem. Prawo w żaden sposób nie odnosi się do tej odmiany pieniądza.
To, że – jak pisze BZ WBK do klienta – handel kryptowalutą „nie jest objęty jednoznacznymi regulacjami” nie oznacza jeszcze, że jest niezgodny z prawem. Zatem bank bardzo głupio tłumaczy klientowi fakt zamknięcia jego rachunku.
Z punktu widzenia stricte prawnego handel kryptowalutą powinien być przez bank traktowany tak samo, jak handel marchewką, znaczkami pocztowymi, albo czymkolwiek innym, czym handlować w myśl prawa wolno. Gdyby było inaczej, oznaczałoby to, że mamy rodzaj „bankowej autocenzury”. Bardzo groźnej, bo oznaczającej, że banki mogą się umówić i de facto „zdelegalizować” jakąś usługę poprzez wypowiadanie rachunków osobom, które z tej usługi korzystają.
To się zresztą zdarza. Niedawno opisywałem smutny koniec usługi social lending w Polsce. Regulator uznał, że to jest zbyt niebezpieczne dla zwykłego Kowalskiego i wywarł taką presję na prywatnej platformie prowadzącej tę usługę, że po prostu się zwinęła. Jakiś czas temu rozmawiałam z prezesem banku, który zwierzył mi się, że zastanawia się nad wycięciem w pień wszystkich kantorów internetowych, których rachunki prowadzi. Bo one de facto oferują usługi konkurencyjne i podkopujące pozycję banku.
Czytaj też: Fani kryptowalut pod ostrzałem oszustów i złodziei. Coraz nowe sposoby okradania posiadaczy bitcoina
O co tak naprawdę chodzi w „aferze bitcoinowej” z udziałem BZ WBK?
Czy w „aferze bitcoinowej” z udziałem BZ WBK – nota bene to chyba nie jest pierwszy tego typu przypadek, w zeszłym roku jeden z banków zrobił klientowi podobny numer, ale wtedy jeszcze bitcoinem nie interesował się nawet pies z kulawą nogą 😉 – objawia się początek walki systemu bankowego o utrudnienie obrotu kryptowalutą i zniechęcenie zwykłych ludzi do tejże? Przynajmniej do czasu, gdy polskie banki nie dorobią się własnej, „oficjalnej” kryptowaluty (nota bene już była pierwsza próba jej wprowadzenia na rynek – nazywa się Billon)?
Pisałem o Billonie: Płacenie w sieci wreszcie bez drogich pośredników? Rusza Billon, pierwsza polska oficjalna kryptowaluta
Wygląda na to, że na razie BZ WBK nie zamierza zamykać ROR-u każdemu, kto przeleje pieniądze na giełdę bitcoinową albo zostanie przelew z rachunku należącego do takiej giełdy. Z odpowiedzi, którą dostałem od BZ WBK wynika, że w tym przypadku przyblokowano raczej jakiegoś organizatora handlu kryptowalutami, hurtownika, albo pośrednika, a nie zwykłego inwestora. I że powodem mogło być podejrzenie dotyczące prania brudnych pieniędzy (a nie oszczędzania na emeryturę).
„Bank zobowiązany jest przeciwdziałać sytuacjom, które mogą zagrozić bezpieczeństwu powierzonych bankowi środków finansowych oraz dokonywać oceny ryzyka prania pieniędzy. Bank dąży do tego, aby nie prowadzić rachunków klientom, których działalność jest niezgodna z prawem. Nie wypowiadamy umów osobom fizycznym, które w sposób standardowy kupują lub sprzedają kryptowaluty”
– napisał mi bank. Co prawda cienka jest granica między przyglądaniem się przez bank zwykłemu handlowi kryptowalutami, a podejrzewaniem, że klient może prowadzić jakieś nieczyste interesy, ale jeśli jest prawdą, że ban dotyczy „kryptohurtownika” i że systemy antyfraudowe wszczęły alarm, jeszcze nie wszczynałbym przeciwko BZ WBK krucjaty. Z naciskiem na „jeszcze”. Zwłaszcza, że – przypominam znów – jeśli jakiś bank zachowuje się jak ślepy notariusz (jak BGŻ BNP Paribas w przypadku Amber Gold) to też mamy do niego pretensje.
Czy inwestujący w kryptowaluty mogą się czuć bezpiecznie w swoich bankach?
Czy więc osoby handlujące kryptowalutami w celu oszczędzania na emeryturę lub nowe ferrari :-)), mogą się czuć w BZ WBK – oraz w innych bankach, które zapewne już wprowadzają albo przygotowują podobne procedury, choćby tylko po to, by podlizać się KNF-owi i NBP-owi – jako-tako bezpiecznie? Niekoniecznie. BZ WBK pisze bowiem, iż…
„Bank opierając się na określonej w kodeksie cywilnym zasadzie swobody umów podjął decyzję o nienawiązywaniu, co do zasady, relacji z podmiotami zajmującymi się obrotem wirtualnymi walutami oraz o wycofywaniu się z tych relacji, gdy współpraca została już podjęta. Dotyczy to przykładowo giełdy kryptowalut, kantorów handlujących w przewadze kryptowalutami lub innych klientów, dla których taki handel jest głównym przedmiotem działalności”
Można się więc spodziewać, że – podobnie jak np. w niektórych krajach azjatyckich, gdzie z kryptowalutami regulatorzy rozprawiają się „na twardo” – nasze banki będą utrudniały życie podmiotom organizującym handel prywatnym pieniądzem. A jeśli to nic nie da to nie można wykluczyć, że zaczną się też przyglądać zwykłym uczestnikom tego kryptorynku.
Sądzę, że jeszcze daleka do tego droga, ale ewentualne odcięcie klientom możliwości wymiany kryptowaluty na „normalny” pieniądz może być początkiem końca kryptowalutowego interesu poza oficjalnym obiegiem. Choćby dlatego, że to właśnie łatwość takiej konwersji jest jednym z atutów kryptowalut i źródłem mody na ich posiadanie. Ludzie nie chcą „posiadać” kryptowalut, chcą szybko na nich zarabiać. A banki mogą im to skutecznie utrudnić stawiając płoty przeciwdziałające swobodnemu handlowaniu krypto.
Czytaj: Za pomocą takich kart można płacić bitcoinem lub ethereum w każdym sklepie. Czas się bać?
Jedni powiedzą, że chodzi o walkę z praniem pieniędzy i finansowaniem nielegalnych interesów, a drudzy – że oficjalny system finansowy już tak boi się bitcoina, że chce go zniszczyć za wszelką cenę, bo wie, że traci monopol na emisję i obrót pieniądzem. Sądzę, że jedni i drudzy będą mieli trochę racji.